Nysa wprowadziła swój własny, osobny bon wychowawczy dla rodzin w 2015 roku, zanim PiS wszedł ze swoim 500 plus. Wprowadziła kryteria pierwszeństwa. W tym ślub i pracę rodziców.
Program wspierający rodziny został ogłoszony w grudniu 2015 roku. W roku 2016 – jak pisał „Newsweek” – wsparcie dostało tylko co szóste dziecko w Nysie.
Dzieci z „gorszych rodzin” – na koniec kolejki
Na regulamin przyznawania “bonu wychowawczego” poskarżyła się do Rzecznika Praw Obywatelskich samotna matka dwojga dzieci, której gmina pomocy odmówiła. A ponieważ interwencja RPO u wojewody nie odniosła skutku, sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Nysę wspierali Ordo Iuris. A gmina postanowiła walczyć „do końca”, czyli do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Ordo Iuris wspiera „tradycyjne wartości” i gani rozwody, choć ostatnio doszło w organizacji do konfliktu na tle romansu i rozwodu jej członków.
Rozpoczęła się potyczka prawna o to, czy Nysa dyskryminuje mieszkańców, czy też przeciwnie – wspiera “prawdziwe”, “zaradne” rodziny. I czy rodzic z dzieckiem to tez rodzina. Czy ważniejsze są prawa człowieka, czy model rodziny?
WSA opowiedział się za nieuzależnianiem samorządowego wsparcia dla dzieci od tego, czy ich rodzice mają ślub. Zdaniem sądu samorząd może tworzyć dodatkowe kryteria pierwszeństwa w rozdzielaniu pieniędzy. Ale nie może dyskryminować.
RPO podpowiadał, że dopuszczalne byłoby np. wprowadzenie pierwszeństwa dla tych rodzin, które najbardziej potrzebują wsparcia.
Tu dochodzimy do jednego z najważniejszych, ale też najtrudniejszych artykułów Konstytucji z rozdziału o prawach i wolnościach obywatelskich. Gwarancji równości i zakazu dyskryminacji.
Art. 32 Konstytucji
Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.
Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Lekcja logiki z Konstytucji
Istotą art. 32 Konstytucji jest to, że nikt nie może być gorzej traktowany z powodu tego, kim jest. Żeby sprawdzić, czy nie dochodzi do dyskryminacji, trzeba jednak ustalić, jaka cecha człowieka jest w danym przypadku istotna (po prawniczemu – „relewantna”). Na przykład:
- Cechą pracownika jest to, że pracuje, a nie to, jakiej jest płci. Nie można mu płacić mniej tylko dlatego, że jest kobietą.
- Ale cechą wyborcy jest to, że ma prawa wyborcze — zatem jeśli jest osobą z niepełnosprawnością, należy go potraktować inaczej i głosowanie ułatwić. Dopiero wtedy będzie miał tak samo, jak inni.
Co zatem jest istotną cechą przy bonie wychowawczym?
RPO argumentował: cechą dziecka z Nysy ważną w przypadku bonu jest wiek i to, że mieszka w Nysie. A nie status prawny związku rodziców (dyskryminacja ze względu na status związku rodziców jest zresztą wprost zakazana w ratyfikowanej przez Polskę konwencji ONZ o prawach dziecka).
Na co Ordo Iuris odpowiedziało: „Cechą relewantną podmiotów uprawnionych do świadczeń rodzinnych typu nyski bon wychowawczy może być ich sytuacja rodzinna czy też życiowa”. I dalej –
samorząd [Nysy] działał „w sposób odpowiadający wartościom konstytucyjnym, zachęcając do stabilizacji życiowej w ramach »preferowanego konstytucyjnie modelu rodziny opartego na małżeństwie«”.
Spór ostatecznie rozstrzygnął NSA 8 lutego 2022 roku. Na korzyść dzieci z Nysy, samodzielnej matki i RPO. Ordo Iuris i władze Nysy przegrały.
Niewygodna konsekwencja wyroku dla Nysy jest jednak taka, że uchwały o bonie wychowawczym za lata 2016-2018 zostały wycofane z obrotu prawnego. A zatem pieniądze zostały wydane bez podstawy prawnej. To może być ważna lekcja dla gmin wspieranych przez Ordo Iuris.
W kolejnym tekście pojawia się określenie "samodzielny rodzic". Nie wydaje mi się trafione, budzi mój opór, jest jakby trochę manipulacyjne. Przypuszczam, że chodzi o pozytywną konotację w miejsce negatywnej związanej z określeniem "samotny". Może lepiej byłoby coś w stylu " w pojedynkę wychowujący dziecko"? Albo trafniej "w pojedynkę mieszkający z dzieckiem". Bo przecież nie będąc parą, nadal można być współdziałać jako rodzice, w większym lub mniejszym stopniu, to ta samodzielność też się wtedy stopniuje. Albo na drugim krańcu można być samodzielną matką nawet w małżeństwie. "Samodzielny" ma swoje znaczenie, nie pokrywające się z tym, że rodzice nie są razem, albo że jeden nie żyje. Chyba, że Autor ma na myśli wąskie pojęcie pojedynczego rodzica bez jakiegokolwiek wsparcia innej dorosłej osoby.
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2022/02/hejterski-przeglad-cykliczny-85.html?m=1
Może młode pokolenie wywalczy wolność i wyrzuci tysiącletniego okupanta Polski. Odbierze wszystko co zagrabili, skarze sądownie za wszystkie przestępstwa i każdemu klesze, zakonnikowi i zakonnicy da paszport w jedną stronę.
Gdyby to dawano pieniążki z pierwszeństwem dla zaszczepionych ale by jazgotu narobiła ta sekta.
Stanę co nieco w obronie tysiącletniego okupanta (mimo że nie jestem nim zbytnio zachwycony). Nie każdy ksiądz, zakonnik czy zakonnica to osoba godna potępienia. Jest pośród nich sporo wartościowych osób, robiących całkiem dobrą i pożyteczną robotę (i bynajmniej nie mam tu na myśli ewangelizacji (albo też – tylko ewangelizacji). Moim zdaniem, wystarczyłoby właściwie ustawić stosunki panstwo-tysiacletni okupant a i państwo i okupant mogliby na tym skorzystać (państwo na pewno finansowo i moralnie, okupant co najmniej moralnie i PR-owo).
Przepraszam, odpowiedź miała być do postu oczko wyżej.
Według niektórych ekspertów takich jak Obirek, Krk jest jest niereformowalną skorumpowaną do cna instytucją. A to może oznaczać, że jedynie totalitarna władza świecka może ustawić ten kościół w prawidłowej relacji z rządem.
Nie o pojedynczych "dobrych" księżach tu mowa, a o organizacji fundamentalnie broniącej swoich wydumanych racji i próbującej wprowadzić je do porządku prawnego. Nie ma tu nic do obrony, podobnie jak w Kościele. Przyznaję, są wśród kleru ludzie myślący, ale pozostając w tej instytucji dają jej niejako swoje poparcie.
Przez takie relatywizowanie, że oczywiście okupant, ale przecież nie taki zły, ta przestępcza i szkodliwa dla państwa organizacja nadal ma duże wpływy. A tymczasem jasne jest, że tych stosunków państwo-kościół nie da się "ustawić własciwie" majac podpisany i ratyfikowany konkordat, który stronę kościelną obdarza przywilejami, a państwo obowiązkami. I w jaki sposób państwo miałoby skorzystać na tym finansowo? Chodzi chyba o ograniczenie strat, czyli zamiast 20 miliardów rocznie kościół miałby ograbiać budżet i podatnika na "zaledwie" np. 10 miliardów? Poza tym okupant moralnie jest już dawno skończony i nie ma co pudrować trupa działaniami PR-owymi.