0:000:00

0:00

"Polityczna polaryzacja w Polsce - jak bardzo jesteśmy podzieleni" - to raport z badań Pauliny Górskiej, opublikowany niedawno przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami przy wydziale psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Wyniki są od kilku dni gorąco komentowane, bo zderzyły się z zupełnie innym obrazem siebie przeciwników obecnej władzy.

Rozmawiamy o tym badaniu z kierownikiem CBU dr hab. Michałem Bilewiczem. Ale wcześniej krótkie omówienie badań.

Paulina Górska pisze we wstępie raportu, który jest dostępny na stronie CBU, że po zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, powróciły pytania o stopień polaryzacji politycznej Polaków:

  • Jakie postawy wobec siebie nawzajem mają wyborcy PiS i partii opozycyjnych?
  • Jakie nastawienie, w mniemaniu zwolenników poszczególnych stron politycznego sporu, mają do nich ich oponenci?
  • Czy uprzedzenia wobec przeciwników politycznych są większe, czy mniejsze niż uprzedzenia wobec tradycyjnie najbardziej nielubianych grup?
  • Czy zwolennicy opozycji i partii rządzącej mają ze sobą kontakt?
  • Czy kontakt między zwolennikami PiS i opozycji ma potencjał, by poprawiać ich postawy wobec siebie nawzajem?

W próbie znalazło się 517 kobiet i 483 mężczyzn. Osoby badane miały od 18 do 75 lat. Zapytano ich o preferencje polityczne i uzyskano taki wynik:

Na tej podstawie osoby badane podzielono na dwie grupy – wyborców PiS (261 osób) oraz wyborców partii opozycyjnych (czyli PO, Nowoczesnej, PSL, SLD i Partii Razem (373 osoby).

Zwróćmy uwagę, że na PiS głosowałoby 26 proc. uczestników badania, a więc wyraźnie mniej, niż w innych badaniach zwłaszcza bezpośrednich. Badanie przeprowadzono we wrześniu, a więc m.in. przed wstrząsem, którym dla opinii publicznej było zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza (zmarł 14 stycznia 2019 r.). Trzeba jednak zauważyć, że w "normalnych" sondażach partyjnych poparcie liczy się wśród osób deklarujących zamiar głosowania. Tutaj wśród odpowiedzi jest 15 proc. "nie głosujących". Oznacza to, że poparcie dla wszystkich partii jest wyższe, np. dal PiS wynosi - wśród 85 proc. osób deklarujących udział w wyborach - 30,5 proc., a suma poparcia dla partii opozycyjnych sięga 44 proc.

W grupie wyborców PiS pytania mierzące temperaturę uczuć, zaufanie, dehumanizację, kontakt międzygrupowy i moralizację postaw dotyczyły „zwolenników partii opozycyjnych”, a w grupie wyborców partii opozycyjnych – „zwolenników partii rządzącej”.

Temperatura uczuć wobec przedstawicieli "drugiej strony" była wyraźnie negatywna, z tym że znacznie bardziej negatywna wśród zwolenników opozycji. (Po szczegóły warto zajrzeć do raportu). Tu tylko końcowy rysunek:

Do pomiaru dehumanizacji wykorzystano miarę obrazkową „The ascent of humans”. Zadane respondentom pytanie oraz wprowadzenie do niego brzmiały następująco: „Czasem ludzie wydają się innym bardziej bądź mniej ludzcy. W oczach innych ludzi niektórzy wydają się bardzo rozwinięci, inni zaś zdają się znajdować na wcześniejszych stadiach ewolucji.

Posługując się obrazkiem zamieszczonym poniżej, proszę określić, na jakim stadium ewolucji umieścił(a)by Pan/i zwolenników partii opozycyjnych / zwolenników partii rządzącej?”.

I taki uzyskano wynik:

Autorka podsumowuje, że im bardziej respondenci byli przekonani, że są dehumanizowani przez oponentów politycznych, tym bardziej dehumanizowali oni przeciwników. Czyli temperatura uczuć wobec oponentów politycznych oraz ich dehumanizacja okazały się zależeć od przekonań na temat stosunku przeciwników do własnej formacji politycznej.

O komentarz do badań OKO.press poprosiło dr hab. Michała Bilewicza, kierownika CBU. Oto cała rozmowa.

Adam Leszczyński: Centrum Badań nad Uprzedzeniami opublikowało wyniki badań, które poruszyły wielu zwolenników opozycji demokratycznej. Wyszło Wam, że bardziej oni nienawidzą zwolenników PiS, niż zwolennicy PiS nienawidzą ich. W internecie natychmiast skrytykowano metodę badań i dobór próby. Ludzie nie mogli w to uwierzyć.

Prof. Michał Bilewicz: Głównym celem opracowania naszego Centrum, przygotowanego przez Paulinę Górską, było sprawdzenie wzajemnego postrzegania się zwolenników „dobrej zmiany” w Polsce — czyli PiS, i wyborców partii opozycyjnych.

Połączyliśmy tu zwolenników PO, PSL, SLD, .Nowoczesnej oraz partii Razem, czyli szeroko rozumianej opozycji demokratycznej. Chcieliśmy zrozumieć, jak te dwa elektoraty się postrzegają, jaki mają stosunek do siebie.

Badanie było przeprowadzone na porządnej 1000-osobowej próbie, która ma charakter reprezentatywny dla ogółu Polaków. Była losowana po numerach PESEL, to złoty standard w doborze reprezentatywnych prób.

Porównaliśmy te dwie grupy elektoratów pod względem tego, jakie mają uczucia wobec swoich przeciwników politycznych. Mierzyliśmy też poziom dehumanizacji przeciwników politycznych, czyli to, jak dalece postrzegani są oni jako mniej ludzcy.

Wykorzystaliśmy klasyczną już metodę Noura Kteily i Emila Bruneau, w której pokazuje się sylwetki jak z Darwina — od małpy do wyprostowanego człowieka. Badani muszą pokazać, czy przeciwnik polityczny to taki w pełni rozwinięty człowiek, czy mniej rozwinięty.

Mierzony był też poziom zaufania, stosunek do grup dyskryminowanych - muzułmanów, Żydów, uchodźców, ludzi LGBT.

Co było dla nas mało zaskakujące — zwolennicy PiS byli dużo bardziej uprzedzeni wobec uchodźców, muzułmanów czy osób homo i transseksualnych niż zwolennicy partii opozycyjnych.

Ten wynik nikogo nie zaskoczył, na tych emocjach gra PiS.

Interesujące rzeczy pojawiły się w percepcji tych grup nawzajem. Po pierwsze: duże są uprzedzenia wyborców obu formacji wobec drugiej.

Zarówno wyborcy PiS żywią negatywne uczucia wobec wyborców partii opozycyjnych, jak i na odwrót. Jest pewna asymetria w tym — zwolennicy partii opozycyjnych bardziej nie lubią zwolenników PiS, niż zwolennicy PiS nie lubią zwolenników partii opozycyjnych.

To was zaskoczyło? Wydaje się nieintuicyjne

Zupełnie nie jest nieintuicyjne... Ale stąd wzięło się niezrozumienie tego badania przez różnych internautów, zwłaszcza prawicowych, którzy je komentowali.

Zawsze, kiedy się robi badania grup, które mają władzę, i grup, które nie mają władzy, grup większościowych i mniejszościowych, dyskryminowanych i dyskryminujących - to stosunek grup mniejszościowych i nie mających władzy jest bardziej negatywny wobec tych, które mają władzę i dyskryminują niż na odwrót.

Badania Stevena Wrighta i Lindy Tropp dotyczące zaufania pokazują, że w USA czarni dużo mniej ufają białym niż na odwrót. To dość oczywiste: jeśli masz zasoby i masz władzę, nie musisz tak bardzo obawiać się tych, którzy są na dole. Możesz im ufać, bo nic od tego nie zależy.

Natomiast jeśli jesteś rządzony i dyskryminowany, to absolutnie nie żywisz żadnych pozytywnych uczuć wobec tych, którzy władzę mają, bo to demobilizuje, zmniejsza zaangażowanie w walce o twoje prawa.

Najkrócej: zdominowani zawsze bardziej nienawidzą dominujących niż na odwrót?

Najkrócej tak. W Polsce jednak nakłada się na to jeszcze jedno zjawisko, które widzimy w badaniach przynajmniej od czasów katastrofy smoleńskiej. Po katastrofie stosunek tych, którzy uważali, że doszło do zamachu, do ludzi, którzy sądzili, że to był po prostu wypadek lotniczy, był bardziej pozytywny niż odwrotnie.

Ci, którzy wierzyli w zamach, lepiej postrzegali tych, którzy w niego nie wierzyli, niż byli przez nich postrzegani. Starali się dystansować. Ludzie nie wierzący w zamach np. częściej nie akceptowaliby na przykład małżeństwa swojej córki z osobą wierzącą w spisek smoleński.

Mieliśmy wtedy poczucie, że to rodzaj lęku epidemicznego. Ludzie tak obawiali się teorii spiskowych, że nie chcieli mieć nic wspólnego z tymi, którzy je głosili. Na odwrót: jeżeli ktoś uważa, że odkrył spisek kryjący się za katastrofą smoleńską, to będzie dążył do tego, aby przekonać innych. Nie będzie więc tak negatywnie nastawiony do ludzi, którzy jeszcze w to nie wierzą. Są dla niego celem do ewangelizacji.

Analizując dane z 2013 roku wspólnie z polskimi i belgijskimi współpracownikami wypracowaliśmy koncepcję „rozłamu traumatycznego”. Gdy społeczeństwa padają ofiarą jakiegoś traumatycznego wydarzenia o wielkiej skali, a takim wydarzeniem była z pewnością katastrofa smoleńska, w której zginęła duża część elity politycznej i wojskowej kraju, to pojawia się dojmująca potrzeba wyjaśnienia, jak do tego doszło.

Część ludzi przyjmuje oficjalne wyjaśnienia, zaś inni podważają dominującą narrację i poszukują teorii spiskowych. Są to głównie osoby skoncentrowane na historycznych cierpieniach i martyrologii narodowej.

W normalnej sytuacji ludzie ci są w stanie ze sobą rozmawiać. Jednak po doświadczeniu traumatycznym zaczynają się dzielić na dwa plemiona, a zwolennicy wyjaśnienia „oficjalnego” są szczególnie zdeterminowani, by unikać „zarażenia się” teoriami spiskowymi.

Czyli wtedy też zwolennicy PiS okazywali się nieco bardziej tolerancyjni wobec swoich przeciwników?

Nie do końca. To dotyczy tylko kwestii katastrofy smoleńskiej. W badaniu z 2013 roku zauważyliśmy pogłębiający się podział w postrzeganiu siebie nawzajem przez zwolenników PiS i PO.

Wówczas 16 proc. zadeklarowanych wyborców PO oświadczyło, że nie zna ani jednej osoby o odmiennych poglądach politycznych, podobnie zresztą jak 22 proc. zwolenników PiS.

Zapytani o to, czy zaakceptowaliby małżeństwo członka rodziny z osobą o odmiennych poglądach politycznych, 8 proc. wyborców PO i aż 14 proc. wyborców PiS stwierdziło, że byłoby przeciwnych takiemu ideologicznemu mezaliansowi. Znów widzimy, że to wyborcy partii będącej wówczas w opozycji starają się bardziej izolować od zwolenników rządu niż odwrotnie.

Od tego czasu ten podział się powiększył, bo dziś zachowania władzy wobec zwolenników opozycji są znacznie bardziej dyskryminujące niż miało to miejsce za czasów rządu PO.

Te wyniki pokazują narastający dystans społeczny pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami władzy?

Zdecydowanie tak. My nie mierzymy stosunku do rządu, do polityków, tylko do zwykłych ludzi.

Dlatego tak ważny jest dla mnie wymiar etyczny tego badania. Coś jest nie tak z nami, z ludźmi identyfikującymi się z opozycją demokratyczną, że nienawiść, zamiast być skierowana przeciw rządzącym, obraca się przeciw współobywatelom.

Dobrze przecież wiemy, że elektorat PiS jest ofiarą różnych działań socjotechnicznych — np. ze strony mediów publicznych — czy umiejętnie wzbudzanych lęków, np. przed uchodźcami. Nie mówimy tu więc o niechęci wobec super świadomych wyborców PiS, którzy realizują swoje cele. Mamy do czynienia z — jak z każdym populizmem — z partiami, które zarządzają strachem, wzbudzają rozmaite paniki moralne dzięki którym do władzy dochodzą.

Trzeba się zastanowić, czy język, którym mówimy o PiS, nie skupia naszej niechęci na elektoracie zamiast na politykach, którzy manipulują emocjami swoich wyborców.

To nie miało odpowiednika po stronie prawicowej? Prawica mówiła w latach 90. o "przypadkowym społeczeństwie", później o "lemingach". Mówiła, kiedy przegrywała. Czy zadziałał tu taki mechanizm: ludzie głosują na partię, która jest dla mnie oczywistym złem, więc ich nie znoszę?

Jednak ze strony polityków prawicy w Polsce dużo częściej był używany język nienawiści wobec wyborców, a nie samych polityków. Mówienie o wykształciuchach, potomkach zdrajców — to naznaczanie całych grup społecznych było domeną polityków Prawa i Sprawiedliwości.

To się zaczęło zmieniać po katastrofie smoleńskiej, kiedy również przeciwnicy PiS zaczęli mówić o „sekcie” i zaczęli psychiatryzować tych wszystkich ludzi obecnych na miesięcznicach smoleńskich.

Myślę, że odpowiedzialność prawicowych polityków jest tu większa niż lewicowych czy centrowych.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze