0:000:00

0:00

Viktor Orbán triumfuje, że w UE zwyciężyło „węgierskie podejście” do migracji, bo gdy w 2015 roku ogłaszał budowę płotów granicznych spotykał się z ostrą krytyką Europy, a teraz twarda obrona „fortecy Europa” stała się – to prawda – polityką ugrupowań głównego nurtu w Unii.

Warto przypomnieć, że nawet szef Europejskiej Partii Ludowej Donald Tusk w dyskusjach o przyszłości Fideszu w tej centroprawicowej międzynarodówce podkreśla, że nie chodzi mu o politykę migracyjną Orbána, lecz o praktyki „nieliberalnej demokracji” wobec mediów, sądów czy też uczelni.

Oczywiście, w obecnych przechwałkach Orbána jest nieco przesady, bo rządzący większością innych krajów Unii jednak nie leją oliwy do ognia, podżegając do wrogości wobec migrantów (i nie dopuszczają do niedożywiania przybyszów w strefach tranzytowych na swym terytorium oraz nie kryminalizują działań pomagających im NGO-sów).

Ale faktem jest, że lekcją, którą europejska centrolewica i centroprawica wyciągnęły dla siebie po kryzysie migracyjnym lat 2015-2016, jest proste przesłanie – nie można wyborcom pokazać, że jest się (nazbyt) łagodnym wobec migrantów, w tym uchodźców.

Przeczytaj także:

To dotyczy również Emmanuela Macrona czy też duńskich socjaldemokratów, bo przed kilku laty praktycznie wszędzie antyimigracyjny i ksenofobiczny zastrzyk poparcia dla populistów i skrajnej prawicy wstrząsnął mainstreamowym establishmentem. Humanitarnych pryncypiów trzymają się jednak zieloni.

Cicha zgoda na łamanie prawa międzynarodowego

Odpowiedzią Unii na „otwarcie granic” przez Erdoğana (i zachęcanie migrantów do marszu na UE) stało się zatem przyzwolenie na ogromne naciąganie oraz łamanie prawa międzynarodowego przez Grecję.

Komisja Europejska do dziś „analizuj” decyzję Aten o wstrzymaniu na miesiąc przyjmowania wniosków azylowych (wedle ONZ nie ma co analizować, bo to sprzeczne z prawem międzynarodowym i unijnym). KE także uchyla się od komentarzy na temat doniesień medialnych o brutalnym postępowaniu Greków na granicy turecko-greckiej.

Czy można strzelać gumowymi kulami do ubiegających się o azyl? Rzeczywiście to zależy od okoliczności, ale jeszcze przed czterema-pięcioma laty od rzeczników Komisji Europejskiej można było się spodziewać „zaniepokojenia” czy innych retorycznych wyrazów empatii, a nie tylko uników.

Gdy w miniony wtorek szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel objeżdżali wspólnie granicę Grecji i Bułgarii z Turcją, oprócz wyrazów solidarności z „tarczą Europy” (jak von der Leyen nazwała Greków) nie było publicznych wezwań do znacznie bardziej humanitarnego zachowania pograniczników.

Podczas kryzysowego posiedzenia unijnych szefów MSW w środę 4 marca 2020 mówiono głównie o dalszej ochronie granicy Turcji z Grecją, a tylko trzy kraje (Francja, Finlandia, Portugalia) ogłosiły gotowość przejęcia po kilkaset osób (głównie dzieci bez rodziców) spośród koczujących tam Syryjczyków. Grecji obiecano dodatkową pomoc finansową oraz stu funkcjonariuszy z Fronteksu (w sprawie funkcjonariuszy jak zwykle do „pomocy na miejscu” jest gotowa Polska), którzy mają wyjechać w przyszłym tygodniu.

Twarde podejście służb granicznych i fatalne warunki przy granicy być może dają efekt zniechęcający. To dość popularna interpretacja w UE. Mimo podstawianych autobusów do granicy i tureckiej propagandy w drogę ruszyło na razie stosunkowo niewielu jak na 3,6 mln Syryjczyków żyjących teraz w Turcji.

I właśnie ten efekt greckiej „tarczy” sprawia, że Unia z chłodnym wyrachowaniem milczy (bądź prawie milczy) również w sprawie medialnych doniesień o brutalnych działaniach Greków na granicy.

„Tylko” kilkanaście tysięcy ludzi

Przy lądowej granicy Turcji z Grecją - wedle brukselskich szacunków na ostatni czwartek - koczowało do kilkunastu tysięcy ludzi, a każdego dnia na drugą stronę udawało się przedrzeć 30-40 osobom, czyli maleńka garstka w porównaniu z apogeum kryzysu migracyjnego sprzed kilku lat.

To liczby bez porównania mniejsze niż w kryzysie w latach 2015-2016. W sporej mierze spuścizną tamtej sytuacji jest ok. 115 tys. migrantów i uchodźców przebywających wciąż w fatalnych warunkach na wyspach Morza Egejskiego, których nie udało się przenieść do innych krajów z powodu braku chętnych, ale też – mimo sowitych subsydiów unijnych – niewydolności administracji i sądów zajmujących się m.in. rozpatrywaniem odwołań w procedurach azylowych.

Grecy podają, że ponad 60 proc. zatrzymanych przy nielegalnym przekraczaniu granicy to Afgańczycy, ale – czy chodzi o Afgańczyków, Irakijczyków czy o Syryjczyków – Grekom (milcząco wspieranym w tym przez UE) najwyraźniej chodzi o efekt odstraszający.

Zresztą, szerzące się w mediach tradycyjnych i społecznościowych doniesienia o twardo bronionej granicy (Frontex w najbliższych dniach zamierza tam posłać około setki swych ludzi) oraz koszmarnych warunkach w „strefie niczyjej” chyba istotnie działają zniechęcająco.

W Turcji żyje teraz ponad 4 mln migrantów i uchodźców (w tym około 3,6 mln Syryjczyków), a zatem ogromna większość nie odpowiedziała na propagandę Erdoğana o rzekomo „otwartej granicy” do Unii Europejskiej.

Strategia odstraszania

Priorytet bezkompromisowej obrony granic zewnętrznych UE plus przekonanie, że pomoc (lub „zbytnia” pomoc) byłaby magnesem dla migrantów, jest od paru lat świadomie i na zimno praktykowany przez UE także w Cieśninie Sycylijskiej.

To prawda, że niektórzy przemytnicy ludzi podszywali się tam pod NGO-sy, ale jednym z celów ograniczania tam działań pozarządowych łodzi ratunkowych (kwestia była swego czasu tematem wielkich kontrowersji w Parlamencie Europejskim) było i jest utrzymanie niebezpiecznego, a zatem odstraszającego charakteru nielegalnej przeprawy morskiej z wybrzeży Libii do Włoch. Tą trasą w 2016 roku przeprawiło się 181 tys. ludzi, a w 2019 roku tylko 11,5 tys.

Umowa z Turcją skuteczna

Umowa UE z Turcją z marca 2016 roku o hamowaniu migracji (a właściwe nie „umowa”, lecz tylko wspólne „oświadczenie”, a zatem nie da się go nawet skierować na zbadania legalności przez TSUE) okazała się bardzo skuteczna – o ile do Grecji w 2015 roku przedostało się 860 tys. migrantów (w tym uchodźców), to w zeszłym roku było to około 60 tys., 50 tys. w 2018 i tylko 30 tys. w 2017 roku.

Od początku tego roku do zeszłego tygodnia do Grecji z Turcji przedostało się około 8,5 tys. ludzi, w tym niespełna 1,8 tys. przez granicę lądową.

Unia bez planu

Jednak Unia nie wykorzystała czasu „kupionego” w 2016 roku (dzięki ugodzie z Turcją) na uzgodnienie całościowego pakietu migracyjno-azylowego.

Główną przyczyną blokady był spór o podział odpowiedzialności za proszących o azyl – z jednej strony Włochy (i po części Grecja) radykalnie żądały permanentnego i całkowitego dzielenia między kraje Unii wszystkich, którzy przekraczają ich granice (głównie morskie), a z drugiej strony Polska i Węgry radykalnie odmawiały zgody na jakikolwiek system, który w razie kryzysu zmusiłby je do przyjęcia choćby jednego uchodźcy w ramach unijnego rozdzielnika.

W efekcie Komisja Europejska zamierza w kwietniu zresetować tę reformę i zapewnia, że polskie żądania („żadnego uchodźcy, a w zamian inne formy pomocy”) są nadal na stole przy projektowaniu nowego wariantu reformy.

Erdoğan zbawca?

Trudno powiedzieć, na jak długo ten nowy projekt Komisji Europejskiej utknie w unijnych kłótniach. A zatem jedynym rozwiązaniem na krótką i średnią metę pozostaje nadal układanie się Unii z Erdoğanem – o ile bowiem Grecy i Bułgarzy z pomocą Fronteksu raczej byliby w stanie mocno blokować granice lądowe, to jednak ogromnie trudne byłoby zatrzymanie fali migracyjnej, gdyby Turcja dała pełne przyzwolenie dla przemytników ludzi przez Morze Egejskie.

Do ostatniego tygodnia Turcy wywiązywali się z ugody, która przewidywała zwalczanie szlaków przemytniczych oraz regułę „jeden za jeden”, czyli odesłanie jednego syryjskiego migranta z wysp greckich do Turcji w zamian za uporządkowane i koordynowane przez ONZ przesiedlenie do Unii jednego Syryjczyka z obozów dla uchodźców w Turcji.

Szkopuł w tym, że grecka administracja (i wymiar sprawiedliwości, bo decyzje o odesłaniu ulegają zaskarżeniom nierozpatrywanym długimi miesiącami) zdołała przygotować do odesłania niespełna 2 tys. ludzi od 2016 roku, a schemat „jeden za jeden” tworzono z myślą o nawet 72 tys.

Przesiedlenia z Turcji do Unii, którymi objęto ok. 25 tys. Syryjczyków od 2016 roku, i tak mocno wykraczają zatem poza „jeden za jeden”. Bruksela wylicza, że kraje Unii od 2015 roku przesiedliły łącznie 63 tys. z obozów dla uchodźców na Bliskim Wschodzie i w Afryce Płn.

Niemcy: trzeba płacić za spokój

Kluczowym elementem porozumienia migracyjnego Unii z Ankarą było 6 mld euro od UE na potrzeby migrantów i uchodźców w Turcji. I teraz Bruksela odczytała „otwarcie granic” przez Erdoğana jako apel o więcej pieniędzy, a w każdym razie UE usiłuje sprowadzić wydarzenia ostatniego tygodnia właśnie do pieniędzy.

Europa (czy to w formacie UE czy NATO) na razie bowiem nie ma - pomimo takich retorycznych wezwań ze strony Turcji - ani ochoty, ani siły na poważne zaangażowanie się w wojnę syryjską, choć teoretycznie mogłaby to zrobić nawet „na odległość” za pomocą groźby poważnych sankcji wobec Rosji, jeśli ta nie przejmie się na poważnie losem cywilów w prowincji Idlib.

Erdoğan oskarża Unię, że wywiązała się tylko z połowy obietnic finansowych, co jest manipulacją (i jest tego świadoma turecka dyplomacja). Unia istotnie wypłaciła tylko około 53 proc. z sześciu miliardów, ale dlatego że płaci – podobnie jak z polityką spójności – faktury dopiero za ukończone projekty.

Ale Komisja Europejska szacuje, że do końca tego roku, dzięki już zatwierdzonym lub wstępnie zatwierdzonym programom oraz inwestycjom w Turcji, wypłaci całe sześć miliardów. I tu pojawia się pytanie, co potem?

Pomimo oburzenia taktyką Erdoğana, który w parę dni „zorganizował” kryzys na granicy z Grecją, m.in. Niemcy są gotowe płacić Turkom dalej oraz więcej i - pomimo doraźnych tarć między krajami Unii – wydaje się, że to niemieckie stanowisko ostatecznie zwycięży w UE.

Trzeba przy tym przyznać, że unijne pieniądze idą w Turcji rzeczywiście na potrzeby migrantów (szkoły, zasiłki, zdrowie), którzy żyją tam w bardzo poprawnych warunkach. A każdym razie w warunkach – co po cichu przyznają eksperci ONZ i UE – przeciętnie o wiele lepszych niż w Grecji.

Erdoğan jedzie do Brukseli

Edoğan – jak ogłoszono w sobotę 7 marca 2020 – wybiera się już w poniedziałek do Brukseli, a Turcja od 6 marca wieczorem – wedle doniesień medialnych - zaczęła znów dość sumiennie blokować przeprawy przez Morze Egejskie.

To może oznaczać początek rozmów o nowym pakiecie finansowo-politycznym Unii z Turcją, które w jakiś sposób będą musiały nawiązać też do drugorzędnych elementów porozumienia z 2016 roku.

Zawierało ono – zupełnie nierealistycznie – obietnice szybkiego zniesienia wiz dla Turków, o ile spełnią określone warunki (nie spełnili i szybko nie spełnią, więc w zasadzie obietnicę można cynicznie powtórzyć).

A także przyspieszenie rozmów o pogłębieniu unii celnej UE z Ankarą, czego Erdoğan może domagać się teraz od Brukseli bardziej zdecydowanie.

W każdym razie Unia jest gotowa, by nadal być zdaną na humory Erdoğana, byle Turcja nadal pozostała dla Europy skutecznym „buforem” migracyjnym.
;

Udostępnij:

Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Komentarze