W przyrodzie jest 1,7 mln wirusów, z których połowa może zakażać człowieka. Co roku przybywa 5 odzwierzęcych chorób. Wraz z utratą bioróżnorodności ryzyko nowych pandemii będzie rosnąć - ostrzega Edwin Bendyk* w przejmującym tekście o przyszłości świata i zadaniach na nowe 10-lecie
Po niezwykłym roku 2020 nadchodzi niezwykła dekada. Przed nami czasy zawirowań, przełomów i rewolucji, których stawką jest przyszłość całego świata. Nie wiemy, w jakiej rzeczywistości znajdziemy się za dziesięć lat, nic nie jest przesądzone, pewne jest jedno – będzie się działo.
Pierwsze niespodzianki przyniesie już rok 2021. Uzbrojeni w szczepionki przeciwko koronawirusowi powoli będziemy wypychać pandemię z codziennego życia i koncentrować się na walce z kryzysem gospodarczym oraz społecznym. Pakiety pomocowe przygotowane przez rządy na całym świecie przewidują interwencje liczone w bilionach dolarów.
Nikt nie chce popełnić błędów, jakie doprowadziły do Wielkiej Depresji sto lat temu, a w sukurs politykom idzie nowoczesna teoria monetarna (NMT) podpowiadająca, że
państwa dysponujące suwerennym pieniądzem nie muszą obawiać się nadmiernego zadłużenia. Lepszy dług, niż leżące odłogiem niewykorzystane zasoby produkcyjne – ludzie bez pracy i firmy bez zamówień.
Nie wszyscy ekonomiści zgadzają się z optymizmem zwolenników NMT. Jedni zwracają uwagę, że jednak długi trzeba będzie kiedyś spłacić. Inni, że owszem, pieniądz można dodrukować, nie da się jednak w ten sam sposób powiększyć puli zasobów materialnych i energii niezbędnej do funkcjonowania współczesnej cywilizacji.
Tymczasem cywilizacja ta dotarła do kresu materialnych możliwości rozwoju, czego jeszcze nie chcemy przyjąć do wiadomości.
Bo przecież ciągle nie brakuje surowców, ani tych tradycyjnych, jak ropa naftowa, gaz i węgiel; ani tych, które mają być podstawą przyszłości, jak pierwiastki ziem rzadkich, lit, krzem.
To prawda, epoka kamienna nie skończyła się jednak dlatego, że zabrakło kamieni.
Pandemia Covid-19 nie jest zaskakującym wybrykiem natury, tylko przewidzianą już dawno konsekwencją ekstensywnego rozwoju cywilizacyjnego. Jego skutkiem jest przyspieszająca degradacja środowiska, której najbardziej spektakularne wyrazy to katastrofa klimatyczna i przyspieszająca utrata bioróżnorodności zwana szóstym masowym wymieraniem gatunków.
Wycinka lasów tropikalnych po to, by hodować bydło, soję i palmy na olej, doprowadziła do zaniku stref chroniących siedliska ludzi od źródeł patogenów.
Droga do nowych zakażeń odzwierzęcych bardzo się skróciła, kolejne epidemie i pandemie są tylko kwestią czasu.
Raport „Bioróżnorodność i pandemia” opublikowany w grudniu 2020 przez Międzyrządową Platformę Naukowo-polityczną ds. Różnorodności Biologicznej i Usług Ekosystemowych (IPBES) szacuje, że
w przyrodzie istnieje ponad 1,7 mln wirusów, z których około połowa może potencjalnie mieć zdolność zakażenia człowieka. Każdego roku przybywa pięć nowych odzwierzęcych chorób zakaźnych, a każda może być przyczyną pandemii.
Wraz z przyspieszającą utratą bioróżnorodności nowych chorób będzie przybywać, a ryzyko nowych pandemii będzie rosnąć.
Niestety, wspomniane pakiety pomocowe dla gospodarek tego podstawowego faktu nie uwzględniają. Ich celem jest jak najszybszy powrót do przed-pandemicznej „normalności”, czyli zniwelowania skutków recesji i powrót do wzrostu gospodarczego.
Rządy państw grupy G20, skupiającej największe gospodarki świata, chcą przeznaczyć na antykryzysowe interwencje ponad 12 bilionów dolarów.
Zdecydowana większość tych pieniędzy pójdzie na ratowanie starych i tym samym najbardziej szkodliwych środowiskowo sektorów gospodarki.
Mimo że już praktycznie wszyscy zapewniają o swej trosce o środowisko i klimat, tylko nieliczne kraje chcą połączyć interwencję z proekologiczną modernizacją.
Tymczasem najbliższe lata naznaczone walką z pocovidowym kryzysem będą miały kluczowe znaczenie dla trajektorii rozwoju w nadchodzącej dekadzie. Od poczynionych inwestycji infrastrukturalnych, od nakładów na rozwój nowych technologii i nowych form gospodarowania zależeć będzie, czy osiągniemy cele niezbędne, by zahamować zmiany klimatyczne i ustabilizować wzrost temperatury atmosfery w miarę bezpiecznych granicach.
By tak się stało, emisja gazów cieplarnianych na świecie powinna zmaleć o ponad połowę do 2030 roku. Czyli co roku powinna maleć o blisko 8 proc. Tyle mniej więcej zmalała w 2020 roku na skutek pandemicznego spowolnienia gospodarki.
Innymi słowy, jeśli chcemy uratować klimat, potrzebujemy co roku takich impulsów do zmiany, jak pandemia. Brzmi to jak ponury żart, żartem być jednak nie musi, jeśli na poważnie wziąć ostrzeżenia naukowców zajmujących się bioróżnorodnością.
A jeśli na poważnie weźmiemy zarówno ostrzeżenia dotyczące bioróżnorodności, jak i katastrofy klimatycznej, to wyłoni się prawdziwa stawka wyzwania, z jakim musimy – każdy z nas, i wszyscy razem - 7,8 miliarda ludzi na Ziemi - zmierzyć się w nadchodzącej dekadzie: zatrzymać zmiany klimatyczne nie doprowadzając przy tym do katastrofy ekologicznej wywołanej ekstensywnym rozwojem cywilizacyjnym.
Jeśli nie rozwiążemy tego problemu, możemy spodziewać się przyspieszonego pojawiania kolejnych pandemii i innych niekorzystnych konsekwencji globalnego ocieplenia.
Sytuację świata u progu trzeciej dekady XXI wieku dobitnie przedstawił Antonio Guterres, sekretarz generalny ONZ, w przemówieniu „State of the Planet”: „Ludzkość wypowiedziała wojnę naturze. To samobójcze. Natura zawsze odpowiada i robi to już z rosnącą siłą i wściekłością”.
Tej wojny nie można wygrać, czy możliwy jest w takim razie pokój, czyli taki model funkcjonowania cywilizacji, by zapewnić godną egzystencję wszystkim ludziom bez samobójczego wyniszczania biologicznych i środowiskowych podstaw tej egzystencji?
To niezwykle proste i podstawowe pytanie, którego ciągle albo nie podejmujemy, a jeśli podejmujemy to po to, by dać złą odpowiedź.
Błędem podstawowym jest koncentracja zasobów na walce z objawami kryzysów, a nie ich przyczynami.
I tak wydaje nam się, że szczepionki rozwiążą problem Covid-19 oraz ewentualnych kolejnych pandemii, podczas gdy jedynym rozwiązaniem jest odbudowa biologicznej kontroli nad rozprzestrzenianiem się patogenów.
Nie inaczej rzecz ma się ze zmianami klimatycznymi – sama redukcja emisji gazów cieplarnianych przez odejście od paliw kopalnych i ich zastąpienie neutralnymi klimatycznie źródłami energii, nie rozwiąże problemu, bo jego źródłem jest model gospodarowania oparty na paradygmacie ciągłego wzrostu i akumulacji.
Warunkiem pokoju z naturą jest zniesienie przyczyn wojny, a nie intensyfikacja walki z jej objawami.
Czy jednak ceną za taki pokój nie będzie zwykła ludzka wojna wewnątrz społeczeństw i między państwami w obronie dotychczasowych stylów życia i konsumpcji? To już pytanie polityczne, a nie ekologiczne. A sama wojna już trwa od co najmniej dwóch dekad, jeśli za cezurę wziąć zamach na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 roku.
Ważnym etapem tej wojny były rewolucje społeczno-polityczne, które wybuchły dokładnie dziesięć lat temu i zostały zapamiętane jako Arabska Wiosna. Dziś komentatorzy wolą używać określenia "gorzkie rewolucje", bo zamiast przynieść zmianę na lepsze, pogorszyły tylko los Tunezyjczyków, Egipcjan, Syryjczyków, Libijczyków.
Nie mogło być jednak inaczej, bo rewolucje te również nie dotknęły źródeł problemów, na które miały odpowiedzieć, tylko podjęły walkę z symptomami. A pogłębiająca się społeczna mizeria wszędzie na świecie ma to samo źródło, co kryzys ekologiczny i klimatyczny –
to model gospodarczy wyniszczający nie tylko zasoby środowiskowe, ale także ludzkie i społeczne.
W takim zaś razie wcześniejsze pytanie o cenę za zmianę tego modelu było źle postawione – zmiana jest niezbędna po to, że by odbudować zarówno pokój z naturą, jak i odzyskać pokój społeczny. W przeciwnym wypadku symptomy kryzysu: katastrofy ekologiczne, epidemie i pandemie, bunty głodowe, rewolty, wojny domowe i międzypaństwowe będą się nasilać.
To nie jest prognoza, tylko konstatacja dotycząca rzeczywistości, w jakiej aktualnie się znajdujemy, a otwierająca się dekada to ostatni czas, by dokonać zmian zanim kontynuacja status quo doprowadzi do cywilizacyjnego załamania i katastrofy społeczno-humanitarnej w wymiarze globalnym.
Co ważniejsze, pojawiają się coraz bardziej inspirujące propozycje podpowiadające, jak niezbędnych zmian dokonać. Przywołam tylko jedną z nich.
To coraz bardziej kompletny przepis na prawdziwą rewolucję, którego autorem jest papież Franciszek.
Przepis ten wyłania się wyraźnie, gdy z pism Franciszka oddzieli się religijną retorykę właściwą głowie Kościoła i dotrze do rdzenia myśli społecznej i ekologicznej, w której widać:
Efektem tej wielości inspiracji jest swoista synteza, dla której fundamentem jest encyklika „Laudato si'” z 2015 roku, zwana w uproszczeniu "encykliką ekologiczną", choć w istocie jest to dokument społeczny, pokazujący, że droga do wyjścia z kryzysu grożącego życiu na Ziemi wiedzie przez śmiałą rewolucję kulturową i przebudowę życia społeczno-gospodarczego w oparciu i zasady ekologii integralnej.
Za dopełnienie syntezy można potraktować, obok m.in. encykliki „Fratelli tutti" wydaną niedawno książkę „Powróćmy do marzeń. Droga ku lepszej przyszłości”.
Papież mierzy się wprost z leninowskim pytaniem „Co robić?”, czyli kto ma dokonać owej śmiałej rewolucji i wskazuje jej podmiot: to kobiety.
Do skutecznej zmiany nie wystarczy jednak sama zmiana kulturowa, musi dokonać się zmiana w rdzeniu systemu – gospodarce, do czego kluczem będzie nowa, tworzona przez kobiety ekonomia. Nie przez przypadek papież przywołuje nazwiska tak wybitnych ekonomistek, jak Mariana Mazzucatto i Kate Raworth, wskazując, że kobiety nie tylko myślą inaczej o gospodarce niż zdominowany przez mężczyzn główny nurt myśli ekonomicznej, ale także zdolne są do innej praktyki.
Papież, który ani o krok nie cofa się w konserwatywnym podejściu do spraw aborcji, jednocześnie zdaje się, jako jeden z niewielu, dostrzegać stawkę procesu, jaki w tak spektakularny sposób ujawnił się także na ulicach polskich miast.
Rewolucja już trwa, a proces zmian będzie w najbliższych latach przyspieszał wywołując także reakcyjny opór w obronie status quo. Nie wiemy, jaki będzie rezultat – przed nami zadanie bez precedensu i dekada, której stawka wykracza poza wyobraźnię kształtowaną codzienną pogonią za newsem.
Ważne, by w tym pędzie umieć rozróżniać symptomy od przyczyn i nieistotne epifenomeny procesu zmiany od jego istoty. Nie mniej ważne jest też umiejętne odczytywanie informacji – w czasach przełomu rośnie znaczenie impulsów pozornie marginalnych, płynących spoza głównego nurtu życia i myśli.
Jeden tylko przykład procesu, który doskonale wpisuje się w logikę zmian, a znacznie przyspieszył dzięki pandemii. We wrześniu 2020 koncern naftowy BP ogłosił w swej prognozie rynku energii do 2050 roku, że popyt na paliwa płynne nie wróci już do rekordowego poziomu z 2019 roku.
Nawet jeśli nie wszyscy analitycy zgadzają się z oceną ekspertów BP, to niemal wszystkie prognozy przewidują osiągnięcie przełomu w popycie na paliwa płynne jeszcze przed 2030 rokiem. Innymi słowy, wkraczamy w epokę ponaftową. Jednym z jej aspektów może być załamanie produkcji ropy w Stanach Zjednoczonych, które dzięki złożom łupkowym stały się największym producentem tego surowca na świecie.
Co jednak oznacza sytuacja spadku zdolności wydobywczych w połowie 2021 roku do jednej trzeciej produkcji z 2019 roku (jak przewiduje jedna z prognoz) i utrata statusu eksportera? I co oznaczać będzie, choćby chwilowy powrót USA do roli kupującego, a nie sprzedającego, na rynku, który na skutek pandemii zredukował radykalnie inwestycje w poszukiwanie złóż i odtwarzanie mocy produkcyjnych?
Czy efektem będzie przyspieszony skok do ponaftowej przyszłości, czy też geopolityczne napięcia włącznie z wojnami o dostęp do strategicznego surowca.
Podobnych pytań będzie pojawiać się coraz więcej, z odpowiedzi na nie wyłoni się przyszłość. Obyśmy nie zmarnowali czasu na forsowanie złych odpowiedzi, jak i stawianie niedobrych pytań.
*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.
*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.
*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.
Komentarze