0:00
0:00

0:00

Wychodzą z lasu powoli, czają się za drzewami, drewniane domy są blisko, ale może nikt ich nie zobaczy. Chcą tylko dostać się na stację, skoro są domy, gdzieś musi być i pociąg. Widzą dziwne, drewniane tuby, obok jest duża kałuża. Piją z niej, pierwszy raz od kilku dni woda nie śmierdzi bagnem. Potem wchodzą do dużej, drewnianej konstrukcji, kulą się i zasypiają.

Kiedy się budzą, widzą dziewczynę, idzie w ich stronę. Przywierają do drewnianych ścian, ale jest za późno. Dziewczyna uśmiecha się do nich, za nią idzie druga. Proszą je o jedzenie. Ahmed, Rashid i Hamid. Tam się poznajemy.

Drugi raz spotkam Ahmeda kilka miesięcy później w Warszawie. Wtedy poznam całą historię chłopaka z Afganistanu, uchodźcy z polskiego lasu.

Lekcja polska: Karabin i tuby do słuchania lasu

Te wielkie drewniane konstrukcje to tuby do słuchania lasu. Stoją na skraju Puszczy Białowieskiej, zbudował je właściciel agroturystyki. Obok wydrążył w ziemi duże zagłębienie, zbiera się w nim woda. To wodopój, można przy nim zamontować fotopułapkę i podglądać zwierzęta gaszące pragnienie.

Od lat koniec sierpnia spędzam z przyjaciółmi w tutejszej gajówce, od tub i wodopoju dzielą nas dwie łąki. Tego lata chodząc po puszczy, wypatrujemy czegoś więcej, niż śladów zwierząt. Czytamy doniesienia z Usnarza, nad nami lata wojskowy helikopter. Wzdłuż granicy wojsko rozwija już drut żyletkowy.

Jest niedziela, koleżanki idą na spacer, przy tubach znajdują trzech przemarzniętych chłopaków. Wracają, zbieramy resztki obiadu ze stołu i koce. Kilkaset metrów asfaltem, potem ścieżką w głąb szerokiej łąki, mokrej od deszczu. Sprawdzamy, czy nie pojawi się gdzieś wóz policyjny.

Mają na sobie cienkie bluzy, wiatrówki i adidasy. Tłumaczę im sytuację: jeśli chcecie otrzymać ochronę międzynarodową w Unii Europejskiej, musicie o nią poprosić tutaj. Kiwają głowami.

Nagrywamy ich po kolei komórką: „Nazywam się... Proszę Polskę o ochronę”, spod Usnarza Górnego pędzi do nas prawnik z Fundacji Ocalenie. Teraz dzwonię po Straż Graniczną. Z jeepa wysiada najpierw karabin, za nim funkcjonariusz, potem drugi, są zamaskowani, ale widzę, że to młode chłopaki. Pewnie w wieku tych, po których przyjechali.

- Dużo się tu teraz dzieje, jak pan się z tym czuje? - zagaduję tego z karabinem. - Wszyscy jesteśmy ludźmi. – Ledwo go słyszę zza kominiarki.

Tuż przed odjazdem strażnik pozwala mi zapisać chłopakom mój numer telefonu. Jedziemy za nimi, upewniamy się, że zawożą ich do najbliższej placówki Straży Granicznej.

Odtwarzam nagrane filmiki. Mówi jako ostatni. Trzęsie się z zimna, ale na chwilę zdejmuje z ramion szary koc. Przekręca angielskie słowo „ochrona”, musi powtórzyć.

„Nazywam się Ahmed i przyszedłem tu z Afganistanu”.

Uchodźcy z Afganistanu w tubach do słuchania lasu. Puszcza Białowieska
Zdjęcie, które zrobiłam komórką w czasie naszego pierwszego spotkania przy tubach do słuchania lasu. Koniec sierpnia 2021. Fot. Dorota Borodaj.

Lekcja matki: Nie jesteś kroplą w oceanie

Ahmed stoi na brzegu rzeki Amu-daria, która wyznacza granicę państwa z Uzbekistanem. Patrzy na Most Przyjaźni. Jadą nim afgańscy generałowie, zostawiają kraj talibom. Jest lipiec, do naszego spotkania w polskim lesie jeszcze miesiąc.

Ojciec uczy go, że nie wolno kłamać: „Jak zrobisz coś głupiego, przyjdź i powiedz, będę zły tylko, jeśli to przede mną ukryjesz”. Jest archeologiem, ale przez lata pracował jako urzędnik miejski. Matka ma doktorat z literatury perskiej, odeszła z uniwersytetu, żeby uczyć w żeńskiej szkole średniej, kocha to. W Afganistanie, zwłaszcza na prowincji, wiele dziewcząt nie chodzi do szkoły, ale w tym domu uczą się wszyscy: Ahmed, jego młodsi bracia i siostry. Matka czyta im swoich ukochanych poetów, wiersze Rumiego cytuje z pamięci: „Nie jesteś kroplą w oceanie. Jesteś całym oceanem zawartym w kropli”. Półki w ich domu uginają się od książek.

Ich miasto bywa niebezpieczne, odkąd pamięta, zdarzają się ataki bombowe. Kiedy chodził do szkoły, matka codziennie żegnała go tak, jakby miała go już więcej nie zobaczyć. Zrobił licencjat z architektury. Magisterki już nie zdążył.

Gdy po atakach z 11 września 2001 Amerykanie rozpoczęli inwazję na Afganistan, był dzieckiem. Dorastał, kiedy krajem szarpały walki, ale nigdy nie myślał o wyjeździe. Aż przyszedł koniec lutego 2020 roku. Ahmed oglądał relację z podpisania amerykańsko-talibskiego porozumienia i myślał tylko o jednym: jego kraj został sprzedany. Na spotkaniu brakowało przedstawicieli afgańskiego rządu. Ahmed i jego bliscy patrzyli, jak wysłannik USA Zalmay Khalizad i przywódca talibów, Mułła Abdul Ghani Baradar, ściskają sobie ręce. Kiedy w kwietniu 2021 NATO zaczęło wycofywać wojska, w domu Ahmeda coraz głośniej mówiło się o ucieczce. W maju talibowie zaczęli ofensywę, a Ahmed myślał o wielotysięcznej afgańskiej armii, o prezydencie, który jeszcze niedawno przemawiał ramię w ramię z sekretarzem generalnym NATO.

W lipcu, licząc kolejne wojskowe i cywilne ofiary, ojciec Ahmeda wyciąga z banku oszczędności i daje synowi: „Uciekaj”. Jest najstarszy z rodzeństwa, jeśli mu się uda, może ściągnie resztę rodziny.

Cztery dni później, Ahmed stoi nad rzeką, patrzy na uzbecki brzeg. Rzekę można przekroczyć tylko mostem, ale drogę blokuje strażnik: „Nie przejdziesz”. To pierwsza lekcja w szkole uciekania: wszystko, co było za darmo, teraz kosztuje”. Ahmed za sto dolarów kupuje dętkę, człowiek, który mu ją przyniósł, pokazuje palcem na rzekę: „Masz pięćdziesiąt procent szans, że ci się uda”. Ahmed nie jest dobrym pływakiem, ale opona zdaje egzamin. Gramoli się na brzeg, za plecami zostawia kraj połykany przez talibów.

Lekcja rosyjska: Chcesz czuć się człowiekiem, jedź do Europy

Ahmed wsiada w pociąg do Taszkientu, a na miejscu idzie do afgańskiej restauracji. Każdy jest tu w drodze. Wpada na Hamida i Rashida, decydują, że dalej jadą razem. Wszędzie słyszą to samo: rząd w Uzbekistanie źle traktuje uchodźców, ruszajcie dalej. Hamid ma przyjaciół w Moskwie, może tam?

Ktoś wskazuje im mężczyznę: „Zapłaćcie mu, oddajcie swoje dokumenty, na granicy nikt was nie będzie kontrolował”. Ahmed daje mu też swój telefon, czuje, że nie ma wyjścia. Wszyscy trzej wsiadają do pociągu Taszkient-Moskwa, na stacji końcowej nikt się do nich nie zgłasza. Tracą dokumenty, ale są u celu. On, jego towarzysze, i może setka im podobnych, którzy wysypują się z wagonów z tym samym pytaniem, co dalej?

Chór doradców brzęczy nad głowami.

- Rosja nie kocha uchodźców, chcesz żyć, pracować, czuć się człowiekiem? Jedź do Europy.

- Tylko na Zachód! Są tam kuzyni Ahmeda, piszą: zajmiemy się wami.

- Białoruś otwiera granicę z Polską, krótki spacer przez las, a dalej gdzie oczy poniosą: Niemcy, Francja, mroźna Finlandia? A jak was złapią? Nie ma się czego bać. To przecież środek Europy.

Właśnie poddaje się Kabul. Choć talibowie od kilku tygodni zdobywali kolejne miasta, mało kto przypuszczał, że Kabul padnie tak szybko. Rodzice Ahmeda od tygodni nie nocują już w domu. Talibowie w dzień mówią do kamer o pokoju, w nocy wyciągają ludzi z domów, a kogo wyciągną, ten nie wraca. Siostry Ahmeda przerwały naukę. Kupiły czadari – obszerne suknie, zakrywającą całą sylwetkę, z niewielką siatką na oczy. Matka przestała pracować, kiedy talibowie zamknęli jej szkołę. A dom z wielką biblioteką ojciec zamknął na klucz.

Lekcja białoruska: kompas zaczyna wariować

Nie przygotowali się dobrze do tej drogi. Zaskakuje ich zimno, mokra od deszczu ziemia i że idą już kilka dni. Błądzą, ale ciągle wierzą w siłę własnych nóg i GPS. Nie chcą płacić przemytnikom. Z Rosji na Białoruś dojechali wynajętym samochodem, w las weszli gdzieś na wysokości białoruskiej Dobrowoli. A potem kompas zaczyna wariować a GPS kręci nimi kółka. Po długiej wędrówce rozpoznają miejsce, w którym już byli. W końcu Ahmed decyduje: wyłączamy telefony, ruszamy na azymut. Kiedy dwa dni później ponownie sprawdzają swoje położenie, są już po polskiej stronie. Ubrania mają ciężkie od wilgoci. Piją wodę z kałuż i bagienek. Czasem widzą zwierzęta, ogromne i piękne. Idą przez ten las trzy lub cztery dni. W końcu wychodzą na skraj łąki, chowają się w tubach - tam spotykamy się po raz pierwszy. Nagrywam ich i Straż Graniczną, machamy sobie na pożegnanie, kiedy siedzą ściśnięci na tylnym siedzeniu wojskowego jeepa: „Good luck!”.

Ahmed granica
30.08.2021,  Teremiski. Interwencja aktywistów i Franka Sterczewskiego. Grupa uchodźców, Ahmed stoi pośrodku z kocem na ramionach. Fot. Agnieszka Sadowska, Agencja Wyborcza.pl

Lekcja z puszczy: Push-back

Budzi mnie dźwięk sms-a. „Wypchnęli nas!”. Kolejne wiadomości: „Umrzemy”. „Jesteśmy w lesie, zrób coś proszę”. Sprawdzam godzinę: jest chwila po pierwszej w nocy. Od naszego spotkania przy drewnianych tubach minęło jakieś dziewięć godzin. Straż Graniczna zabrała ich do placówki, prawnik próbował z nimi porozmawiać, ale nie został wpuszczony. Jednak wywieźli ich z powrotem do lasu?!

W słuchawce słyszę Hamida, płacze.

- Co mamy robić?

- Zaraz napiszę do prawnika. Spróbujcie znaleźć bezpieczne miejsce. Odezwę się rano, obiecuję.

Po szóstej rano wysyłają mi pinezkę. Są po polskiej stronie Puszczy Białowieskiej (dobrze), na terenie Rezerwatu Ścisłego (źle, nie można tam wejść bez przewodnika). W Warszawie i przy granicy z łóżek podrywają się ludzie budzeni telefonami. W stronę Białowieży rusza Tadeusz Kołodziej, prawnik, na którego nazwisko Ahmed, Hamid i Rashid dzień wcześniej przekazali pełnomocnictwo. Jest też Franek Sterczewski, poseł od kilku dni wspierający aktywistów pod Usnarzem Górnym. Ktoś próbuje zdobyć zgodę na wejście do rezerwatu.

Kontakt z chłopakami w lesie rwie się: „Nie mamy zasięgu, bateria słabnie”. Potem cisza, aż do szesnastej, kiedy przychodzi ostatnia pinezka. Przegapiam ją, odbieram po pół godzinie. Są tuż przy drodze, blisko Białowieży. „Jedziemy!” - pisze Sterczewski. A po długiej ciszy kolejny sms od niego: „Mamy ich!”.

Dzień później dostaję zdjęcia z tej interwencji. Grupa uchodźców powiększyła się przez noc do dziewięciu. Rozpoznaję chłopaków. Spod szarego koca wystaje uśmiechnięta twarz Ahmeda.

Uchodzcy odnalezieni w Puszczy Bialowieskiej
30.08.2021 Puszcza Białowieska. Grupa 9 uchodźców z Syrii, Afganistanu, Libanu i Egiptu odnaleziona przez Fundację Ocalenie i posła Franka Sterczewskiego. Uchodźcy byli już w Polsce, ale Straż Graniczna zmusiła ich do przejścia na Białoruś. Ahmed drugi z lewej, z tyłu. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Polskie lekcje Ahmeda: Pamiętam i chcę zapomnieć

Dzwoni do mnie pięć miesięcy później. Jestem zaskoczona, że tak dobrze zna angielski. Gdy rozmawialiśmy przy tubach, nie mówił zbyt wiele. Opowiada, że wyszedł z zamkniętego ośrodka dla cudzoziemców, jest w Warszawie. Kilka godzin później ściskamy się na powitanie. Na chwilę dołącza do nas Franek Sterczewski.

Siedzimy w kawiarni i słuchamy opowieści Ahmeda. Ma tylko to, co na sobie. W pociągu zgubił plecak, a w nim papiery, które dostał wychodząc z ośrodka dla cudzoziemców i swoje zeszyty, w których notował wszystko, co się działo po wyjściu z Puszczy.

- Szkoda, że zginęły – mówię. - Moglibyśmy ten twój dziennik przetłumaczyć, pokazać ludziom.

- Wszystko pamiętam. I wszystko bym dał, żeby zapomnieć.

Uchodzcy odnalezieni w Puszczy Bialowieskiej
Ahmed odnaleziony w puszczy pod Teremiskami. 30.08.2021. Fot. Agnieszka Sadowska/Agencja Wyborcza.pl

Dziennik pamięci: Oczy otwarte, czy zamknięte?

Strażnicy gdzieś nas wiozą i zamykają w osobnych celach. Od razu zasypiam. Budzi mnie głośne „Get up!”. Jest noc, wsadzają nas do otwartego jeepa. Skręcamy w las. Myślę, tu jest wszędzie las, może to droga do innego miasta. Rashid powtarza: wiozą nas z powrotem. Samochód się zatrzymuje. Samochodów tu jest więcej, w każdym po kilu obcokrajowców. Strażnicy każą wysiadać, pokazują w stronę ciemności: Idźcie!

Idą za nami, celują karabinami w nasze plecy. – Tam! Belarus! – powtarzają i odjeżdżają.

Hamid znajduje w notesie telefon do tych dziewczyn, które po południu przyniosły nam koce i jedzenie. Pisze: „jesteśmy znów w lesie!” Drzewa są powyginane, tworzą nad nami kopułę. Przy zwalonym konarze rozkładamy dwa koce. Leżymy na nich w dziewięć osób, jedna przy drugiej. Nie śpię, czuję, że inni też czuwają. Jest tak czarno, że nie wiem, kiedy oczy mam otwarte, a kiedy zamknięte. Wydaje mi się, że coś na nas idzie, macham rękami. Nikt nic nie mówi. O świcie wyślemy pinezkę. I spróbujemy wyjść z tego lasu jeszcze raz.

30.08.2021 Teremiski . Interwencja aktywistow z udzialem Franciszka Streczewskiego - uchodzcy w Puszczy Bialowieskiej - Ahmed . Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.pl
Ahmed na pierwszym planie. 30.08.2021 Teremiski. Interwencja aktywistów i Franka Sterczewskiego. Fot. Agnieszka Sadowska/Agencja Wyborcza.pl

Dziennik: Pinezki i polski poseł

Ciągle się naradzamy. Ktoś mówi: zadzwońmy po taksówkę! Ale taka „taksówka” kosztuje trzy tysiące euro od osoby, w gotówce. Proszę Hamida: nie wysyłaj naszej lokalizacji, znów nas wywiozą! Siadam na ziemi, nie mam siły wstać. Dajcie mi godzinę, proszę. To się nigdy nie zdarzyło, zawsze parłem do przodu, byle prędzej wyjść z lasu. A teraz nie ujdę ani kroku. Nagle jakiś cichy gwizd. Zamieramy, pewnie policja. Tylko Hamid powtarza, że to idzie pomoc, chwilę wcześniej wysłał naszą lokalizację. Widzę chłopaka idącego w naszą stronę. Podnosi ręce: „Przyszliśmy pomóc! Jestem Franek”, powtarza, potem dowiem się, że jest polskim posłem. Za nim biegną inni. Dają nam dobrą zupę. Jeszcze raz podpisujemy dokumenty, że prosimy Polskę o ochronę międzynarodową. Siedzimy tak parę godzin. W końcu znów trzeba zadzwonić po Straż Graniczną.

30.08.2021 Puszcza Bialowieska , okolica Teremisek i Pogorzelc . Grupa 9 uchodzcow z Syrii , Afganistanu , Libanu i Egiptu zostala odnaleziona przez Fundacje Ocalenie i posla Franciszka Sterczewskiego . Uchodzcy byli kilka dni temu w Polsce , ale Straz Graniczna zmusila ich do przejscia na Bialorus . Prawnicy Fundacji Ocalenia odebrali pelnomocnictwa od mezczyzn . Do jednego - 18 - latka zostalo wezwane pogotowie . Grupe odebrala Straz Graniczna . Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl *** Local Caption *** .
Samochód Straży Granicznej, Ahmed w głębi, po prawej stronie owinięty szarym kocem. 30.08.2021. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Lekcja z prysznicem

Nie wiadomo, co zadziałało tym razem. Obecność prawnika, posła, fotografki? Szum medialny? Już ich nie wywożą do lasu, nie przepychają na Białoruś. Straż Graniczna w Narewce zamyka ich w celach na kilka dni. Potem przerzucają ich do Dubicz Cerkiewnych. W niewielkiej sali na podłodze leży kilkanaście cienkich materacy, pod ścianą dwa stoliki, w pomieszczeniu jest też łazienka z dwiema umywalkami, toaletą i pisuarem.

Ahmeda i jego towarzyszy odwiedza Maria Poszytek, aplikantka adwokacka, pracuje przy ich sprawie. Notuje: „Obcokrajowcy skarżą się na brak środków czystości, nie mają czystych ubrań, nie mogą się ogolić, śpią na brudnych materacach, nie kąpali się od dwóch tygodni”. Idzie do pokoju funkcjonariuszy. „Mogą myć się w umywalce”- słyszy. Chwilę później sama chce skorzystać z łazienki, otwiera jakieś drzwi, za nimi prysznic. Wraca do strażników: „Czy na terenie placówki nie ma prysznica, z którego mogliby korzystać osadzeni?”. Kręcą głowami. „A ten, który przed chwilą widziałam?”. Chwila ciszy. - „To pomieszczenia administracyjne, nie wolno z nich korzystać obcokrajowcom”. Dodają, że w placówce jest za mało obsługi. „Nie ma kto pilnować osadzonych”.

W Dubiczach nie ma też lekarza, żadnych książek i gier, którymi mogliby zabijać czas. Chcą napisać zażalenie, ale nie mają kartki i długopisu. Ani telefonów, które strażnicy zarekwirowali im na wejściu. Nie mogą powiadomić bliskich, że żyją. Prawniczka pyta o to strażników. „Na placówce nie ma tłumacza, nie moglibyśmy kontrolować treści rozmów”. Poszytek podaje Ahmedowi swój telefon. Pierwszy raz od dwóch tygodni matka słyszy jego głos. Płaczą oboje. Po wyjeździe prawniczki mężczyźni mogą wziąć jeden prysznic.

Kilka dni później trafiają do Kętrzyna.

Mieszkamy w czteroosobowych kontenerach, ustawionych na płycie boiska. Takich kontenerów stoi tu trzydzieści. Mieszkają w nich tylko mężczyźni. Pierwszego dnia słyszę od strażnika coś, czego nie rozumiem. Dopiero potem sprawdzam w internecie, co znaczy: „Witamy w Guantanamo”.

Pod koniec października ośrodek w Kętrzynie zostaje przeznaczony dla rodzin z dziećmi, więc samotni mężczyźni trafiają do Wędrzyna, niemal pod niemiecką granicę. Na terenie czynnego poligonu zaadaptowano dla nich nieużywane budynki. Ustawiono piętrowe łóżka, wyznaczono sanitariaty i pomieszczenia dla strażników. Najpierw umieszczono tam dwustu mężczyzn, potem kolejnych, aż doszli do sześciuset. Szykuje się miejsca dla kolejnych. Za oknami słychać strzały z poligonu.

Lekcje strażników: Mądrzy ludzie są w Niemczech

W Kętrzynie usłyszałem, że nie mogę narzekać na jedzenie, bo dostaję je za darmo. Ale to nic w porównaniu z Wędrzynem. Tu zabierają mi imię i nadzieję.

W Wędrzynie uczę się polskich cyfr. Nie wołają nas po imieniu, tylko po numerach. I ciągle nas liczą.

Uczę się tu, że jedna tabletka leczy wszystko. Czy boli cię brzuch, głowa, czy masz problem z kręgosłupem albo rozwolnienie. Gdy prosimy o lekarza, zjawia się strażnik i daje nam zawsze taką samą tabletkę. Ludzie chorują, wielu ma krew w kale, pokazują zakrwawiony papier toaletowy strażnikowi, ten wzrusza ramionami i przynosi tabletkę, tę co zawsze. Pewien mężczyzna wył całą noc, ma zstępujące jądro. Tabletka. Jednej nocy Rashid bardzo płakał, bolał go brzuch, twarz miał białą. Ale były święta, więc stałem w oknie i wołałem przez godzinę: pomocy! Potrzebny lekarz! Przyszedł strażnik z tabletką, czuć było od niego alkohol. Powiedziałem: „Zabierz to, zawołaj pogotowie!”. Przyjechał lekarz, dał Rashidowi zastrzyk. Rashid spał po nim długo. I tyle.

W Wędrzynie uczę się, że powinienem być wdzięczny Polsce.

Lekarz mi powiedział „Dajemy ci dach nad głową, darmowe jedzenie, nie zastrzeliliśmy cię w tym lesie. Dlaczego narzekasz?”. A kiedy wszyscy po kolei chorują, zarażając się od siebie, mówi: „Bo nie myjecie rąk!”. Raz nie wytrzymałem, powiedziałem mu: „W Afganistanie uważaliśmy was za przyjaciół, pracowaliśmy dla rządowej armii, dla NATO. Uciekliśmy przed karabinami talibów, a wy nas tak witacie?”. On na to: „Nikt was tu nie zapraszał, chcecie zaprowadzić swoje porządki, oby was wszystkich deportowali”.

Strażnicy są dobrzy i źli. Złych jest więcej, powtarzają:

- Mądrzy ludzie są w Niemczech. Ty jesteś ciągle tutaj.

- Wypierdalajcie do Niemiec.

- Białoruś cię wykopała, a teraz my mamy o ciebie dbać?

Jest też kilku dobrych strażników. Kiedy ogłosiliśmy protest głodowy, dobry strażnik prosił nas: „Zjedzcie coś, to nic nie da, pisaliśmy, gdzie się da”. I przyniósł nam czekoladę. Jeden z głodujących zemdlał, przyjechała karetka, zastrzyk, długi sen i tyle. Strażnik mówił: „Umrzecie tu, a i tak nikt nic nie zrobi”. Więc po kilku dniach przerwaliśmy protest. Kilka razy widziałem, jak dobrzy strażnicy płaczą.

Dziennik przemocy

W Wędrzynie jest wielu takich jak my, którzy nielegalnie przekroczyli granicę. Ale są też kryminaliści, oni wszystkimi rządzą, boimy się ich. To przemytnicy, głównie: Czeczeni, Turcy, Ormianie. My nie możemy mieć ostrych przedmiotów ani smartfonów, oni mają noże zrobione z żyletek i długopisów, i najnowsze iPhony. Jeśli któryś nie przychodzi na posiłek, strażnicy przynoszą mu jedzenie do pokoju. Inni osadzeni muszą im usługiwać, przynoszą herbatę i wodę.

W zamian za przywileje tamci nie robią burd. Taki układ ze strażnikami.

Raz wybuchły walki, podobno zaczęło się od bójki między przemytnikiem a strażnikiem. Przyjechała policja, wszystkich nas wyrzucili z pokoi, a kiedy wróciliśmy, nasze rzeczy leżały na podłodze. Ubrania, ręczniki, na to rozsypany cukier, sól, herbata. Kazali nam to sprzątnąć, a potem zobaczyliśmy w internecie zdjęcia tego bałaganu, podpisane: uchodźcy zdemolowali ośrodek.

Jest tu jeszcze trzecia grupa ludzi – obcokrajowcy. Mieszkają na Zachodzie, chcieli ratować z lasu swoich bliskich. Jak ten Irakijczyk, od lat mieszkał legalnie w Finlandii. A teraz siedzi z nami, bo przyjechał na granicę ratować swojego brata.

Lekcje z zamknięcia

Kto ma telefon, trzyma go przy sobie, jak dłoń bliskiej osoby.

Dla Hamida telefon to jasny głos jego żony. Jak to zrobiła, że może dzwonić do niego za darmo?

Dla Rashida to ciepły bas jego ojca.

Ahmedowi telefon służy do kłamstwa. Mówi bliskim: „Jestem w dobrym miejscu, nie martwcie się. Nie piszę za często, bo słaby tu internet”.

To ostatnie to akurat prawda. Z sieci mogą korzystać przez półtorej godziny w tygodniu. Musi wystarczyć na wszystkie wiadomości, czaty, maile z prośbą o pomoc, pozdrowienia dla bliskich i pytania „co się ze mną stanie?”.

Dziennik: Podania i zastrzyki

Piszemy podania, wnioski, dziesiątki podań. Potrzebujesz lekarza? Piszesz wniosek i czekasz tydzień. Niektórzy błagają: deportujcie mnie do kraju. Nic. Kiedy pytamy „Co z moją sprawą? Kiedy mnie wypuścicie?”, strażnicy odpowiadają trzema zdaniami, które znamy na pamięć:

- Musisz czekać.

- Może jutro.

- Nie wiem.

Nie ma żadnych reguł: nagle wypuszczają dużą grupę Afgańczyków, a reszta zostaje.

Ludzie tu wariują. Walą głową w ścianę. Nie ma tygodnia, by ktoś nie chciał się powiesić. Jak Egipcjanin, który wysłał już sto podań z błaganiem „Odeślijcie mnie do domu”. Przyjeżdża pogotowie, dają mu zastrzyk, śpi długo. I tyle.

Ludzie robią to nocami, ale zawsze znajdzie się ktoś czujny, kto usłyszy kroki w łazience i pobiegnie sprawdzić, co się dzieje. Nocami nikt nie śpi. Każdej nocy ktoś płacze. Najwięcej nastoletni chłopcy.

Znalazłem w internecie zdjęcia z demonstracji w Warszawie. Patrzyliśmy na tłumy ludzi, którzy wyszli na ulicę bronić praw uchodźców i na transparenty: „Nikt nie jest nielegalny”. Popłakaliśmy się.

Lekcje z Wędrzyna: Kurd pięknie śpiewa o poranku

W dzień pokoje zamierają. Ktoś odsypia nieprzespaną noc, ktoś tylko udaje, żeby schować się na chwilę we własnej głowie, przed ciągłym szumem cudzych głosów. Ale życie się toczy.

W pierwszym pokoju: dyskusje i wykłady, przodują w tym Kurdowie. Ktoś zgłasza temat, a potem część swojego przydziału na internet przeznacza na przygotowania. Ahmed nie rozumie ich języka, ale siada z boku i słucha. Lubi na nich patrzeć, błyszczą im oczy, kiwają głowami, ściśnięci na pryczach spierają się o filozofów.

W drugim pokoju gry: karty, domino, turnieje szachowe. Jest tu wielu świetnych graczy.

W trzecim: muzyka. Ahmed uwielbia głos jednego z Kurdów, który siada na krześle o poranku i śpiewem odprowadza ludzi na śniadanie.

W innym – wspólne czytanie wierszy. Ahmed myśli wtedy o matce. Nad pryczą powiesił słowa Rumiego: „Przestań zachowywać się, jakbyś był mały i nic nieznaczący. Jesteś wszechświatem w ekstatycznym ruchu”.

Dziennik Ahmeda: Moja lampa Alladyna

Kolega poprosił, żebym go rozweselił. Potrzebuje dobrej energii, a nie modli się jak inni, bo nie wierzy w Boga. Opowiedziałem mu historię o lampie Alladyna i dodałem, „Nie martw się, ty też znajdziesz taką lampę”. Śmialiśmy się z tego bardzo. Inny kolega siada na łóżku, zamyka oczy i gra na niewidzialnych skrzypcach. Nikt mu nie przeszkadza. Gra i gra.

To nie on oszalał. To miejsce nie jest normalne.

Wczoraj wezwali mnie strażnicy.

- Wychodzisz.

- Kiedy?

- Za pięć minut.

Pobiegłem pożegnać się z Hamidem i Rashidem: - Nie martwcie się, widziałem na biurku dużo dokumentów, podobno wiele osób odzyska w tym tygodniu wolność.

Skłamałem. Chciałem zostawić ich z nadzieją.

Oprócz mnie zwolnili jeszcze kilku... Strażnicy zawieźli nas na stację kolejową w Świebodzinie. Na peronach leżał śnieg. Pokazali palcem na zachód: Germany!

Byłem zdziwiony: - Przecież mamy jechać do Warszawy.

- Po co? Jedźcie do Niemiec!

Zostają sami na peronie. Nikt nie wie, o której odjeżdżał pociąg. Pomagają im dwaj mieszkańcy Świebodzina, zaglądają na dworzec regularnie, gdy widzą obcokrajowców, częstują herbatą, pomagają wymienić pieniądze, kupują bilety i karty sim. Nie biorą pieniędzy.

Przed drugą w nocy Ahmed wsiada w pociąg, pięć godzin później wysiada na Centralnym w Warszawie. Zapomniany plecak zostaje w przedziale.

Dzień później słyszę w telefonie jego głos.

Dziennik: Siłą Polski nie pokocham

Wielu robi tak, jak radzą strażnicy, wsiadają w pociągi na Zachód. Po tym, co nas tu spotyka, w lesie i w tych ośrodkach, kto by chciał zostać? Tu nie jesteśmy ludźmi. Nie wiem, co robić, zostać czy wyjechać. Prawo mówi, że to w Polsce powinienem ubiegać się o ochronę. Jeśli wyjadę, przerwę procedurę. Czy potem będę mógł żyć, uczyć się, pracować? Ale tu odebrano mi tak wiele dni. Płacę cenę, nie wiem za co. W Afganistanie mamy takie powodzenie: „Możesz walczyć siłą, ale nie możesz siłą zmusić kogoś do miłości”. Co zrobiła Polska, żebym ją pokochał? Przez te wszystkie dni nikt nie uczył mnie języka, kultury. Słyszę tylko, że jestem nikim. W lesie kazano mi wracać na Białoruś, w Wędrzynie wynosić się do Niemiec albo wracać do siebie. Gdyby Afganistan był wolny, nie czekałbym ani dnia, ale jeśli dziś tam wrócę, zginę. Talibowie zabili już kilku moich kuzynów. Odkąd wyszedłem z domu, nie było chwili, w której pomyślałbym: jest dobrze. Wszystko, o czym dzisiaj marzę to jeden dobry dzień.

Lekcja ostatnia: Ahmed pyta o tytuł

Żegnamy się, obiecujemy sobie kolejne spotkanie za parę dni. Franek Sterczewski umawia się z Ahmedem na grę w kosza. W pewnym momencie Ahmed mnie pyta:

- Gdyby twoje życie było książką, jaki miałaby tytuł?

Bawi mnie to ale widzę, że jest poważny.

- A twoja? - odbijam pytanie.

- Nazywałaby się „To była dopiero część pierwsza”.

Ahmed, uchodźca z Afganistanu
Kilka dni temu Ahmed przysłał mi swoje aktualne zdjęcie.

Lekcje inne: I nikt ich nie wypycha do lasu?!

Piszę do Ahmeda parę dni później. Widzę, że długo nie odbiera wiadomości. W końcu przychodzi odpowiedź. „Trudno mi to pisać, nie dałem rady zostać w Polsce. Jadę tam, gdzie będę mógł pomyśleć o przyszłości. Przepraszam”.

Miesiąc po zwolnieniu Ahmeda, Hamid i Rashid zostali przeniesieni do ośrodka zamkniętego w Lesznowoli. Teraz są już na wolności. Kiedy wychodzili, trwała już wojna w Ukrainie. Hamid zapytał mnie wtedy:

- Co się dzieje z ukraińskimi uchodźcami?

- Uciekają do Polski.

- I nikt ich nie wypycha do lasu?

- Granica jest dla nich otwarta.

- Dzięki Bogu – uśmiechnął się.

Kończę ten tekst, a polsko-ukraińską granicę przekroczyło już ponad dwa miliony ludzi. Na granicy białoruskiej budują mur. Grupa Granica alarmuje, że w ostatnich dniach jest coraz więcej próśb o pomoc w białowieskich lasach.

*Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

;

Udostępnij:

Dorota Borodaj

Reporterka, autorka wywiadów, publikowała m.in. w „Dużym Formacie”, magazynach „Pismo” i „Kontakt”, „Wysokich Obcasach”, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, pracuje nad książką-reportażem o obronie Puszczy Białowieskiej w 2017 roku.

Komentarze