0:00
0:00

0:00

Zachód oszalał na punkcie "Chopina-geja". Pod koniec listopada szwajcarski dziennikarz radiowy Moritz Weber przedstawił swoje "odkrycie" podczas dwugodzinnej audycji „Mężczyźni Chopina” w publicznym radiu SRF.

"Chopin zapisał różne, oczywiste, namiętne i po części erotyczne wyznania miłości w czerni i bieli. Były adresowane do mężczyzn - zwłaszcza do jego Tytusa" — mówił Weber i wskazywał, że tę spuściznę Polska wolałaby ukryć.

"Najdroższe życie moje" — tak nasz kompozytor rozpoczynał listy do Tytusa Woyciechowskiego. Poświęcił mu też między innymi takie słowa:

"Jak zawsze noszę ze sobą twoje listy. Jak dobrze będzie, gdy wyciągnę twój list i upewnię się, że mnie kochasz".

Światowy rozgłos odkrycie Weber'a zyskało dzięki tekstowi w brytyjskim "Guardianie". Jednak polska opinia publiczna zrugała zagranicznych autorów.

Weberowi zarzucali uproszczenia, wrogą interpretację, nieznajomość kodów romantyzmu. "Nic nie ukrywaliśmy, to zarzut absurdalny" — można przeczytać w serii polemicznych tekstów od lewa do prawa.

OKO.press o tej debacie, a także queerowej historii Polski rozmawia z Krzysztofem Tomasikiem, publicystą, biografem, badaczem polskiego homoseksualizmu, autorem głośnych książek przybliżających nieheteronormatywne życiorysy Polek i Polaków: "Homobiografii", "Gejerel".

Anton Ambroziak, OKO.press: Czytałeś listy do Tytusa?

Krzysztof Tomasik: Nie w całości, ale czytałem, dawno temu. Pamiętam, że w tym samym czasie odkryłem też korespondencję George Sand - pisarki, przez pewien czas partnerki kompozytora, która zachwyciła mnie szalenie współczesnym, feministycznym podejściem.

W całej tej „aferze” z „Chopinem-gejem” dla mnie najbardziej znaczące wydaje się, że w ciągu miesiąca od kiedy wybuchła wrzawa, w zasadzie wróciliśmy do punktu zero. Niewiele z niej zostało. Wybrzmiało kilka polskich głosów oburzenia i tyle.

W "Guardianie" czytaliśmy, że "polscy archiwiści i biografiści mieli przez dekady przymykać oko na homoerotyczne listy Chopina, by dopasować go do konserwatywnych norm". Czyli co? Wiedzieliśmy, ale nie mówiliśmy?

Myślę, że należy podziękować zagranicznym kolegom i koleżankom za tę uwagę, nawet jeśli jest trochę na wyrost. Bo faktycznie, gdyby nie audycja Moritza Webera, a potem jeszcze głośniejsze omówienie w "Guardianie", może nigdy nie zwrócilibyśmy uwagi, na to, co w kręgach biografistów funkcjonowało, ale jakby podskórnie. Sam nigdy nie zajmowałem się Chopinem, ale wiedza o jego nienormatywności była. Pytanie, co się z nią działo? Dlaczego nie była początkiem dociekań i pogłębionych badań?

Tak jak mówiłeś, w Polsce szybko pojawiły się zajadłe polemiki z zagranicznymi autorami. Niektórzy, ci bardziej na prawo, ograniczali się do pisania, że to "granda". Ale liberalna część opinii publicznej również zamknęła szafę, z której wyskoczył Chopin. Czytaliśmy, że Moritz Weber mało wnikliwie przestudiował całą biografię Chopina i dokonał nieuzasadnionego uproszczenia. A poza tym listy do Tytusa są powszechnie dostępne, więc zarzut, że Polscy badacze ukrywali niepasujące do układanki elementy jest bezzasadny, a wręcz wrogi.

Obydwa typy reakcji znam na wylot. Gdy 12 lat temu opublikowałem "Homobiografie", spotkałem się z jednym i drugim. Pierwszy jest dość przewidywalny: agresywny, ale płaski. Drugi, liberalny, jest znacznie ciekawszy i zasługuje na polemikę.

Według mnie jak najbardziej uzasadnione jest twierdzenie, że homoerotyczne fascynacje Chopina, zostały ukryte. I nie dlatego, że ktoś schował te listy do szuflady i wyrzucił kluczyk. Chodzi o to, że zostały wymazane w fazie interpretacji. Opracowywanie nie polega tylko na czytaniu i wydawaniu listów. Trzeba je opisać, rozwinąć wątki biograficzne, zrobić przypisy, stworzyć biogramy osób, z którymi się kontaktował i zdefiniować kim dla niego byli.

Jako biografista, który zajmował się na przykład Iwaszkiewiczem czy Szymanowskim, dobrze wiem, jak to wygląda w polskim środowisku.

Wszystkie wątki heteroseksualne są rozdmuchiwane i napompowane, a wszystkie wątki homoseksualne - ukrywane. Jak można dziś pisać, że niczego nie zatailiśmy, skoro żadna biografia, żadne krytyczne opracowanie nie analizuje homoerotycznej przyjaźni czy związku Chopina z Tytusem?

Mało tego, mamy przecież filmy. Chopin, jako nieliczny z polskich romantyków, doczekał się biograficznych filmów. Nie dostąpił tego honoru Słowacki, nie doczekał się też Mickiewicz. Mamy trzy filmy polskich reżyserów: "Młodość Chopina" Aleksandra Forda, "Błękitną nutę" Andrzeja Żuławskiego i "Chopin. Pragnienie Miłości" Jerzego Antczaka. I tu otwiera się kolejne pole do analizy, co w tych filmach jest, jak Chopin jest pokazany. I dlaczego tam nie znajdziemy, choćby cienia sugestii o nienormatywności kompozytora. Możemy się jedynie pocieszać, że lekcji nie odrobili też zagraniczni reżyserzy [śmiech]. Mało kto wie, ale w jednej produkcji, Chopina grał sam Hugh Grant. Ale znów, homoerotycznej przyjaźni z Tytusem zabrakło.

Dziwi mnie, że rozumni ludzie, dają się wkręcić w narodowe ujmowanie się honorem, obronę cnoty i polskiej tradycji. A przecież wiadomo, jak to w Polsce wygląda. I nie mówię tylko o historiach sprzed dziesięcioleci, ale obowiązującym wciąż sposobie opracowywania i wydawania listów czy wspomnień. Wystarczy zajrzeć do „Dzienników” Iwaszkiewicza czy jego korespondencji z żoną - w przypisach nie znajdziemy informacji o kochankach, a nawet homoseksualności przyjaciół i znajomych. Mało tego, zauroczenie Anny Iwaszkiewicz biseksualną Marią Morską zostaje przemilczane.

W ukrywaniu chodzi także o to, co się przemilcza. A my w przemilczaniu jesteśmy mistrzami.

Co te reakcje o nas mówią?

Że nawet osoby teoretycznie liberalne mają w sobie pokłady nieuświadomionej homofobii. Każda nowa "rewelacja" uświadamia nam, że zatrzymaliśmy się na początku drogi godzenia się z różnorodnością naszej spuścizny: wszystko wciąż jest świeże, nieprzerobione, czasem nawet bolesne.

Nie mam złudzeń, że jedna audycja, czy jedna książka są w stanie załatwić lata przemilczeń. To ogromna praca, która wymaga przedefiniowania myślenia o biografiach naszych wielkich, o programach szkolnych i akademickich. Póki co, mamy jedynie wysiłki publicystyczno-popularyzatorskie, a i tak przyjmujemy je z nerwowym zaprzeczaniem, wypieraniem, a czasem nawet poniżaniem autorów.

A może, jak twierdzi część polskich komentatorów, Zachód ekscytuje się bardziej tym, że oto homofob Europy, musi zmierzyć się ze swoim nieoczywistym dziedzictwem?

Jasne, że tak. I dziwię się, jeśli ktokolwiek się temu dziwi. Chyba generalnie jest jasne, że konteksty mają znaczenie, a więc na tym odkryciu ciąży fakt, że mamy rząd, jaki mamy; że jego polityka jest drastycznie homofobiczna. To wszystko przekłada się na wyobrażenie o Polsce, a więc i na wyobrażenie o naszej recepcji tej historii.

Naiwnie byłoby sądzić, że odbiór biografii z przeszłości jest zawieszony w próżni. Wszystko może mieć znaczenie. Przecież, jeśli chodzi o pamięć o Gombrowiczu też istotny jest fakt, że przed laty, ówczesny minister edukacji Roman Giertych, chciał go wyrzucić z kanonu lektur, właśnie za homoseksualizm obecny w twórczości.

Co byś powiedział tym, którzy uważają, że przypisywanie komuś orientacji psychoseksualnej po czasie jest zawsze ahistoryczne?

Koronny argument [śmiech]. Dziwnym trafem ten zarzut pojawia się zawsze przy związkach jednopłciowych, ale gdy mamy do opisania heteroseksualne podboje znanych i szanowanych, to o nim zapominamy.

Heteroseksualność w założeniu jest przezroczysta, oczywista, nie wymaga wyjaśnienia czy komentarza, także w odległej przeszłości. A przecież tak jak postrzeganie homoseksualności ulegało przeobrażeniom w czasie, tak samo zmianie podlega model rodziny czy koncepcja kobiecości.

Myślę, że zarzut ahistoryczności zawsze wspiera "heteronormę". Prawda jest taka, że bez względu na to, jakim językiem kiedyś operowano, czy karano za seks homoseksualny czy nie, osoby, które zakochiwały się w osobach tej samej płci, które odczuwały do nich pociąg seksualny, po prostu istniały. A zadaniem biografisty jest nazwanie i opisanie tego, a także naświetlenie kontekstu historycznego.

Taka debata, jak ta teraz, wybucha co jakiś czas. Szczególnie, jeśli jakaś postać więcej waży. O Iwaszkiewiczu wiedział każdy, nikt się za bardzo nie wzruszał. Konopnicka, przez to jakie zajmuje miejsce w sercach polskiej prawicy, wciąż funkcjonuje w dwóch równoległych światach narracyjnych. Ostatnio poważny kryzys wywołało odkrycie, że generał Pułaski był osobą trans- lub interpłciową, a dokładnie - jego płeć oznaczona przy urodzeniu nie zgadzała się z tą społeczną. Co zostaje z tych debat, ponad chwilową fascynacją?

Jeszcze „Zośka” i „Rudy” jako para!

Ogólnie zostaje chyba niewiele. Opór jest tak duży, że te historie nie mają szansy zakorzenić się w świadomości społecznej. Nie zaowocowały nawet książkami. Homoseksualność jest rugowana z polskiej historii, w zasadzie nie mamy kanonu postaci czy wydarzeń, które byłyby fundamentem społeczności LGBT.

W sumie wciąż mało wiemy nawet o tak fundamentalnym wydarzeniu jak "Akcja Hiacynt", przez dziesięciolecia zupełnie wymazany został głośny proces sądowy z lat 20-tych lekarki, lesbijki Zofii Sadowskiej - dopiero w tym roku ukazała się o niej książka Wojtka Szota. Do głównego nurtu wciąż nie może się przebić nieoczywista historia transpłciowego poety Piotra Własta, na ekranizację czeka nagrodzony scenariusz Marty Konarzewskiej.

Obawiam się, że wciąż nie zmierzyliśmy się z taką prawdziwą debatą, porównywalną do tego, co w kwestii relacji polsko-żydowskich działo się po publikacji książek Jana Tomasza Grossa. I być może nigdy się to nie zdarzy. Może jesteśmy skazani na to, by pracować na marginesach.

Dla mnie najciekawsza była dyskusja, która wybuchła po publikacji książki Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim. Obnażyła ona u krytyków braki warsztatowe, fundamentalną niewiedzę, a także hagiograficzne podejście do naszych ikon. Teraz jestem ciekawy z jakim przyjęciem spotka się zapowiadana na wiosnę książka o homoerotycznym życiu naszego czołowego wieszcza Juliusza Słowackiego.

Jaki jest twój klucz do biografii?

Są dwie drogi queerowania biografii z przeszłości. Albo przypominamy postaci zupełnie nieznane albo odkrywamy nienormatywne wątki w życiorysach wielkich Polek i Polaków.

W "Homobiografiach" starałem się połączyć obydwie techniki, z jednej strony jest tam Konopnicka, Dąbrowska, Andrzejewski, Iwaszkiewicz - postacie znane i ważne w historii polskiej literatury. Z drugiej strony zajmuję się zapomnianymi nazwiskami, uchyliłem drzwi przed Antonim Bormanem, ważnym przedwojennym redaktorem, czy Wilhelmem Machem, PRL-owskim pisarzem, który popełnił samobójstwo.

Gdy przyjrzymy się bliżej, okażę się, że wszystkie te historie są ciekawe. Pytanie, czego potrzebujemy? Życiorysów dramatycznych, a może wielkich nazwisk? A może nieoczywistych bohaterów, takich, których jest najmniej, czyli osób transpłciowych? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Żyjemy w kraju, w którym wciąż naprawdę niewiele zrobiono.

Jednym z najbardziej zaniedbanych obszarów jest epidemia HIV/AIDS. To niesamowite, że nie odkryliśmy ważnych polskich postaci, które umarły na AIDS. Zupełnie jakby tutaj przez lata się na to nie umierało. Najpowszechniejszym skojarzeniem jest Freddy Mercury, a przecież ta śmiertelna choroba nas nie oszczędziła.

Emancypacja osób LGBT w Polsce jest jednak faktem. Wraz z progresem pojawia się naturalna chęć zakorzenienia. Jak to robić inaczej, jeśli nie odkrywając własną historię? Póki co, bohaterki, symbole, a także kluczowe wydarzenia zapożyczamy z Zachodu, głównie Stanów Zjednoczonych.

No właśnie. Tu mamy dwa problemy. Po pierwsze, czy oprócz bieżącej działalności potrafimy upamiętnić ważne wydarzenia i wykreować naszych bohaterów i bohaterki? Wydaje się, że zawaliliśmy na całej linii.

W tym roku minęło 30 lat od rejestracji pierwszej organizacji LGBT w Polsce. Przez te trzy dekady dużo się działo, już na początku transformacji zaczęły ukazywać się czasopisma, książki, powstały oficjalne kluby gej-les, grupy samopomocowe, były pierwsze próby rozmów z politykami i walki o związki partnerskie... I niestety, cała ta najnowsza historia, również jest nieznana, nieopisana.

Nawet akademikom często łatwiej jest odwołać się do tłumaczeń flagowych tekstów amerykańskich, niż wyszukać polskie teksty sprzed lat. To jest ciągle tabula rasa.

Obserwując ostatnie wydarzenia, wydaje mi się, że pragnienie mitologii jest bardzo silne. Nie bez powodu po represjach policyjnych z sierpnia 2020 roku, społeczność LGBT zaczęła głośno mówić o "polskim Stonewall", wydarzeniu zero, które wszystko zmieniło.

Te poszukiwania obserwuję tak długo, że zachowuję pewien sceptycyzm. Pamiętam, że już brutalne stłumienie Marszu Równości w Poznaniu w 2005 roku było nazywane "polskim Stonewall". Podobnie z Paradą Równości, która przeszła ulicami Warszawy mimo zakazu ówczesnego prezydenta miasta Lecha Kaczyńskiego.

Gdy promowałem swoją książkę "Gejerel" w 2012 roku wielokrotnie byłem pytany, co mogłoby być odpowiednikiem amerykańskiego buntu. Sam fakt, że musimy mówić o czymś "cudzym", żeby się zdefiniować, pokazuje niepokojący brak.

Podobnie jest z poszukiwaniem polskiego Oscara Wilde'a - pierwszego nowoczesnego, wyklętego homoseksualisty, który za swoją orientację zapłacił najwyższą cenę.

Skoro obecnie w Polsce nie da się budować świadomości queerowej historii przez instytucje - szkoły czy uczelnie - to czy jest jakaś inna droga?

Sprzymierzeńcem może być kultura popularna, ale musimy mieć świadomość, że to zawsze będzie długi, mozolny proces. Najlepszym przykładem jest kariera Harveya Milka. On nie stał się legendarnym działaczem tylko dlatego, że był gejem, politykiem i został zastrzelony.

Powstała masa tekstów, książek, potem film dokumentalny i wreszcie fabularny, żeby mógł poznać go cały zachodni świat. Nigdy nie wystarczy jedna książka czy wystawa, by zbudować ikonę. Potrzeba też szczęścia, pewnego zbiegu okoliczności. Zawsze przy wykuwaniu mitologii wiele osób zostaje w cieniu — równie aktywnych, z równie ciekawymi biografiami.

A ty masz jedną postać, którą widziałbyś w roli legendy?

Nie mam. Cieszę się tym rozdrobnieniem. Gdy zaczynałem swoją pracę, na pierwszym planie byli ludzie pióra. Chciałbym, żeby było więcej innych "wielkich": aktorów, reżyserek, działaczek, piosenkarzy. Ucieszyła mnie książka Zofii Rudnickiej o Gerardzie Wilku, bardzo atrakcyjnym, zdolnym, polskim tancerzu. To postać, która ma w sobie wszystko: seksowność, sukces zagraniczny, tragiczną historię przedwczesnej śmierci na AIDS. A na dodatek świetne nazwisko, które brzmi jak pseudonim [śmiech].

Chciałbym też, żeby emblematycznymi postaciami byli ludzie nam współcześni. Staram się docenić takie fakty, jak to, że w tym roku po raz pierwszy osoba ze społeczności LGBT, czyli Robert Biedroń, kandydowała w Polsce na urząd prezydenta. Nie wiem, czy zdajemy sobie sprawę, ale Biedroń po wieloma względami jest postacią unikatową. Niewielu jest polityków formatu krajowego czy europejskiego, którzy wyrośli z aktywizmu LGBT. To przecież Robert współzakładał i przez lata prowadził Kampanię Przeciw Homofobii.

Jak w Stanach udało się wykreować tak silny produkt emancypacyjny?

Siła monopolisty: tradycja upamiętniania własnej historii, przekonanie o jej ważności, umiejętność atrakcyjnego opowiadania, międzynarodowy język i świetna strategia emancypacyjna. Tam kult i potrzeba upamiętniania jest silny w mniejszościach, w tym także LGBT.

Czy coś jednak cię cieszy?

To nie jest tak, że jestem pesymistą. Po prostu wiem, że nie ma drogi na skróty. Mam nadzieję, że będziemy powoli odkrywać fascynujące życiorysy i przywracać pamięci naszą długą, skomplikowaną historię.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze