Prawicowi politycy z dumą pozują do zdjęć ze stekiem i twierdzą, że bronią prawa do spożywania mięsa. Tyle że nikt im tego prawa nie odbiera. Wręcz przeciwnie - państwo i Unia Europejska wykładają na przemysł mięsny i jego promocję miliony. A spożycie i tak spada
Polityczna ofensywa prawicy wokół tematu spożywania mięsa trwa już drugi tydzień. Konserwatyści postanowili w mediach społecznościowych bronić golonki, żeberek i schabowego.
Wielu polityków i prawicowych komentatorów na swoje twitterowe profile wrzuciło wyliczanki, w których deklarację o regularnym spożywaniu zwierzęcego białka zestawiają z dumą z pochodzenia i wiary w Boga.
W ostatnich tygodniach mięsna dieta stała się zatem częścią konserwatywnej tożsamości - dla wielu tak ważną, że włączoną do prawicowego kanonu.
Jednocześnie przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy zdołali przenieść ciężar dyskusji ze skandalu Willa+, czy wciąż uciążliwej dla przeciętnych obywateli inflacji na inny, odległy od bieżących tematów wątek. Tym, że polityka mogłaby wpływać bezpośrednio na nasze jadłospisy, mogły przejąć się nawet niektóre osoby stosujące roślinną dietę. Przez falę manipulacji ciężko było przebić się głosom przeciwnym tej narracji, a do głównego nurtu dostało się hasło o Trzaskowskim, który chce odebrać nam kotlety.
O tym, że prezydent Warszawy nie może i pewnie nie chciałby tego robić, pisaliśmy już w zeszłym tygodniu. Rekomendacje zawarte w raporcie grupy miast C40 Cities - w tym ta zalecająca spożywanie najwyżej 16 kg mięsa rocznie - nie wiążą w żaden sposób członków międzynarodowej organizacji.
Raport sprzed czterech lat był jedną z wielu publikacji powtarzających klimatyczne oczywistości o potrzebie ograniczenia konsumpcji i zgubnym wpływie emisji gazów z hodowli zwierząt na efekt cieplarniany.
Podobne zalecenia znajdziemy zresztą w dokumentach wydawanych przez Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) - organizację działającą w ramach ONZ, której ustalenia akceptuje również Polska. Członkostwo władz stolicy w C40 Cities nie zmienia więc w znaczący sposób polityki władz miasta i jest bardziej częścią zielonego PR-u, który nie zawsze niesie za sobą konkrety.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Nie przeszkodziło to pociągowi prawicowej propagandy w rozpędzeniu się do niebotycznych prędkości. Do ofensywy dołączyli również politycy Konfederacji i PSL-u. Ugrupowanie, którego członkowie zaciekle zresztą bronią działalności myśliwych, nie po raz pierwszy zapowiedziało walkę o dostęp Polek i Polaków do schabowego i rosołu.
W tym momencie można było odtrąbić sukces i rozejść się do klepania kotletów. Zasięgi haseł głoszonych przez konserwatywny Twitter przez pewien czas pewnie rosłyby same z siebie, jedynie siłą rozpędu.
Członkowie koalicji rządzącej poczuli się jednak nieco zbyt pewnie w nowej narracji. W końcu niektórzy postanowili pochwalić się swoimi niedzielnymi obiadami. We wszystkich przypadkach ważnym składnikiem było mięso - i to nie byle jakie, bo podane zwykle w eleganckiej restauracji. "Zdjęcia z kotletem" miały być według nich wyrazem odwagi i sprzeciwu wobec narzucanej konserwatystom ideologii.
Niektórzy internauci zarzucili jednak politykom arogancję i brak kontaktu z rzeczywistością, w której posiłek w drogim lokalu dla wielu wyborców jest rzadkim lub zwyczajnie niedostępnym luksusem. To był PR-owy strzał w stopę.
Politycy zaklinają więc rzeczywistość, w której nie tylko niewielu stać na wystawny posiłek, ale i wielu z własnej woli rezygnuje z jedzenia mięsa. Wskazują na to jednoznacznie dane o jego sprzedaży. W całej Unii Europejskiej według przewidywań analityków rynku spożycie mięsa spadnie z 68 (dane za 2022 rok) do 67,5 kg na osobę rocznie w 2025 roku.
W szybszym tempie spada obecnie spożycie mięsa w Polsce. Jeszcze w 2018 roku przeciętnie jedliśmy go ok. 80,2 kg na rok. W 2022 roku liczba ta wyniosła 73,5 kg po pięciu latach ciągłych spadków.
Więcej szczegółów na temat polskiego odwrotu od mięsnej diety dostarcza raport "Atlas Mięsa" przygotowany przez Fundację Heinricha Bölla i Instytut na rzecz Ekorozwoju. Dokument zawiera między innymi wyniki reprezentatywnego badania przeprowadzonego wśród 1,3 tys. osób w wieku od 15 do 29 lat.
"Młode Polki i młodzi Polacy jedzą coraz mniej mięsa, częściej chcą też ograniczyć jego konsumpcję w przyszłości – tak wynika z reprezentatywnego badania społecznego, które przeprowadziliśmy przed wydaniem niniejszego Atlasu Mięsa. Najsilniejszą motywacją do ograniczenia konsumpcji mięsa wśród młodych osób są względy humanitarne oraz klimatyczne.
Co trzecia ankietowana osoba uważa, że hodowla zwierząt powinna zostać ograniczona ze względu na jej wpływ na klimat i środowisko, a niemal co czwarta zgadza się z postulatem całkowitej rezygnacji z hodowli zwierząt na potrzeby produkcji mięsa i mleka" - piszą autorzy opracowania.
I tak, aż 44 proc. ankietowanych osób zadeklarowało zmniejszanie spożycia mięsa, a 10 proc. utrzymywanie diety wegańskiej lub wegetariańskiej. Według autorów badania deklaracje o zupełnej rezygnacji z mięsa są w tej grupie wiekowej 10-krotnie częstsze niż w przypadku ogółu dorosłych (według danych z 2022 roku).
Konserwatyści bronią golonki, żeberek i schabowego przed środowiskami lewicowo-liberalnymi, które chcą ponoć mięso Polakom odebrać. Łączą deklaracje o regularnym spożywaniu mięsa z dumą z pochodzenia i wiary w Boga
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Jednocześnie rośnie rynek alternatyw dla mięsa. Jeszcze kilka lat temu opierał się on na wyrobach z soi produkowanych przez zaledwie kilka firm. Na początku 2023 roku weganie i wegetarianie mogą wybierać spośród wielu marek oferujących zróżnicowane produkty. Rynek jest przyjazny stosunkowo niewielkim, specjalizującym się w wegańskich alternatywach firmom.
Dobrą pozycję ma na nim np. Bezmięsny (alternatywy dla wędlin, kiełbas, kabanosów), Wege Smak (np. wegańska podsuszana), czy Wege Siostry (alternatywy dla serów). W marki własne inwestują też wielkie sieci handlowe, w tym Biedronka, Lidl czy Auchan.
W linie wegańskich produktów inwestują też tacy najwięksi gracze mięsnego rynku jak Sokołów czy Tarczyński. Gdyby któryś z polityków Zjednoczonej Prawicy zamiast na drogiego steka zdecydował się na tańsze parówki, mógłby omylnie sięgnąć po wegańskie i nie poczuć wyraźnej różnicy w smaku.
"Rynek żywności roślinnej rośnie w dość dynamicznym tempie, zwłaszcza porównując go do produktów tradycyjnych. W przypadku alternatyw nabiału mówimy nawet o 40 proc. wzroście wolumenu sprzedaży w porównaniu do ubiegłego (2021 - przyp.aut.) roku" - oceniał opierając się na zeszłorocznych danych Maciej Otrębski z branżowej organizacji Roślinniejemy.
"Co prawda roślinne zamienniki stanowią jedynie 0,3 proc. całego koszyka zakupowego, jednak trzeba przyznać, że ta kategoria rozwija się w zawrotnym tempie. W analizowanym okresie wartość zakupów produktów roślinnych wzrosła rok do roku o 32 proc. dla nabiału i aż o 67 proc. dla mięsa roślinnego, podczas gdy cała kategoria artykułów spożywczych odnotowała jedynie 3,5 proc. wzrostu" - mówiła Anna Michalak z GfK Polonia, opisując wyniki badania dotyczącego okresu od kwietnia 2021 do marca 2022.
Jednocześnie trudno zrozumieć stan zagrożenia, który panuje wśród miłośników mięsnej diety. Nie muszą oni walczyć ani o dostęp do mięsa (o wiele łatwiejszy niż do jego zamienników), ani o wypromowanie walorów swoich ulubionych produktów spożywczych. O to, by mięsa było pod dostatkiem, dbają unijni i polscy urzędnicy. Dotacje do sektora mięsnego płyną szerokim strumieniem, osiągając ok. 330 mln euro rocznie (średnia z lat 2015-2021).
Kolejne pieniądze władze lokują w funduszach Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Służą one promocji produkowanej przez rolników żywności. W 2023 roku na "Ogólnopolski Festiwal Drobiu" KOWR przeznaczy ponad milion złotych, a na promocję mięsa z polskiego ptactwa w Iraku i Tanzanii pójdzie w sumie ponad 400 tysięcy złotych. Podobne fundusze pompują pieniądze w promocję mięsa wołowego, wieprzowego czy końskiego.
Mięso spożywane w eleganckich restauracjach nie jest pewnie też tym samym produktem, który konsumenci mogą znaleźć w sklepach. O fatalnej jakości produktów mięsnych informowała Najwyższa Izba Kontroli. Według raportu instytucji sprzed dwóch lat:
Właśnie dlatego polskie mięso trudno uznać za bezpieczny produkt wysokiej jakości. Potwierdzają to obserwacje Stowarzyszenia Otwarte Klatki, które sprawdziło stan piersi z kurczaka sprzedawanych w pięciu dużych sieciach handlowych. Aktywiści pod lupę wzięli występowanie białych włókien, będących oznaką poważnej choroby. Ta choroba prowadzi do degradacji i martwicy kurzych mięśni, które zastąpione zostają tkanką włóknistą i tłuszczową.
Dzieje się tak, bo stosowane do hodowli rasy rosną nienaturalnie szybko, nie wytrzymując tempa wzrostu mięśnia piersiowego.
"Już po kilku tygodniach życia są tak duże i słabe, że nie mogą swobodnie się poruszać, odczuwają chroniczny ból, pękają im kości, serce nie nadąża z pompowaniem krwi. Część z nich nie dożywa uboju – umierają z powodu ataków serca czy rozmaitych chorób".
"Inną przyczyną są nędzne warunki środowiskowe: z powodu stłoczenia kurczaki nie mogą swobodnie się poruszać (na jednego ptaka przypada często powierzchnia o wielkości zaledwie kartki A4) i bardzo dużo czasu spędzają na leżąco, co potęguje ich problemy zdrowotne. Nie mają też możliwości aktywnego spędzania czasu wobec braku dostępu do podstawowego wyposażenia, takiego jak grzędy czy podłoża do dziobania" - piszą członkowie Stowarzyszenia Otwarte Klatki.
Zarówno NIK, jak i Otwarte Klatki apelują o usprawnienie kontroli nad dobrostanem zwierząt i bezpieczeństwem żywności. Czy tych głosów posłuchają przedstawiciele obozu rządzącego? Trudno powiedzieć, choć ponad tydzień bezmyślnej obrony niczym niezagrożonego przemysłu mięsnego odbierają nadzieję. A politycy nie zawsze wiedzą nawet, co mięsem jest, a co nie jest - tak jak ministra klimatu Anna Moskwa.
Polityczka na twitterze odniosła się do środowiskowych konsekwencji hodowli zwierząt i spożywania mięsa. Bo przecież resort klimatu zachęca do ograniczania jego konsumpcji, zwracając uwagę na emisję gazów cieplarnianych i pobór ogromnych ilości wody przez gospodarstwa. Zwróciła na to uwagę posłanka Koalicji Obywatelskiej Agnieszka Pomaska. Moskwa w odpowiedzi stwierdziła, że mięsa nie je, zdarza jej się za to jeść ryby. Widocznie mięso z ryb to już nie mięso.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze