W Australii długi weekend i coroczne święto z okazji urodzin Elżbiety II. Właściwie dlaczego Australijczycy mają nadal angielską królową? Kochają ją czy już ich uwiera? Podążyłam śladami jej wysokości nie przypuszczając, że wsadzam kij do starej, uśpionej termitiery
Na zdjęciu: Poprawianie wyglądu figury woskowej Królowej Elżbiety II w Muzeum Figur Woskowych Grevin w Paryżu, 2 czerwca 2022. Trwają obchody 70-lecia jej panowania. Foto Thomas COEX / AFP
Dzieci z drugiej klasy szkoły podstawowej w Mordialloc, dzielnicy australijskiego Melbourne napisały list do królowej Elżbiety II.
Wcześniej czytały książkę o majtkach królowej „The queen ’s knickers” angielskiego pisarza Nicholasa Allana.
Mali Australijczycy przeczytali, że angielska królowa ma majtki na każdą okazję: w barwach flagi brytyjskiej na zagraniczne wizyty, czarne na pogrzeby państwowe, w podkowy do jazdy konnej, wełniane w kratę na wypady do swego zamku Balmoral w Szkocji i w psy rasy corgi po domu. Jej ulubione, świąteczne, prezent od Skandynawii, są dekorowane ostrokrzewem, dlatego telewizyjne życzenia noworoczne królowej są takie krótkie.
Uczniowie życzyli królowej zdrowia z okazji 70-lecia panowania, ktoś napisał, że ma fajne corgi, ktoś dorzucił słowo o majtkach, co wywołało natychmiastową reakcję nauczycielki: „Oj, tego lepiej nie”.
Królowa angielska odpisała. Podziękowała za miłą wiadomość i dołączyła dwa swoje zdjęcia, w chustce na głowie i niebieskim kapelusiku.
NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Sprzedaż na aukcji wielkich, bawełnianych pantalonów królowej Wiktorii za ponad 10 tysięcy funtów mogła wydarzyć się tylko w Wielkiej Brytanii. Tu, na końcu świata, Australijczycy wołają na Elżbietę II po prostu: „Lizzie”, dodając często „stara”.
Ale z okazji urodzin angielskiej Lizzie co roku drugi poniedziałek czerwca jest w Australii świętem i dniem wolnym od pracy (z wyjątkiem stanu Australia Zachodnia, gdzie święto przypada na pierwszy poniedziałek czerwca, i stanu Queensland - we wrześniu). W tym roku Australia dodatkowo obchodzi właśnie Platynowy Jubileusz, czyli 70 lat Lizzie na tronie.
Właściwie dlaczego Australia ma nadal angielską królową? By to sprawdzić, podążyłam śladami jej wysokości, nie przypuszczając, że wsadzam kij do starej, uśpionej termitiery.
Australia jest jednym z szesnastu krajów należących do Commonwealth realm, wspólnoty państw, które uznają władzę brytyjskiej królowej.
Oz, bo tak potocznie od skrótu Aus, nazywają swój kraj Australijczycy (Aussies), jest monarchią konstytucyjną. Władzę królowej ogranicza konstytucja, a przedstawicielem jej wysokości jest gubernator generalny. Od kilku lat to David Hurley, zarabiający rocznie 495 tysięcy australijskich dolarów.
Niektórzy twierdzą, że taka królowa jest tylko marionetką lub celebrytką. A jednak zdarzyło się, że „stara Lizzie”, choć pośrednio, zdymisjonowała australijskiego premiera. W 1975 roku generalny gubernator Sir John Kerr, reprezentujący Elżbietę II, zwolnił premiera Gougha Whitlama.
Czy Australijczycy kiedykolwiek zbuntowali się przeciwko angielskiej dynastii? Nie bardzo.
W 1984 roku sprawująca wtedy władzę lewicowa Partia Pracy zmieniła jedynie hymn narodowy „Boże ratuj króla / królową” na „Advance Australia fair” o tym, jak młode, bogate i piękne jest Oz.
W 1999 roku było referendum: czy Australia powinna stać się republiką z prezydentem mianowanym przez parlament? Za republiką opowiedziało się 45 procent głosujących.
Dlaczego „stara Lizzie” wygrała, zapytałam Petera FitzSimonsa, przewodniczącego Australijskiego Ruchu Republikańskiego:
- Bo premierem był wtedy monarchista. Przedstawiliśmy niedawno model republiki hybrydowej, każdy stan Australii będzie mógł zaproponować jednego kandydata na prezydenta, a parlament federalny trzech, co daje jedenastu kandydatów do ogólnokrajowego głosowania.
- Według ostatnich badań opinii publicznej YouGov, gdyby doszło do kolejnego referendum, 60 procent Aussies opowiedziałoby się przeciwko królowej. A badania Ipsos pokazują, że 40 procent Australijczyków nie chce republiki. Kiedy, myślisz, Oz stanie się republiką?
- Za trzy lata. Jesteśmy, tak jak twoja Polska, niezależnym krajem i nie chcemy mieć głowy państwa, gdzieś na starym kontynencie – mówi FitzSimons.
Wybrany parę dni temu premier Anthony Albanese z Partii Pracy ogłosił nowych ministrów, w tym po raz pierwszy w historii kraju ministra do spraw republiki. Republikanie zacierają ręce i odliczają miesiące do referendum.
W centrum Melbourne pytam ludzi na ulicy, dlaczego Australia nadal ma angielską królową. Oto co mówią:
- Fuck the queen – rzuca Ken, Afroamerykanin, który od 22 lat mieszka w Oz.
Leah z psem przyjechała z subtropikalnego i drogiego Noosa: - Monarchia jest przestarzała, nie potrzebujemy jej, ale tak naprawdę mało mnie to obchodzi.
Wpisuję w Google „List of Australian organisations with royal patronage” i wyskakuje długa lista australijskich organizacji z królewskim patronatem, większość ma w nazwie „royal”. Są tu więc: korpusy królewskiej armii, marynarki wojennej i lotnictwa, szpitale, instytuty naukowe, kluby sportowe, muzea i ogrody zoologiczne.
Czy „royal” nadaje siły, bo „royal” to jakość i elegancja? Czy „royal” znaczy „kasa”?
Od szefa Królewskiego Aeroklubu usłyszałam na przykład, że za roczne członkostwo Królewskiego Klubu Golfowego Melbourne płaci się około 15 tysięcy AUD. Recepcjonistka eleganckim, królewskim akcentem odpowiedziała, że nie udzielają takich informacji.
Down Under to inna potoczna nazwa Australii, bo z angielskiej perspektywy Oz jest „na dole”, pod równikiem, z drugiej stronie globu.
W Down Under roi się też od publicznych instytucji nazwanych na cześć Elżbiety II, a jej portret widnieje na australijskich monetach, 5 dolarowym banknocie, znaczkach pocztowych. Symbol korony jest w australijskim herbie i wszelkiego rodzaju medalach, odznaczeniach. Istnieje nawet “osobista flaga królowej” wyciągana, kiedy królowa odwiedzała Australię.
Paszporty wydawane są w jej imieniu, istnieje specjalny toast wznoszony na sztywnych, prawicowych bankietach albo w siłach zbrojnych, podczas uroczystych kolacji: „Panie i panowie, proszę powstać na królewski toast. Za królową!”.
Ale gdy pytam Aussies, czy w australijskich piosenkach, wierszach, grach jest królowa, każdy dziwi się, że zadaję takie pytania.
Nadchodzi długi weekend, święto jej urodzin, pomyślałam, że na pewno znajdę królową w największym sklepie z pamiątkami! Jadę do centrum Melbourne, w „Pamiątkach z Australii” półki zawalone są souvenirami made in China, ale królowej, królewskiej rodziny, a nawet jednej, małej korony - brak.
Idę na typowo angielską „high tea” o dwunastej w południe. Wchodzę do najstarszego hotelu Windsor, monumentalnego gmachu ery wiktoriańskiej. Elegancko, dostojnie i drogo, jedenaście rodzajów herbat, angielskie scony z dżemem i bitą śmietaną, szampan i malutkie kanapki.
Wcześniej „wysokie herbaty” cieszyły się takim powodzeniem turystów szczególnie z Anglii, USA i Japonii, że organizowano je dwa razy dziennie, zamknięto biznes jedynie podczas II wojny światowej i niedawno w czasie najdłuższego na świecie covidowego lockdownu. Dzisiaj zero kapeluszy i szpilek, w Australii najważniejsza jest wygoda, no i wszyscy wokół są w wieku emerytalnym. XIX-wieczni dżentelmeni spoglądają surowo z obrazów, w gablocie wiszą białe rękawiczki jakiegoś VIP-a, ale śladów królowej brak.
Przypadkiem znajoma z Irlandii Północnej, która od jedenastu lat mieszka z rodziną w Australii i pracuje jako podolożka w domach opieki dla osób starszych, rzuciła światło na nieobecność królowej w australijskiej pop-kulturze:
- Słuchaj, królową Elżbietę kochają tu głównie staruszki. W wielu domach starców są quizy na temat królowej z pytaniami typu: czy królowa ma paszport? A gdy monarchini ukazuje się na ekranie, komentują jak wygląda, jak dobrze się trzyma. Gdy puszczali wesele Megan i Harry'ego, babcie całe dnie oglądały transmisję. Jedna w gablocie za szkłem trzymała zdjęcia z wszystkich królewskich wesel.
- A starsi panowie?
- Oni nie byli tym zainteresowani.
O pomoc w szukaniu śladów królowej poprosiłam dr Cindy McCreery z Uniwersytetu Sydney, ekspertkę do spraw monarchii i systemów kolonialnych. Odesłała mnie do tygodnika dla kobiet „Australian Women’s Weekly”, w którym Elżbieta II ma swoje stałe miejsce od 80 lat. Pierwsza zakładka strony internetowej tygodnika to „royals”, wchodzę, a tam wszędzie królowa.
- Nie powinno być królowej, bo jesteśmy republiką, no nie? – stwierdza Matthew z tropikalnego Queensland, z powodu braku dokumentów utknął podczas pandemii w zimnym Melbourne.
- Czy wiesz, ile ona ma lat?
- Nie i nic mnie to nie obchodzi.
- Królowa jest zbyteczna – mówi Nathan przytulony do Sally, przylecieli ze Złotego Wybrzeża, raju surferów.
Sally, dziewczyna Nathana, jest bardzo zdziwiona:
- To my mamy królową?!
Australijskie Biuro Statystyczne odesłało mnie do Ministerstwa Finansów, a ci odpisali, że nie mogą odpowiedzieć na takie pytanie.
Przewodniczący Australijskiej Ligi Monarchistów Philip Benwell twierdzi, że królowa nic nie kosztuje australijskiego podatnika. Dlaczego? Bo opłaca się sama, z “rodowych pieniędzy”. Australia płaci jedynie za ochronę monarchów, gdy przybywają w odwiedziny do Down Under.
Ale co z luksusami, hotelami, przyjęciami? Benwell twierdzi, że za to również rodzina królewska płaci sama.
Jakoś trudno w to uwierzyć. Dzwonię do historyczki Jane Connor, specjalizującej się w królewskich wizytach w Australii. Obliczyła, że Elżbieta II gościła tu 16 razy, a rodzina królewska setki. - Co do kosztów, niczego się nie dowiesz ze względu na ochronę danych – mówi Jane – ale na pewno wielka kasa idzie na organizację takich imprez.
Znów zaczepiam przechodniów w sprawie Lizzie. - Mam respekt do królowej, ale kiedy umrze, Australia powinna stać się republiką, tylko nie w modelu prezydenckim. Przerażałoby mnie, że ten, kto ma pieniądze, może wygrać wybory – mówi Dennise, ma 72 lata i przyjechała na wycieczkę do Melbourne z farmerskiego Moe.
- Czy w twoim miasteczku lubią królową? – dopytuję.
- U nas większość to prawica, tacy ludzie kochają monarchię.
Spotykam czternastolatków w szkolnych mundurkach:
Sienna: - Nie potrzebujemy królowej, ona nic nie robi.
- A wiesz dlaczego 13 czerwca jest wolny od pracy i szkoły?
- To jej urodziny.
Dean: - Uważam, że dobrze jest mieć królową, która nas prowadzi, ale może powinnyśmy ją wybierać?
Bodhi: - Jesteśmy niezależną nacją, nie potrzebujemy być rządzeni z Anglii.
Sophia: - Królowa jest bardzo dobra, widziałam ją w TV, jest jak nasza babcia.
Na stronie Australijskiej Ligi Monarchistów hasła: stabilność, suwerenność, tradycja, ciągłość. W internetowym sklepiku można kupić odznaki z koroną, plakaty z młodą Elżbietą II w żółtej sukni, a nawet broszurę z kapitanem Cookiem wbijającym angielską flagę w australijski brzeg.
Liga ma 50 tysięcy członków w całej Australii, wielu o korzeniach brytyjskich, wyznawców kościoła anglikańskiego, ale są też imigranci, w tym sporo Polaków. Czterdzieści procent członków ligi to ludzie poniżej 40. roku życia.
Ponieważ kilka dni temu w wyborach do rządu federalnego wygrała lewicowa Partia Pracy, monarchiści przygotowują się do „obrony konstytucji”.
Młody Jeremy Mann, rzecznik prasowy monarchistów, studiuje na uniwersytecie w Melbourne politykę, stosunki międzynarodowe i język włoski: - Kocham moje brytyjskie korzenie i pompatyczne ceremonie. Monarchia przyciąga młodych Australijczyków, bo jeśli staniemy się republiką, politycy będą mogli nadużywać publicznego zaufania, przynosić sobie korzyść, nie krajowi. A królowa przez gubernatora generalnego kontroluje polityków.
- A co z Pierwszymi Narodami, które nie pałają miłością do królowej?
- Jeden z aborygeńskich polityków, członek parlamentu Neville Bonner, był jej wielkim zwolennikiem. Tak samo aborygeńska senatorka z Terytorium Północnego Jacinta Price. Oni wierzyli, że dzięki królowej Aborygeni są słyszani.
Pytam więc, co o tym wszystkim sądzi starszyzna Pierwszych Narodów.
Jim Everett, potomek ludu Ben Lomond z Tasmanii, jest poetą i dramatopisarzem, pracował w różnych zawodach, był też poławiaczem rekinów.
- Australijczycy trzymają się kolonializmu i nie wiedzą, jak się od niego uwolnić. Ich tożsamość jest nadal w Anglii. A żeby znaleźć swoją tożsamość w Australii, muszą nawiązać prawdziwy kontakt z Aborygenami, jednak oni sądzą, że nie mamy im nic do zaoferowania – mówi Jim.
Pierwsze Narody to dziś 3,3 procent ludności tego kraju.
- W Australii istnieje system apartheidu. Zobacz reklamy w telewizji Terytorium Północnego, wszystkie dobre rzeczy: turystyka, farmy bydła, udane biznesy, są białe – wkurza się Jim. - A wszystkie reklamy o Aborygenach to: "umyj twarz", „załóż prezerwatywę", jakbyśmy byli brudni.
- Czy coś zmieniłoby się na lepsze, gdyby Oz stało się republiką?
- Tak, to by pomogło, ale chcielibyśmy, by przejście od monarchii do republiki negocjowali z Aborygenami. Ale nie łudź się, większość Australijczyków nie odpuści monarchii.
- A o co chodzi z aborygeńskimi monarchistami Nevillem Bonnerem i Jacintą Price?
- To skutek asymilacji, "strategii akceptacji". Moi dziadkowie i rodzice wstydzili się, że są Aborygenami, matka na przykład, nie pozwalała mi i siostrze wyjść z domu bez butów, obawiała się, że zwróci to uwagę na naszą „aborygeńskość”, miała obsesję na punkcie czystości, żeby nie wołali na nas „czarne brudasy”.
Myślę, że w przypadku Bonnera i Price podobne doświadczenia wpłynęły na to, jak postrzegają swój świat w australijskiej polityce. Po ponad 230 latach segregacji, masakrach, wsadzaniu nas do więzień, spychaniu na bezludzia, to cud, że nie wszyscy popieramy królową.
Ross Morgan pochodzi z ludu Yorta Yorta, których kraina leży na północy stanu Victoria. Ostatnie 25 lat spędził w Melbourne, gdzie pracuje w linii pomocowej „Brat dla brata”.
- Byłem mały, ciotki ukryły mnie w buszu, tak żeby nie znalazły mnie służby rządowe, zabierali aborygeńskie dzieci od rodzin – opowiada Ross. – Miałem szczęście, ukradli wtedy z moich okolic 40 dzieci, zagnali ludzi w las i rabowali, w imieniu rządu.
Linia „Brat dla brata” działa 24 godziny na dobę. Codziennie Ross odbiera telefony, mężczyźni Pierwszych Narodów dzwonią, bo są bezdomni, nie mają pracy, są odseparowani od rodzin. Dzwonią też ich kobiety, matki, w aborygeńskich społecznościach plagą jest przemoc domowa, narkotyki i alkohol. Sporo telefonów dotyczy zachowań samobójczych.
- To międzypokoleniowa trauma Skradzionego Pokolenia – tłumaczy Ross – Kolonizacji, oderwania od kultury, od naszych krain.
Co Ross z klanu Yorta Yorta myśli o królowej?
- Nie potrzebujemy monarchii, mamy własną suwerenność i związek z krajem przez przodków. Jednak nasza tożsamość w tym kraju dopiero zaczyna być zauważana.
3 czerwca w centrum Melbourne budynki świeciły się jak diamenty w królewskiej koronie, a rzeka Yarra oblana została zielonym, laserowym blaskiem. W australijskich miastach podświetlono na fioletowo niektóre budynki publiczne, malutką wyspę Aspen w Canberra nazwano wyspą Królowej Elżbiety II, a nowy lewicowy premier zapalił symboliczną platynową latarnię.
Pytam Australijczyków o angielską królową.
- Moi rodzice przybyli do Oz z Chile. Królowa nas nie obchodzi, a sympatia do niej wymiera wraz z białymi, australijskimi staruszkami. Młodzi ludzie, moi znajomi, mają ją gdzieś – mówi Manny z Sydney.
- Jakie masz plany na długi weekend, urodziny królowej?
- Praca w kawiarni, będzie tłum.
Alisha, partnerka Mannego: - Moja rodzina pochodzi z Grecji, sporo u nas konspiracyjnych teorii, że królowa zrobiła jakieś przekręty z kasą za naszymi plecami.
Jac pracuje w maleńkiej kawiarni, akurat zrobiła sobie przerwę: - Powinno być referendum, wybrałabym odejście od monarchii. Republika byłaby pierwszym krokiem w kierunku oddania ziemi Pierwszym Narodom.
Publikuje reportaże i artykuły w mediach polskich i zagranicznych. Od 2003 roku mieszka w Melbourne, gdzie pracuje dla polskiej sekcji radia SBS, na studiach doktoranckich, Monash University, zajmuje się polskim reportażem literackim. Książka "Ozland. Przestrzeń jest wszystkim", Wydawnictwo Dowody, to jej debiut reporterski.
Publikuje reportaże i artykuły w mediach polskich i zagranicznych. Od 2003 roku mieszka w Melbourne, gdzie pracuje dla polskiej sekcji radia SBS, na studiach doktoranckich, Monash University, zajmuje się polskim reportażem literackim. Książka "Ozland. Przestrzeń jest wszystkim", Wydawnictwo Dowody, to jej debiut reporterski.
Komentarze