"Nie jest to prawdą, że Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że reprywatyzacja kamienicy przy Nabielaka 9 była OK. Sąd zdecydował, że Komisja powinna jeszcze raz wydać poprawioną decyzję. Tylko nie umiał tego wytłumaczyć zebranym na sali, a w dodatku sędzia się zaśmiał" - o wyroku budzącym wielkie emocje pisze mec. Beata Siemieniako
„Aby zaspokoić poczucie sprawiedliwości nie wystarczy wydać prawidłową decyzję. Tę decyzję trzeba umieć zakomunikować. Komunikowanie się władzy ze społeczeństwem zdecydowanie lepiej wychodzi Komisji Weryfikacyjnej niż sądom. Co nie znaczy, że sądy powinny się całkowicie upodobnić do Komisji” - pisze Beata Siemieniako, prawniczka wspierająca lokatorów, ofiary reprywatyzacji warszawskiej, autorka książki "Reprywatyzując Polskę".
22 października 2019 Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję Komisji Weryfikacyjnej w sprawie kamienicy przy Nabielaka 9. To symboliczny adres w Warszawie. W tej kamienicy mieszkała Jolanta Brzeska - działaczka lokatorska, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach w 2011 roku.
Komisja Patryka Jakiego uznała w grudniu 2017, że przy wydawaniu decyzji w sprawie Nabielaka doszło do rażącego naruszenia prawa. Nowy właściciel kamienicy Marek M., kupił część roszczeń za 1500 złotych, a zyskał nieruchomość wartą ok. 3,5 mln zł, jak oceniła wówczas komisja. Pokrzywdzeni zostali lokatorzy, a także miasto stołeczne Warszawa, Skarb Państwa, właściciele lokali i spadkobiercy pierwotnych właścicieli nieruchomości. O tamtej decyzji komisji Jakiego pisaliśmy szczegółowo:
Na decyzję WSA zareagował Patryk Jaki, współtwórca Komisji Weryfikacyjnej i jej pierwszy przewodniczący, obecnie europoseł:
"Macie zamiast demokracji »sędziokrację«. Sąd i ratusz PO stają za przestępcami z mafii reprywatyzacyjnej. Kiedy wie, że w sprawie tej kamienicy był przekręt. Złożę wniosek o postępowanie dyscyplinarne wobec sędziów, którzy łamią prawo".
Dlaczego Sąd Administracyjny decyzję uchylił? Tekst Beaty Siemieniako:
Afera reprywatyzacyjna wybuchła ponad 3 lata temu. Do dziś reprywatyzowane są nieruchomości w niemal całej Polsce – w prywatne ręce trafiają wsie, szkoły, budynki użyteczności publicznej. O ile z reprywatyzacją ogólnopolską nie zrobiono nic – ustawy reprywatyzacyjnej brak - w Warszawie bałagan po aferze reprywatyzacyjnej miała posprzątać Komisja Weryfikacyjna.
Komisja została powołana 2,5 roku temu, od tego czasu wydała kilkadziesiąt decyzji. Wszystkie decyzje Komisji zostały zaskarżone do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Sąd niemal wszystkie decyzje Komisji uchylił, uznając je za wadliwe, a tylko kilka utrzymał w mocy jako prawidłowe.
Skutek jest taki, że te sprawy wracają do Komisji, a Komisja będzie musiała naprawić błędy wytknięte przez sąd i wydać nowe decyzje. Wyroki są nieprawomocne.
Szczególnie kontrowersyjne okazały się ostatnie orzeczenia w sprawie nieruchomości na Nabielaka 9, w której mieszkała spalona w Lesie Kabackim Jolanta Brzeska, i nieruchomości przy ul. Szarej, o którą walczyli miejscy aktywiści. Dlaczego nie można tego wszystkiego definitywnie zakończyć? Czy to musi tyle trwać?
Po pierwsze, to wszystko nie jest takie proste i nie ma jednego winnego.
Na krytykę zasługuje Wojewódzki Sąd Administracyjny, ale nie tylko.
Również Komisja Weryfikacyjna popełnia błędy przy procedowaniu spraw, a ustawa na podstawie której działa – uchwalona przez Prawo i Sprawiedliwość – jest po prostu dziurawa.
Po drugie, często nie o prawo tu chodzi. Chodzi o dezorientację i brak poczucia sprawiedliwości, o frustrację i złość, że obiecano pewne problemy rozwiązać, a końca tej całej afery nie widać. O to, że pojawiły się jakieś wyroki sądowe, ale nikt ich nie rozumie i trzeba zapraszać ekspertów, żeby tłumaczyli prawnicze na ludzkie. A wreszcie chodzi też o to, że reakcją sądu na tę ludzką złość jest śmiech, za który lokatorzy nie usłyszeli dotąd słowa „Przepraszam”.
Zanim więc przejdziemy do analizy wyroków wydanych ostatnio przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie popatrzmy, jaką rewolucję w komunikacji między władzą a obywatelami wprowadziła Komisja Weryfikacyjna.
Komisja jest organem administracji o kompetencjach pokrywających się z innymi organami, ale jednocześnie organem na tyle wyjątkowym, że jeśli Komisja zajmie się jakąś sprawą, to wszyscy inni muszą swoją pracę przerwać. Komisja jest więc organem kompetencyjnie silnym. Komisja może odbierać nieruchomości jednym, oddawać drugim, może żądać zapłaty milionowych odszkodowań od beneficjentów reprywatyzacji, może nakładać kary na Prezydent m.st. Warszawy za to, że się nie stawia na jej posiedzenia.
Ale jednocześnie Komisja nie działa jak standardowy organ administracji, a raczej jak komisja sejmowa. Komisja streaminguje swoje posiedzenia na YouTubie (a są to posiedzenia często zabawne, pełne emocji i żartów przewodniczącego), prężnie prowadzi swoje kanały w social media. Kiedy Komisja przesłuchuje świadków, nie ma litości dla Marków M., ma za to dużo empatii dla lokatorów, zaprasza ich i zachęca, by opowiedzieli o swoim dramacie.
Kiedy Komisja wydaje decyzje, przygotowuje plansze, wykresy i tabelki, żeby każdy mógł wszystko zrozumieć. Posługuje się w komunikacji z obywatelami językiem prostym.
Po tym, gdy Komisja ogłosi rozstrzygnięcie, dziennikarze mogą zadać jej pytania i zrozumieć niejasności. Jednocześnie razem z wyjaśnieniem uproszczonym Komisja publikuje pełne uzasadnienie decyzji, liczące nieraz kilkadziesiąt stron.
A teraz spójrzmy na salę sądową Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Rozprawy sądu są sformalizowane, nie można odezwać się bez pozwolenia, a już na pewno nie można zadać pytania, kiedy siedzi się po stronie publiczności i niczego nie rozumie. WSA nie ma obowiązku skonsultowania wyroku ze stroną społeczną – w przeciwieństwie do sądów amerykańskich i ławy przysięgłych czy właśnie w porównaniu do Komisji Weryfikacyjnej. Jeśli nie jest się prawnikiem, to czasem z przebiegu rozprawy niewiele można zrozumieć.
Kiedy sąd ogłasza wyrok, nie pokazuje żadnych plansz, na których wykłada kawę na ławę, nie mówi językiem prostym, zrozumiałym dla siedzącej publiczności. Sąd nie prowadzi profilu na Twitterze ani Facebooku.
Wyroki sądu ukazują się w internecie dopiero po kilku miesiącach i niełatwo je odszukać. Sąd publikuje komunikaty prasowe – co jest praktyką zasługującą na pochwałę – ale wciąż jest to język daleki od języka zrozumiałego dla przeciętnego Kowalskiego.
Właściwie już z tych różnic można wnioskować, że większą sympatią obywatele będą darzyć Komisję niż sąd. Komisja jest organem po prostu bliższym obywatelom.
Powyższe nie oznacza, że sądy powinny się całkowicie upodobnić do Komisji. Komisja jest organem złożonym z polityków, w którym nie obowiązuje choćby zasada niezawisłości sędziowskiej, oznaczającej bezstronność wobec uczestników postępowania oraz niezależność od wpływów politycznych. Rozważania te mają raczej na celu wskazanie, dlaczego sądy często wydają się miejscami oderwanymi od rzeczywistości i nieprzyjaznymi dla zwykłych ludzi.
W ostatnich dniach czarę goryczy przelał śmiech sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie podczas ogłaszania wyroku w sprawie Nabielaka 9, adresu symbolicznego dla wszystkich pokrzywdzonych przez reprywatyzację. Sędzia Dariusz Pirogowicz zaśmiał się w momencie, w którym salę opuszczała oburzona Magda Brzeska. Sąd wydał dzień później oficjalne oświadczenie:
“Wyjaśniam, że Sąd ogłaszał wyrok w dniu 22 października około godz. 19:00. Reakcja Pana sędziego nie była skierowana do Pani Brzeskiej, lecz była wynikiem niestosownego zachowania na sali publiczności, która właśnie w tym momencie skierowała w stronę Sądu obraźliwe słowa: »To nie jest sąd, łotry«”.
Trudno to nazwać oświadczeniem satysfakcjonującym. Sąd tłumaczy, że sędzia zaśmiał się nie z Magdy Brzeskiej, tylko z jej koleżanki. I to ma być usprawiedliwienie. A co jeśli hasło „łotry” wypowiedziałaby w złości sama Magda Brzeska? A co jeśli osoba, która wykrzyczałaby „łotry” do sądu również była ofiarą reprywatyzacji, tylko że taką, która uchroniła się przed zabójstwem? Kiedy śmiech sędziego ogłaszającego wyrok w sprawie Nabielaka 9 byłby usprawiedliwiony?
Jeśli ktoś na sali sądowej zachowuje się niewłaściwie, to mamy na to procedurę. I nie jest to śmiech.
Sąd może zadecydować o tym, by np. ktoś taki salę opuścił. A jeśli nawet ten śmiech się zdarzy, bo pora późna i w końcu każdemu zdarzają się błędy, to myślę, że warto za to przeprosić. Dlatego oficjalne oświadczenie sądu w sprawie śmiechu sędziego Pirogowicza tylko pogłębiło przekonanie o o bucie i znieczulicy sędziów na ludzką krzywdę. A przy okazji zostało wykorzystane politycznie.
Nie zdziwiłabym się też, gdyby śmiech sędziego Piorogowicza w przyszłości znalazł się w spocie popierającym reformę sądów administracyjnych.
Trzeba by się też zastanowić, skąd się wzięło hasło „łotry” na sali rozpraw. Refleksja nad tym mogłaby uniknąć podobnych spraw w przyszłości. Bo
w moim przekonaniu okrzyk „łotry” wziął się z bezradności i bezsilności wobec sądu, który „uznał, że reprywatyzacja na Nabielaka 9 była dobra”.
Tylko, że w ogóle nie jest to prawda, że WSA w sprawie Nabielaka 9 uznał, że reprywatyzacja Nabielaka 9 była OK. Sąd uznał po prostu, że Komisja powinna jeszcze raz wydać poprawioną decyzję. Jednak sąd nie dość, że nie umiał tego wytłumaczyć zebranym na sali, to jeszcze się śmiał przy ogłaszaniu niekorzystnego dla lokatorów orzeczenia. A przy okazji użył – podobno, bo nie znalazłam całego nagrania w sieci – sformułowania “drobne niedogodności” do opisu życia lokatorów takich jak Brzeska.
To wszystko powinno nam przypominać prostą zasadę, że aby zaspokoić poczucie sprawiedliwości nie wystarczy wydać prawidłową decyzję.
Tę decyzję trzeba umieć zakomunikować.
Co z prawnego punktu widzenia stoi na przeszkodzie, by sprawę np. Nabielaka 9 ostatecznie zamknąć? Kilka czynników:
Błędy proceduralne wytknięte przez sąd Komisji dotyczą np. tego, że Komisja uchyliła jakąś nieistniejącą część decyzji Prezydenta Warszawy:
„W pierwszej kolejności Sąd zwrócił uwagę, że decyzją Komisji Weryfikacyjnej uchylono decyzję Prezydenta m.st. Warszawy w części dotyczącej własności lokalu, której decyzja Prezydenta m.st. Warszawy nie zawierała”.
Czasem błędem jest to, że Komisja decyduje o czymś mimo, że nie ma do tego uprawnień.
Przykład znów z Nabielaka 9: Komisja uznała, że nabycie przez Marka M. roszczenia za grosze (Marek M. zazwyczaj kupował roszczenia reprywatyzacyjne za kilkaset złotych) było rażąco sprzeczne z interesem społecznym.
WSA nie uznał, że kupowanie roszczeń za kilkaset złotych jest OK, ale stwierdził, że Komisja powinna najpierw starać się o sądowne unieważnienie umowy sprzedaży, a potem dopiero na tej podstawie oprzeć decyzję. Nie ma bowiem przepisu, który pozwalałby Komisji unieważniać umowy sprzedaży czy darowizny roszczeń reprywatyzacyjnych, a na pewno nie ma takiego przepisu w ustawie o Komisji.
Czasem jednak przyczyną uchylania decyzji Komisji jest proreprywatyzacyjna wykładnia przepisów. Widać to w wyroku WSA w sprawie Otwockiej 10 – jedynym wyroku WSA dotyczącym decyzji Komisji, którego uzasadnienie zostało opublikowane. Można z niego wnioskować, że nie zanosi się na zmianę orzecznictwa w zakresie tego, jak rozumieć wyrażenie “nieodwracalne skutki prawne”. Nie zanosi się też na wykładnię przepisów tzw. Dekretu Bieruta z 1945 roku uwzględniającą cel wydania tego aktu prawnego i uwarunkowania historyczne sprzed 74 lat.
Jak wielokrotnie przypominała prof. Łętowska, celem Dekretu Bieruta było przede wszystkim stymulowanie odbudowy Warszawy.
To z kolei wypływa na to, jak interpretujemy przesłankę posiadania, o której stanowi Dekret Bieruta, a której spełnienie jest konieczne do wydania m.in. decyzji reprywatyzacyjnej. Według sądu administracyjnego, skoro ktoś był formalnie właścicielem gruntu pod budynkiem, to tym bardziej ten grunt posiadał. W uzasadnieniu wyroku w sprawie Otwockiej można przeczytać:
“Przesłanka »posiadania gruntu« przez byłego właściciela, o której mowa w art. 7 ust. 1 dekretu będzie bowiem spełniona także w sytuacji, gdy były właściciel wprawdzie w dacie składania wniosku gruntem efektywnie nie włada, ale samej możliwości władania nim w sposób faktyczny nie został pozbawiony oraz owego prawa się nie zrzekł. A to oznacza, że czynienie przez organ dekretowy w takich uwarunkowaniach szczegółowych ustaleń, co do sposobu wykonywania posiadania przez byłego właściciela nieruchomości staje się zbędne”.
Tymczasem, jak pisze prof. Łętowska błędem dotychczasowej praktyki reprywatyzacyjnej jest “lekceważenie przesłanki posiadania jako uprawniającej do występowania z wnioskiem o prawo do gruntu”. Błędnie uważa się bowiem, że skoro ktoś jest formalnie właścicielem, to tym bardziej posiada, ponieważ właściciel z automatu jest posiadaczem. Okrutna rzeczywistość powojenna zna doskonale przypadki, w których właściciele formalnie wpisani do ksiąg wieczystych, w rzeczywistości nie posiadali tych gruntów.
Badanie przesłanki posiadania nie jest receptą na całe zło reprywatyzacji i nie doprowadziłoby do jej odwrócenia, ale w niektórych przypadkach pomogłoby definitywnie zakończyć sprawę. Niestety na to się nie zanosi.
Wygląda na to, że sprawy, którymi zajęła się Komisja, nie zostaną rozwiązane ani jutro, ani pojutrze. Wyroki wydane w sprawach decyzji Komisji są nieprawomocne, a o prawidłowości tych wyroków rozstrzygnie Naczelny Sąd Administracyjny.
Możliwy scenariusz jest taki, że za rok lub dwa – bo terminy przed NSA nie są wyznaczane zbyt szybko – Naczelny Sąd Administracyjny oddali skargę złożoną na wyrok WSA, a sprawa trafi znów pod obrady Komisji Weryfikacyjnej. Może się więc okazać, że za kilka lat znów będziemy w tym samym punkcie.
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Komentarze