0:000:00

0:00

Po tym, jak w zeszłym tygodniu Boris Johnson złożył wniosek o zawieszenie na miesiąc obrad parlamentu między połową września a połową października, temperatura konfliktu na linii premier - Izba Gmin znacznie wzrosła.

Przeczytaj także:

Jak pisaliśmy, zagrywka Johnsona miała uniemożliwić zablokowanie przez parlament Brexitu bez umowy. Premier spodziewał się wprawdzie kontrataku podczas sesji Izby Gmin, która rozpoczęła się 3 września, ostatniej przed zawieszeniem prac na 5 tygodni. Wierzył jednak, że przeciwnicy chaotycznego, pozbawionego umowy Brexitu nie będą w stanie w tak szybkim czasie połączyć sił.

Boris Johnson się przeliczył. Najpierw spektakularnie stracił większość w Izbie Gmin, po tym, jak były minister sprawiedliwości Philip Lee ostentacyjnie opuścił ławy Partii Konserwatywnej i usiadł wśród przedstawicieli Liberalnych Demokratów. Ta scena przejdzie do historii brytyjskiego parlamentaryzmu.

Po paru godzinach stosunkiem głosów 328 - 321 premier przegrał głosowanie, które pozwoliło członkom Izby Gmin na przejęcie kontroli nad trwającą sesją parlamentu. Pomimo zarządzenia ścisłej dyscypliny partyjnej, 22 torysów zagłosowało przeciwko rządowi, wśród nich kilkunastu byłych ministrów i nestorów partii. Johnson zdecydował o natychmiastowym wykluczeniu ich z partii.

Kolejne porażki przyszły w środę 4 września. Członkowie Izby Gmin większością 28 głosów przegłosowali ustawę, która uniemożliwia rządowi bezumowne wyjście z UE bez zgody Parlamentu.

Igrzyska nielojalności

Johnson i jego zwolennicy argumentują, że decyzja Izby Gmin uniemożliwia jakiekolwiek negocjacje pomiędzy brytyjskim rządem a UE. Ich zdaniem bezumowne wyjście jest najsilniejszą kartą przetargową, jaką posiada Londyn, a bez groźby jej użycia jest skazany na przyjęcie dyktatu Brukseli.

Przegłosowaną wczoraj ustawę premier nazywał obraźliwie „poddańczą ustawą Corbyna” (Jeremy Corbyn, lider Partii Pracy). Po przyjęciu tej ustawy, Johnson zgłosił do porządku obrad głosowanie nad rozwiązaniem Izby Gmin i przeprowadzeniem wcześniejszych wyborów 15 października.

Również i tym razem przegrał. To zaskakujące, jeśli weźmie się pod uwagę to, że wcześniejsze wybory byłyby szansą dla laburzystów na odebranie władzy torysom, a zarówno Liberalni Demokraci, jak i Szkoccy nacjonaliści mogą liczyć na zwiększenie liczby mandatów.

Kluczem do zrozumienia ich decyzji jest absolutny brak zaufania do urzędującego premiera. Po tym, jak oskarżył on zbuntowanych torysów o brak lojalności, zasiadający w ławach torysów od 37 lat Nicolas Soames, wnuk Winstona Churchilla, największego idola Borisa Johnsona, podkreślił, że opowiadał się za poszanowaniem wyników referendum brexitowego i za przyjęciem umowy wyjścia z UE w każdym głosowaniu, w którym uczestniczył, w przeciwieństwie do lidera Partii Konserwatywnej.

Swoją wypowiedź zakończył stwierdzeniem, że „nieustanna nielojalność Johnsona stanowi inspirację dla wielu z nas [zbuntowanych torysów]”.

Choć ustawa została przegłosowana przez Izbę Gmin, to musi jeszcze zostać przyjęta przez Izbę Lordów oraz przekazana przez rząd do podpisu Królowej Elżbiecie II. Przeciwnicy Johnsona boją się, że jeśli Izba Gmin zostanie rozwiązana zanim to nastąpi, Johnson będzie miał wolną rękę w zignorowaniu ustawy, która nie weszła w życie. Niektórzy są przekonani, że premier mógłby po fakcie zmienić datę wyborów tak, by odbyły się już po chaotycznym, bezumownym Brexicie do którego dąży.

Karta przetargowa czy gra na czas

Johnson nazwał insynuacje swoich przeciwników absurdalnymi, a ich potencjalną realizację prawnie niemożliwą. Propozycję wcześniejszych wyborów uzasadnił tym, że nie widzi możliwości dalszego negocjowania z Brukselą bez karty przetargowej, jaką jest bezumowny Brexit.

Wobec patu w parlamencie wezwał Jeremy’ego Corbyna, by zmierzyli się w wyborach 15 października, które zdecydują o tym, który z nich jako premier pojedzie na unijny szczyt zaczynający się 17 października. Brak poparcia laburzystów dla rozwiązania Izby Gmin określił jako pozbawiony precedensu przypadek, w którym partia opozycyjna nie chce podjąć się walki o władzę.

Jednak przeciwnicy Johnsona, zarówno przedstawiciele opozycji, jak i zbuntowani prominentni torysi, widzą w jego słowach sprawną manipulację mającą doprowadzić do jego prawdziwego celu - wyjścia z UE bez umowy w dniu 31 października 2019.

Backstop niewzruszony

Jak podkreślił Philip Hammond, do niedawna sekretarz skarbu w rządzie Theresy May, wszystkie dowody wskazują na to, że Johnson nie prowadzi żadnych negocjacji w Brukseli i nie przedstawił do tej pory ani jednej propozycji czym chce zastąpić tzw. mechanizm backstopu na granicy między Irlandią Północną a Republiką Irlandii.

Podobne informacje docierają z instytucji unijnych. W trakcie, gdy w Westminsterze trwała w środę debata, głos w Brukseli zabrał Michel Barnier, główny unijny negocjator ds. Brexitu. Rozmowy z londyńskim rządem określił jako znajdujące się w stanie paraliżu.

Zamiast skupiać się na problemie irlandzkiej granicy, brytyjscy negocjatorzy dążą do wycofania się ze zobowiązań podjętych przez Theresę May w takich dziedzinach jak ochrona środowiska czy standardy socjalne.

W umowie wyjścia wynegocjowanej przez poprzedni rząd z UE zapisano mechanizm awaryjny (ang. backstop). Zgodnie z nim Irlandia Północna, część Zjednoczonego Królestwa, pozostanie częścią wspólnego rynku UE na czas nieokreślony. Ma to ochronić jej otwartą granicę z Republiką Irlandii do czasu wypracowania trwałego porozumienia między Unią Europejską a Wielką Brytanią.

Co to oznacza? Po upływie okresu przejściowego w grudniu 2020 roku Wielka Brytania musiałaby przestrzegać wszystkich reguł unijnych dotyczących wspólnego rynku. Ale jest też druga możliwość: Londyn mógłby pogodzić się z istnieniem wewnętrznej granicy gospodarczej między Irlandią Północną a resztą Królestwa.

Zwolennicy Brexitu, którzy kampanię referendalną prowadzili pod hasłem „odzyskania kontroli”, widzą w tym wytrych. Ich zdaniem backstop pozwoli Brukseli szantażować Londyn i narusza integralność terytorialną państwa. Proponują usunięcie mechanizmu, ustalenie limitu czasowego jego funkcjonowania, lub możliwość jego jednostronnego wypowiedzenia przez Wielką Brytanię.

Jednocześnie, choć Johnson widzi w twardym Brexicie kartę negocjacyjną, to wysokiej rangi unijni dyplomaci podkreślają, że UE prędzej zaakceptuje chaos związany z bezumownym wyjściem, niż jakiekolwiek rozwiązania, które będą zagrażały integralności wspólnego rynku UE.

Więcej o tym przeczytasz w tym tekście:

Boris przegrywa 0:5 do przerwy, ale...

Przeciwnicy premiera podkreślają, że zagłosują za przyspieszonymi wyborami jak tylko Elżbieta II podpiszę przegłosowaną wczoraj ustawę. Johnson rozpoczął już przygotowania do wyborów. Usunięcie z partii 22 członków Izby Gmin, którzy sprzeciwili się bezumownemu Brexitowi, sprawi, że zastępujący ich nowi kandydaci będą cieszyli się zaufaniem urzędującego szefa torysów.

Stając jednoznacznie po stronie Brexitu, niezależnie od kosztów i konsekwencji, większość Partii Konserwatywnej liczy na wzrost poparcia w wielu tradycyjnych bastionach Partii Pracy na północy Anglii, gdzie wyraźnie przeważają eurosceptycy.

Choć torysi najprawdopodobniej stracą część mandatów w proeuropejskiej Szkocji na rzecz szkockich nacjonalistów, a także na południu kraju i w Londynie, to wynik wyborów pozostaje nieprzewidywalny.

Dotychczasowy bilans głosowań w Izbie Gmin premiera Borisa Johnsona to pięć porażek i zero zwycięstw. Jeśli jednak Partia Konserwatywna odzyska w przedterminowych wyborach większość parlamentarną, to zwycięski Johnson doprowadzi do bezumownego Brexitu 31 października.

;

Udostępnij:

Miłosz Wiatrowski

Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.

Komentarze