0:00
0:00

0:00

„Nasza babka raniutko wstała. Jeszcze nie było czasów elektryczności. I mówi: «Dzieci, coś do nas jedzie niedobrego, tyle wojska, tyle żołnierzy i trzymają - tak o - w górze karabiny»" - zaczyna swą opowieść 79 letnia pani Klaudia, która do dziś mieszka w Zaleszanach, 25 km od Hajnówki w woj. podlaskim. 29 stycznia 1946 roku, kiedy do wsi przybył oddział antykomunistycznego podziemia pod dowództwem kapitana Romualda Rajsa ps. "Bury", miała siedem lat.

Sama mówi, że dziecku tak dokładną pamięć tamtego dnia mógł dać "sam tylko Bóg".

Oddział "Burego" zamordował 16 osób z jej wsi. W sumie w trzydniowym rajdzie żołnierzy Narodowych Sił Wojskowych życie straciło 69 osób.

Opowieść spisujemy z filmu nakręconego przez czytelnika OKO.press, który był z panią Klaudią na cmentarzu w Zaleszanach (na zdjęciu). Relacja jest wiernym zapisem wydarzeń sprzed 72 lat, są całkowicie zgodne z ustaleniami śledztwa prowadzonego przez IPN, których fragmenty także publikujemy.

Przeczytaj także:

"Synku, uciekaj, żeby ciebie nie wzięli"

Pani Klaudia „Nasza babka raniutko wstała. Jeszcze nie było czasów elektryczności. I mówi: «Dzieci, coś do nas jedzie niedobrego, tyle wojska, tyle żołnierzy i trzymają - tak o - w górze karabiny». Ja tylko patrzę się przez okno, prawda. Ze trzydzieści fur [red. - wozów] zobaczyłam. Fura, za furą, jadą i jadą. Moja babka mówi do mojego taty Aleksandra - już wtedy wdowca z naszą czwórką: «Synku, uciekaj, żeby i ciebie nie wzięli». «Gdzie ja mam iść?» - pyta babci. A ona mówi: «Na Toporki». I tak poszedł, ale wrócił zaraz i mówi: «Tam już patrol dookoła. Mamo, gdzie ja mam się schować?». «Do chlewa» - mówi babcia - «Będziemy krową jeść dawać, to i ciebie będziemy doglądać». I tak tata zrobił. Żołnierze wchodzą do nas do chaty: «Dajcie nam śniadanie». Babcia: «Zaraz dam Wam przyjaciele. Zaraz wam przyniosę». Poszli na pokój, babcia ich ugościła i zagrzała. Przynieśli podarte ubrania do zaszycia. Rozmawiają z ciocią - krawcową - aż do obiadu. Ona dla nich reperuje, a oni rozmawiają".

IPN: "W dniu 29 stycznia 1946 r. w godzinach rannych oddział PAS NZW przybył do wsi Zaleszany. Członkowie oddziału zostali zakwaterowani u poszczególnych gospodarzy".

"Potem nas na zebranie do jednej chaty zwołali"

Pani Klaudia: "Ze sobą Ci żołnierze ciągają 16 letniego chłopaka - syna sołtysa. Piotrek się nazywał. Nigdzie go nie odpuszczali. My, dzieci się bawimy wśród tych żołnierzy. Wujka - drugiego brata taty - wzięli za furmana. A babka mówi do nich: «On głuchy». Żołnierz krzyknął. Wuj nie słyszy. Drugi raz krzyknął. Nic. No to go puścili, ale wóz i konie ojca zabrali.

Jest już koło pierwszej, a oni słomę zaczynają wnosić do domów. My się dziwimy: «Czemu do każdej chaty słomę nosili?».

Potem nas na zebranie do jednej chaty zwołali. Tam, gdzie krzyże stoją w Zaleszanach".

Krzyże w Zaleszanach upamiętniające ofiary mordu 1946 r.

Pani Klaudia: "Żołnierze okrążyli dom, w którym my wszyscy byli zebrani. Jeden koło drugiego stał z karabinem, a drzwi do nas były zapieczętowane. Potem przychodzi żołnierz i pyta: «Gdzie sołtys?». Nie ma. No to mówią: «Piotr, syn sołtysa proszę wyjść». A ten dzieciak szesnastoletni biedny - Boże kochany - jak on płakał. Żołnierza całował po dłoniach. Krzyczał: «Nie pójdę!». Wyszedł on i jego zaraz przy tych krzyżach na drodze zastrzelili. I jeszcze z nim jednego człowieka z sąsiedniej wsi zabili. Z Suchowolców przyszedł i dowód miał nie taki jak trzeba. Bo innych to normalnie do wsi wpuszczali. Ale wypuszczać nikogo.

No i tak: «Piotra zabili. Oj, Boże». Ta matka to z płaczu omdlała. Wszedł żołnierz i jak ja to pamiętam - 7 lat miałam - chyba Bóg mi dał taką pamięć. Wszedł - i tak o z bronią do góry - i zaraz podpalili. Już zaraz sufit się palił, a wszyscy padli na ziemię. I cała wieś się paliła. Niektórzy mówili, że to słonko zachodzi. Ale nie, już wieś się paliła. A jedna kobieta tak o mówi: «nas wszystkich nie wystrzelają. Kogo zastrzelą, tego zastrzelą. Uciekajmy, wybijajmy drzwi». A mój brat, jak zaczęli wybijać te drzwi belkami, to pobiegł na podwórko. Biedny dzieciak. Ile on miał? 11 lat chyba. Pobiegł i za chlewem się schował i woła nas wszystkich. I my uciekaliśmy - siostra mnie ciągnęła. A tu już chlew - za którym się schował - się palił, już stodoła się paliła".

IPN: "Około godziny 14.00 – 15.00 mieszkańcy wsi zostali powiadomieni przez wyznaczonych członków oddziału o konieczności przybycia „na zebranie” do domu Dymitra Sacharczuka. Po zgromadzeniu w tym domu mieszkańców wywołano na zewnątrz Piotra Demianiuka - 16 letniego syna sołtysa Łukasza Demianiuka oraz mieszkańca sąsiedniej wsi Suchowolce - Aleksandra Zielinko. Na podwórku obaj zostali zastrzeleni. Do domu, gdzie zgromadzono mieszkańców wszedł „oficer – dowódca”, którym najpewniej był R. Rajs „Bury”. Po oddaniu strzału z pistoletu do góry, co uciszyło zebranych, oznajmił im, że przestaną istnieć, a wieś zostanie spalona. Po opuszczeniu pomieszczenia przez dowódcę drzwi zostały zamknięte. Następnie podpalono słomianą strzechę. Płonący budynek obstawiła część uzbrojonych członków oddziału. Mieszkańcy podjęli próbę ucieczki z domu przez drzwi i okna znajdujące się z jego drugiej strony „od podwórza”".

"I to dziecko zastrzelili. Co ono było winne?"

Pani Klaudia: "My poszli do Ziuty do Saków - jak nam babka kazała - i ta kobieta dobra taka nas przyjęła".

"A babka mówiła wcześniej: «Ja pójdę do domu, bo nasz dom jeszcze stoi. Może co wyciągnę. I ojciec tam zamknięty w chlewie siedzi». Dziadek wypuścił tato, mimo że żołnierz tam stał. Widział? Nie widział? Nie wiadomo. I dziadek z tatą pobiegli do domu. Po obraz święty i maszynki. A tam obok strzechy nieśli i nasz dom od tego zaczął się palić. Wszystko popaliło się.

A my w Sakach. Siostra moja dostała szoku. I mówi: «Tato się pali. Ja tatę idę ratować». A ja za nią. Ona krzyczy: «Mamy nie ma, taty nie będzie. My jesteśmy sieroty». I płacze. I ja z nią płaczę. Idziemy drogą, a tu tato z dziadkiem idą. I mówią: «Dzieci drogie, żyjecie». Tato z nami poszedł do tej Ziuty, a tam kobietę rodzącą przywieźli. Nie poszła do tej chaty na zebranie, tylko nakryła się siennikiem i schowała jeszcze trójkę dzieci. Ale podpaliła się. Olejem ją smarowali [na poparzenia - red.], dziecko wypadło - chłopczyk. W sumie ich było pięcioro. I opowiadali.

Ci co nie poszli do chaty to ich postrzelali. Jeden wyszedł z sześciomiesięcznym dzieckiem na ramieniu i to dziecko zastrzelili. Co ono winne?

Ale wśród tych żołnierzy byli ludzie zboże [z Bogiem w sercu - red.]. Bo jak my wybiegli z tej chaty, to oni dawali znak do góry i dołu, żeby w nas nie strzelali. Bo Bury to wyjechał na górkę do lasu i dał znać, żeby nas wszystkich wystrzelali. A oni nie”.

IPN: "Pilnujący wyjścia z chaty żołnierze nie strzelali bezpośrednio do uciekających, oddając strzały ponad nimi. W tym czasie inni członkowie oddziału przystąpili do podpalania pozostałych zabudowań we wsi. Nie wszyscy mieszkańcy udali się na zebranie. Do osób, które pozostały i dopiero wskutek rozprzestrzenienia się ognia, usiłowały uciekać z domów, strzelano. Osoby, które zginęły w Zaleszach byli to wyłącznie ci, którzy nie poszli na zebranie. Gdy został podpalony dom Niczyporuków, to zginęła cała ich rodzina; Jan, jego żona Natalia i dwoje ich dzieci. Według świadka Aleksandra D. „Rodzina ta nie poszła na zebranie, bo nie mieli w czym, byli biedni, nie mieli nawet butów. Z rodziny Nikity Niczyporuka zginęła; jego żona Maria i troje dzieci; Piotr, Michał, Aleksy. Wymieniona Maria Niczyporuk zmarła w następstwie postrzału lub poparzeń w szpitalu. Córka Marii Niczyprouk zeznała, że „matka nie poszła na zebranie, bo nie chciała zostawić samych dzieci, a ponadto obawiała się, że na zebraniu, będą wywozić na roboty”. Spaleniu uległa córka Bazyla i Tatiany Leończuków – nieochrzczone, 7-dniowe dziecko, gdyż matka zostawiła je w domu, będąc przekonana, iż niezwłocznie wróci z zebrania (zeznanie Piotra L). Podczas ucieczki ze swojego płonącego domu został zastrzelony Grzegorz Leończuk wraz z dwójką małych dzieci: Konstantym w wieku 3 lat i 6-miesięcznym Sergiuszem). Jeszcze przed podpaleniem wsi zastrzelono Fidora Sacharczuka za odmowę wydania owsa dla koni. Zginął też 41-letni Stefan Weremczuk".

"Ja nie wiem, czemu nas spalili"

Pani Klaudia: „W Sakach ludzie dobre. Katolicy i prawosławni zawsze żyli - o tak - razem [red. - Pani Klaudia ilustrując to złożyła ręce w mocny uścisk]. My poszli do katolickiej rodziny właśnie i nas przyjęli. My tam rok żyli i przyjaźnimy się cały czas. Ja nie wiem czemu nas spalili. Mój tata do żadnej organizacji nie należał. Ludzie na wsi do żadnej organizacji nie należeli.

Co tu się stało? Ja nie wiem".

IPN: Nie kwestionując idei walki o niepodległość Polski prowadzonej przez organizacje sprzeciwiające się narzuconej władzy, do których należy zaliczyć Narodowe Zjednoczenie Wojskowe

należy stanowczo stwierdzić, iż zabójstwa furmanów i pacyfikacje wsi w styczniu lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa.

W żadnym też wypadku nie można tego co się zdarzyło, usprawiedliwiać walką o niepodległy byt Państwa Polskiego. Wręcz przeciwnie akcje „Burego” przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi, wspomagały komunistyczny aparat władzy i to przede wszystkim poprzez obniżenie prestiżu organizacji podziemnych, dostarczenie argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich. Bez wątpienia też wspomagała realizację umowy rządowej o przesiedleniu z Polski osób pochodzenia białoruskiego. Co prawda można uznawać, że akcja przesiedleńcza realizowała hasło narodowe „Polski dla Polaków” ale w tym okresie sprzyjała bardziej dążeniom polskich i radzieckich komunistycznych organów państwowych. Działania pacyfikacyjne przeprowadzone przez „Burego” w żadnym wypadku nie sprzyjały poprawnie stosunków narodowych polsko – białoruskich i zrozumienia walki polskiego podziemia o niepodległość Polski. Przeciwnie tworzyły często nieprzejednanych wrogów lub też rodziły zwolenników dążeń oderwania Białostocczyzny od Polski.

Żadna zatem okoliczność nie pozwala na uznanie tego, co się stało za słuszne.

Pani Klaudia o marszach nacjonalistów

Co sądzi o marszach nacjonalistów, które od trzech lat "goszczą" na ulicach Hajnówki, a ich uczestnicy skandują hasło: "Bury, nasz bohater?".

Pani Klaudia: "Ostatnio włączyłam telewizję białostocką i widzę pokazują Hajnówkę. Jeden Pan mówi - on od tych organizatorów: «Trzeba Burego bohaterem zrobić». To ja rozryw serca dostałam, popłakałam się aż.

Jaki bohater? To ludobójca.

Dziennikarz do mnie przyjechał i się pytał tak jak wy się pytacie: «Jak ja bym się do tego Burego dziś odniosła?». Ja bym spytała go właśnie: «Coś ty zrobił?. Czy ty chrześcijanin czy nie chrześcijanin?». Niemcy przechodzili i nic nie zrobili. A Polak Polaka mordował. Bo tak, ja jestem Polką. Prawosławną Polką".

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze