0:000:00

0:00

Otwierając we wrześniu szkoły, ministerstwo sporządziło na szybko mechanizm reagowania na zmieniającą się sytuację pandemiczną. Misja stania na straży zdrowia uczniów spadła na dyrektorów - mieli decydować, kiedy zawnioskować o przejście na zdalny system edukacji.

Problem w tym, że ostateczna decyzja nie zależy tylko od nich. Zgodę musi wyrazić samorząd oraz powiatowy inspektor sanitarny.

Tylko jak się do niego dodzwonić? Albo co zrobić, kiedy w sytuacji zagrożenia wirusem każe dzieciom dalej chodzić do szkoły czekając na wynik testu? A kiedy kwarantanną obejmuje tylko połowę uczniów, którzy mieli kontakt z chorym nauczycielem? Na te i inne pytania, od których zależy zdrowie i życie dzieci i ich rodziny, dyrektorzy muszą odpowiedzieć sobie sami. Część razem z samorządami zamyka szkoły.

"Dyrektorzy chcą ochronić uczniów i nauczycieli przed epidemią" - mówi OKO.press Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP. "Można to nazwać buntem, ale tak naprawdę, to po prostu zdrowy rozsądek. Nie zawsze zgodny z przepisami, bo ministerstwo nie przygotowało dobrego prawa do radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych".

Minister edukacji narodowej uważa, że system działa, jak należy, a dyrektorów straszy kuratorem.

Nie jestem epidemiologiem

„Nie jestem lekarzem ani epidemiologiem. Chciałabym poznać przystające do życia procedury, zostać wyedukowana – które momenty życia szkoły powinnam uznać za zagrożenie?” – martwiła się w sierpniu Ewa Radanowicz, dyrektorka szkoły w Radowie Małym. Oczekiwała od ministerstwa więcej informacji, ale jednocześnie cieszyła się, że dyrektorom pozostawiono sporo wolności w decydowaniu, kiedy szkoła powinna zostać zamknięta.

„Im bardziej MEN uszczegóławia, tym trudniej się wpisać w te oczekiwania. Wolę mieć więcej możliwości działania, to skuteczniejsze. Inaczej jest w Warszawie, a inaczej w Radowie Małym, co innego dzieje się w podstawówce, a co innego w liceum” - mówiła.

Przeczytaj także:

Wolność decydowania ograniczono jednak opinią sanepidu i samorządu. Brzmi, jak dobry pomysł - to ważna decyzja, którą dyrektorzy powinni móc skonsultować. Nie pomyślano tylko o tym, że w przypadku skoku zachorowań sanepid będzie miał pełne ręce roboty i bez zwiększenia kadry może sobie z taką ilością zadań nie poradzić.

270 połączeń

Pierwszy problem, któremu musi sprostać dyrektor lub dyrektorka szkoły, kiedy dowiaduje się np. że chory jest uczeń, nauczyciel albo rodzina ucznia została objęta kwarantanną, jest dodzwonienie się do powiatowego inspektora sanitarnego. Trwa to często kilka godzin, a nawet kilka dni.

"Dyrektorka z Krakowa jest rekordzistką: 270 nieodebranych połączeń do sanepidu" - mówi OKO.press Magdalena Kaszulanis.

"Wiemy, że sanepid ma dużo pracy, każdy dzwoni z pytaniami. Ale my codziennie przychodzimy do szkoły i nie wiemy, co nas czeka" - mówi OKO.press Bożena Gromadzka, dyrektorka XCIX LO im. Herberta w Warszawie i prezeska Stowarzyszenia Dyrektorów Szkół Średnich. "Ten brak autonomii w podejmowaniu decyzji jest bardzo stresujący i męczący".

Dyrektorzy, próbując dobić się do sanepidu, robią co mogą, żeby chronić uczniów.

"W liceach mamy 10 dni wolnych od zajęć dydaktycznych do wykorzystania. Zwykle zostawia się je na czas matur albo po Bożym Ciele, ale wiem, że w tym roku niektórzy dyrektorzy wykorzystywali je i odwoływali zajęcia, żeby mieć więcej czasu na skontaktowanie się z sanepidem" - mówi dyrektor Gromadzka, która w Warszawie ma dobre doświadczenia. Miasto pomaga dyrektorom wymieniać się dobrymi praktykami, dyrektorka ma też specjalny numer do sanepidu. Inspektorzy odbierają nawet o 22:00. Odnotowują zgłoszenie, trudno im jednak szybko zbadać sytuację i decydować.

"Byłoby łatwiej, gdyby inspektorów było więcej. Jedna pani mówiła mi, że pracuje ponad 10 godzin dziennie. Zwyczajnie brakuje ludzi, robią, co mogą" - mówi Bożena Gromadzka.

Nawet jeśli dodzwonić wreszcie się udaje, nie oznacza to końca problemów.

Pierwsza ławka, kwarantanna

Podejrzenie zakażenie nie jest zwykle przekonywającym argumentem za zamknięciem szkoły i sanepid nakazuje czekać na wynik testu. To potencjalnie kilka dni zakażania.

"Decyzja podejmowana jest najczęściej na podstawie rozmowy z dyrekcją i wywiadów, które dyrektor przeprowadza z uczniami i rodzicami. Sanepid nie prowadzi głębszego dochodzenia na miejscu" - mówi Kaszulanis, która odnosi wrażenie, że informacje bierze się pod uwagę wybiórczo, byle tylko nie zamknąć szkoły.

"W szkole są maseczki? To nie ma transmisji. Na Śląsku, gdzie zachorował nauczyciel, kwarantanną objęto tylko uczniów siedzących w pierwszej ławce" - relacjonuje. "Znam też przypadek, gdzie sanepid nie wprowadził kwarantanny tłumacząc, że ksiądz, który zachorował, nie prosił uczniów do tablicy, ani nie chodził po klasie".

Także dla dyrektor Gromadzkiej niektóre decyzje są zupełnie niezrozumiałe. "Nauczyciel zachorował, uczył siedem klas, ale na kwarantanne wysłano tylko dwie. Nie rozumiemy tego, ale możemy tylko przekazać decyzję rodzicom".

"Nikt nie chce powrotu do zdalnego nauczania. Rząd nic nie zrobił, żeby zapewnić infrastrukturę czy sprzęt. Ale są takie sytuacje, kiedy nie ma innego wyjścia” - mówi Kaszulanis. „Dyrektorzy widzą, co się dzieje, czytają prognozy epidemiologów, wiedzą jaka jest sytuacja w szkole. Po reformie Zalewskiej jest tłok, kolejki do toalet, trudno utrzymać dystans i środki bezpieczeństwa, kiedy ma się 600 osób w szkole".

Zakażenia koronawirusem to nie jedyny problem. Zajęcia muszą być odwoływane także dlatego, że nie ma nauczycieli.

"Zaczął się sezon grypowy, nauczyciele chorują, są na zwolnieniach. We wrześniu mieliśmy dużą falę rezygnacji - 10 tys. nauczycieli nie wróciło już do szkoły. Przeszli na emerytury, świadczenia kompensacyjne, urlopy dla poratowania zdrowia. Wielu pracujących jest dziś w grupie ryzyka ze względu na wiek. Polski nauczyciel statystycznie ma prawie 50 lat" - mówi Kaszulanis i dodaje, że ZNP codziennie odbiera telefony od niezadowolonych rodziców, których szkoły nie są w stanie zapewnić zastępstw.

"Adresatem tego gniewu powinno być ministerstwo, a nie nauczyciele czy szkoły" - uważa rzeczniczka ZNP.

Co robią dyrektorzy, kiedy pojawia się zagrożenie, szkoła nie działa, a decyzji o zamknięciu nie ma?

Bunt

Niektórzy się buntują, razem z samorządami zamykają szkoły bez pytania o zgodę sanepidu. Jak tłumaczy "Gazecie Prawnej" Marcin Jaroszewski, dyrektor XXX Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Śniadeckiego w Warszawie, dyrektorzy mogą zawiesić zajęcia, powołując się na rozporządzenie w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach. Pozwala ono, żeby dyrektor za zgodą organu prowadzącego zawiesił zajęcia, jeżeli na danym terenie wystąpiły zjawiska, które mogą zagrozić zdrowiu uczniów.

Ale zawieszenie zajęć nie rozwiązuje problemu. Bo co z nauką? Edukację zdalną można wprowadzić tylko na mocy przepisów covidowych, które wymagają zgody sanepidu, a sanepid musi trzymać się przepisów.

Dyrektor Gromadzka jeszcze w sierpniu bezskutecznie postulowała przyjęcie trybu hybrydowego - część zajęć online, część w szkole. Ma 700 uczniów, w szkole trudno zapewnić im pełne bezpieczeństwo nawet przy nauce na dwie zmiany. Sanepid uznał, że jeśli nie ma zakażeń, szkoła musi działać normalnie.

MEN straszy kuratorem

"Do ZNP na razie trafiają tylko informacje o zawieszeniu zajęć, ale wiemy też, że część dyrektorów jest w kontakcie z samorządami i próbują uzgodnić wprowadzenie zdalnego nauczania z pominięciem sanepidu, choć przepisy na to nie pozwalają" - mówi OKO.press Kaszulanis. "To pokazuje, że procedury nie działają, system jest niewydolny, a musimy działać teraz".

ZNP razem m.in. z prezydentem miasta Warszawa wystąpili do ministerstw edukacji oraz zdrowia o znowelizowanie rozporządzenia i poszerzenie kompetencji dyrektorów tak, żeby mogli decydować o wprowadzeniu zdalnej lub hybrydowej edukacji bez opinii sanepidu. ZNP postuluje także, żeby zdalna edukacja była wprowadzana automatycznie w strefach czerwonych, a nauczyciele mieli dostęp do testów.

Wniosek wsparła Unia Metropolii Polskich i Związek Powiatów Polskich. Ministerstwo zdrowia go przyjęło i przekazało do ministerstwa edukacji.

"Całe kierownictwo MEN, a także ja osobiście jestem przeciwny zamykaniu odgórnemu wszystkich szkół w Polsce. System, w którym musi być zgoda sanepidu na inny tryb pracy niż stacjonarny, sprawdził się" – powiedział minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski.

Nie potwierdził informacji o samowolnym zamykaniu szkół przez dyrektorów, ale zaznaczył, że podejmując taką decyzję "dyrektorzy działają wbrew prawu i na pewno będzie interweniował kurator, jeżeli takie przypadki faktycznie miały miejsce". Minister uważa, że wszyscy dyrektorzy mają specjalne numery do szybkiego kontaktu z sanepidem oraz że dochodzenie epidemiczne „może potrwać trochę czasu", ale decyzja jest wydawana w ciągu kilku godzin.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze