Jak dowiedział się tygodnik „Wprost”, grupa posłów PiS zamierza znacząco ograniczyć dostęp do pornografii w Internecie. Nowe przepisy mogą mieć skutek uboczny – dadzą władzy wgląd w zwyczaje seksualne obywateli
Pomysł jest prosty. Wszyscy dostawcy usług internetowych (także mobilnych) mieliby z automatu blokować strony z pornografią. Każdy pełnoletni odbiorca usług mógłby na życzenie odblokować dostęp bezpośrednio u providera.
Na czele pomysłodawców stoi poseł Arkadiusz Mularczyk. Wspiera go m.in. Edward Siarka. Podobne rozwiązanie próbowano przepchnąć już dwa lata temu za rządów koalicji PO-PSL. Ministerstwo Cyfryzacji nie zainteresowało się jednak pomysłem. Tym razem „rozmowy są w toku” - cytuje rzecznika prasowego ministerstwa „Wprost”.
Posłowie tłumaczą, że chodzi im o ochronę dzieci przed dostępem do pornografii. To jeszcze zrozumiałe. Badania pokazują, że zbyt wczesny dostęp do takich treści może negatywnie odbić się na dalszym rozwoju psychicznym i seksualnym. Jednak narzędzia ochrony dzieci przed pornografią już istnieją. Na każdym domowym komputerze rodzic może łatwo zainstalować skuteczne filtry, które blokują takie strony.
Problem będzie raczej z dorosłymi.
Polki i Polacy pornografię oglądają w internecie często. Robi to niemal połowa użytkowników. We wrześniu 2016 r. było to 11,6 mln osób.
Najwyżej jest serwis Redtube.com, który odwiedziło ponad 3,6 mln osób, czyli prawie 15 proc. internautów w Polsce. Jesteśmy na piątym miejscu w rankingu krajów, których mieszkańcy najczęściej odwiedzają tę stronę. Na 50 najczęściej odwiedzanych witryn w naszym kraju cztery to duże portale z takimi nagraniami.
Posłowie PiS chcą ograniczyć dostęp do erotyki olbrzymiej części społeczeństwa. Oczywiście będzie go można odblokować, ale pojawi się wiele problemów.
Wyobraźmy sobie, że jeden z współmałżonków chce odblokować dostęp. Będzie trudno zrobić to tak, by druga osoba się nie zorientowała. Podobnie będzie w mieszkaniach, które dzielą współlokatorzy.
Posłowie PiS chcą, byśmy albo wiedzieli o sobie nawzajem, kto i kiedy się masturbuje, albo wręcz przeciwnie – by wszyscy się z tym ukrywali. A każdy chyba intuicyjnie wie, ile problemów, stresu i frustracji może to nastręczyć konserwatywnemu narodowi polskiemu.
Niektórym będzie po prostu wstyd dzwonić w tej sprawie do operatorów.
Co więcej, dostawcy internetu znajdą się w posiadaniu dokładnych danych na temat tego, kto ogląda pornografię w internecie, a kto nie. A od nich bardzo łatwo będzie w stanie te informacje przejąć władza.
O twoich zwyczajach masturbacyjnych dowiedzą się więc nie tylko twoi domownicy, ale także Prawo i Sprawiedliwość.
Posłowie pewnie liczą, że nikt nie oprotestuje pomysłu. Choć zainteresowanych osób będzie wiele, niektórzy mogą nie zdobyć się na otwartą krytykę.
Jednocześnie ukazuje się tu osobliwa sprzeczność w podejściu partii rządzącej do kwestii seksualności. Z jednej strony chce, by młodzież nie miała dostępu do pornografii, bo promuje złe seksualne wzorce. Z drugiej, konsekwentnie odmawia wprowadzenia uczciwej edukacji seksualnej do szkół. Przykładem nowa ekspertka MEN w tej dziedzinie, prof. Urszula Dudziak z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jej zdaniem „stosowanie prezerwatywy i stosunek przerywany powoduje raka piersi, a kobieta pozbawiona dobroczynnego wpływu nasienia choruje”.
A jak powiedzieli „Wprost” seksuolodzy, wzmożone zainteresowanie pornografią ma u dzieci i młodzieży często charakter edukacyjny. Szukają w internecie tego, czego nie są w stanie dowiedzieć się gdzie indziej.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze