Farah w Damaszku był fizjoterapeutą, prowadził też z żoną kawiarnię. Na pograniczu polsko-białoruskim spędził 57 dni. Korespondencja Jarmiły Rybickiej (Grupa Granica) z Puszczy Augustowskiej
57 dni - tyle czasu Farah był uwięziony w pasie przygranicznym. Nasza interwencja w Puszczy Augustowskiej trwała trzy doby. Udało nam się udzielić pomocy sześciu Syryjczykom. Gdy ich znaleźliśmy byli wycieńczeni, chorzy i przemoczeni. Dwie osoby nie były w stanie wstać, ani z nami porozmawiać. Ibrahim miał złamane żebro po pobiciu przez białoruskiego żołnierza. Jeszcze kilka dni temu wymiotował krwią. Grupa była wywożona z Polski kilkakrotnie - niektóre osoby nawet po siedem razy.
Jarmiła Rybicka - socjolożka, aktywistka społeczna i założycielka Kuchni Konfliktu. Aktualnie pomaga uchodźcom i uchodźczyniom uwięzionym na granicy polsko-białoruskiej. Na miejscu była też nasza fotoreporterka Agata Kubis.
"Wolę umrzeć, niż wrócić do Syrii lub Białorusi" — mówił nam Farah, prosząc o pomoc w ubieganiu się w Polsce o azyl. Wcześniej wierzył, że prawo do ochrony międzynarodowej w Unii Europejskiej jest przestrzegane. Gdy pierwszy raz znalazł się w Polsce, sam zgłosił się do jednej z polskich placówek Straży Granicznej. Funkcjonariusze wyśmiali go i wywieźli z powrotem do Białorusi.
Służby po wschodniej stronie granicy wielokrotnie biły i znęcały się nad mężczyznami. Opowiadali nam, że byli rażeni prądem i siłą zmuszani do przekraczania granicy przez rzekę. Zniszczono im telefony, zabrano wszystkie pieniądze. Strażnicy kazali im klękać, rzucali w nich jedzeniem, poniżali. Wszystkie sceny nagrywali. Hamid opowiadał, jak białoruski żołnierz chciał sprzedać mu papierosy za pięćdziesiąt euro. Gdy chłopak odmówił, żołnierz przystawił mu broń do głowy. Z kolei Ibrahim został dotkliwie pobity po tym, jak stanął w obronie uchodźczyni molestowanej przez funkcjonariusza.
Gdy odebraliśmy zgłoszenie, byliśmy w szoku. W rejonie Puszczy Augustowskiej telefon interwencyjny milczał od kilku tygodni. Razem z jednym z mieszkańców zaczęliśmy pakować wyprawki: buty w rozmiarach 43-45, suche ubrania, czapki, rękawiczki, śpiwory, ciepła herbata, zupa, a także leki. Wcześniej dostaliśmy informację, że Farah choruje na astmę i ma problemy z oddychaniem. Za to dwie osoby miały wysoką gorączkę i mdłości.
Wszyscy bez wyjątku byli głodni i odwodnieni — od kilku dni jedli tylko śnieg.
Był czwartek, 16 grudnia 2021. Na termometrze zero stopni. Wyruszyliśmy o godzinie 21:00, szliśmy przez gęsty las. Puszcza Augustowska nawet za dnia jest jednym z trudniejszych terenów do przeprawy. Przez bagna i przecinki przeprowadził nas mieszkaniec regionu i 19-letnia aktywistka ekologiczna, która obsługiwała urządzenie lokalizujące. Nasz spacer ciągnął się godzinami. W końcu głęboko w gęstwinie zobaczyliśmy coś, co nie przypominało nawet prowizorycznego obozowiska.
Leżące, znieruchomiałe ciała przykryte stertą kurtek, śpiworów i koców. A obok nich — przemoczone plecaki.
Część osób nie była w stanie nas przywitać. Nie mówili, nie mogli nawet siedzieć. Pomogliśmy im zmienić ubrania, daliśmy jedzenie i zaczęliśmy rozmawiać. Wszystko w napięciu. Strach przed służbami był tak wielki, że nie włączaliśmy nawet ekranów telefonów. A dokumenty z pełnomocnictwem podpisywaliśmy w świetle przygaszonej czołówki.
Dowiedzieliśmy się, że tym razem cała szóstka przeszła do Polski przez trójstyk granic polskiej-białoruskiej-litweskiej, który nazwali „trójkątem śmierci”.
Opowiadali nam, że widzieli tam wiele ciał. A białoruscy pogranicznicy przeciągali je na litewską stronę.
"Wreszcie zostaliśmy potraktowani jak ludzie, nie jak zwierzęta"— powiedział nam Farah po kilku wspólnych godzinach w lesie. Przed ucieczką pracował w Damaszku jako fizjoterapeuta. Wspólnie z żoną prowadzili też kawiarnię. Ciągle powtarzał, że "chciałby się tu rozwijać zawodowo i służyć polskiemu społeczeństwu medycznym wykształceniem”. Podobnie jak Ibrahim i Nafi wyjechał z kraju, bo nie chciał zostać wcielony do wojska i brać udziału w wojnie. Za niepodjęcie obowiązkowej służby grozi im kara więzienia.
W grupie spotkaliśmy też logistyka, kierowcę transportu międzynarodowego, studenta, który uczył się w Moskwie (dopóki jego rodzina nie straciła majątku) i dwóch sprzedawców. Dwójka z nich angażowała się również w pomoc ofiarom wojny w Syrii w ramach działań organizacji humanitarnej Czerwony Półksiężyc.
Opisując swoje życie w kraju mówili: nie znasz dnia, ani godziny. Jeden z nich nosił w sobie odłamek po wybuchu samochodu-pułapki. Dosłowne świadectwo ciągłego poczucia zagrożenia, które im towarzyszyło. Wielu ich najbliższych zginęło w trakcie trwającej wojny. Tak jak dwójka braci Nafiego, którzy osierocili sześcioro dzieci.
Hamid wspominał, jak został bezprawnie zatrzymany, a potem torturowany – wszystko w konsekwencji politycznego nieposłuszeństwa i braku poparcia dla Bashira Al-Asada w ostatnich wyborach prezydenckich. W ramach tortur był podwieszany i bity pałką po stopach, grożono mu gwałtem na żonie i córce.
Zahi również opowiadał, że życie jego córki i żony jest zagrożone, od wielu lat cała rodzina musi się ukrywać. Gdy prowadził sklep, ludzie Assada nachodzili go i wymuszali haracz. Za to Samir był prześladowany ze względu na przynależność do mniejszości wyznaniowej Alawitów, jednej z najbardziej prześladowanych grup w Syrii.
Wszyscy mówili, że zależy im tylko na bezpieczeństwie. Nie ukrywali, że chcieliby sprowadzić tu swoje rodziny i na nowo ułożyć sobie życie.
Gdy wyszliśmy z lasu na polną drogę, emocje zupełnie się zmieniły. Po strachu związanym z ukrywaniem przyszła ulga, nadzieja i ekscytacja. Gdy Nafi zobaczył wiejski krajobraz wzruszył się i powiedział, że Polska jest piękna. Hamdi oznajmił, że jak tylko dostanie status uchodźcy, sam chciałby zostać wolontariuszem i pomagać innym. Wiele razy opowiadałam im, jak wygląda procedura azylowa w Polsce, ale gdy uświadomili sobie, że mogą trafić do strzeżonego ośrodka, przestraszyli się. Jeden z nich tuż przed przyjazdem Straży Granicznej wpadł w panikę. Chciał uciekać samotnie do lasu. Powtarzał, że chyba woli być już zamknięty w więzieniu w Syrii niż w Polsce. Byle tylko nie trafić na Białoruś. Byle nie wpaść znów w koło przemocy.
Pytał, czy mogę mu obiecać, że go nie wywiozą? Czy mogę zapewnić, że będę obecna przy wszystkich procedurach? Nie mogłam.
Po godzinie przyjechał do nas samochód osoby Straży Granicznej. Za nimi dwie wojskowe ciężarówki. To wszystko wyglądało jak scena z wojny: żołnierze mieli hełmy z frędzlami do kamuflażu, wszyscy nosili długą broń. Było ich tak wielu, że sama zaczęłam się bać.
Syryjczycy zamilkli. Ustawili się w rzędzie i czekali. Każdy po kolei był odprowadzany od grupy i drobiazgowo przeszukiwany. Rozłożone ręce, rozstawione nogi, pokaż kieszenie, rozepnij kurtkę, otwórz plecak. Mężczyźni mieli tak zgrabiałe ręce, że nie byli w stanie wykonywać poleceń. Część z nich tak trzęsła się ze strachu, że nie potrafili wypowiedzieć słów: Chcę ubiegać się o azyl w Polsce.
Wcześniej Hamid pokazywał nam zdjęcia córki. Powiedział, że nie chce byśmy zapamiętali ich jako zwierzęta z ciemnego lasu. A Farah nie mógł przestać komplementować naszych zdolności nawigacyjnych.
Teraz wszyscy stali przestraszeni. Wyglądali, jakby w głowach szykowali się do kolejnej wywózki.
Ibrahim, Farah, Hamid, Nafi, Samir i Zahi przebywają w jednej z placówek Straży Granicznej. Mają zostać umieszczeni w strzeżonym ośrodku. Są przerażeni, że trafią "do więzienia". Mówią, że izolacja przypomina im najgorsze doświadczenia przemocy. W protokole z przesłuchania funkcjonariusze drobiazgowo wpisali każdy szczegół dotyczący drogi z Damaszku do Mińska. Ale nie zanotowali ani słowa o tym, co działo się z Syryjczykami przez dwa miesiące na pograniczu po stronie polskiej.
Procedury, które są podstawowym prawem człowieka i są zagwarantowane przez prawo polskie i międzynarodowe, stały się luksusem i stosowane są w drodze wyjątku. Dlaczego te osoby spędziły 57 dni w lesie doświadczając fali przemocy? Dlaczego były nielegalnie wywożone na Białoruś? Czemu ich wnioski azylowe nie zostały przyjęte za pierwszym razem gdy przekroczyli naszą granicę?
W trakcie przesłuchania w jednostce Straży Granicznej Nafi oświadczył:
“Jedyne na czym mi zależy to bezpieczeństwo i życie w kraju, gdzie przestrzegane jest prawo, a takim krajem jest Polska”.
Fotografka streetowa, fotoreporterka. Od 10 lat dokumentuje wydarzenia związane ze środowiskiem feministycznym, LGBT, wolnościowym. Kiedyś członkini redakcji magazynu LGBT+ „Replika“, obecnie stale współpracuje z redakcją OKO.press. Członkini kolektywu Archiwum Protestów Publicznych
Fotografka streetowa, fotoreporterka. Od 10 lat dokumentuje wydarzenia związane ze środowiskiem feministycznym, LGBT, wolnościowym. Kiedyś członkini redakcji magazynu LGBT+ „Replika“, obecnie stale współpracuje z redakcją OKO.press. Członkini kolektywu Archiwum Protestów Publicznych
Jarmiła Rybicka - socjolożka, aktywistka społeczna i założycielka Kuchni Konfliktu, bistro-sklepu tworzonego przez uchodźców_czynie, które wspiera w budowaniu poczucia bezpieczeństwa oraz daje szansę podzielenia się znakomitą kuchnią. Współpracowała m.in. z aktywistami z Białorusi, obrońcami praw człowieka w Hondurasie i Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Aktualnie pomaga uchodźcom_czyniom uwięzionym na granicy polsko-białoruskiej
Jarmiła Rybicka - socjolożka, aktywistka społeczna i założycielka Kuchni Konfliktu, bistro-sklepu tworzonego przez uchodźców_czynie, które wspiera w budowaniu poczucia bezpieczeństwa oraz daje szansę podzielenia się znakomitą kuchnią. Współpracowała m.in. z aktywistami z Białorusi, obrońcami praw człowieka w Hondurasie i Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Aktualnie pomaga uchodźcom_czyniom uwięzionym na granicy polsko-białoruskiej
Komentarze