Sulejman mówi, że został rzucony na ziemię, jeden z funkcjonariuszy stanął nogą na jego klatce piersiowej. Funkcjonariusze zabrali mu jego rzeczy - torbę z jedzeniem, piciem i rzeczami osobistymi. Dostał w oczy gazem pieprzowym. Spotkaliśmy go w lesie niedaleko strefy stanu wyjątkowego
Od tygodnia, jak powiedzieli nam aktywiści, prawie nie ma zgłoszeń od osób na granicy. To, co nas spotkało, to teraz rzadkość.
Do lasu, z którego dostaliśmy pinezkę, mamy godzinę drogi. Możemy znaleźć się tam przed aktywistami, na wszelki wypadek więc kupujemy wodę i batony proteinowe na stacji. Wiemy, że osoba, która czeka na pomoc, nie jest ranna, tylko potwornie wyziębiona. "Umieram z zimna", napisał mężczyzna.
Pod las podjeżdżamy razem z aktywistami, Elą i Karolem z Salam Lab, organizacji działającej w ramach Grupy Granica. Miejsce trochę dziwne - po pierwsze pod samą wsią, po drugie pinezka wskazuje, że człowiek siedzi na samym środku wyrębu lasu - czyli jest widoczny. Obchodzimy wyrąb dookoła, las jest tu jednak bardzo gęsty, zakrzaczony, można się ukryć. Może tego człowieka już tu nie ma (od zgłoszenia minęły ze dwie godziny)? Tylko w sumie - dokąd miałby pójść? Przejść przez wieś obszczekany przez psy, które przywitały nas, gdy wyszliśmy z auta?
Długo nie możemy go znaleźć. Aktywiści kontaktują się z Sulejmanem i dostają nową pinezkę. Jakieś 200 metrów od poprzedniej, jednak w samym lesie, nie na wyrębie. Jest. Ela i Karol podchodzą pierwsi, ja chwilę po nich. Na widok kolejnej osoby Sulejman wstaje, uśmiecha się i pyta: "Hi, how are you?". Me? I am fine, but how are you, odpowiadam.
Sulejman mówi po angielsku bardzo słabo, potrzebny jest tłumacz z arabskiego. Dzięki niemu dowiadujemy się o Sulejmanie trochę więcej.
Sulejman ma 24 lata, pochodzi z Syrii, ze Wzgórz Golan. "Druz?", pyta Karol. "Tak, tak, druz", uśmiecha się Sulejman, chyba zaskoczony, że ktoś w Polsce zna to słowo.
Druzowie to mniejszość wyznaniowa zamieszkująca właśnie rejon Wzgórz Golan - pogranicza Syrii, Izraela i Libanu. I część sporna pomiędzy Syrią i Izraelem. Być może to powód, dla którego Sulejman podróżuje sam — jest w mniejszości także w swoim kraju. A może po prostu uznał, że tak bezpieczniej.
Gdy Sulejman miał 15 lat, wojna domowa w Syrii dotarła do jego regionu. Żyje z nią już 9 lat i ma dość. "Wszędzie uzbrojeni ludzie, zniszczenia, wojna, bardzo trudna sytuacja. Nie byłem w stanie już tak żyć", mówi przez tłumaczkę.
Jak dotarł do Polski? Z domu dotarł do Libanu, stamtąd poleciał do Białorusi. Na granicy Białorusini przepychali go na polską stronę, przecinając drut. Polskie służby przepychały go z powrotem trzy razy. W lesie jest od kilku dni. Pokazał gestem, że przeprawiał się przez rzekę.
Sulejman był bity - jak mówi, przez polskie służby. Twierdzi, że został rzucony na ziemię, a jeden z funkcjonariuszy stanął nogą na jego klatce piersiowej. Polscy funkcjonariusze zabrali mu jego rzeczy — torbę z jedzeniem, piciem i rzeczami osobistymi. Dostał w oczy gazem pieprzowym.
Czym zajmował się w Syrii? Nie pracował jeszcze, ale studiował - miał zostać laborantem medycznym. Ale z powodu wojny musiał przerwać studia.
Twarzy Sulejmana nie możemy pokazać, nie zgodził się na robienie zdjęć. Chce jechać do Niemiec, gdzie jest już dużo jego znajomych.
Podczas gdy my rozmawiamy, Ela nalewa Sulejmanowi zupy, podaje wodę (w butelce obok niego leży plastikową butelką z żółtym płynem, który Sulejman pił przez ostatnie dni). Dostaje też buty, o które prosił. Te, w których przyjechał, nie nadają się do niczego:
Dostaje też ciepłe ubrania, koc termiczny i ogrzewacze chemiczne, które można włożyć do butów albo rękawiczek. I papierosy. W pewnym momencie wszyscy siadamy i palimy po jednym.
Sulejman pyta, czy on z kolei może mieć nasze zdjęcie - you are my friends, mówi. Pokaże je znajomym w Niemczech, gdy już tam będzie. Zgadzamy się i cykamy wspólną uśmiechniętą fotę w środku lasu, gdzieś nad granicą. Znienacka Sulejman pokazuje nam swoje zdjęcie z dworca gdzieś na Białorusi - uśmiechnięty, jeszcze przed polsko-białoruskim lasem. Tak jakby mówił: tak niedawno wyglądałem, nie sugerujcie się tym, co teraz widzicie. W pewnym momencie zresztą zwraca także uwagę na swoją zbyt długą brodę.
Ela dopytuje jeszcze, czy Sulejman na pewno nie potrzebuje lekarstw albo opatrunku. Mówi, że nie. Patrzymy na jego ręce - ma na nich kilka niewielkich ran, które Ela spryskuje octeniseptem.
Pozostają brudne paznokcie. Sulejman pokazuje nam je, wstydzi się, że są takie brudne. Wyjmujemy zapałki i demonstrujemy, że można nimi wyczyścić brud spod paznokci.
Wygląda na to, że wpadliśmy na świetny pomysł i być może te zapałki to jedna z najważniejszych rzeczy, którą mu przynieśliśmy. Nic więcej nie możemy zrobić. Gdy żegnamy Sulejmana, zupa, którą podała mu Ela, stygnie, a on skrupulatnie czyści paznokcie zapałkami.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze