Rząd Donalda Tuska zapowiada wielomiliardowe inwestycje w sieć przesyłową i skokowy wzrost produkcji prądu. To imponujący plan, w którym można jednak zauważyć też braki
Polska sieć energetyczna znów przejdzie poważny test w trakcie ekstremalnych letnich upałów. W pierwszym tygodniu lipca temperatura w wielu miejscach kraju może przekroczyć 35 stopni. Przez to zmierzymy się z większym zapotrzebowaniem na prąd – między innymi przez bardziej intensywne niż przed laty wykorzystanie klimatyzacji. Media nie bez powodu zaczynają zastanawiać się, czy grozi nam blackout. Kolejnym problemem może być niedobór wody do chłodzenia bloków węglowych. Według prognoz w piątek 4 lipca stan Wisły w Warszawie może spaść do rekordowo niskiego poziomu poniżej 20 centymetrów.
„Poziom wody będzie się dalej obniżał. Nie wykluczone, że około czwartku, piątku i później w weekend poziom wody w Wiśle może spaść do około 18 centymetrów, a nawet mniej” – informował rzecznik IMGW Grzegorz Walijewski. To zbyt płytko nawet na pływanie kajakami. Susza uderza również w inne ważne rzeki. Na mapie sporządzonej przez IMGW zdecydowana większość z nich jest zaznaczona na czarno, co oznacza niedobór wody. Najmocniej zagrożone nim są trzy elektrownie z otwartym obiegiem chłodzenia. W trudnych warunkach może to przyczynić się do blackoutu, jednak największym problemem jest zwiększone zużycie energii – przede wszystkim przez urządzenia chłodzące.
Sprawia to, że w takich sytuacjach w ostatnich latach kilkukrotnie musieliśmy ratować się importem energii od sąsiadów. Szczęśliwie jesteśmy z nimi połączeni dosyć gęstą siecią interkonektorów, które umożliwiają przesył prądu przez granice. Brak takich połączeń był jedną z przyczyn wciąż pod wieloma względami tajemniczej awarii zasilania w Hiszpanii. Niemal co roku mierzymy się jednak z ryzykiem blackoutu, jeśli i za granicą zabraknie rezerwy. Jeśli nad całą Europą wisi kopuła ciepła, ubytki będą coraz trudniejsze do uzupełnienia importem. Co w związku z tym robi rząd?
„Mówimy o morzu pieniędzy”. Tak premier Donald Tusk prezentował pożyczkę z KPO, która zasili Polskie Sieci Energetyczne. Spółka ma zainwestować je w swoje kable. Projektowana dekady temu sieć przesyłowa miała dostarczać energię z elektrowni, którymi da się sterować w stosunkowo łatwy do zaplanowania sposób.
Możliwością przeciążenia sieci rząd PiS argumentował wyhamowanie rozwoju przydomowej fotowoltaiki, zmieniając niezwykle korzystny sposób rozliczeń za energię oddawaną z niej do sieci. PSE twierdzą, że sieć działa bez zarzutu, w szczycie nasłonecznienia brakuje jednak odbiorców, którzy mogliby odebrać energię.
Cały Fundusz Wspierania Energetyki opiewa na 70 mld złotych, z czego 50 mld to pieniądze z pożyczki KPO. Jej spłata jest zaplanowana na 25 lat, a oprocentowanie wynosi 0,5 proc. Z tych pieniędzy będzie pochodzić wsparcie dla Polskich Sieci Energetycznych. Spółka w poniedziałek podpisała umowę na wykorzystanie 10,8 mld złotych. To największy kontrakt na nowe inwestycje w historii PSE. Za te pieniądze w ciągu kolejnych 10 lat ma powstać ponad 5 tysięcy kilometrów sieci najwyższego napięcia (linii 400 kilowoltów) oraz 28 nowych stacji przesyłowych, a 110 istniejących przejdzie modernizację.
Polskie Sieci Energetyczne podkreślają, że budowa nowej infrastruktury zapewni lepszą dostępność do prądu z OZE i atomu. Widać to na mapie planowanych inwestycji, gdzie najgęściej robi się na Pomorzu. Nowe tory przesyłowe będą powstawać przede wszystkim na linii północ-południe, zapewniając połączenie nowych mocy jądrowych (elektrownia atomowa w Choczewie) i wiatrowych (budowane farmy na Bałtyku) ze Śląskiem, Płockiem (czyli zakładami Orlenu) czy Warszawą. PSE chwalą się, że oznacza to „możliwość produkcji ok. 160 TWh (terawatogodzin) rocznie energii ze źródeł odnawialnych” w ciągu dekady.
To może imponować. Obecnie Polska wykorzystuje ponad 170 TWh prądu rocznie. Jeśli inwestycje w nowe źródła energii nadążą za tempem rozwoju sieci, możemy więc niemal podwoić swoje możliwości. To ambitny, ale konieczny plan. Według Krajowego Planu dla Energii i Klimatu w 2040 roku Polska będzie potrzebowała 300 TWh na rok. Ostrożniej do tematu podchodzą PSE, prognozując na 2040 rok 240 TWh zużycia. Tak czy inaczej, sieć przesyłowa ma nam pomóc pokryć to zapotrzebowanie z większą lub mniejszą górką. I to może dać nam trochę spokoju w lecie bez obaw przed blackoutem.
PSE wiążą duże nadzieje z rozwojem odnawialnych źródeł. W planach dystrybucji energii biorą pod uwagę 18 gigawatów zainstalowanej mocy morskich farm wiatrowych (dziś to wartości liczone w megawatach), ok. 45 GW źródeł fotowoltaicznych (dziś 22 GW) i ponad 19 GW lądowych farm wiatrowych (dziś prawie 11 GW).
Niestety ta ostatnia prognoza może być chybiona. Wszystko wskazuje na to, że ustawa wiatrakowa, zbliżająca farmy do zabudowań na odległość 500 metrów, nie zyska akceptacji ani obecnego, ani przyszłego prezydenta. Brak podpisu zamrozi większość z inwestycji w lądowe farmy wiatrowe. Być może również dlatego PSE asekuracyjnie zwraca uwagę na ewentualną konieczność przedłużenia działania mocy węglowych. Ostatnia z jednostek na to paliwo ma zostać wyłączona w 2044 roku.
Rząd chciał uratować sprawę lądowych mocy wiatrowych, dorzucając do ustawy wiatrakowej regulacje mrożące ceny prądu na obecnym poziomie na czwarty kwartał 2025 roku. Ekipa Donalda Tuska mogła mieć nadzieję, że ze względu na zawarcie tej „wrzutki” w ustawie prezydent Andrzej Duda jej nie zawetuje. Odchodząca głowa państwa zapowiedziała jednak, że nie da się w ten sposób szantażować. Ustawy wiatrakowej z pewnością nie podpisze zastępujący Dudę w Pałacu Prezydenckim Karol Nawrocki.
W planie rządu może być jeszcze jeden problem, co sugeruje Forum Energii. Organizacja zrzeszająca ekspertów ds. energetyki przewiduje, że już do 2030 „niezbędne może się okazać uruchomienie 17 GW magazynów energii o pojemności 70 GWh”.
Inwestycje w magazyny energii o wielkiej skali to zdecydowanie jeden z najważniejszych punktów reformy polskiej energetyki. Bez nich nawet najsprawniejsza i najnowocześniejsza sieć nie zapewni bezpieczeństwa wszystkim odbiorcom. Odnawialne źródła są niesterowalne – zarządca farmy fotowoltaicznej czy wiatrowej nie ma wpływu na to, ile prądu wyprodukują. Zależy to od wiatru i słońca. Bez magazynowania konieczne jest zużycie prądu bezpośrednio po wytworzeniu. A szczyt zużycia energii nie zawsze pokrywa się z okresem najwyższego nasłonecznienia lub występowania silnego wiatru.
Na razie można mieć wątpliwości, czy magazyny będą powstawać w wystarczającym tempie. Polska Grupa Energetyczna obiecuje budowę 10 GW mocy magazynowej, ale do 2035 roku. Dotychczas termin przyłączenia do sieci mają magazyny o mocy poniżej 2 GW, które miałyby powstać w ciągu najbliższych 5 lat. To zdecydowanie za mało, by dotrzymać tempa sugerowanego przez ekspertów.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl. Jeden ze współautorów podcastu "Drugi Rzut Oka". Interesuje się tematyką transformacji energetycznej, transportu publicznego, elektromobilności, w razie potrzeby również na posterunku przy tematach popkulturalnych. Mieszkaniec krakowskiej Mogiły, fan Eurowizji, miłośnik zespołów Scooter i Nine Inch Nails, najlepiej czujący się w Beskidach i przy bałtyckich wydmach.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl. Jeden ze współautorów podcastu "Drugi Rzut Oka". Interesuje się tematyką transformacji energetycznej, transportu publicznego, elektromobilności, w razie potrzeby również na posterunku przy tematach popkulturalnych. Mieszkaniec krakowskiej Mogiły, fan Eurowizji, miłośnik zespołów Scooter i Nine Inch Nails, najlepiej czujący się w Beskidach i przy bałtyckich wydmach.
Komentarze