0:00
0:00

0:00

Część polskich internautów już się cieszy – marzy bowiem o odzyskaniu „polskich ziem” od Ukrainy. Jeśli można byłoby je zdobyć tylko w wyniku wojny oraz rozbioru Ukrainy między Polskę a Rosję – to taki scenariusz też im się podoba. Poza tym tęsknią za silnym przywódcą, dlatego sympatyzują z Putinem, zwłaszcza gdy walczy z „banderowskim ukrami”.

Taki jest dziś obraz reakcji na zbrojny incydent w Cieśninie Kerczeńskiej, do którego doszło w niedzielę 25 listopada 2018. Największe zainteresowanie wśród internautów wzbudził w poniedziałek - 36 tysięcy wzmianek, 14 milionów zasięgu. Wiele osób dopytywało o fakty, inne przyznawały, że boją się rozwoju tej sytuacji, ale niestety było też sporo takich, którzy poczuli, że wreszcie mogą ujawnić swoje prorosyjskie sympatie i antyukraińskie nastawienie.

„Dawaj, Wołodia, jedziemy z nimi!”

Przynajmniej od 2014 roku, od rosyjskiej agresji i aneksji Krymu, w polskiej sieci mamy bardzo widoczne – i narastające - nastroje antyukraińskie. Wśród narodowców (którzy co prawda mają bardzo niskie poparcie, ale są aktywni w social media) Ukraina jest dziś wrogiem numer jeden ze względu na rosnącą tam aktywność skrajnych narodowców, nazywanych przez ich polskich odpowiedników banderowcami lub upowcami.

O Ukraińcach w tym gronie mówi się „ukry” (zapożyczenie z rosyjskiej propagandy), a gloryfikuje każdego, kto osłabia lub walczy z Ukrainą. Putin jest więc na czele listy bohaterów.

W Polsce nie wypada artykułować swojej sympatii dla Putina, więc jego zwolennicy z reguły milczą – ale sytuacja na Ukrainie wyzwoliła ich z tej politycznej poprawności. W sieci zawrzało. Najczęściej powtarzające się komentarze?

„Brawo Rosja, brawo Putin”, „Precz z hajdamakami”, „Jazda, Rosja, z banderowcami”. Kolejne: „Dawaj Wołodia, jedziemy z nimi”, „Jechać z Ukrainą!”, „Kto pomoże Ukraińcom? Na pewno nie Polacy!”, „Super, cisnąć z wrogiem Ojczyzny!”.

Zadowolenie z rosnącego napięcia między naszymi sąsiadami chętnie wyrażano już w niedzielę, zaraz po pierwszych informacjach o ostrzelaniu ukraińskich okrętów przez Rosjan. Pod postem na Wirtualnej Polsce na ten temat w krótkim czasie pojawiło się np. kilkanaście serduszek – czyli reakcji „Super!”.

Jak się okazało, wszystkie pochodziły od tego samego człowieka, Janusza, Polaka mieszkającego w Skandynawii, który tak się ucieszył z ostrzelania ukraińskich okrętów, że zareagował w ten sposób za pomocą wszystkich fanpage'y skandynawskich, których jest administratorem. Informacją zachwyciły się więc m.in. strony luterańskich kościołów czy norweskich firm.

Marzenie o rozbiorze Ukrainy

Ale nie tylko Janusz był zadowolony. Wśród kont pozytywnie oceniających sytuację najwięcej było nie tyle „ruskich trolli”, jak można by przypuszczać, lecz polskich narodowców. Linki do artykułów, komentowane słowami: „I co, ukra nasza?”, znalazłam nawet w grupie fanów gier komputerowych.

Co istotne, nie były to komentarze żartobliwe czy ironiczne, lecz zupełnie poważne. Naprawdę część Polaków z satysfakcją przyjęło informację o zbrojnej akcji Rosji. Pojawiły się nawet infografiki z hasłami (Polacy) „Solidarni z Rosją” czy „Stop ukraińskiej agresji na Noworosję”.

Wspominam o rosyjskich trollach, ponieważ bardzo często w dyskusjach na Facebooku pod informacyjnymi postami mainstreamowych mediów wobec każdej osoby, która komentowała wydarzenie pozytywnie dla Rosji, pojawiały się zarzuty, że mamy do czynienia z osobą pracującą na rzecz rosyjskiego rządu.

I rzeczywiście, trolle rosyjskie można było w tych dyskusjach zauważyć. Ale to byłoby za proste, gdyby sympatie pro-Putinowskie wyrażały tylko takie konta. Ukraina dziś budzi tak silne uczucia nienawiści u niektórych Polaków, że każda okazja do jej osłabienia przyjmowana jest z satysfakcją.

Kto chciałby osobiście poczytać tego typu dyskusje, może wejść na fanpage'e na FB: Stop dla ukrainizacji Polski czy Ukrainiec nie jest moim bratem. Dowie się tam np. że Ukraińcy „mordować polskie rodziny potrafili, a z ruskimi sobie nie radzą”, „Jak rozjadą ten banderowski bantustan, to będzie wtedy powód do świętowania”, „Wódka i śpiew we Lwowie – takie moje marzenie… A potem do domu dziadów moich 40 km od Lwowa”.

Jedną z narracji w tych środowiskach jest pomysł rozbioru Ukrainy między Polskę a Rosję. W komentarzach można nawet przeczytać, że „Wołodia już zaproponował naszym, że my weźmiemy to, co nasze, a Wy to, co wasze, ale nasi się nie zgodzili”. Czyli: że Putin dąży do rozbioru Ukrainy, tylko polskie władze się na to nie zgadzają – na razie, bo nadzieje są oczywiście takie, że do rozbioru kiedyś dojdzie. I będzie to dowód na dziejową sprawiedliwość.

„Diabelskie powiedzenie” o NATO-wskiej solidarności

Druga narracja dotyczy tego, by Polacy nie angażowali się w konflikt między Rosją a Ukrainą. Mówił o tym m.in. poseł (do niedawna z Kukiz'15) Marek Jakubiak. W programie „Tłit” Wirtualnej Polski stwierdził, że „Ukraińcy marzą, byśmy się zaangażowali w konflikt, ja nie widzę w tym żadnego interesu. Na szczęście mamy NATO, które się nie angażuje. Diabelskie powiedzenie »Za waszą i naszą…« nie będzie mogło być zrealizowane”.

A na Twitterze poseł zaapelował do polskich władz, by nie dały „wkręcić” naszego państwa „w nie naszą wojnę”.

Oczywiście od razu wybuchła dyskusja, że to jednak w jakimś sensie jest nasza wojna, bo – jak przekonywał jeden z twitterowiczów – Ukraina okupuje Galicję Wschodnią, która należy do Polski, oraz – jak przekonywał kolejny – Ukraina w ogóle nie ma żadnych praw do terytorium, które zajmuje.

Wniosek jest prosty: należy jej to terytorium odebrać, a czy już dla Polaków zrobi to Putin, a my się potem podzielimy z Rosją jej terytorium, to kwestia techniczna, a nie ideowa. Bo może być i tak.

Jakubiaka sporo internautów popiera. Bartosz S. komentuje: „Olbrzymim błędem będzie jakakolwiek interwencja ze strony polskiej. Nie dajmy się w to wciągnąć”.

Konto „Ona” dodaje: „Nie rozumiem, po co PiS się wtrąca do tej patologicznej Ukrainy?”, a Kasandra pisze: „Najpierw Bandera won. Potem możemy rozmawiać”.

W tym duchu utrzymany jest też tweet Dariusza Mateckiego, w czasie kampanii samorządowej sztabowca Patryka Jakiego, obecnie radnego Szczecina:

Wśród komentarzy osób publicznych wyróżnia się jeszcze tweet prawicowego publicysty Rafała Ziemkiewicza, który ostrzega:

Ostrzeżenie jednak słabo się przebija, bo internauci nastawieni antyukraińsko nie zamierzają bać się naszego sąsiada, wręcz przeciwnie – uważają go za tak słabego, iż można nim po prostu pogardzać. Tak jak Adam w komentarzu na stronie „Ukrainiec nie jest moim bratem”: „Banderowcy to cioty walcza z kobietami i dziecmi. Atakuja w nocy kiedy wszyscy spia tacy sa wlasnie banderowcy.” (pis. oryg.)

Inni upowszechniają narrację, która na pierwszy rzut oka może zaskakiwać, ale jest obecna w internecie od dłuższego czasu. Otóż dla Polaków nastawionych antysemicko Ukraina to przede wszystkim Żydzi, którzy tam wszystkim rządzą.

Stąd nie tylko komentarze o tym, że „Żydom Krym się marzy”, ale też infografika przedstawiająca ukraińskich działaczy jako Żydów, a - jak pisze internauta - za „takich dowódców żołnierze nie chcą walczyć”.

III wojna światowa czai się za rogiem - prorosyjska propaganda w akcji

Wiele z tych komentarzy inspirowanych jest narracjami rozpowszechnianymi w sieci przez rosyjską propagandę. Bo oczywiście w ostatnich dniach bardzo się ona uaktywniła. Jej głównym źródłem nie są jednak konta w mediach społecznościowych (te pomagają później w rozpowszechnianiu treści), lecz portale informacyjne – najczęściej mało wiarygodne, anonimowe, choć często funkcjonujące w sieci od dawna.

Można na nich znaleźć liczne artykuły prezentujące rosyjską wersję konfliktu z Ukrainą. Są wypowiedzi Putina, są wyjaśnienia, że cały incydent był jawną prowokacją wykonaną na rozkaz prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki, do czego przyznać się mieli zatrzymani przez Rosjan ukraińscy marynarze.

Co istotne, na tego typu portalach informacje prezentowane są w określony sposób – główna narracja dotyczy tego, że mamy wojnę. Albo za chwile będziemy ją mieli. Albo że właśnie wybucha III wojna światowa. Każdy kolejny news służy utrzymywaniu czytelników w przekonaniu, że światowy konflikt właśnie się rozpoczął.

Jednocześnie w social media uaktywniły się uśpione konta działające pod hasłami „III wojna światowa” albo „wojna ukraińska”. Nie zawsze są propagandowe, niektóre prezentują same fakty, ale ich nazwy budzą silne emocjonalne skojarzenia. Co ważne, o narracji nt. III wojny światowej pisałam kilka miesięcy temu analizując newsy zamieszczane na rosyjskim, propagandowym portalu „Sputnik”.

Wydaje się, że teraz postanowiono wykorzystać zaognienie relacji z Ukrainą do budowania silnego poczucia zagrożenia związanego z możliwości wybuchu III wojny światowej. Mamy się bać. Więcej – mamy umierać z przerażenia.

Jednocześnie w prorosyjskich przekazach widać, że bardzo intensywnie pracuje się nad przekonaniem odbiorców, iż winną całej sytuacji na Morzu Azowskim jest Ukraina.

Interesujące, że polski polityk Janusz Korwin-Mikke w swoich geopolitycznych dociekaniach idzie jeszcze dalej. We wpisie na Facebooku nt. wpłynięcia okrętów ukraińskich do Cieśniny Kerczeńskiej wskazuje jako jedno z możliwych wyjaśnień, iż „Kijów wykonuje polecenia z Waszyngtonu, który opanowała frakcja dążąca do wojny z Rosją – nawet gdyby to była wojna atomowa”.

Mamy więc już nie tylko możliwość wybuchu wojny, ale też wojny atomowej obejmującej cały świat. Jeden z portali cytuje też słowa Putina: „III wojna światowa może okazać się końcem cywilizacji…” Co prawda prezydent Rosji wypowiedział je na konferencji w czerwcu, ale teraz doskonale pasują do sytuacji.

Czy można się bać czegoś bardziej niż takiego scenariusza?

Rosja chce być silna i zwycięska. Chociaż w internecie

Na portalach przekazujących rosyjską narrację pojawiają się też informacje o masowych dezercjach w ukraińskiej armii (choć to informacja z początku listopada, która nie ma nic wspólnego z ostatnim incydentem), o masowej ucieczce Ukraińców z ich kraju (to też wcześniejszy news o emigracji zarobkowej), a nawet o "zamieszkach" na polsko-ukraińskiej granicy.

To nic, że po przeczytaniu tekstów o zamieszkach okazuje się, że chodzi o protesty kierowców dotyczące nowo wprowadzonych przepisów i one również z incydentem na Morzu Azowskim nie mają nic wspólnego.

Całość zestawiana jest jednak właśnie teraz, bo ma przekonywać, że sytuacja na Ukrainie wymyka się spod kontroli, Rosja przemieszcza wojska (wielokrotnie powtarzany news o krymskim dywizjonie S-400, wraz z rosyjskim nagraniem dokumentującym przejazd wojskowych ciężarówek), a wszystko jest wynikiem ukraińskiej prowokacji – kto wie, może sterowanej z USA?

To właśnie czytając te informacje niektórzy polscy internauci wpadają w przerażenie, inni zaś jednoznacznie opowiadają się po stronie Rosji. Bo ta prezentuje się jako silne państwo, które nie pozwoli się nikomu zastraszać i prowokować, nawet (a może zwłaszcza) Amerykanom; państwo, które jest w każdej chwili gotowe do wojny – zapewne zwycięskiej.

Kto będzie dociekał, że w rzeczywistości Rosja ma poważne problemy ekonomiczne i raczej nie może sobie pozwolić na prowadzenie długotrwałej wojny? Rosja i jej realne problemy są od nas daleko, a informacje rozpowszechniane w mediach społecznościowych – na wyciągnięcie kciuka przesuwającego posty na wallu.

Na Facebooku wyraźnie widać teraz istnienie tzw. baniek informacyjnych, czyli środowisk, do których docierają wyłącznie newsy z portali prezentujących prorosyjską narrację. Na grupach czy fanpage'ach obserwowanych przez osoby o podobnych, głównie antyukraińskich zainteresowaniach w zasadzie nie pojawiają się linki do innych źródeł informacji.

Mnożą się za to linki do Sputnika, nie brakuje też tych do nczas.org, Wolnosc24.pl, alexjones.pl, pch24.pl, Magna Polonia. Wiele alternatywnych portali podaje informacje od siebie wzajemnie, co sprawia, że materiały docierając w sumie do dużych grup odbiorców.

Wskazówka dla internautów, którzy nie chcą się poddać prorosyjskiej narracji, jest tylko jedna: zachowajcie rozsądek. Odnoście się do faktów, a nie do tego, jak ktoś te fakty interpretuje. Bo choć dziś nie wiadomo, jak rozwinie się sytuacja, na razie mamy incydent w Cieśninie Kerczeńskiej oraz stan wojenny w części Ukrainy. Na pewno nie mamy III wojny światowej. Ani bomby atomowej wiszącej nad głową.

Strach jest sprzymierzeńcem destabilizacji i chaosu. Komuś bardzo zależy, by je wywołać. Dystans do alternatywnych mediów, sprawdzanie źródeł informacji, zachowanie spokoju, niereagowanie pod wpływem silnych emocji – to proste działania, ale skuteczne: sprawią bowiem, że rozpowszechnianie rosyjskiej narracji będzie miało ograniczone skutki społeczne.

Bo na razie wojna, która już trwa, to wojna informacyjna. Ma wywołać spustoszenie w naszych głowach i sercach – w najtańszy możliwy sposób, czyli bez prowadzenia rzeczywistych, kosztownych działań wojennych. Batalia psychologiczna, oddziałująca na nasz sposób myślenia, jest przecież tańsza. Zachowanie rozsądku jest najprostszym, ale i najlepszym sposobem na wygranie tej wojny.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze