0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

17 września 2021 minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek wystąpił w „Sygnałach Dnia” w „Jedynce”. Cały zapis rozmowy można przeczytać na stronie radia.

Minister mówił m.in., że III RP prowadziła złą politykę historyczną - pozwalającą, zdaniem ministra, na oskarżanie Polaków o rozmaite zbrodnie. Zacytujmy:

„Mówię my jako Polska przez pierwsze dwie dekady dwudziestego... przepraszam, III Rzeczpospolitej Polskiej, przez pierwszą dekadę XXI wieku również, myśmy prowadzili politykę historyczną, która była po prostu antypolska, ta pedagogika wstydu, o której wielokrotnie mówiliśmy, doprowadziła do kompletnego... kompletnej dezinformacji, ale też kompletnej nieświadomości tego, co się dzieje w ogóle w polityce historycznej europejskiej. I doprowadziła również do paraliżu, jeśli chodzi o możliwości odpowiedzi na fałszowanie historii ze strony innych podmiotów na arenie międzynarodowej”.

O „pedagogice wstydu” OKO.press pisało wielokrotnie, np. tutaj. Wykazywaliśmy, że jest to prawicowa fantazja nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistością. Dla polityków prawicy sam fakt mówienia o rzeczach niezbyt zaszczytnych z przeszłości - np. o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach - to już „pedagogika wstydu”.

W Niemczech jest narracja zupełnie fałszywa, która pokazuje tylko bohaterów niemieckich, jak Stauffenberg, niepokazującą dokładnie zbrodni, jakich dokonali Niemcy przez te wszystkie lata drugiej wojny światowej.
Fałsz. Niemcy mówią o zbrodniach wojennych, omawiają je w podręcznikach szkolnych
"Sygnały Dnia" 1PR,17 września 2021

Minister Czarnek powiedział także, kto jego zdaniem zakłamuje przeszłość: Rosjanie i Niemcy. (Mówił o „Związku Radzieckim”, ale chodziło mu o Rosję.) Powiedział m.in., że Niemcy nie mówią o zbrodniach niemieckich w czasie II wojny światowej.

O to, jak jest naprawdę, OKO.press zapytało prof. Krzysztof Ruchniewicza, historyka i niemcoznawcę, kierownika katedry historii najnowszej w Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego, autora m.in. podręczników i materiałów szkolnych oraz analiz podręcznikowych.

Adam Leszczyński, OKO.press: Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek powiedział, że Niemcy zakłamują zbrodnie hitlerowskiej Rzeszy. Cytuję: „w Niemczech jest narracja zupełnie fałszywa, która pokazuje tylko bohaterów niemieckich, jak Stauffenberg, niepokazującą dokładnie zbrodni, jakich dokonali Niemcy przez te wszystkie lata drugiej wojny światowej, no to są rzeczy, które rzeczywiście były, są i na pewno będą”. Pan zna podręczniki niemieckie. Co w nich jest?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Nie jest prawdą, że w niemieckiej szkole nie mówi się o zbrodniach Hitlera. Najpierw jednak uwaga: nie ma jednego podręcznika w Niemczech, który byłby centralnie dopuszczony do użytku szkolnego w całym kraju. W każdym landzie istnieje ministerstwo kultury, które decyduje, jakie podręczniki są używane w szkołach na jego terenie. Nauczyciel ma do dyspozycji zwykle kilka podręczników.

Ostatnia wojna jest w nich najczęściej łączona z nazizmem - należy do rozdziału „Narodowy socjalizm i II Wojna Światowa”. Trzeba jednak przyznać, że liczba stron przeznaczonych na ten temat się zmienia. Mamy więc także podręczniki, w których pisze się o niej na kilku zaledwie stronach. W porównaniu z polskimi podręcznikami to ogromna dysproporcja. U nas wojnie poświęca się 40-50 stron.

Co one mówią o Polsce?

Polsce jako osobnemu tematowi nie poświęca się wiele miejsca. Chyba że - i tu ważne zastrzeżenie – z przywołaniem polskich przykładów omawia się jakiś szerszy problem. Na takie zagadnienie autorzy i autorki przeznaczają wtedy kilka stron, przykładem temat dotyczący pracy przymusowej Polaków.

W kontekście wojny pojawia się najczęściej pięć wątków, przedstawianych z pomocą tekstu i ilustracji. Polska jest wymieniana jako kraj, przeciwko któremu została skierowana narodowo-socjalistyczna agresja i który przez Hitlera został skazany na zniszczenie. Ten temat jest powszechnie obecny, zatytułowany najczęściej „Agresja na Polskę”.

Drugi wątek to wojna obronna 1939 roku. Przedstawia się ją zazwyczaj bardzo krótko. Przewaga Niemców była zbyt duża, zastosowano po raz pierwszy strategię Blitzkriegu. Dla zilustrowania wykorzystano zdjęcia nurkujących bombowców, żołnierzy Wehrmachtu w pojazdach opancerzonych z polskimi znakami granicznymi jako trofeami.

Trzeci wątek: w każdym podręczniku mówi się o bardzo brutalnym reżimie okupacyjnym. To jest bardzo mocno podkreślone - że były masowe rozstrzeliwania przedstawicieli polskiej elity, eksterminacja polskich Żydów. Tekst jest ilustrowany zdjęciami i dokumentami.

Nikt więc nie wypiera zbrodni?

Nikt. Czwarty wątek to Zagłada - że Polska była geograficznym miejscem, gdzie dokonał się Holocaust europejskich Żydów. Symbolem tej zbrodni stał się obóz zagłady Auschwitz. W przedstawianiu jego ofiar nie zawsze pojawia się polskie odniesienie. Kojarzy się go przede wszystkim z Żydami, ewentualnie z Sinti i Romami. Piąty wątek - wysiedlenie i wypędzenie ludności niemieckiej w latach 1945-1946. Pokazany jest jako konsekwencja wojny. Ponadto zwraca się uwagę, że także inne grupy narodowe, w tym Polacy, były ofiarami przymusowych przesiedleń. Tak w skrócie wygląda zawartość podręcznika na poziomie odpowiadającym naszej szkole podstawowej.

Polski i niemiecki uczeń rozmawiają o wojnie. Każdy wie tyle, ile się dowiedział w szkole. Mogą się dogadać?

Są różnice, to nie ulega wątpliwości. Nie znajdzie Pan jednak w żadnym z niemieckich podręczników elementów tworzących wizerunek wroga. Nie nastawiają one w żaden sposób - absolutnie - młodych Niemców negatywnie do Polaków.

Nie ma wykręcania się od odpowiedzialności?

Nie ma. Podręczniki zachęcają uczniów do dyskusji przez dobór materiałów źródłowych. Ważny temat stanowią powojenne spory w Niemczech o odpowiedzialność za zbrodnie. Tego akurat w polskich podręcznikach nie ma - polski uczeń nie znajdzie w nich wątku „jak Niemcy zmagają się z przeszłością III Rzeszy”. To wydaje mi się nie do końca w porządku wobec Niemców, bo przemilcza ważne i bolesne procesy społeczne za Odrą.

Polskie podręczniki poświęcają bardzo dużo miejsca przebiegowi walk wrześniowych. U nas narracja koncentruje się na wątkach walki zbrojnej. Uczeń niemiecki nie będzie znał stosunku sił, liczby czołgów i samolotów i tak dalej. W polskim podręczniku wyraźna jest obecność wątków heroicznych. W niemieckim ich naturalnie Pan nie znajdzie - nikt tam nie gloryfikuje odwagi niemieckich żołnierzy i sukcesów Blitzkriegu.

Niemieckie podręczniki przedstawiają wojnę z Polską jako coś krótkiego - co się bardzo szybko skończyło. Natomiast po polskiej stronie zwraca się uwagę na etapy polskiego oporu, bitwy, w końcu straty niemieckie. Uczeń w Niemczech może myśleć, że to było po prostu zajęcie jakiegoś terytorium.

Nie do końca wybrzmiewa w niemieckich podręcznikach, że Polska miała do czynienia z dwoma agresorami - 17 września ZSRR zaatakował nasz kraj, a potem doszło do podziału ziem Polski i prawie dwuletniej współpracy Hitlera ze Stalinem. W każdym podręczniku jest jednak pakt Ribbentrop-Mołotow. Natomiast specyfika okupacji radzieckiej w Polsce, represje i deportacje ludności, autorów niemieckich podręczników nie interesują.

Mamy też różnice w opisie reakcji Zachodu. W polskich podręcznikach mówi się o „dziwnej wojnie” Zachodu, o tym, że zostawił nas samych w obliczu agresji. W Niemieckich podkreśla się, że Hitler źle obliczył reakcje Zachodu, że Francja i Wielka Brytania wypowiedziały mu wojnę, dotrzymując umów z Polską.

Mamy więc dość różne obrazy wojny w podręcznikach polskich i niemieckich. W naszych dominują militaria i heroizm - opowieść o walce z okupantami. W podręcznikach niemieckich, w których m.in. publikuje się zdjęcia propagandowe Wehrmachtu - opisując naturalnie, że są propagandowe - koncentruje się na brutalności okupacji niemieckiej. Stanowi to wprowadzenie do tematu Holokaustu. W Polsce, mam wrażenie, rozróżnia się nadal los Żydów i Polaków. W podręcznikach niemieckich traktuje się jednych i drugich bardziej jako obywateli państwa polskiego.

Od lat trwają prace nad wspólnym podręcznikiem polsko-niemieckim. Co się z nim dzieje?

Po stronie niemieckiej projekt został zakończony. Ukazały się cztery tomy. Czwarty to odpowiednik podręcznika do polskiej ósmej klasy. To pierwsza taka propozycja - pokazania II wojny światowej w sposób bardzo szeroki. Zajmuje ona w nim 50 stron. Po raz pierwszy polskim i niemieckim autorom udało się znaleźć formę łączącą wątki istotne dla obu stron - żeby uczniowie polscy i niemieccy mogli uzyskać pełną wiedzę o II wojnie światowej.

Wszystkie te tomy zostały dopuszczone do użytku w Niemczech (z wyjątkiem Bawarii). Polskie ministerstwo zleciło recenzje podręcznika, ale dotąd nie wydało zgody na jego używanie. Tomy wcześniejsze weszły już do obiegu, ale oczywiście fakt niedopuszczenia ostatniego wpływa na wybory nauczycieli. Mając na uwadze zmiany struktury szkolnej i programów, które pojawiły się po drodze, Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne, wydawca podręcznika, dodatkowo przygotowało zeszyt uzupełniający. Jak dotąd, nie wpłynęło to na przyspieszenie wydania decyzji przez ministerstwo. Wielka szkoda. To nowoczesny podręcznik i unikalna szansa na wspólne dyskutowanie o wypracowanej wizji historii, bez zamiatania niczego pod dywan.

Poza tym projektem polski rząd nie ma wpływu na niemieckie podręczniki? Np. Czarnek nie może ich oprotestować, gdyby chciał?

Minister oczywiście nie ma żadnego bezpośredniego wpływu na niemieckie podręczniki, podobnie jak jego niemieccy odpowiednicy w stosunku do naszych podręczników. Polsko-niemiecka komisja podręcznikowa istnieje od lat 70. XX w., ale jest ciałem doradczym i badawczym. Zajmuje się m.in. analizowaniem podręczników, treści podręcznikowych, przygotowywaniem zaleceń itp. Polsko-niemiecki podręcznik został zresztą przygotowany pod jej egidą, po wielu latach dyskusji.

Dlaczego ministerstwo zwleka?

Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Nie chcę dywagować, kto recenzował i do jakich doszedł wniosków. Recenzje są poufne. Lista specjalistów zatwierdzonych przez ministerstwo jako recenzenci jest długa, ale wybiera się z niej dowolnie. Byłoby jednak wskazane, by minister sam sięgnął po 4. tom podręcznika i przekonał się osobiście o jego zawartości. Wówczas dowiedziałby się, jak dużą i ważną pracę wykonał zespół polsko-niemieckich autorów, tłumaczy i wydawców. Być może wtedy zastanowiłby się, czy wypowiadając takie opinie jak powyższa, nie dowodzi swej ignorancji, jak i braku szacunku dla kilkuletniego wysiłku zespołu projektu. Robiąc z 4. tomu „półkownika”, tracimy unikalną szansę bezpośredniego wpływu na treści nauczane w niemieckich szkołach i podważamy celowość współpracy historyków i dydaktyków z obu krajów.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze