0:000:00

0:00

Dziennikarze OKO.press Anton Ambroziak i Magda Chrzczonowicz a także fotoreporterka Agata Kubis uczestniczyli w sobotę 20 lipca w I Marszu Równości w Białymstoku. Cały dramatyczny przebieg wielogodzinnej manifestacji relacjonowali na żywo na naszym profilu na FB. Kilkakrotnie padli ofiara ataków, obrzuceni jajkami, wyzwiskami, Antonowi Ambroziakowi dwukrotnie wytrącano telefon z ręki.

Marsz Równości w Białymstoku miał zgodę miasta. Miał jednak przeciwników: kibiców z całej Polski, środowiska narodowe oraz metropolitę podlaskiego abp Wojda, który tydzień przed marszem cytował słowa kard. Wyszyńskiego „Non possumus". Na ulicach było więcej wrogów marszu niż uczestników, których liczbę policja szacuje na 1000 osób.

Już dwie godziny przed jego rozpoczęciem w sąsiadującym z miejscem zbiórki Parku Centralnym spotkały się środowiska kibiców i skrajnej prawicy. Na trasie przemarszu ostatecznie zarejestrowano 61 legalnych zgromadzeń. Alternatywny przemarsz - dla rodzin z dziećmi - zorganizował też marszałek województwa podlaskiego z PiS Artur Kosicki.

Przeczytaj także:

Kocioł na rozpoczęcie

Nie bez przyczyny organizatorzy marszu prosili, żeby nie przychodzić na miejsce startu - plac Niezależnego Zrzeszenia Studentów - przed czasem. Już od 12:00 zbierały się tam grupy kibiców, skrajnej prawicy i mieszkańców Białegostoku, którzy chcieli zablokować marsz. „Wypierdalać z pedałami”, „Białystok wolny od pedałów”, „Bóg honor i ojczyzna” - skandowali. W przerwach - odmawiali modlitwy.

Gdy o 14.30 zjawiła się garstka uczestników marszu, trudno było dojść nawet na miejsce spotkania - cały plac był obstawiony przez policję i przeciwników - zgromadzili się naokoło pomnika Bohaterów Ziemi Białostockiej. Było ich ponad 1000, patrzyli z góry na cały plac, bo pomnik jest na wzniesieniu.

Anton Ambroziak: Poleciały pierwsze petardy i butelki. „Marsz raczej nie ruszy” - usłyszałem. Policja nieporadnie próbowała uspokoić setki kontrmanifestantów, którzy zamknęli w kotle pierwszych uczestników Marszu Równości.

Co kilka sekund słyszeliśmy wystrzały i dźwięk rozbijanego szkła. Wydawało się, że nie ma ani szans na to by ruszyć, ani - wyjść z kotła. Garstka osób naprzeciwko kilkuset atakujących. Bezradna policja. Marsz Równości nie miał nawet oficjalnego otwarcia. Chyba że zaliczymy do niego łzy uczestników.

„Czuje się jak na wojnie” - powiedział mi jeden z nich, białostocczanin. „Wstyd mi za nich”. Jak się pan czuje widząc co tu się dzieje? - Fatalnie. To ma być wolność dla wszystkich? Jak Pan reaguje na te hasła, że my prowokujemy tę drugą stronę? - Czas myśleć o tym, żeby gdzieś stad się wynieść

Czekając aż policja przepuści maszerujących na miejsce, gdzie rozpoczynał się marsz, próbowaliśmy się zorientować, kto jest kto. Tak samo mieszkańcy Białegostoku, którzy zgromadzili się na placu, żeby obserwować.

„Wypierdalać gejowo. Nie chcemy was w Białymstoku” - krzyczał mocno starszy pan, wyglądający nobliwie. Wdał się w rozmowę z innym starszym mężczyzną, który zaczął go mitygować: „Przecież każdy ma prawo demonstrować". „Ale nie oni”, przekonywał pierwszy. "A tam, nie będę z tobą gadał, bo też jesteś z gejowa".

Spotkaliśmy na trasie Elżbietę Podleśną, aktywistkę z Warszawy.

"Dostałam Polską w twarz. Dostałam w twarz nienawiścią. Rzucają race, klną, odmawiają nam prawa do istnienia. Zarówno osobom nieheteronormatywnym jak i tym, którzy chcą żyć w państwie pokoju, współistnienia, tolerancji i miłości".

„A ktoś to wszystko podkręca, ktoś jest za to odpowiedzialny. Że ci ludzie chcą zamknąć nas w gettach. Ja chcę powiedzieć do hierarchów Kościoła katolickiego: Jesteście odpowiedzialni za zasianie tej nienawiści, która tutaj pokazuje swoją właściwą twarz. Ci ludzie się powołują na imię Boga. To jest największe świętokradztwo. Żaden bóg nie pozwala na taką nienawiść" - mówiła Podleśna.

OKO.press od kilku miesięcy ostrzega, że kampania pogardy i nienawiści wobec LGBT prowadzona przez władzę i prorządowe media, może doprowadzić do wzrostu homofobicznych postaw i zachowań. Hasło rzucił sam Kaczyński głosząc "Wara od naszych dzieci".

[baner_akcyjny kampania="remanent2019" typ="typ-2"]

„Ja jestem za LGBT, a tamci to patologia”

Anton Ambroziak: Kobieta ok. 60 lat: „No i gdzie mają stanąć ci LGBT? Gdzie się zbierają? Ja tu dla nich, jestem za nimi".

„Za kim pani jest?” - pyta niepewnie jedna z uczestniczek marszu.

„No za LGBT. To natura, nic się nie poradzi. A tam na górze to stoi jakaś patologia i wrzeszczy".

Opowiada Michał Perła, uczestnik marszu: „To było straszne, przy wejściu na marsz nie było żadnej policji, a tuż obok kontrmanifestanci, stali dwa metry od nas. Chwilę wcześniej, dochodząc na marsz zauważyliśmy

mężczyznę w czerwonej kominiarce, który bił 14-latka. Łapał każdego kogo spotkał po drodze na marsz. Musieliśmy się schować w aptece. Nigdy się tak nie bałem. Zadzwoniłem na policję, przyjechała po 20 min. Po 20 min.”

Przedostaliśmy się w końcu na środek placu, gdzie wreszcie otoczyła nas policja, ale niezbyt ścisłym kordonem. Byliśmy jak w kotle. Nagle zaczęły wpadać petardy, jajka i butelki. Ale przede wszystkim petardy. Na początku wydawało się, że to groźne, więc wszyscy uciekali. Potem się przyzwyczaili. Kilka osób zaczęło płakać.

Stanęliśmy bardzo blisko siebie, zbiliśmy się w ciasną grupę. Zaskakujące było, że policja w ogóle nie reagowała. Jakby dopiero w tamtym momencie zauważyli, że sytuacja może być niebezpieczna. Właściwie w wielu momentach żaden kordon nie rozdzielał stłoczonych manifestantów i krzyczących w ich stronę przeciwników. Jeden krok i mogło dojść do tragedii.

Cały czas goniły nas okrzyki „Wypierdalać”, „Białystok nie dla pedałów".

Magda Chrzczonowicz: Zaskoczyła nas liczba przeciwników marszu i ich agresja. Nawet w Lublinie w październiku (2018) było bezpieczniej.

Jakim cudem przeszliśmy pierwsze metry? Nie mam pojęcia. Nagle na ul. Częstochowskiej znikąd pojawiły się platformy z muzyka i setki osób, które dołączały do marszu.

Wśród nich para w średnim wieku z Białegostoku. „Jak się państwo czujecie w tej sytuacji?” - „Sam pan widzi o co chodzi. Kibole, bo to są kibole przede wszystkim. Jak ktoś jest normalnym człowiekiem, to powinien popierać tych ludzi. Bo im się chyba też należy życie". - "To pierwszy marsz równości, na którym państwo jesteście?” - „W Białymstoku pierwszy".

A obok - na całej długości trasy - ciągnęli kontrmanifestanci. Raz rzucili jajkiem, raz inwektywą.

„Głowę do cipy se włóż, albo do dupy” - krzyczeli. „Chłopak dziewczyna normalna rodzina”. A policja? Nie reagowała. Ani na obraźliwe hasła, ani lecące petardy i kamienie, ani na zaczepki i wytrącanie sprzętu reporterom.

Marsz środkiem, kibole bokami

Anton Ambroziak: W końcu ruszyliśmy. Szliśmy przez miasto, po obu stronach marszu i przed nami ciągle towarzyszyli nam przeciwnicy - mężczyźni i kobiety z patriotycznymi koszulkami i emblematami Polski walczącej, orłem itp. Leciały petardy. Jedna upadła obok dziecięcego wózka.

Niesamowite było to, że uczestnicy i uczestniczki marszu - mimo strachu - szli naprzód. A czuliśmy się bezradni, wystawieni na strzał, dosłownie i w przenośni, bo policja chroniła nas tylko przed bezpośrednim fizycznym atakiem, ale nie reagowała na rzucanie w nas i strzelanie do nas.

W kilku miejscach próbowali blokować Marsz, ustawiali się dużą grupą na jezdni. Rzucali także w w policję petardami, jajkami, butelkami ze śmierdzącymi substancjami i kamieniami.

To był moment przełomowy.

„Boże, dlaczego on? On jest najebany”

Zachowanie policji od tego momentu się zmieniło, na czole stanęli policjanci w pełnym rynsztunku z wyrzutniami gazu pieprzowego i petard. Nad głowami latał helikopter Straży Granicznej. Helikopter obniżając był używany do rozpędzania kontr-demonstrantów.

Policja kilkakrotnie skutecznie rozbijała blokady salwami nabojów z gazem pieprzowym. Blokujący pierzchali. Gaz szczypał w oczy także nas, ale mogliśmy dalej iść.

Co jakiś czas policjanci wyciągali z tłumu przeciwników marszu kogoś szczególnie agresywnego, kto atakował policjantów.

Gdy zatrzymano pierwszą osobę - dwumetrowego mężczyznę, który rzucał w policję butelkami, wśród kontrmanifestantów pojawiło się niezrozumienie. „Dlaczego nas, a nie ich?”.

„Rozwiążcie tamten marsz”. „Nie macie dzieci, czy policja nie ma dzieci?” „Zobaczycie, co się stanie jak pozwolicie im przejść”.

I lament rodziny zatrzymanego - zapłakana żona i dziecko. „Boże dlaczego? On jest najebany. Zostawcie go” - krzyczeli ludzie.

„Uważajcie, jeśli jesteście ze złej prasy, też możecie oberwać” - uprzedza nas policjant.

Anton Ambroziak: Faktycznie. Zostałem opluty, dwa razy wytrącali mi telefon.

Magda Chrzczonowicz: Dostałam jajkiem. Inwektyw nie liczę.

Większość gapiów była obojętna wobec marszu albo wroga. Zauważyliśmy tylko jedną rodzinę, która radośnie pomachała maszerującym.

Nigdy, także w Lublinie, nie widziałam takiej wrogości wobec maszerujących i nie poczułam takiej agresji wobec osób LGBT. Nigdy nie usłyszałam tylu nienawistnych okrzyków, tylu wulgarnych gestów wykonanych w stronę maszerujących.

Gapie obojętnie albo wrogo

Marsz kilka razy zmieniał trasę, zawracał, by móc przejść na rynek, gdzie był zaplanowany koniec trasy. Celem miało być zmylenie przeciwników, którzy ustawiali się w blokadzie. Po jednej z takich zmian marsz wszedł w wąską uliczkę przy pałacu Branickich, gdzie odbywał się piknik rodzinny.

Przeciwnicy zdążyli przebiec i ustawić blokadę. Naprzeciw stanęli policjanci w pełnym rynsztunku tuż przed banerem „Mama i tata największym skarbem świata". Baner trzymały trzy kobiety z różańcami. Przeciwnicy na przemian odmawiali różaniec i krzyczeli „Wypierdalać pedały".

Nad ich głowami bardzo nisko latał helikopter Straży Granicznej.

Magda Chrzczonowicz: Blokada wstrzymała marsz, musieliśmy zawrócić. Blokujący rzucili się naprzód, żeby ustawić kolejną blokadę. Jeden z nich biegnąc obok nas wytrącił Antonowi telefon z ręki krzycząc "Wypierdalaj".

W drodze na plac NZS cały czas towarzyszyły nam rzucane butelki, petardy i jajka. W zasadzie każde z nas czymś dostało, na szczęście niegroźnie. Nie dotarliśmy na rynek, marsz zakończył się na pl. Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

W Marszu szedł też Marek Błaszczyk ze stowarzyszenia My Rodzice. Mówi nam: "Źle się człowiek czuje w takiej rzeszy nienawiści. Nic się nie dzieje za darmo. My stad pojedziemy, a nienawiść zostanie we wszystkich".

Według białostockiej policji w zgromadzeniach tego dnia uczestniczyło 5 tys. osób, w tym 1 tys. brało udział w marszu równości.

Jak poinformował rzecznik białostockiej policji Tomasz Krupa marsz ochraniało kilkuset policjantów. Dużo mniej niż kontrmanifestantów ze środowisk kibicowskich i narodowych.

[baner_akcyjny kampania="remanent2019" typ="typ-1"]

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze