0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

"Tam w piekle był to sen, sen z cierpień głowy, sen o wolności. Tam serce biło wykrzykiem zemsty, zemsty za tyle cierpień, za czekanie w kolejce na śmierć z góry przeznaczonej, a kraje świata nie czyniły nic.

I do dziś mam to uczucie, gdzie żeście wy wszyscy byli, gdzie był świat, który widział i słyszał, i nic nie robił, żeby ocalić tyle tysięcy", wołała Batszewa Dagan, ocalona z Zagłady więźniarka z Auschwitz.

Podczas uroczystości 75-lecia wyzwolenia obozu Auschwitz - Birkenau 27 stycznia 2020 roku przemawiał prezydent Andrzej Duda, dyrektor muzeum Piotr Cywińskim, Ron Lauder, przewodniczący Światowego Kongresu Żydów i ocaleni z Zagłady byli więźniowie Auschwitz-Birkenau: Elza Beker, Stanisław Zalewski, Marian Turski (jego przemowa tutaj) i Batszewa Dagan.

Publikujemy całą mowę 95-letniej Dagan* w niezmienionej formie, bez redakcji. Zdecydowaliśmy się na to, bo właśnie surowy, wierny tekst tego pełnego emocji przemówienia naszym zdaniem najlepiej oddaje jego wyjątkowość.

Witam was wszystkich serdecznie, szalom z Izraela!

Trudno mi ukryć moje uczucia, stoję tutaj i nie wiem, czy to jest prawda, czy sen, że jestem z wami 75 lat po mojej wielkiej eskapadzie cierpienia na tym miejscu.

Byłam schutzhäftlinge nr 45554. Schutzhäftlinge po niemiecku to więzień pod ochroną, ale tam, to znaczy tu, w tamtej rzeczywistości, w tej, która była tu, to słowo nie oznaczało ochrony. Nie było tam czegoś takiego, jak troska o człowieka, czy godność ludzka, przeciwnie, nawet szukając w słowniku nie znajdziesz słowa zwrotu na określenie tego, jak deptano godność człowieka. A więc po co do słowa więzień, dawano jeszcze "pod ochroną"? Schutzhäftlinge, więzień pod ochroną. Ile w tym pogardy w diabelskim świecie, gdzie godność człowieka traktowana była, jak brud.

Ci wszyscy ludzie, którzy byli w lagrze, będą się na pewno bardzo dziwić, ale ja nie miałam pasiaka, bo nie starczyło. I dali mi mundur rosyjskiego żołnierza na gołe ciało i nogi były owinięte szalem modlitwy, przyjętej u Żydów. I miałam holenderskie trepy, dwie nierówne. A co zrobili ze mną jeszcze, oprócz numeru, który mi wytatuowali, który jest dzisiaj zupełnie tak, jak był wtedy, bo był bardzo dobrze wytatuowany?

Więc ja przede wszystkim tak: nie wiedziałam, nie poznałam siebie i gdyby to, że te bloki miały wysokie okna, podniosłam ręce i wtedy poznałam siebie, że to byłam ja.

No i najgorszą rzeczą, którą przeżyłam na początku, to było trudno mi powiedzieć, co mi sprawiło większy ból, czy wytatuowanie numeru na ramieniu, czy coś innego. Wydaje mi się jednak, że najdotkliwszą dla mnie rzeczą była utrata włosów. Dawały mi poczucie kobiecej urody, warkocze uczesane w koronę na głowie były gładkie i przyjemne w dotyku, były moje. A ich właśnie dotknęła zbrodnicza ręka, zabrała mi tę koronę i zrobiła ze mnie inne, smutne, żałosne stworzenie.

Moja dłoń dotknęła gołej czaszki, stałam przed oknem, odbił się w niej kontur twarzy, obca postać. Czy to jestem ja? Gdzie moja korona?

Podniosłam ramiona przez róg, przedtem to jeszcze powiedziałam, rozpoznałam w lustrze swoje odbicie, to było nie w lustrze, tylko w szybie, to byłam ja, moje warkocze i włosy służyły do innych celów. Kto mógł przypuścić, że staną się surowcem na materace lub dywany. Strzyżenie motywowano różnie, że będą wszy na głowie, ale nad wszystkim była ich zmowa pozbawić mnie ludzkiego oblicza.

Włosy zabrane mi pod przymusem odrastały zgodnie z naturą i wbrew wszystkiemu, wraz z nimi, ukryte żyło w sercu marzenie: a może, może przyjdzie, nadejdzie jeszcze jutro? I jutro nadeszło, ale wspomnienia pozostały.

I chcę również wam opowiedzieć, ja pracowałam w lagrze w czterech komandach. Pierwsze komando - zbierałam pokrzywy. I te ręce moje krwawiły. 12 godzin na dzień. A kiedy nas budzono, to wszyscy, co tu siedzą, co przeżyli, o 4. rano i dawali nam z tej pokrzywy picie i również posługiwali się tą pokrzywą zupą.

Aufzyjerka [od niem. Aufseherin - nadzorczyni], to znaczy która nas pilnowała i wszyscy wiedzą, co to jest aufzyjerka, była bardzo okrutna, miała psa i kija i nas biła, jeśli kosz tak wysoki nie był ubity tą trawą, którą myśmy używali. Byłam w tym komandzie dużo miesięcy.

A później w drugim komandzie, w którym byłam krótko i na tej lagerstrasse, na tej ulicy spotkałam kuzynkę, która była żoną lekarza i ona pracowała na rewirze, a rewir... z jednej strony kominy się paliły, a z drugiej strony były szpitale, ale co to były za szpitale. Wszystkie choroby, jakie mogłam tam ... tyfus, bau-tyfus, to wszystko pozostało mi w głowie po niemiecku i straszny świerzb, który mnie gryzł i byłam pierwszą, najlepszą kandydatką do komina, bo przeszłam również, kiedy doktor Mengele segregował nas, to myśmy się ustawiali nago w rzędzie i tak żeśmy szli na śmierć, a ja powiedziałam - ja nie pójdę - i się schowałam pod pokrywą łóżka i jakoś się ocaliłam z tego.

I później jeszcze jedno komando, pracowałam na rewirze i moją pracą codzienną było zabijać i patrzeć się, jakie wszy i nauczyłam się również, że są dwa rodzaje tych stworzeń, jedno to są wszy głowowe, a drugie wszy odzieżowe. I tak zabijałam palcami te wszy, to była moja robota pierwsza z rana.

Nie można opowiedzieć o tym wszystkim, jak byłam po tej mojej strasznej chorobie, po tych chorobach właściwie dostałam się do komanda „Kanada”, a „Kanada” to jest imię, które sami więźniowie wymyślili. Więc ja pracowałam w Kanadzie i... tutaj są na pewno ludzie z Węgier. Ja w rękach trzymałam węgierskie ubrania. I kiedy na początku, na początku płakałam, a później miałam się przyzwyczaić, że to ma być moja robota. A na tych wielkich górach tych różnych ubrań z całego świata, spotkałam fotografie moich nauczycieli z Łodzi, bo w 44 r. była likwidacja getta łódzkiego i ja spotkałam nie ludzi, tylko spotkałam w tym czasie jeszcze, bo getto istniało dłużej.

Jak się żyje w takim miejscu? Ponieważ szkoły żydowskie były zamknięte, postanowiłam, że się muszę czegoś uczyć, a było tyle języków, z 15, czyli to na pewno wiedzą ludzie, którzy tutaj pracują, zdaje mi się, że z 15 języków, ja słyszałam tyle języków i mówiłam - muszę się czegoś nauczyć, to się nauczę języka.

I znalazłam z Belgii jedną panią, która była moją nauczycielką, bez ołówka, bez papieru, bez niczego ja się uczę. I skończyłam Auschwitz-Birkenau z płynnym francuskim.

A drugiej rzeczy, której się nauczyłam były wiersze i melodie, które tworzyli różni więźniowie i więźniarki. Jedną z nich była Krystyna Żywulska i jej wiersz stał się naszą modlitwą. Nauczyłam się tego wiersza, to jest bardzo długi wiersz, którego nie będę deklamowała, bo go znam dzisiaj tak, jak wtedy. Wiersz Krystyny Żywulskiej „Wymarsz w pole” był znany nam, jako „Wymarsz za bramę” i stał się naszą modlitwą. Opis naszych cierpień był wyrazem każdej z nas, ale nie każda więźniarka była w stanie tak opisać bolesną rzeczywistość.

Głównym źródłem ich siły była szalona żądza zemsty za tyle mąk, za tyle skarg, bagnety w mózg, sztylety w kark - słowa buntu wędrowały z ust do ust i ulegały nieznacznej zmianie.

Zależnie od pamięci i asocjacji osobistych więźniarek. Myśl o zemście stała się źródłem siły. Znieść długie dni i noce ludzkich cierpień. Ja się dalej uczę. I uczę się cały czas. A co mi pomogło przeżyć? To, że sama zdecydowałam zrobić coś dla siebie i sama wybierać to, co chcę, a nie to, co mi rozkazuje.

Ale ja nie byłam wyzwolona dwudziestego siódmego, dlatego że już żeśmy słyszały kanony ruskiej armii i było wtedy po raz, kiedy było, nie było wyzwolenie, tylko było po prostu... wygnali nas na marsz.

Tak myślałam tam, to znaczy tutaj. Tam w piekle był to sen, sen z cierpień głowy, sen o wolności. Tam serce biło wykrzykiem zemsty, zemsty za tyle cierpień, za czekanie w kolejce na śmierć z góry przeznaczonej, a kraje świata nie czyniły nic.

I do dziś mam to uczucie, gdzie żeście wy wszyscy byli, gdzie był świat, który widział i słyszał, i nic nie robił, żeby ocalić tyle tysięcy.

A co będzie dalej, świat jest cały tak.. Ponieważ uczenie było moim marzeniem, więc kiedy byłam, tak jeszcze chciałam powiedzieć, jak to było, przepraszam, jestem bardzo...

Powiem z serca, a nie z papieru. Byłam w Auschwitz-Birkenau do likwidacji obozu i moją ostatnią pracą w "Kanadzie"... to było imię, które było nadane przez więźniów, przez sonderkommando właściwie, bo Kanada jest bogaty kraj, a tam wszystkie rzeczy, które przywieźli ze sobą więźniowie ze wszystkich krajów to były zebrane w Kanadzie i tam trzymałam i tam to wszystko widziałam, ale Kanada miała jeden plus, że tam było co jeść.

A co mogliśmy tam jeść, co ludzie przynieśli, bo powiedzieli ludziom w różnych krajach, że jadą pracować, żeby sobie zabrali prowianty. I te prowianty przyszły do Kanady, a my schorowane, chude, chore, jadłyśmy te rzeczy. Czy można jeść takie rzeczy? A wtedy można było wszystko.

A jeszcze jedna rzecz, która pomogła żyć w tym piekle, to była przyjaźń, bo można było znaleźć sobie ludzi, która pomagała jeden drugiemu. Więc Shoah, Holocaust to nie są tylko straszne rzeczy.

A gdzie są „Sprawiedliwi świata”, którzy pomagali i chowali, są inne tematy, które możecie w książkach. Ja uważam, ja walczę o to, żeby ... dlaczego wcześniej, dlatego że na ogół w krajach, kiedy dzieci mają 13, 14 lat to już jest za późno, bo wtedy mają do czynienia ze zmianą fizjologiczną swoją własną i nie myślą o innych rzeczach, jak o sobie samym, jakie miejsce mają w grupie swoich towarzyszy, więc czy możemy, czy nauczanie tego tematu jest konieczne, czy jest możliwe.

Na dwa pytania mam odpowiedź, owszem, jest bardzo konieczne i jest możliwe. A dlaczego bardzo konieczne, bo żyjemy w świecie mediów i ten ... iPhone, jak się nazywa w każdym kraju, dzieci się bawią tym, już nawet niemowlęta, te dzieci rosną na tym iPhonie i wiedzą więcej niż my chcielibyśmy, żeby wiedzieli i dlatego ten temat musi być prowadzony jak najwcześniej.

W Izraelu my musimy, dlatego, że w Izraelu są syreny i to jest początek dnia pamięci. Dzieci się pytają, dlaczego brzęczą syreny. Ale w tych krajach, gdzie nie ma syren, jest ten sam problem, problem, że dzieci słyszą naokoło, więc po pierwsze trzeba, tutaj są na pewno nauczyciele, nauczycielom mogę powiedzieć, że po pierwsze to trzeba zbadać, co dzieci wiedzą, jakie jest źródło ich wiadomości i co chcieliby wiedzieć. Ja byłam w wielu miejscach, byłam w Argentynie, w Kanadzie, byłam w Ameryce dużo razy i w Anglii trzy lata i tam napisałam, ponieważ chciałam się uczyć, to pierwsza rzecz, którą zrobiłam to się uczyłam, ja się hebrajskiego nauczyłam bardzo szybko i byłam w seminarium nauczycielskim i pracowałam jako przedszkolanka.

A mam numer i dzieci mnie pytały dlaczego, kto mi napisał. Ja 40 lat szukałam odpowiedzi na to pytanie, kto mi napisał.

A propos muzeum ma cztery książki polskie, które są przetłumaczone z hebrajskiego, na ogół z hebrajskiego, które są do użytku szkół.

Co mam powiedzieć, że chciałabym płakać, bo tylko łzami mogę oblać tą przeszłość i kiedy widzę tylu ludzi, wy jesteście naszym pocieszeniem, że wy wszyscy postaracie się, żeby pamięć tego miejsca i innych miejsc, gdzie ludzie poszli na śmierć niewinną, ze wszystkich narodów, że wy będziecie odpowiedzialni za to, żeby takie nieszczęście się nie powtórzyło w historii Żydów.

Batszewa Dagan*: ur. w 1925 r. w Łodzi, poetka, psycholożka, pedagożka. Mieszka w Izraelu.

;

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze