Irańskie rakiety spadły na Izrael. To bezpośrednia reakcja Teheranu na uderzenie Izraela w Hezbollah. Ryzyko bezprecedensowej wojny między Iranem i Izraelem jest dziś wysokie. Rząd Netanjahu jest gotowy na ryzyko, a Teheran nie osiągnął swoim atakiem wiele
Na zdjęciu: mieszkańcy Tel Awiwu kryją się za samochodami przed atakiem rakietowym Iranu.
Choć w takich sytuacjach często nie wiemy natychmiast, kto stoi za atakiem, tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Irańczycy sami, za pośrednictwem własnych mediów państwowych ogłosili, że wystrzelili rakiety w stronę „syjonistów”.
Najpewniej mamy też do czynienia z najostrzejszym atakiem Iranu na Izrael w historii. Różne doniesienia mówią o tym, że do ataku użyto około między 150 a 400 rakiet balistycznych. Czas od momentu, gdy nad Izraelem pojawiły się pierwsze irańskie rakiety, do momentu, gdy izraelska armia ogłosiła, że Izraelczycy mogą opuścić schrony przeciwlotnicze, trwał mniej niż godzinę. Nie znaczy to oczywiście, że można z pewnością założyć, że to już koniec. Jest też jeszcze zbyt wcześnie, by mówić o zasięgu zniszczeń w Izraelu i o ewentualnych ofiarach.
Pierwsze, wstępne informacje są jednak optymistyczne – zaraz po ataku była mowa o zaledwie trzech rannych osobach. Dotychczasowe doniesienia mówią o jednej ofierze śmiertelnej.
Na okrutną ironię zakrawa fakt, że jest nią Palestyńczyk, który przebywał w okolicach Jerycha na Zachodnim Brzegu.
Mężczyzna pochodził z Gazy. Jeśli pojawią się kolejne ofiary śmiertelne, również mogą to być właśnie Palestyńczycy. Ziemie palestyńskie, w przeciwieństwie do miejscowości w Izraelu, nie są dobrze wyposażone w schrony przeciwlotnicze.
Możliwe, że irańskie rakiety dokonały mniejszych strat niż atak terrorystyczny w Jaffie, który został przeprowadzony niedługo przed irańskim atakiem. Dwójka napastników strzelała tam do tłumu i zabiła przynajmniej osiem osób. Nie wiadomo jeszcze, kim byli napastnicy. Najpewniej atak ten nie był powiązany z Iranem.
Na razie izraelska obrona przed atakiem wygląda też na duży sukces, pomagały w niej Stany Zjednoczone. Prezydent Joe Biden nakazał amerykańskim oddziałom na Bliskim Wschodzie pomóc w zestrzeleniu irańskich pocisków. Wiemy już, że amerykańskie niszczyciele na Morzu Śródziemnym zniszczyły część rakiet.
Dlaczego Iran atakuje Izrael? Konflikt między tymi krajami nie zaczął się dziś, ani rok temu.
Od rewolucji islamskiej w 1979 roku Iran i Izrael są sobie wrogie. Reżim szyickich duchownych w Teheranie uważa Izrael przede wszystkim za prześladowców Palestyńczyków i okupantów świętych miejsc islamu w Jerozolimie. Islamska Republika Iranu ma ambicje do bycia liderem wśród krajów islamskich. To kraj teokratyczny, stąd motywacje w stosunkach z Izraelem są ideologiczne. A wsparcie dla Palestyny i sprzeciw wobec Izraela poza komponentem ideologicznym jest użyteczny politycznie – pozwala na budowanie swojej pozycji w regionie.
Dziś mamy jednak nie mamy do czynienia tylko z kolejną odsłoną starego sporu. To kolejny krok w eskalacji konfliktu, który rozgorzał po 7 października 2023 roku.
Spróbujmy podsumować w największym skrócie.
Atak Hamasu na Izrael sprowokował Izrael do inwazji na Strefę Gazy, która trwa do dziś. Ta natychmiast (kolejnego dnia) uruchomiła libański Hezbollah. To szyicka organizacja polityczno-militarna, przez wiele krajów uważana za terrorystyczną. Hezbollah jest częścią nieformalnej irańskiej „osi oporu”, to ważne narzędzie irańskiej polityki w regionie. Wymiana ognia między Hezbollahem a Izraelem była przez długie miesiące od zeszłego października stała.
W ostatnich dwóch tygodniach Izrael zintensyfikował ataki na Hezbollah, w piątek 27 września uderzając w główną siedzibę organizacji na przedmieściach Bejrutu i zabijając przywódcę ruchu, Hassana Nasrallaha. Przez ostatnie miesiące Iran był w polityce wobec Izraela ostrożny i wycofany. Izrael zniszczył jednak w ostatnich miesiącach i tygodniach niemal całe główne dowództwo Hezbollahu. W Iranie uznano, że nie można dłużej nadstawiać drugiego policzka.
To pod wielkim znakiem zapytania stawia przyszłość strategii nowego prezydenta Iranu Masuda Pezeszkiania i jego ministra spraw zagranicznych Abbasa Arakcziego. W ostatnich tygodniach pracowali oni nad odnowieniem ścieżki dyplomatycznej z Zachodem, która pozwoliłaby na zniesienie sankcji gospodarczych wobec Iranu. Nie należy jednak ulegać złudzeniu, że Pezeszkian i Arakczi działali w Iranie poza teokratycznym systemem. Rząd i prezydent odpowiadają przed Najwyższym Przywódcą, ajatollahem Alim Chameneim.
I tak jak musiał on zaakceptować starania o wznowienie dyplomacji, tak i on decydował o dzisiejszym ataku na Izrael.
To drugie na jakiś czas przekreśla jednak to pierwsze.
Trzeba też powiedzieć jasno: z perspektywy militarnej atak ten ma niewielki sens. To przede wszystkim ruch obliczony na odzyskanie twarzy i powrót do gry. Nie oznacza to jednak, że dzisiejsza eskalacja konfliktu irańsko-izraelskiego zakończy się tak szybko, jak się zaczęła, tak jak odbyło się to w kwietniu tego roku.
Wówczas Iran odpowiadał na izraelski atak na kompleks budynków irańskiej ambasady w Damaszku, który uśmiercił siedmiu członków irańskiego korpusu Strażników Rewolucji, w tym generała Mohammedrezę Zahedaniego. Niemal dwa tygodnie później Iran odpowiedział atakiem z użyciem dronów i rakiet balistycznych. Atak obliczony był jednak na to, by zniszczenia były symboliczne – drony leciały powoli, niemal wszystkie pociski udało się zniszczyć po drodze.
Dziś sytuacja może być inna. Analityk PISM Marcin A. Piotrowski pisze w mediach społecznościowych, że „nie da się wykluczyć niekontrolowanej eskalacji z udziałem Izraela, właściwie niezależnie już od operacji w Libanie”.
Dzisiejszy atak był mocniejszy niż kwietniowy. Także Izrael zapewne będzie chciał odpowiedzieć znacznie mocniej, niż tylko symbolicznie.
Jesteśmy na nieznanym dotychczas terytorium, nie widzieliśmy nigdy tego rodzaju wojny pomiędzy Izraelem a Iranem.
Pamiętajmy, że kraje te nie sąsiadują ze sobą, nie mogą wysłać przeciwko sobie armii lądowych. Dystans między Tel Awiwem a Teheranem to niemal dwa tysiące kilometrów w linii prostej. Wojna, jeśli eskalacja będzie trwała, potoczy się przede wszystkim w powietrzu.
W ostatnich dniach, gdy napięcia narastały, Izrael wygrażał jednak, że jest w stanie dosięgnąć swoimi pociskami każdego miejsca w Iranie. Izraelczycy z pewnością uderzą teraz w jakieś cele – militarne lub związane z infrastrukturą krytyczną. Powstają jednak pytania: jak silnie Izrael będzie chciał odpowiedzieć? I przede wszystkim: na co pozwoli im USA?
Najbliższe tygodnie mogą zdefiniować prezydenturę Joe Bidena. Przez ostatni rok Amerykanie byli bardzo pobłażliwi wobec Izraela. Pomimo regularnie i publicznie wyrażanych zastrzeżeń wobec inwazji na Strefę Gazy, w sierpniu Amerykanie zgodzili się na kolejny pakiet pomocy wojskowej dla Izraela warty 3,5 mld dolarów. Gdyby jednak chcieli, mają poważny instrument nacisku na rząd Netanjahu.
Wszystkie decyzje izraelskiego premiera na każdym froncie w ostatnich miesiącach pokazują, że czuje się on silny i chce eskalacji wojny. Jeśli również na froncie irańskim Netanjahu dostanie wolną rękę, bardzo trudno będzie przewidzieć konsekwencje. Rzecznik izraelskiej armii Daniel Hagari zapowiedział już, że irański atak będzie miał swoje konsekwencje, a Izrael odpowie „w czasie i miejscu, które uznamy za słuszne”.
Biden musi więc dziś odpowiedzieć sobie na pytanie: czy chce zostać zapamiętany jako ten, który zezwolił na rozpętanie kolejnej krwawej i bezprecedensowej wojny na Bliskim Wschodzie? I czy jedynym sposobem walki o głosy proizraelskich wyborców w USA przed listopadowymi wyborami prezydenckimi jest pobłażanie Netanjahu? Według dziennika „New York Times” Izraelczycy rozważają obecnie między innymi uderzenie w irańskie zakłady nuklearne w Natanz. Byłby to jednak bardzo agresywny ruch.
Ale dziś skłonność Izraela do ryzyka jest wyższa niż w kwietniu.
Być może Iran odsłonił się dzisiaj zbyt mocno.
Gregg Carlstrom, bliskowschodni korespondent The Economist napisał w mediach społecznościowych:
„Iran przez lata bronił strach przed tym, że posiadał razem ze swoimi sojusznikami [Hamas, Hezbollah] potężny arsenał rakiet wymierzonych w Izrael. Dla Izraela ten strach właściwie w tym roku zniknął. Iran przeprowadził dwa nieskuteczne ataki, a Hezbollah wygląda na sparaliżowany. Niektórzy argumentują, że Iran nie miał wyboru i musiał zaatakować, by odbudować efekt odstraszający. Ale sam fakt wystrzelenia rakiet nie odstrasza. Jeśli nie udało ci się dokonać żadnego realnego zniszczenia, na koniec wyglądasz bojowniczo, ale niekompetentnie. A to nie jest dobre połączenie”.
Być może Izrael działał wobec sojuszników Iranu tak agresywnie między innymi dlatego, że zdawał sobie sprawę ze słabości Teheranu. Nie można wykluczyć, że Iran ma jeszcze coś w zanadrzu, ale na razie Izraelczycy wyszli ze schronów i wiedzą, że w ich stronę nie lecą kolejne rakiety. A pierwsze doniesienia wskazują na to, że Iran użył zaawansowanej broni.
Kolejne dni i godziny pokażą, jaki sposób odpowiedzi wybierze Izrael, na co zezwolą mu Amerykanie i czy Iran rzeczywiście jest tak słaby, na jakiego w tej chwili wygląda. Bezprecedensowa wojna irańsko-izraelska wciąż jest do powstrzymania.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze