Premier Wielkiej Brytanii miał nadzieję, że rozwód Londynu z Brukselą wejdzie w życie 1 listopada. Brytyjscy parlamentarzyści zmusili jednak Johnsona do wysłania prośby o odroczenie Brexitu. Na stole są dziś wszystkie opcje: odroczenie, wystąpienie z UE 1 listopada na podstawie wynegocjowanego traktatu, oraz chaotyczne bezumowne wyjście w tym samym terminie
W czwartek 17 października 2019 brytyjscy i unijni negocjatorzy doszli do porozumienia w sprawie nowej umowy wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE. Następnie podpisali ją wszyscy szefowie rządów państw unijnych. Wynegocjowane porozumienie miało doprowadzić do przełamania impasu ratyfikacyjnego, w którym Wielka Brytania znajduje się od początku 2019 roku. Premier zarządził głosowanie w Izbie Gmin już w sobotę 19 października, w czasie awaryjnie zwołanej sesji parlamentarnej.
Data nie była przypadkowa: zgodnie z przegłosowaną we wrześniu przez Izbę Gmin poprawką, Johnson miał czas właśnie do 19 października, żeby znaleźć w parlamencie poparcie dla swoich brexitowych planów. Gdyby poparcia zabrakło, prawo zobowiązywało premiera do wystąpienia do Brukseli z prośbą o odsunięcie daty wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE do 31 stycznia 2020.
W czasie historycznej, pierwszej od czasów wojny o Falklandy-Malwiny w 1982 roku sesji Izby Gmin odbywającej się w sobotę, parlamentarzyści po raz kolejny postawili się Johnsonowi.
Od nominacji na stanowisko premiera w lipcu nie wygrał on żadnego głosowania w Westminsterze.
Zamiast przyjąć wynegocjowaną w czwartek umowę, członkowie Izby Gmin poparli tzw. poprawkę Letwina, która wymusza na premierze wystąpienie z prośbą o odłożenie Brexitu.
Poprawka Letwina to mikrokosmos brytyjskiego klinczu wokół Brexitu. Jej autor, sir Oliver Letwin, jest umiarkowanie proeuropejskim konserwatystą. Stał się liderem zbuntowanych torysów dążących do powstrzymania bezumownego wyjścia Zjednoczonego Królestwa z Unii.
W marcu zasłynął jako autor poprawki, która wbrew woli ówczesnej premier Theresy May dała członkom Izby Gmin prawo do serii głosowań. Wskazywali w nich swoje preferencje dotyczące przyszłych relacji między Londynem a Brukselą.
We wrześniu to właśnie Letwin wprowadził do porządku obrad uchwałę, która pozwoliła parlamentarzystom na przegłosowanie tzw. poprawki Benna. Zmuszała ona Johnsona do wystąpienia do Brukseli z prośbą o odroczenie Brexitu, jeśli jego plany nie znajdą poparcia w Izbie Gmin do 19 października. Letwin został wtedy wyrzucony z klubu poselskiego konserwatystów wraz z 20 innymi torysami, którzy poparli jego uchwałę.
Najnowsza propozycja Letwina ilustruje poziom animozji i braku zaufania w brytyjskiej debacie politycznej. Zgodnie z poprawką, głosowanie nad poparciem dla umowy wynegocjowanej dla Johnsona ma charakter warunkowy, nie ostateczny.
Co to oznacza? Przeprowadzenie Brexitu w oparciu o umowę wymaga nie tylko tego, żeby parlamentarzyści opowiedzieli się za nią w głosowaniu. Potrzebne są również ustawy szczegółowe i implementacyjne, które zagwarantują wprowadzenie jej w życie.
Zarówno Letwin, jak i inni proeuropejscy członkowie Izby Gmin obawiają się, że wynegocjowana w Brukseli przez Johnsona umowa jest fortelem, fikcją, której eurosceptyczny premier nie zamierza wprowadzić. Gdyby tak było, po uzyskaniu poparcia w parlamencie Johnson nie byłby już zmuszony do odraczania Brexitu i mógłby doprowadzić do twardego, bezumownego wyjścia z UE, do którego dążył od początku.
Poprawka Letwina ma uniemożliwić taki scenariusz. Stanowi ona, że członkowie Izby Gmin głosujący za ustawą zgadzają się na wejście w życie umowy wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE. Jednak ich poparcie uzyska moc prawną, dopiero gdy parlament zatwierdzi wszystkie przepisy szczegółowe, które zagwarantują, że Brexit faktycznie odbędzie się zgodnie z brzmieniem umowy.
Kiedy w sobotę poprawka przeszła w Izbie Gmin większością 322 głosów do 306, głosowanie nad samą umową zostało zawieszone. Johnson został zobowiązany do wysłania listu do przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska z prośbą o odsunięcie daty wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE do 31 stycznia 2020.
Dla eurosceptycznego premiera prośba o odroczenie to upokorzenie. Przez ostatnie miesiące Johnson na każdym kroku wykluczał scenariusz, w którym będzie zmuszony do odsunięcia Brexitu.
Po tym, jak Izba Gmin postawiła go pod ścianą, były burmistrz Londynu zdecydował się na fortel z pogranicza Monty Pythona i House of Cards. Wysłał do Tuska dwa listy. Pierwszy to kserokopia dokumentu, którego dokładną treść określiła poprawka Benna. Zawiera prośbę o odsunięcie daty Brexitu do 31 stycznia 2020. Premier nie załączył pod nim swojego podpisu.
Druga korespondencja to osobisty list od Borisa do „Drogiego Donalda”, w którym jeszcze raz podkreśla, że jakiekolwiek odsunięcie daty Brexitu jest wbrew interesom zarówno Wielkiej Brytanii, jak i Unii, a prośba nie reprezentuje przekonań Johnsona, tylko została wymuszona przez Izbę Gmin, z której decyzją premier fundamentalnie się nie zgadza.
Przewodniczący Rady Europejskiej potwierdził otrzymanie listu z prośbą o przesunięcie daty Brexitu i zapowiedział przeprowadzenie konsultacji w tej sprawie z szefami rządów państw członkowskich UE.
Johnson wciąż wierzy, że wyjście z Unii 1 listopada jest możliwe. Jego taktyka jest dwutorowa. Zamierza rozpocząć ofensywę legislacyjną. Ma ona na celu przeforsowanie w Izbie Gmin ustaw szczegółowych zawartych w wynegocjowanej w zeszłym tygodniu umowie wyjścia. Jeśli do tego doprowadzi przed 31 października, większość członków Izby Gmin poprze umowę brexitową w obecnej formie.
Równocześnie Johnson ma nadzieję wywrzeć na parlamentarzystach presję za pomocą zwiększającego się ryzyka chaotycznego Brexitu bez umowy. Choć Bruksela otrzymała wniosek z prośbą o odłożenie daty wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE, to nie oznacza, że państwa członkowskie muszą się na nią zgodzić.
Brytyjski premier nie chce tej zgody. W ostatnich tygodniach sugerował, że jeśli Zjednoczone Królestwo pozostanie w UE po 1 listopada, to jego rząd może prowadzić działania mające na celu obstrukcję procesów unijnych.
Coraz pilniejsze prace dotyczące nowej, wieloletniej ramy finansowej UE są w martwym punkcie. Propozycja fińskiej prezydencji Rady Unii Europejskiej spotkała się z szeroką krytyką. Jakiekolwiek próby przełamania klinczu okażą się niemożliwe, jeśli brytyjski premier postanowi użyć negocjacji budżetowych jako zakładnika Brexitu.
Widmo brytyjskiego weta wiszącego nad kluczowymi strategicznymi wyborami stojącymi przed Unią może wystarczyć, by część krajów członkowskich nie chciała już odsuwać Brexitu. Johnson liczy na to, że równoczesny szantaż wobec Brukseli i Westminsteru doprowadzi go do błyskotliwego politycznego zwycięstwa.
Przebojowy Boris może jednak przeceniać swoją pozycję. Ma bowiem mocną konkurencję w Izbie Gmin. Stworzona ponad podziałami frakcja dążąca do przejęcia od premiera kontroli nad procesem wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE udowodniła, że jest zmobilizowana i zdolna do narzucenia swojej woli.
Podczas sobotniej debaty parlamentarnej na ulicach Londynu odbyła się manifestacja nawołująca do przeprowadzenia referendum w sprawie umowy Brexitowej, w której udział wzięło milion Brytyjczyków.
Opozycyjna Partia Pracy ogłosiła, że nie poprze ustawy w sprawie wynegocjowanego porozumienia, jeśli nie będzie ona zawierać obietnicy referendum.
Również w Brukseli groźby Johnsona są rozpatrywane w kontekście kosztów, do których doprowadziłby bezumowny Brexit. Dla większości państw członkowskich najlepszym scenariuszem byłoby przyjęcie umowy wyjścia przez Izbę Gmin i rozwód 1 listopada, dlatego kwestia odłożenia daty nie jest uznawana póki co za pilną.
Jeśli jednak sytuacja w Westminsterze będzie jednoznacznie wskazywać na brak szans co do szybkiego porozumienia, szefowie rządów państw UE wkroczą ponownie do gry i najpewniej zgodzą się na przedłużenie terminu Brexitu do 31 stycznia.
Taki scenariusz był dyskutowany na korytarzach Rady Europejskiej już w czasie zeszłotygodniowego szczytu. Dwa poprzednie spotkania szefów rządów w sprawie Brexitu w marcu tego roku odbywały się w atmosferze burzliwych, późnonocnych dyskusji. W czwartek 17 października 2019 nastroje były dużo bardziej senne, co wynikało z tego, że negocjatorzy doszli do porozumienia na parę godzin przed rozpoczęciem spotkania liderów państw członkowskich.
W dyskusjach dziennikarzy z unijnymi dyplomatami powtarzało się stwierdzenie, że tego dnia Brexit okazał się najprostszym z tematów na agendzie. Wieloletni korespondent brukselski podsumował nastrój szczytu słowami: „W sobotę oczywiście znów na nowo rozpęta się piekło i chaos, ale choć przez dwa dni wszyscy chcemy się cieszyć iluzją, że będziemy żyć długo i szczęśliwie”.
Po krótkim śnie wróciliśmy zatem do rzeczywistości, w której skomplikowana gra pomiędzy premierem Johnsonem, Izbą Gmin oraz szefami rządów państw UE decyduje o tym, czy czeka nas koszmar.
Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.
Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.
Komentarze