Ustawa Jarosława Gowina o reformie nauki była sprzedawana jako efekt dwuletnich konsultacji ze środowiskiem naukowym. Tymczasem projekt był wielokrotnie zmieniany w niejasnych okolicznościach. Nad ostatnimi poprawkami w Sejmie posłowie głosowali, chociaż nie mieli okazji ich przeczytać.
Ustawa Jarosława Gowina zmieniająca naukę polską (nie chcemy nazywać jej „reformą”, bo to sugeruje zmianę na lepsze) jest zachwalana przez autorów jako przygotowywana w sposób wzorowy. Na jej projekt rozpisano konkurs. Konsultacje trwały blisko dwa lata. Krytycy ustawy twierdzili jednak, że konsultowano się głównie z tymi, którzy na zmianach mieli zyskać, a uwagi idące wbrew koncepcjom ministerstwa nie były uwzględnianie. Nie da się jednak zaprzeczyć, że konsultacje były.
22 stycznia 2018 r. wicepremier Gowin zaprezentował projekt po oficjalnych konsultacjach i uzgodnieniach międzyresortowych. „Zaproszenia do udziału w prezentacji otrzymali rektorzy i prorektorzy uczelni, którzy brali udział w Narodowym Kongresie Nauki w Krakowie. Wydarzenie ze względu na ograniczoną liczbę miejsc na auli ma limit uczestników” - pisało wówczas ministerstwo nauki. Zaproszenie rektorów zapewne nie było przypadkiem – rektorzy w nowej ustawie zyskują ogromną władzę, a ich organizacje popierały Gowina gorąco.
Sam wicepremier zachwycał się trybem przygotowywania ustawy. Podczas wizyty w Krośnie 22 maja mówił:
"Komisja Europejska, która mówiąc delikatnie nie wszystkie działania naszego rządu wychwala pod niebiosa - akurat to, w jaki sposób pracujemy nad Konstytucją dla Nauki, stawia innym krajom unijnym jako wzór do naśladowania przy wszelkiego typu zmianach systemowych".
Nie jesteśmy pewni, czy Komisja Europejska stawia za wzór cokolwiek, co zrobi PiS, ale jeśli nawet, to ciekawe, czy nadal uważa ustawę Gowina za wzorowo przygotowaną.
Pod wpływem protestów i krytyki - także ze strony PiS - ustawę poprawiano jednak do ostatnich chwil przed głosowaniem, wprowadzając do niej bardzo istotne zmiany. Np. drastycznie osłabiając wpływy i znaczenie Rady Uczelni, jednego z kluczowych elementów zmian wprowadzanych przez Gowina (pisaliśmy o tym obszernie - np. tutaj).
Podczas posiedzenia komisji sejmowej wieczorem 14 czerwca posłowie głosowali nad ostatnim pakietem kilkudziesięciu poprawek, których nie mieli szansy nawet wcześniej przeczytać, bo dostarczono je w trakcie posiedzenia!
Obecny na sali jako obserwator Aleksander Temkin z Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej pisał na swoim profilu na FB w czasie pracy komisji:
Godz. 19.23: "Siedzę na Komisji Edukacji. Posłowie przegłosowali, że "konstytucja dla nauki" zostanie przyjęta w trybie jeden głos za i jeden głos przeciw - bez "niepotrzebnej" dyskusji i bez głosów nieposelskich. Posłowie dostali poprawki dopiero w czasie trwania komisji. Przed chwilą minister zgłosił sprzeciw do jednej z poprawek. Na jęk posłanki PiS "dlaczego sprzeciw" Piotr Muller odpowiedział "bo sprzeciw". Tak to się odbywa."
Co więcej, w momencie głosowania bardzo trudno było w ogóle ustalić, jakie jest ostateczne brzmienie ustawy - tyle przegłosowano do niej poprawek.
Znowu wpis Temkina z FB z godz. 20.13:
"Po 2,5 godzinie cała "konstytucja dla nauki" przegłosowana przez Komisję Edukacji. Chyba żadna poprawka opozycji nie przeszła. Posłanki PiS krzyczą "sprzeciw" bez podania uzasadnienia. Na mój okrzyk, by podawały uzasadnienie sprzeciwu, jedna z posłanek odpowiedziała, że "nie trzeba". W sytuacji w której na parunastu uczelniach trwają protesty okupacyjne to wygląda niemal na prowokacje."
Aktualny, ujednolicony tekst – po wszystkich poprawkach – opublikowano dopiero 15 czerwca, kiedy już było wiadomo, że głosowanie (być może) zostanie przełożone na lipcową sesję Sejmu.
Wiceminister Müller napisał na twitterze:
Jak się nieoficjalnie dowiedziało OKO.press, wicepremier Gowin gotów był zdecydować się mimo tego chaosu na głosowanie 15 czerwca.
Zabiegał o poparcie .Nowoczesnej i PO, w których wielu posłów jest życzliwych zmianom. Tymczasem obie te partie – pod wpływem, jak słyszymy, protestów studenckich – zdecydowały się wprowadzić dyscyplinę partyjną i zagłosować „przeciw”. Jednoznacznie przeciw wystąpiły w dyskusji wszystkie pozostałe kluby, łącznie z Kukiz ‘15 oraz „Wolni i Solidarni”.
Ustawę poparł tylko klub PiS, chociaż w widoczny sposób bez przekonania: prof. Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu, krytykował ją z trybuny sejmowej.
Gowin zdecydował się więc odłożyć głosowanie, ponieważ stawało się zupełnie realne, że ustawa przepadnie niewielką większością głosów. Jedynym sprzymierzeńcem wicepremiera jest prezes PiS Jarosław Kaczyński, ale prezes choruje i mogłoby być mu trudno zdyscyplinować swoich posłów, z których wielu (jak np. prof. Terlecki czy prof. Włodzimierz Bernacki) krytykowało ustawę Gowina w bardzo ostrych słowach.
Kiedy w Sejmie toczyły się takie polityczne gry, ustawę poprawiano - pod stołem, na kolanie i bez konsultacji z kimkolwiek.
Naukowcy dopiero teraz mogli się więc zabrać do lektury zapisów ustawy w brzmieniu, które przyjmie Sejm (o ile je przyjmie, co na razie wcale nie jest pewne). Odkryli w niej różne interesujące zapisy – w tym takie, o których w konsultacjach w ogóle mowy nie było.
Jeden z najciekawszych opisał na swoim Facebooku bloger Staszek Krawczyk (tutaj), idąc w ślad za odkryciem prof. Małgorzaty Omilanowskiej (tutaj).
Otóż, według zapowiedzi Gowina, zmiany (znów nie przechodzi nam przez usta słowo „reforma”) miały nie obejmować Polskiej Akademii Nauk, której „reforma” została odłożona na później. Tymczasem w ustawie pojawił się zapis, który pozwala ministrowi nawet zlikwidować PAN, włączając jej wszystkie instytuty w struktury uniwersytetów.
Co więcej, minister nie musi przy tym kogokolwiek pytać o zdanie – w szczególności nie musi pytać o tym naukowców z PAN (ważna informacja: niżej podpisany jest profesorem w instytucie PAN, dotyczy to więc także mojego miejsca pracy).
Co więcej, nie wiadomo, skąd ten zapis się wziął. Ktoś go wpisał, autora nie ma. Krawczyk próbował to zbadać. Zacytujmy:
"Warto jeszcze odnotować, że omawianego przepisu nie było w pierwszej wersji ustawy, datowanej na 16 września 2017 roku. Tam artykuł 35 kończył się na ustępie 5. Przeglądając historię projektu na stronie Rządowego Centrum Legislacji, dowiemy się, że dodatkowy ustęp zawiera dopiero dokument z 22 lutego 2018 roku. Zgodnie z harmonogramem ze strony Konstytucji dla Nauki konsultacje publiczne były wtedy już zakończone.
Z tego, co zauważyłem, przeszukując zestawienie zgłoszonych uwag pod kątem takich haseł jak „art. 35”, nikt z konsultujących nie zaproponował takiej poprawki, najwyraźniej więc jest to autorski pomysł kogoś z obozu Zjednoczonej Prawicy.
Co więcej, 14 czerwca Klub Parlamentarny Platformy Obywatelskiej zaproponował zmianę art. 35 ust. 6. W myśl tej poprawki minister znów musiałby czekać na wniosek z PAN, nie mógłby własnoręcznie uruchamiać procedury włączenia instytutu do uczelni publicznej. Ale ta propozycja została odrzucona przez Komisję Edukacji, Nauki i Młodzieży, podobnie jak wszystkie inne (dosłownie – co do jednej) poprawki opozycji."
Innym interesującym odkryciem jest fakt – który odkrył dr Leszek Wroński z Uniwersytetu Jagiellońskiego – że ustawa Gowina co prawda likwiduje przymusowy podział uczelni na wydziały, ale w praktyce jest wroga interdyscyplinarności, bo zmusza naukowców do sztywnego przypisania swojego dorobku do określonej dyscypliny (szerzej pisze o tym Wroński w artykule opublikowanym przez „Wyborczą” - tutaj).
Podobnych niespodzianek jest więcej. Z ustawy zniknął np. wymóg, że warunkiem do otrzymania tytułu profesora jest wypromowanie doktorów. Wcześniej usunięto także wymogi kierowania grantem oraz współpracy międzynarodowej.
W praktyce więc profesorem tytularnym będzie mógł zostać ten doktor habilitowany, który ma „wybitne osiągnięcia” - co pozostawia bardzo szerokie pole do interpretacji.
Tytuł może dostać nawet „w wyjątkowych wypadkach” osoba bez habilitacji, ale z doktoratem.
Takich pułapek – których długofalowych skutków nikt nie analizował – w ustawie może być bardzo dużo: to setki stron przepisów.
Jak pisze Krawczyk: "Najświeższy projekt głównych przepisów liczy sobie 222 strony i 471 artykułów, a projekt przepisów wprowadzających – 209 stron i 351 artykułów. Niezależnie od tego, jak ocenimy konsultacje odbywające się do przełomu 2017 i 2018 roku (ja sam nie mam wyrobionego zdania na temat ich jakości), późniejszy sposób prowadzenia prac nad ustawą każe obawiać się jeszcze wielu nieprzyjemnych znalezisk. A nie sądzę, by w najbliższym czasie udało się odkryć wszystkie takie przepisy i wymusić ich zmianę".
Zaś anonimowy polityk PiS powiedział „Wyborczej” 15 czerwca: „Niestety, trudno w kilka dni uratować coś, co ma tysiąc błędów. A część jest pochowanych tak, że nie możemy ich namierzyć”.
Sympatii do Gowina w tej wypowiedzi nie było żadnej.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze