0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot.Piotr SobikFot.Piotr Sobik

Mariusz i Agata (imiona zmienione)

„Tama strzeliła około dwunastej trzydzieści. Woda doszła do nas przed trzynastą, a o czternastej ewakuowali nas helikopterem. Podejmowali nas z koparki. Powiem tak, o tym, jaka będzie pogoda, wiedzieli wszyscy od tygodnia, więc skoro spodziewali się już tej sytuacji, to dlaczego nie było tu wcześniej nikogo? Po nas helikopter leciał od soboty. Chłopaki ze śmigłowca mówili nam: My czekaliśmy jak cepy „na rozkaz”, ale rozkaz przyszedł dopiero, jak zaczęła się tragedia.

Nie rozumiemy, dlaczego wcześniej nie było tu służb, sprzętu. Dlaczego wszyscy czekali aż stanie się tragedia? Jak woda zeszła, to ludzie zostali w domach, pilnowali dobytków. Przecież tutaj chodzą złodzieje. [Komendant policji w Lądku-Zdroju w rozmowie ze mną potwierdził informacje o zgłoszeniach kradzieży oraz kilku interwencjach i zatrzymaniach. Obecnie policja patroluje teren nawet nocą – przyp. autor]. My się ewakuowaliśmy tylko ze względu na dzieci. Nikt do nas nie mógł dojść, nikt nie mógł pomóc.

Mamy owce… Wszystkie wnosiliśmy sami na strych w stodole. Potrafi Pan sobie wyobrazić stukilowe zwierzę wnoszone tymi wąskimi i stromymi drzwiami? Pokaże Panu. Kaziu, Lepie! One są o tam! Nie wyjdą, są przestraszone” – mówi Agata.

"Jesteśmy wdzięczni wojsku, policji. Chłopaki wpadli, zaczęli pomagać, strasznie dużo zrobili. Jaki problem? Komunikacja była sprzeczna. Ja bym wywiózł sam rodzinę koparką, ale mówili nam przez telefon: Nie róbcie nic na własną rękę, już jedziemy. I co? Kiedy już było za późno: Sorry jednak nie dojedziemy. Czego nam potrzeba? Rąk do pracy”.

L1009009
L1035571
L1009017
Fot. Piotr Sobik
Fot. Piotr Sobik

Wolę zwierzęta a moje psy mnie pilnują

Zofia 61 lat

„Mieszkam tu sama, przeżyłam już dwie powodzie, ale to, co się teraz stało, to katastrofa.

Siostrzeniec tam taką skarpę ułożył, ja wiem, może z dwadzieścia metrów miała. W minutę to wszystko padło, woda bardzo szybko napływała… zaczęły drzewa się łamać. Wtedy zabrałam tylko dowód i uciekłam. Psy zamknęłam na górze, one pilnowały domu. Chodzą tu tacy i kradną. Tacy ludzie… wolę zwierzęta, a moje psy mnie pilnują. “Terytorialsi” wpadli i pomogli mi sprzątać.

To jest niemiecki mur, tutaj też niemieckie ściany. Widać jak wysoko woda przyszła, wszystko wytrzymało. Pokaże teraz z tyłu – ta ściana ma ze trzydzieści lat i co? Nic z niej nie zostało.

Co niemieckie, to trwałe. Nie wiem, czy będę tu mogła mieszkać. W niedzielę spałam w ośrodku, kolejną noc na górze z psami. Muszę czekać na nadzór, oszacują szkody, sprawdzą wszystko”.

Podjeżdża strażak: „Halo! Potrzebna jest karma? Mam też wodę. Będę tu jeszcze raz dziś, sprawdzę, co u Pani”. Zofia kontynuuje: „Tam, po drugiej, stronie sąsiadów ewakuował helikopter, a tu obok wczoraj znaleziono nieżywego człowieka, można było uniknąć tej tragedii”. Nie jest w stanie dłużej rozmawiać.

Fot. Piotr Sobik
Fot. Piotr Sobik
L1008994
Fot. Piotr Sobik
Fot. Piotr Sobik

Nie było osób rozumnych?

Michał 37 kat

„Informacja na temat ewakuacji to jakiś żart. Oni musieli wiedzieć wcześniej, co się może wydarzyć. Nie było nikogo, dopiero teraz się nazjeżdżali, jak już katastrofa. Nie rozumiem, dlatego utraciliśmy zasięg, internet? W moim prywatnym odczuciu coś tu nie gra. I ja nie wiem, zwykły chłopak jestem, ale dlaczego nie wysadzili tamy? Układali te worki wyżej i wyżej, ta woda się spiętrzała, no i później poszła z taką siłą! To były chwile! Zabrało wszystko. Domy znajomych płynęły. Dlaczego nie wysadzili tamy? Zalałoby nas, ale nie byłoby tak mocnej fali. Ale, jak powtarzam, to tylko moje prywatne zdanie.

Z tego, co wiem, nadajniki nie ucierpiały, więc co z tym zasięgiem, pytam? Uważam, że można było więcej uratować. Władze czekały do ostatniej chwili, nie było osób rozumnych tutaj, nie przewidzieli tego? A teraz chodzą i szukają ludzi. Tam po drugiej stronie, wyciągnęli z samochodu, który zawisł na drzewie, dwie osoby. Nie wiem, kto to był, dużo osób było przyjezdnych, ciekawskich, robili zdjęcia, do ostatniego momentu, może to jedni z nich? W 1997 roku miałem dziesięć lat, potem się przeprowadziliśmy wyżej. Mnie się nic nie stało, ale przyjechałem od razu z kolegą, jak tylko woda zaczęła opadać.

Nie było nikogo, te widoki były straszne, nie było domów znajomych. Tu już wysiądę, prosze pana, w tym miejscu jeszcze nie zdążyli szukać, więc tutaj istnieje niestety szansa, że mogą być ludzie".
Fot. Piotr Sobik
Fot. Piotr Sobik
Fot. Piotr Sobik
Fot. Piotr Sobik
L1008954

Na każdym kroku w Stroniu Śląskim ogląda się ludzkie tragedie, ludzie wzajemnie sobie pomagają, jest sporo wojska, które stacjonuje w Lądku. Przyjechał już ciężki sprzęt, jest sporo wolontariuszy – dowożą jedzenie i ciepłe napoje powodzianom. Ale i tak brakuje rąk do pracy. Rozpoczyna się wynoszenie dobytków z zalanych domów. Są jakieś próby suszenia sprzętów. Widać złość mieszkańców i obawę o bezpieczeństwo – nocami grasują już złodzieje.

Obrazy, które oglądamy w mediach społecznościowych, relacje telewizyjne, nie są w stanie w żaden sposób oddać ogromu tragedii, która wydarzyła się w mieście.

Przeczytaj także:

;
Piotr Sobik

Fotograf, podróżnik

Komentarze