0:000:00

0:00

45,7-procentowa frekwencja w wyborach do Parlamentu Europarlamentu robi wrażenie. Jeszcze większe wynik, jaki uzyskało Prawo i Sprawiedliwość.

Zdobywając 45,4 proc. głosów przy tak dużej frekwencji, PiS pokazało, że ma za sobą zdyscyplinowany elektorat gotowy do mobilizacji wbrew dotychczasowej opinii, że wysokie uczestnictwo bardziej sprzyja obozowi liberalnemu.

Co więcej, PiS uzyskało wyższe poparcie niż opozycja, czyli Koalicja Europejska i Wiosna razem wzięte.

Tym samym kończy się kolejna opowieść mówiąca o tym, że partia władzy reprezentuje mniejszość elektoratu, a wygrywa jedynie na jego jednorodności i dyscyplinie.

Przeczytaj także:

PiS z szansą na większość

Po 3,5 latach sprawowania władzy PiS nie tylko utrzymał, ale i powiększył poparcie (patrząc na proporcje, nie na bezwzględną liczbę głosów), pokazując, że ma szansę na bezwzględną większość w nowym, wybieranym jesienią parlamencie. I Jarosław Kaczyński zrobi wszystko, żeby taką większość zdobyć. Na pewno więc wykorzysta odejście sporej liczby polityków z pierwszej linii frontu polityki krajowej, którzy - jak Anna Zalewska czy Joachim Brudziński - zaczęli pakować się do Brukseli. Można się spodziewać, że zastąpią ich osoby mające za zadanie zmiękczyć wizerunek partii, czyniąc ją atrakcyjniejszą dla wyborców centrowych.

Za taką strategią przemawiają słabe wyniki zarówno skrajnej prawicy, jak i lewicy. Z jednej strony PiS nie musi aż tak bardzo uśmiechać się do prawicowej ekstremy, z drugiej – widać wyraźnie, że polski elektorat nie jest jeszcze w masie gotowy na pakiet progresywny proponowany przez Roberta Biedronia.

I nawet film braci Sekielskich nie zmienił tu wiele, choć oczywiście praca tej produkcji na świadomości Polek i Polaków jeszcze się nie zakończyła. Czy wyda owoce przed jesienią trudno przewidzieć, więc walka o wyborcę centrowego będzie kluczowa.

Granice negatywnej mobilizacji

Koalicja z wynikiem na poziomie 38 proc. staje przed trudnym zadaniem, bo choć to niezły rezultat to jednak pokazuje granice mobilizacji negatywnej, polegającej na pospolitym ruszeniu opozycji, żeby ratować Polskę przed PiS.

Najwyraźniej słuszne nawet argumenty, pokazujące jak PiS niszczy kraj, nie wystarczają, by przekonać wystarczającą liczbę Polek i Polaków do zagłosowania na mozaikę, której poza anty-PiSowskim celem wiele więcej nie skleja.

Potrzebny jest dobry pozytywny program, w który na dodatek wyborcy muszą jeszcze uwierzyć.

PiS spełnia oczekiwania

Bo właśnie największa siła PiS polega na tym, że rzeczywiście realizuje swoje wyborcze zobowiązania, jakkolwiek są one kosztowne i grożą naszej przyszłości. Poza tym cały czas pokazuje się swojemu elektoratowi nie tylko jako partia wiarygodna, ale też i skuteczna. Doskonałym przykładem podejście do strajku nauczycieli zignorowanego przez władzę, czyli całkowicie zgodnie z oczekiwaniami elektoratu. Oświatowy kryzys, zamiast osłabić, tylko wzmocnił obóz władzy. A dobra koniunktura gospodarcza tylko oczywiście do tego wzmocnienia się dołożyła.

Duopol miażdży mniejszych

Wybory do Europarlamentu potwierdziły, czy raczej pogłębiły, polityczną polaryzację polskiej sceny na dwa wielkie bloki. Powtórzył się do pewnego stopnia schemat z wyborów samorządowych, kiedy mniejsze komitety traciły w dużych miastach na rzecz kandydatów z dużych partii, bo ci zyskiwali ze względu na plebiscytowy charakter elekcji.

To m.in. dlatego Wiosna Roberta Biedronia osiągnęła niższy wynik, niż wskazywały wcześniejsze sondaże – część wyborców zagłosowało strategicznie wybierając Koalicję Europejską w obawie przed utratą głosu.

Innym przykładem jest fatalny wynik koalicji Lewica Razem.

Nic jednak nie wskazuje, by dynamika polaryzacji zmalała w ciągu najbliższych miesięcy, co jest nie lada wyzwaniem i dla Roberta Biedronia, i dla całej reszty Koalicji. Bo ewentualne wchłonięcie Wiosny do wspólnej formacji opozycyjnej, jeśli taka się utrzyma, pogłębi tylko trudność zbudowania pozytywnego i wiarygodnego, a więc także w miarę spójnego ideowo programu.

Samorządy nie rozpalą emocji

Mamy więc reset polskiej sceny politycznej, do którego odnieść będą się musieli za tydzień zgromadzeni w Gdańsku na Święcie Wolności i Solidarności samorządowcy. Wiadomo, że samorządowcy przygotowują mocny komunikat i postulaty, jakie ich zdaniem powinny znaleźć się w centrum debaty w trakcie parlamentarnej kampanii wyborczej. Wiadomo też, że postulaty te w dużej mierze będą pochodną niezadowolenia z dotychczasowej antysamorządowej polityki rządu. Czy propozycje te staną się rzeczywiście nie tylko tematem, ale i paliwem ożywiającym polską politykę przed kolejnymi wyborami?

Niestety, wiele wskazuje, że to nie kwestie decentralizacji i samorządności będą rządzić społecznymi emocjami, choć w jednym zwolennicy decentralizacji i samorządności mają rację – ewentualna wygrana PiS jesienią oznacza, że samorząd, jaki znaliśmy, przestanie istnieć.

Do jego obrony nie wystarczy jednak głos sprzeciwu samych samorządowców, nawet jeśli po ostatnich wyborach samorządowych dysponują silnym mandatem społecznym. Bo PiS, jak widać, też swój mandat umocnił, tylko że w grze o cenniejsze polityczne profity.

Przeciwskuteczna opowieść o kupowaniu głosów

Można jak mantrę powtarzać, że na PiS głosują ludzie ze wsi i małych miasteczek, starsi i gorzej wykształceni niż elektorat partii opozycyjnych. Najwyraźniej znaleźli w PiS siłę, która ich zdaniem najlepiej reprezentuje ich interesy, emocje i wartości.

Wyjaśnienia, że Jarosław Kaczyński kupił sobie ten elektorat rozdawnictwem, nie mają wielkiego sensu. Przeciwnie – w oczywisty sposób są przeciwskuteczne – bo jeśli kryje się w nich racja, to oznaczałoby, że zmobilizowany w ten sposób „elektorat socjalny” będzie bronił swoich zdobyczy przed ewentualną ich utratą wraz z powrotem do władzy liberałów.

W Europie – wielkie przetasowanie

Wyników polskich wyborów nie można odrywać od kontekstu europejskiego i wyników w innych państwach Unii Europejskich. Wszędzie odnotowano zwiększoną frekwencję oraz wyniki pokazujące, że trwa wielkie przetasowanie w systemach politycznych.

We Francji na czoło wysunęło się Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen z 23 proc., ale też mocno zaistnieli Zieloni z 13,5 proc., obóz Emmanuela Macrona ma drugą pozycję z 22,5 proc, co w sumie jest niezłym wynikiem, ale też musi być odczytane w kontekście zwycięstwa Le Pen jako żółta kartka. Stary establishment partyjny z lewa i prawa ledwo pokonał próg wyborczy.

W Niemczech największymi wygranymi są Zieloni, powód do rozczarowania ma SPD. Najważniejsze jednak, że łączny rozkład głosów w przyszłym Parlamencie Europejskim daleki jest od czarnych prognoz wieszczących zalew nacjonalistycznej antyeuropejskiej fali. Parlamentarna scena jest pofragmentowana, ale dominują na niej siły proeuropejskie.

I to jedyna pociecha dla wszystkich, którzy liczyli, że majowe wybory otworzą świetlaną drogę do jesiennej zmiany władzy w Polsce. Nie jest ona niemożliwa, jej osiągnięcie wymaga jednak nowej strategii politycznej.

;

Udostępnij:

Edwin Bendyk

*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.

Komentarze