„Dziewczynki sypią kwiatki, bo są dziewczynkami. Mówiąc obrazowo - mają pochwę” - tłumaczy jeden z internautów. Chłopcy są przecież od dzwoneczków. A inny ubolewa: „Biedny chłopiec… Przy takim wychowaniu szybko przestanie się nim czuć… kiedyś jego żona będzie musiała sama przybijać gwoździe”. Takie debaty w Polsce też się odbywają w 2019 roku
"Dziewczynki sypiące kwiatki z koszyczka wykonują inne ruchy, inne partie mięśniowe są angażowane w ten proces niż chłopcy sypiący z kwiatowych wyrzutni. (...) Chłopcy wyrzucają kwiatki z wyrzutni kwiatowych i angażują głównie mięśnie naramienne, dziewczynki wykonują charakterystyczny przysiad z wykorzystaniem mięśni ud i pośladków" - tłumaczy jedna z internautek. I dodaje:
"Skazywanie chłopca na ruchy kobiece i dygi jest opresyjne”.
Inna się chwali: „Mój syn powiedziałby mamo nie jestem baba i po sprawie”.
Temat zapoczątkował znany z kontrowersyjnych komentarzy w social media ks. Daniel Wachowiak, proboszcz parafii pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Piłce (woj. wielkopolskie).
W sobotę po katolickim święcie Bożego Ciała ks. Wachowiak zamieścił na Twitterze wpis:
Ksiądz nie skomentował, ale zrobili to inni. Wybuchła niemal ogólnonarodowa debata – księdza cytowały media krajowe i regionalne, o chłopcu dyskutowano na Twitterze, Facebooku i Wykopie. Zaznaczam od razu: większość wypowiedzi wspierała prawo chłopca do rzucania kwiatków podczas procesji.
Nic złego w tym fakcie nie widziało m.in. wielu katolików. Podkreślali, że najważniejsza była obecność chłopca (i jego rodziny) na procesji, cytowali fragment Ewangelii Św. Mateusza, w którym Jezus Chrystus błogosławi dzieci: „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie”.
Jednak z komentarzy osób oburzonych sytuacją na procesji wyłania się interesujący obraz części polskiego społeczeństwa. Co sądzą konserwatywni katolicy o tym, że mały chłopiec podczas procesji chce rzucać kwiatki z koszyka, tak jak to robią starsze od niego dziewczynki?
Chłopiec, który sypie kwiatki, narusza niezmienne zasady. To najczęstsze przekonanie występujące w komentarzach w social media, które prześledziłam. Chodzi oczywiście o zasady Kościoła katolickiego, ale w przeświadczeniu komentujących ich wpływ nie dotyczy jedynie przestrzeni religijnej: mają bowiem biologiczne podstawy, silne związki z polską tradycją i budują społeczny ład.
Kościół występuje tu w roli strażnika naturalnego, właściwego porządku – dlatego nieprzestrzeganie jego zasad staje się „aberracją”, „prowokacją” lub jest po prostu „nienormalne”.
Ktoś przedstawiający się na Facebooku jako Barb Mac wykłada ten punkt widzenia bardzo prosto: „Nie ma przymusu ani bycia katolikiem, ani wobec tego stosowania się do przewidzianych reguł, zasad. Jeśli jednak ktoś się decyduje, to się stosuje”.
Jakie to zasady katolickie? Ano takie, że
„na procesję przychodzą chłopcy by dzwonić dzwoneczkami, a dziewczynki, by sypać kwiaty przed Najświętszym Sakramentem. Tak było, jest i tak ma zostać!” (Amelka Per, TT).
Jeśli jednak ktoś chciałby te zasady poznać głębiej, może trafić na link odsyłający do hasła w Wikipedii „Dziewczęca Służba Maryjna”. Wynika z niego, że Bielanki, czyli dziewczynki od wieku przedszkolnego poczynając, tworzą wspólnotę parafialną spełniającą różne funkcje, m.in. podczas procesji sypią kwiaty przed Najświętszym Sakramentem.
Z innych źródeł wynika, że Bielanki czytają też Pismo Święte i prowadzą śpiewy podczas mszy, oraz pełnią funkcje pomocnicze w parafiach: sprzątają groby kapłanów, robią dekoracje w kościele. Nigdzie nie ma jednak informacji, że tych samych czynności nie mogą wykonywać chłopcy.
Na to konserwatywni katolicy mają jednak odpowiedź: taka jest tradycja i należy ją uszanować.
„Chłopiec godzący się sypać kwiatki to jednak jest pewna aberracja (w wieku, w którym się sypie kwiatki, tożsamość płciowa jest bardzo silna), albo prowokacja” – pisze @piotrsaw.
Pani Katarzyna: „W Kościele jest jasna granica między męską a żeńską posługą i dobrze tego uczyć od małego”.
Anna: „W KK chłopcy mają inną funkcję podczas procesji Bożego Ciała, dziewczynki sypią kwiatki, chłopcy mogą być ministrantami i nieść dzwonki i krzyż. Dzieci lubią ten podział i bardzo go strzegą, taka jest nasza katolicka tradycja”.
@AronuzL: „Tu nie chodzi o dyskryminację a raczej o tradycję, że od lat kwiatki sypią dziewczynki tak samo jak one idą w procesji w sukienkach a nie w spodniach jak chłopcy!! Ten chłoptaś pewnie był ubrany przez mamusię w sukienkę?”.
Od ubioru chłopca dużo zależy, z innych wpisów można się dowiedzieć, że jeśli był w spodniach, to sypanie kwiatków można zaakceptować, ale jeśli nie – to dzieje się coś złego. Sukienka jest więc tu symbolem realnego zagrożenia.
(Przy czym nie wiadomo, skąd pomysł, że chłopiec miałby być w sukience, ks. Wachowiak nic takiego nie napisał).
Tradycja w tym sposobie widzenia świata jest wartością samą w sobie. Należy ją pielęgnować i kultywować. Ale to nie jedyny argument w tej dyskusji. Bardziej zaskakujące są argumenty czysto biologiczne.
Karol sprowadził problem do różnic w narządach rodnych: „Dziewczynki sypią kwiatki, bo są dziewczynkami. Mówiąc obrazowo - mają pochwę. A nie dlatego, że »czują się dziewczynkami, mimo że naprawdę nimi nie są«”.
Czyli: żeby sypać kwiatki, trzeba mieć pochwę.
Karol wyjaśniał dalej: „Gender stworzyło dziwny twór o nazwie płeć kulturowa, czyli »jestem mężczyzną, ale przyjmę rolę kobiety« (np. będę sypać kwiatki na procesji). Dla normalnych ludzi siusiak = mężczyzna (również „w mózgu”).”
Zanim zaczniecie się śmiać, warto sobie uświadomić, że Karol określił to, co pojawiło się w wielu innych komentarzach: różne role płciowe to kolejna (po tradycji) wartość, którą trzeba kultywować, zwłaszcza teraz, w obliczu zagrożeń przychodzących od liberałów.
Jakie są te role, to wynika z obyczaju, uzusu społecznego lub religijnego, a nie np. z kwestii faktycznych ograniczeń uwarunkowanych płcią.
Widać to choćby w tweecie Krzysztofa Bosaka, jeden z liderów skrajnego Ruchu Narodowego: „W Kościele role płciowe mają być różne, a nie ujednolicone. Kościół to nie poligon doświadczalny dla lewicy”.
I dalej: „Kościół jest oparty nie na permisywizmie, tylko na tradycji, uporządkowanych rytuałach religijnych oraz na cnocie posłuszeństwa”.
Możemy się tylko domyślać, że Krzysztof Bosak zapewne chciałby, by nie tylko Kościół funkcjonował w oparciu o te same tradycje, rytuały i cnoty.
Poza różnicami w narządach rodnych pojawiły się też inne argumenty biologiczne. Okazało się, że przy rzucaniu kwiatków podczas procesji duże znaczenie ma… rozwój mięśni u dzieci. I znów – trzeba zadbać o rozwój tych właściwych dla danej płci, a zmuszanie chłopca do wykonywania ruchów kobiecych to działanie opresyjne.
W ten sposób istotę podziału ról między płcie podczas tej czynności wyjaśniała na Twitterze Katarzyna Jarkiewicz, historyk, antropolog, badacz mentalności religijnej społeczeństwa polskiego:
„Dziewczynki sypiące kwiatki z koszyczka wykonują inne ruchy, inne partie mięśniowe są angażowane w ten proces niż chłopcy sypiący z kwiatowych wyrzutni ( wykorzystywane w niektórych parafiach, wyglądają jak małe wyrzutnie do konfetti - przyp. red.). Skazywanie chłopca na ruchy kobiece i dygi jest opresyjne”.
„Chłopcy wyrzucają kwiatki z wyrzutni kwiatowych i angażują głównie mięśnie naramienne, dziewczynki wykonują charakterystyczny przysiad z wykorzystaniem mięśni ud i pośladków”.
„Najpierw jest: mówimy Święty, Święty (obie dłonie w koszyczku zgięte 30 stopni w łokciach) Pan Bóg Zastępów (robimy dyg-przysiad z wyrzuceniem rąk na zewnątrz i kwiatów w dłoniach) pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej (dłonie złożone jak do modlitwy)”.
„Chłopcy natomiast na Święty Święty uwalniają tłok z wyrzutni, [na] Pan Bóg zastępów – z całej siły pchają tłok do wyrzucenia kwiatów, na pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej przesuwają tłok na start i napełniają z torby naramiennej kwiaty z wyrzutni. Cała filozofia!”.
Mamy tu wnioski natury fizjologiczno-kulturowej: ruchy uruchamiające mięśnie ud i pośladków są kobiece, a więc opresyjne dla chłopca. Chłopiec powinien ćwiczyć się w uwalnianiu tłoka z wyrzutni i pchaniu go z całej siły. Za pomocą mięśni naramiennych oczywiście.
Gdy chłopiec niezgodnie z rolą rzuca kwiatki, ćwiczy niewłaściwe mięśnie. Co zapewne w perspektywie całego życia może mu zaszkodzić, ba, być może nawet uniemożliwi mu właściwe pełnienie roli płciowej!
Nie jestem pewna, czy pani historyk była świadoma kontekstu seksualnego, który pojawił się w jej opisie zachowań dziewczynek i chłopców. Warto sobie natomiast uświadomić, że dla konserwatywnych katolików rzucanie kwiatków podczas procesji może być dla chłopca realnym zagrożeniem. I to nie tylko w związku z rozwojem niewłaściwych mięśni.
Ich zdaniem, chłopiec po takich doświadczeniach może bowiem przestać czuć się… mężczyzną.
Tak to widzi np. Ewa: „Biedny chłopiec… Przy takim wychowaniu szybko przestanie się nim czuć… A jeśli pozostanie normalny, to kiedyś jego żona (jeśli będzie umiał ją „zdobyć”) będzie musiała sama przybijać gwoździe”.
Podobne zdanie ma Marlena: „Sypanie kwiatków to jest typowo żeńskie zadanie. W przyszłości jako mężczyzna będzie się tego wstydził”.
Emilia idzie jeszcze dalej: „Chłopiec, wychowany na kobietę, będzie się nią czuł i sypał kwiatki” – i dołącza screen hasła z Wikipedii „Całkowita niewrażliwość na adrogeny”, nie zważając na to, że hasło dotyczy wrodzonego zaburzenia genetycznego, na które żadne przeżycie nie ma wpływu.
Zaskakujące, jak - w rozumieniu komentatorów - słaba jest identyfikacja człowieka z jego płcią, skoro może ją zniszczyć sypanie kwiatków na procesji przez kilkulatka. Te wpisy to nie ironia, tylko rzeczywiste przeświadczenie o możliwości pojawienia się zaburzenia.
Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego zastanawia się nad tym bardzo poważnie: „Chłopcy też mogą (sypać kwiatki – przyp. red.). Pytanie brzmi: czy powinni? Czy to jest dobre z perspektywy rytuałów religijnych i podziału ról w ich trakcie i po drugie z perspektywy dobra chłopców to znaczy pełnego rozwinięcia ich indywidualnej i społecznej natury w kierunku założonego ideału wychowawczego”.
Oczywiście, winna wystawieniu syna na tak poważne zagrożenie jest matka. Krytyczni wobec niej konserwatywni internauci nie mają litości.
Joanna stwierdza na Facebooku: „Myślę, że to mamuśka chciała, żeby na jej dziecko zwrócono uwagę. Szkoda tylko, że kosztem samego dziecka”.
Aleksandra: „Matka chłopca nie zna tradycji bo (zapewne) jest jedną z tych osób, które na co dzień do kościoła nie chodzą. Uczy chłopca niewłaściwych tradycji. A przecież wystarczyło spytać skoro nie wiedziała”.
Jakub: „Mamuśka była zapewne (jak na Poznań przystało) z jakiegoś środowiska »katolików bezobjawowych« vel »otwartych« w stylu Dulkiewicz, ks. Sowy, Lemańskiego i Tygodnika Powszechnego”.
Anna: „Matka – przerost ambicji czy głupoty?”.
Piotr: „Mamuśkę do psychologa lub psychiatry. (…) Nie wszyscy muszą się rozmnażać”.
Bardzo rzadko pojawia się słowo „rodzice”, a jeśli już, to także w negatywnym kontekście, jak w komentarzu Marii: „To jest wstrętne, żeby dziecko zostało tak upokorzone przez niedojrzałych rodziców”.
Warto zauważyć, że w tym kręgu wszystko to, co kojarzy się z kobietami, stanowi zagrożenie dla mężczyzny. To środowisko, w którym „bycie babą” nadal jest obraźliwe, a prawdziwy mężczyzna babą być przecież nie może.
Jak we wpisie Ilony: „Mój syn powiedziałby mamo nie jestem baba i po sprawie”.
Nawet dla nieco bardziej liberalnych (w porównaniu z cytowanymi tutaj) komentatorów kluczowe jest, czy chłopiec miał na sobie sukienkę czy spodnie. Bo jeśli sukienkę – zagrożenie jest potężne.
W niektórych wpisach wyraźnie pobrzmiewa identyfikacja z patriarchatem, tęsknota za światem opartym o władzę mężczyzn, i strach, że taki świat właśnie się kończy. Tak jakby Kościół katolicki był ostatnią ostoją patriarchatu, rozumianego jako właściwy, niezmienny porządek moralny, bez którego świat popada w coraz głębszy chaos.
I piszą o tym zarówno mężczyźni, jak i kobiety, często dyskutując jednocześnie o tym, że dziewczynki w niektórych diecezjach dostały zgodę na służbę przy ołtarzu jako ministrantki.
@W_K_dot: „Dla normalnego chłopca siedzenie w ławce z dziewczynką to była forma kary. Tak silna była identyfikacja płciowa. Jeśli teraz to się zmienia (a widzę w szkołach, że tak jest) to dla mnie zła wróżba”.
Justyna: „Gdy w diecezji katowickiej arcybiskupem był Damian Zimoń, wydał on rozporządzenie, że ministrantami mogą być tylko chłopcy. I dobrze, bo by się nie dopchali do ołtarza, dziewczynki gdyby miały taką możliwość zdominowałyby tę grupę”.
Jakub o posłudze dziewcząt w służbie liturgicznej: „Temat nie jest skończony i nie będzie, dopóki dziewczynki nie wrócą do właściwego dla nich miejsca - znajdującego się poza prezbiterium. Wszelkie, modernistyczne wykwity tylko szkodzą Kościołowi”.
Czyli kobiety i dziewczynki powinny być poza prezbiterium, z dala od ołtarza, bez mieszania się w sprawy typowo męskie, bo inaczej mogą… zdominować mężczyzn.
To strach jest siłą napędową takiego myślenia – co ciekawe, widoczny także u kobiet. Dla nich również najważniejszym celem jest zachowanie niezmienności porządku świata, bo to właśnie daje im poczucie bezpieczeństwa.
Jedną z ważniejszych motywacji do działania u takich osób zawsze będzie obrona status quo. Dlatego mobilizuje ich obrona Kościoła katolickiego przed atakiem lewaków, przeraża przysłowiowy gender czy edukacja seksualna w szkołach.
Przerażająca jest w ogóle zmieniająca się rzeczywistość, w którym znika cnota posłuszeństwa, rytuały rozwadniają się „w liberalnym sosie”, a kobiety przenikają do sfer do tej pory uznawanych za męskie, naruszając świętości.
Świat, w którym ludzie myślą w ten sposób, wcale się w Polsce nie skończył.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze