"Coś szwankuje w systemie, w którym obywatel boi się pójść do apteki po leki na receptę" - mówi pani Katarzyna z Krakowa. Jej męża z apteki w Nowej Hucie zabrała policja, kiedy chciał kupić lek dla konia - mający w skutkach ubocznych działanie poronne
"Mąż koleżanki poszedł kupić do apteki przepisane przez weterynarza lekarstwo na wrzody dla konia. Tak, tak - został przed chwilą zatrzymany w aptece przez Policję, że chce wywołać poronienie. Zorganizowaliśmy pomoc prawną. Nie ma ratunku dla tego kraju" - napisał w piątkowe (17 marca) popołudnie na Twitterze krakowski sędzia Maciej Czajka.
Wszystko działo się w jednej z aptek w Nowej Hucie, a lek o nazwie Arthrotec chciał kupić pan Bartłomiej. Jego rodzina ma pod opieką konia Basalino, którego nazywają Bazylem. Córka pana Bartłomieja od dziecka pasjonuje się jeździectwem. Rodzice, żeby pomóc jej w realizacji tej pasji, 13 lat temu kupili konia.
Dziś Bazyl jest już bardzo dojrzały, ale rodzina chce się nim zajmować do końca. Cierpi na chorobę wrzodową, w której leczeniu wykorzystuje się właśnie Arthrotec. Jedną z dwóch substancji czynnych w tym leku jest mizoprostol, który może wywoływać poronienie i przedwczesny poród.
"Z kontekstu jasno wynikało, że farmaceutka nie chciała go sprzedać i wezwała policję właśnie ze względu na działanie poronne" - mówi w rozmowie z OKO.press pani Katarzyna, żona Bartłomieja. Jej mąż trafił na komendę policji.
Leku nie udało się kupić.
"Mamy szczególny stosunek do zwierząt. Kiedy kupowaliśmy Bazyla, mieliśmy świadomość, że bierzemy na barki dużą odpowiedzialność. Wiemy, że zwierzę to nie zabawka na chwilę, że będzie trzeba go leczyć i się nim opiekować" - opowiada pani Katarzyna.
"Koń z wiekiem nabawił się choroby wrzodowej, co zostało zdiagnozowane przez lekarkę weterynarii z północy Polski, która w takich schorzeniach się specjalizuje i cieszy się dużą renomą. Miał zrobioną gastroskopię, okazało się, że dolegliwości wrzodowe są znacznie większe niż u innych koni z taką przypadłością. Kiedy weterynarka wypisała receptę, ostrzegła naszą córkę, że lek ma skutki poronne. Mówiła, żebyśmy liczyli się z pytaniami przy realizacji recepty. Jednocześnie uspokajała, że w takiej sytuacji apteka może z nią nawiązać kontakt i sprawa będzie wyjaśniona" - tłumaczy opiekunka Bazyla.
Recepta została wystawiona w styczniu, ale jednocześnie koń nabawił się kontuzji. Trafił do kliniki na Śląsku, gdzie spędził miesiąc. Leczenie kontuzji wykluczało podanie leków na wrzody.
"Kiedy wrócił po leczeniu, zaczęliśmy szukać dostawców leku. Można go zamówić przez internet i odebrać w wyznaczonej aptece. Farmaceutka zakwestionowała jednak ważność recepty, bo minął miesiąc od jej wystawienia. Skontaktowaliśmy się z naszą weterynarz, która wystawiła nową receptę i wysłała ją do nas. Odebraliśmy ją w czwartek, a w piątek mąż pojechał do apteki po odbiór. Już w drodze dostał sms, żeby się nie fatygował, bo aptekarka ma wątpliwości co do tego leku i go nie wyda, a być może nawet wezwie policję" - kontynuuje pani Katarzyna.
Pan Bartłomiej postanowił jednak przyjechać do apteki i wyjaśnić sprawę. Rodzina wiedziała przecież, że lek może wzbudzić podejrzenia, szczególnie że do odebrania miał 90 opakowań po 20 tabletek. Dla 700-kilogramowego konia potrzeba przecież dużej dawki.
Na miejscu ponownie usłyszał odmowę wydania leku, a obsługująca go farmaceutka zawiadomiła policję. Barbara Szczerba z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie potwierdza, że w piątkowe popołudnie pojawiło się zgłoszenie z jednej z aptek.
"Zgłoszenie dotyczyło podejrzenia sfałszowania recepty, w związku z czym funkcjonariusze podjęli czynności. Wypisane były wysokie dawki leku, w związku z czym pracownica apteki miała podejrzenia co do autentyczności recepty" - mówi w rozmowie z OKO.press.
Opiekunowie Bazyla wyjaśniają, że farmaceutka miała numer do lekarki weterynarii. Na recepcie była informacja, że jest to lek dla konia. Była tam wypisana również jego waga.
"Komendant policji mówił nam później, że rzeczywiście zdarzają się fikcyjne recepty wypisywane przez fikcyjnych weterynarzy. Ale dane lekarki weterynarii, która zajmuje się Bazylem, są łatwe do sprawdzenia. To było oczywiste, że zamieszanie jest wywołane skutkami ubocznymi tego leku. Zobaczyła dawkę wypisaną na recepcie, może gdzieś w internecie czytała o takich fałszerstwach, zaniepokoiło ją, że weterynarka jest z daleka i że to druga nasza recepta na ten sam lek. W ten sposób stworzyła sobie jakąś projekcję" - mówi pani Katarzyna.
Pan Bartłomiej został zabrany do policyjnej furgonetki i przewieziony na komendę. Farmaceutka własnym samochodem przyjechała, żeby złożyć zeznania. Opiekun Bazyla zdążył tylko wysłać sms do żony z prośbą, żeby po niego przyjechała. Później funkcjonariusze zabrali mu telefon.
"Dowiedziałam się, że prosił o kontakt ze mną. Nikt z policji do mnie nie zadzwonił. Na miejscu czekałam może z 20 minut, przyjął mnie komendant, był pełen zrozumienia, a nawet dziwił się, że farmaceutka sama nie sprawdziła lekarza wystawiającego receptę. Wydaje mi się, że dzięki mojemu przyjazdowi sprawy nabrały tempa. W drodze z apteki na komendę policjanci wypytywali męża o stan zdrowia, tłumacząc, że to informacje potrzebne, jeśli miałby trafić na noc do aresztu. Wspominali też, że nasz dom może zostać przeszukany" - relacjonuje żona Bartłomieja.
Spędził na komendzie pięć godzin. Policja potwierdziła, że recepta jest ważna, podała tę informację farmaceutce i nawet zaoferowała asystę w aptece, gdyby opiekunowie Bazyla chcieli jednak odebrać lek.
"Pojechaliśmy sami. Ekspedientka powiedziała nam, że lek już został odesłany. Potem kilka razy wychodziła na zaplecze, słychać było, że kierowniczka coś pokrzykuje. W końcu wyszła do nas i stwierdziła, że byłaby niekonsekwentna wydając lek. Dzwoniła do swoich zwierzchników i ustaliła, że musi skonsultować wydanie go z nadzorem weterynaryjnym. Cała wizyta była bardzo nieprzyjemna, usłyszeliśmy, że to nam się nie spieszyło z odebraniem leku i że znęcamy się nad koniem" - opowiada pani Katarzyna.
Na pożegnanie poinformowała, że jeśli nadzór weterynaryjny zaakceptuje ten lek, to w poniedziałek będzie można go odebrać.
"Czujemy się niesprawiedliwie potraktowani. Ja sama zawsze staram się zrozumieć drugą stronę i wydaje mi się, że problemem są procedury. Coś jest nie tak z systemem, w którym farmaceutka boi się realizować receptę (choć naszym zdaniem jej reakcja była nadmierna) i w którym obywatel boi się iść do apteki po lek. Dostaliśmy w twarz, zupełnie bez powodu. Zajmujemy się chorym koniem, nie próbowaliśmy go nikomu oddać, inwestujemy pieniądze w jego zdrowie. Ma specjalną karmę, wychodzi na spacery. I musi dostawać lek, którego wciąż nie udało nam się kupić. A takich recept będzie więcej" - rozkłada ręce pani Katarzyna.
Jej mąż złożył zażalenie na zatrzymanie. Rodzina zastanawia się, czy podejmie inne kroki prawne.
OKO.press kontaktowało się z apteką, która nie chciała wydać leku. Kierowniczki nie było na miejscu. Ma pojawić się w poniedziałek.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze