Historia Polski potoczyłaby się inaczej, gdyby cała opozycja słuchała tego, co Janek. Poza Kaczmarskim, Okudżawą i Demarczyk - ówczesny standard, jako jedyny znał Reeda, Zappę, The Who. Był chodzącą encyklopedią. Zagiąłby każdego z muzyki, sportu, matematyki, historii himalaizmu i nie wiem, czego tam jeszcze
[W 2012 przeprowadziłem z Janem Lityńskim dla „Krytyki Politycznej” rozmowę o rocku, którego słuchał częściej niż Kaczmarskiego i Okudżawę. Przypominam ją wstrząśnięty wiadomością o jego śmierci. Janek był niesamowity, zawsze go podziwiałem - Robert Kowalski]
Rozmowa z 2012 roku.
Robert Kowalski: Proponuję Ci zabawę w „Wielką grę”. Oto 4 koperty, wybierz jedną i odpowiedz na pytanie. Którą wybierasz?
Jan Lityński: Wybieram kopertę nr 3.
OK, przeczytaj. To tekst piosenki. Proszę o podanie autora.
Walk on the wild side, no to jest Lou Reed.
Holly came from Miami FLA
Hitch-hiked her way across the USA.
Plucked her eyebrows on the way
Shaved her leg and then he was a she
She said, hey babe, take a walk on the wild side,
Said, hey honey, take a walk on the wild side.
Pamiętasz, z jakiej to płyty, z którego roku i co się wtedy działo w Polsce?
To jest jego pierwsza albo druga solowa płyta. Transformer, rok 1972.
Masz tę płytę? Kupiłeś ją w tamtych latach?
Coś ty. Wtedy nie było żadnych szans na kupowanie takich płyt. Pierwszą płytę kupiłem w 1974 roku, czy jakoś tak, i to była Abbey Road (1969) Beatlesów, kosztowała 400 złotych, czyli jedną piątą mojej pensji. Wtedy trzeba było słuchać radia, bo mało kto miał magnetofon. Ja kupiłem sobie magnetofon w 1969 roku, tzn. dostałem go po wyjściu z więzienia. Mama mi kupiła.
1969 to był rok koncertu w Woodstock. Jesteś chyba jedyną osobą ze swojego pokolenia – dowiedziałem się o tym z książki Kamila Sipowicza Hipisi w PRL-u – zaangażowaną w opozycyjną działalność polityczną, która słuchała takiej muzyki. To Cię bardzo wyróżnia. Przecież ten wylosowany przez Ciebie tekst piosenki mówi o transwestycie, który goli sobie nogi, handluje kokainą, żeby się utrzymać, jest prostytutką. To jest kompletny kosmos wobec muzyki, której słuchali Twoi koledzy.
Tylko, że ja usłyszałem to znacznie później, może pod koniec lat 70., a płytę kupiłem sobie dopiero w latach 90., przedtem miałem to przegrane od kogoś na kasetę. No, ale The Velvet Underground czy Lou Reed to był kosmos także dla muzyki rockowej. Muzyka rockowa wtedy też taka nie była. Ona jest brudna, a zarazem subtelna i delikatna. Zespoły hipisowskie pod koniec lat 60. śpiewały radosną, melodyjną muzykę. Wyjątkiem było MC5 i późniejsze nieco New York Dolls.
A Rolling Stonesi w czarnych kapeluszach przeciwko białym kapeluszom Beatlesów?
Beatlesi od Rubber Soul (grudzień 1965), a właściwie już od Help (sierpień 1965) są inni. W ogóle bardziej słuchałem właśnie ich, ale Rolling Stonesów też. Byłem na ich koncercie w Kongresowej.
Jak zdobyłeś bilet?
Mama kolegi pracowała w Pagarcie.
Szalałeś na koncercie z marynarą?
Nie, ale dałem się wciągnąć.
Tańczyłeś?
Raczej ruszałem się. Tak jak wszyscy prawie. Znałem wcześniej ich muzykę, ale mało. Wtedy to dochodziło punktowo, coś się usłyszało w Radiostacji Harcerskiej, w Trójce, w Radio Luksemburg.
Trójka już była?
Była, chyba powstała w 1962 roku. Nagrałem z ich audycji dużo świetnej muzyki.
Rozumiałeś, o czym śpiewają angielskie zespoły?
Nie, tak tyle, o ile.
Dlaczego wolałeś rocka od poetycko-politycznych brzdąkań, całego tego klimatu opozycyjnego, Okudżawy, Wysockiego, Kaczmarskiego? Wszyscy oprócz Ciebie żyli tylko tym.
To nie jest tak, ja też tego słuchałem. Nie byłem inny specjalnie. Gdybym miał powiedzieć, co było muzyką mojego pokolenia, to była na przykład Demarczyk, to nie ulega żadnej wątpliwości, poza tym Młynarski, no i „Kabaret Starszych Panów”. W Polsce jedyna mocniejsza muzyka, którą znałem, której słuchałem – ciekawych zespołów było więcej, np. Romuald i Roman czy Zdrój Jana, tylko ja ich nie znałem – to był zespół Breakout. To ważna grupa, jako Blackout śpiewali protest-songi o napalmie, ale muzycznie to było fajne, chociaż nosiło cechy zamówienia politycznego.
To było o amerykańskim imperialnym militaryzmie.
O wojnie w Wietnamie. Potem pojechali na Zachód i przywieźli stamtąd muzykę blues-rockową. Świetną.
Podaj, proszę, muzyczny wspólny mianownik dla komandosów. Czego słuchali?
Okudżawy, jakieś francuskie piosenki, już po marcu śpiewali Karela Kryla w tłumaczeniu Jacka Tarkowskiego, do tego piosenki z STS-u, np. Kapitanowie Matwiejewej w kapitalnym tłumaczeniu Fedeckiego…
Słuchali, a potem śpiewali to wszystko?
No tak. To znaczy ja nie jestem w stanie wydać z siebie dźwięku, ale inni śpiewali. Założyliśmy nawet takie trio.
Trio słuchających?
Nie, ja miałem śpiewać, ponieważ nie mam słuchu, a Mirek Sawicki i Sewek Blumsztajn, obydwaj bardzo muzykalni, mieli śpiewać. Ale nie zrobiliśmy kariery żadnej.
Jeszcze macie szansę. Powiedz, jak jak to się stało, że właśnie Okudżawa, dziecko zastrzelonego ojca, uwięzionej matki, wyśpiewujący utratę, traumę wojenną, stał się bardem opozycji politycznej? Dziś wydaje się przede wszystkim smutny.
To nieprawda, to były świetne piosenki mówiące prawdę o Związku Radzieckim, ale też budujące wspólnotę. Np. taka piosenka, że jedzie po Arbacie i czuje związek z pasażerami. Okudżawa to były pieśni o naszej sytuacji.
Kojarzę taką piosenkę o żołnierskich butach.
Tak, pamiętam nawet słowa po rosyjsku (recytuje kilka zwrotek w oryginale). W ogóle rosyjskiego nauczyłem się właśnie na piosenkach w latach 70.
Nie wydaje Ci się, że gdyby większość osób z twojego środowiska słuchała kontrkulturowej muzyki, np. Mothers of Invention Franka Zappy albo Lou Reeda, to zupełnie inaczej mogłaby się potoczyć nasza historia? Przecież oni śpiewali o zupełnie innych sprawach.
Ja tego słuchałem, ale oni nie nawiązywali żadnego kontaktu z polskim słuchaczem.
A dzieliłeś się z kolegami swoją muzyczną erudycją? Dawałeś im rzeczy do słuchania?
Nie, po co miałem z nimi o tym rozmawiać? Ich to nie interesowało. Słuchaliśmy razem Kaczmarskiego. To zresztą bardzo głęboka muzyka, z głębokim wglądem w historię, w sztukę. Jego piosenki o obrazach są niesamowite.
Ale i tak królowała Obława …
Kaczmarski miał to nieszczęście, że jego dwie ważne piosenki – Mury i Obława – zostały kompletnie niezrozumiane. Pierwsza była o sztuce i o samotności. Druga o kimś, kto jest tropiony i się broni, ale nie ma stada. Nieszczęście, a może szczęście Kaczmarskiego polega na tym, że jego trudniejsze piosenki były słabo odbierane, ale i tak stał się bardem pokolenia, bardem Solidarności. Co ciekawe, był taki Przegląd Piosenki Prawdziwej w 1981 roku, pomiędzy zjazdami Solidarności, zorganizowany przez Maćka Zembatego, tam było dużo ludzi ze stoczni. I śpiewał Kaczmarski, ale śpiewał też Zwoźniak [Jacek Zwoźniak, znany m.in. z przeboju Ragazzo da Napoli – przyp. RK] taką piosenkę o dupie zawieszonej nad Polską, nawet choćby była czerwona. I ta piosenka wygrała w głosowaniu publiczności.
No to słabo.
No tak, Kaczmarski ze swoją subtelnością był inaczej odbierany. Chociaż dzięki Murom był też autorem masowym. Niestety jest to piosenka, której ludzie kompletnie nie zrozumieli, przecież ona się kończy słowami o budowaniu murów, a ludzie Solidarności myślowo od tego uciekali.
Myślałem, że Ty jękniesz choć trochę, że lata całe rządził tu romantyczny porządek pieśni polskiej i rosyjskiej, że westchniesz z tego powodu, że np. nie panował tu inny gust muzyczny, chociażby taki jak Havla, który się zachwycił Zappą do tego stopnia, że mu proponował stanowisko ministra w rządzie. Czy ludzie tacy jak Kuroń czy Michnik wiedzieli, kto to jest Zappa, Lou Reed, The Stooges, Led Zeppelin, Van Morrison…
Chyba nie wiedzieli. Polska opozycja, nawet to kiedyś opisywałem, była zasadzona na powadze. Nawet dowcip był poważny, polityczny. Choć wybija się z tego Piwnica pod Baranami, która była słuchana i lubiana. A potem już w latach 70. to przede wszystkim Salon Niezależnych ze wspaniałymi piosenkami Jacka Kleyffa i Teatr Ósmego Dnia, gdzie śpiewano też na przykład songi według Staszka Barańczaka. Natomiast czeska opozycja była zbudowana z kontrkultury. Havel wyrastał z kontrkultury, z teatru absurdu. Organizował na Hradecku koncerty muzyki rockowej, organizował performanse, w których wszyscy występowali w białych prześcieradłach. Karta 77 rozpoczęła się od obrony zespołu The Plastic People of the Universe, to w ogóle był inny świat. Havel był z innego świata, z praskich teatrzyków, a nasza opozycja z Października ‘56 – pełna powaga i śpiewanie pieśni siermiężnej bądź poetyckiej.
To chyba górą Czesi .
Ale myśmy byli lepsi jako opozycja! To trzeba rozumieć atmosferę tamtych lat. Ja będę jednak bronił tego trochę. Jak się słuchało piosenki łagrowej, a ja tego też więcej słuchałem niż moi koledzy, miałem cały zbiór tych pieśni…
Skąd to miałeś?
To ludzie przywozili na taśmach z Rosji. Duży zbiór miał nieżyjący już operator filmowy Jurek Gościk. Ktoś był w Moskwie, ktoś przywiózł, ktoś przegrał. Ja też miałem duży uporządkowany zbiór, to były pieśni śpiewane do gitary, z koncertów w prywatnych mieszkaniach. Na tym nauczyłem się rosyjskiego. Taki np. Aleksandr Galicz, jego opis Rosji jest niesamowity. Jest taka jego piosenka o pomnikach, że toczy się niby normalne życie, a nocą wszystkie pomniki z fajką, czyli pomniki Stalina się schodzą i rządzą wszystkim. Galicz, Wysocki, Okudżawa są najbardziej znani, wspaniali, ale tych bardów w Rosji było co niemiara. Czuło się naturalną łączność z tymi ludźmi z ich życiem i marzeniami. Jak ja tego słuchałem, a także zamęczałem swoich gości tymi piosenkami, czułem tę grozę [recytuje po rosyjsku o stuku pociągu jadącym z więźniami na wschód].
To jest potworne. Dlaczego na nas tak silnie to działa, a na Czechów jakby jednak mniej?
Jak to mniej? Przecież mieli Karela Kryla. Był Jaroslav Hutka, który, kiedy Havel został aresztowany, śpiewał o Havlu, Havlíčku, co ma znaczenie w czeskiej historii, bo Havlíček (Karel) to był XIX-wieczny pisarz, prześladowany i internowany. Hutka do tego nawiązywał. Bardzi czescy byli dosyć podobni do naszych, ale obok tego byli ci Plastikowi (The Plastic People of the Universe) odwołujący się do Zappy, do Velvet Underground, do Rolling Stonesów, do Animalsów. Czeskie zespoły rockowe były tam prześladowane. W Polsce to niewyobrażalne. Plastikowi, chcąc nie chcąc, stawali się buntownikami przeciwko systemowi. Ivan Jirous (poeta, menedżer zespołu) napisał wtedy, że „odbywa się teraz w Czechach trzecia rewolucja, jakie były dwie pierwsze, to nie mam pojęcia, ale ta jest niewątpliwie trzecia”.
A skąd pomysł Havla, żeby Zappę zatrudnić w czeskim rządzie?
Byłem na Hradecku pierwszy raz w w sierpniu 1989 roku. Havel właśnie był zwolniony z więzienia, a myśmy byli świeżo wybranymi posłami. On miał taki stały zestaw muzyczny: Velvet Underground, dużo Zappy i Rolling Stonesi.
Zaraz wrócę do Havla, ale tak à propos, a jaki był zestaw muzyczny np. Geremka?
Pewnie Mozart, Beethoven.
Kuronia?
Brassens, Okudżawa, Kaczmarski, Demarczyk.
A Michnika?
Adama? Hm… podobny chyba.
A jak byś obstawił Wałęsę?
Raczej w stylu inżyniera Mamonia.
OK, wracamy do Havla, Jaggerowi też mógł zaproponować jakieś ministerstwo.
No mógł, ale zaproponował Zappie. Zresztą Zappa jest muzycznie najbardziej wyrafinowany z tych wszystkich muzyków, to intelektualista muzyczny. Zappa – w przeciwieństwie do Lou Reeda, który jest ponury – jest pełen dystansu do siebie i pełen poczucia humoru, co go moim zdaniem bardzo zbliża do Havla, bo on też był pełen dystansu do samego siebie. Zappa wyśmiewa się z samego siebie, wyśmiewa się ze wszystkiego.
A Twój zestaw w tamtych latach?
Beatlesi Abbey Road, jeżeli już Stonesi, to późniejsi trochę Aftermath (1966), Beggars Banquet (1968), no i Sticky Fingers (1971). Ale pierwsi byli Beatlesi.
Lennon czy McCartney?
Powiedzenie, że Lennon, jest banalne, ale oczywiście Lennon. Choć w magazynie „Rolling Stone” ukazał się kiedyś ogromny wywiad z Lennonem, gdzie on przebiega przez wszystkie swoje piosenki i mówi, że McCartney miał jednak większe zdolności do składania dźwięków niż on. Niektóre piosenki McCartneya są piosenkami najwspanialszymi. Penny Lane jedna z moich ulubionych piosenek (singiel Strawberry Fields Forever 1967) jest McCartneya. Ale wracając do mojego zestawu – Abbey Road to jest fenomenalna płyta. Oczywiście mogę być nieobiektywny, bo jak mówiłem, Abbey Road jest pierwszą płytą, którą w życiu kupiłem, więc ją przesłuchałem z tysiąc razy, a inne płyty rzadziej. Przywiązałem się. Kupiłem też np. drugą płytę Deep Purple The Book of Taliesyn (1969), która we wszystkich katalogach jest oceniana na 2, czyli prawie dno, ale też ją strasznie lubię. Tam jest kilka fajnych piosenek, jak oni śpiewają River Deep - Mountain High, to ja to lubię i co poradzę na to? Na tej płycie oni śpiewają też We Can Work It Out, fantastyczną piosenkę Beatlesów. Był też Black Sabbath, ale to już późniejsze czasy, no i Led Zeppelin, trójka i czwórka niewątpliwie (1970-71). Nagrałem to z radia. Np. pierwszą płytę Roxy Music – może nie powinienem tego mówić, bo to na pograniczu glam rocka, czyli obciachu, ale to zespół, który strasznie lubię – nagrywałem u Wacka Kisielewskiego, jak się ukrywałem. To był 1985 rok. Przychodziłem wtedy do Wacka, żeby odpocząć od podziemia, sobie whisky popić i pogadać z nim, a wtedy radiowa Dwójka puszczała całe płyty. Wacek miał bardzo dobry sprzęt, więc nagrywałem u niego. U niego też np. nagrałem pierwszą płytę The Who, zespołu niebywałego, którego dwie płyty cenię szczególnie – The Who Sell Out (1967) i Who’s Next (1971). Zresztą na naszych spotkaniach podziemnych też puszczałem kolegom, czy to Manaam, czy Janerkę, czy też Aya RL – czerwoną.
A The Clash, Joy Division?
Clash, tak London Calling (1979), Joy Division kiedyś słuchałem, oni się bardzo wyróżniali. Ale ta mroczna muzyka to była ślepa uliczka dla tego gatunku, chociaż Joy Division to zespół wyjątkowy. Choć wolę jednak rzeczy wcześniejsze – Patti Smith i Television z Tomem Verlaine’em albo Love z Arthurem Lee.
Słuchałeś muzyki tylko dla własnej przyjemności, czy również, żeby na to wyrywać dziewczyny?
Prawie każda działalność ma ostatecznie na celu dziewczyny.
Łatwiej było wyrywać je na działalność opozycyjną, czy na erudycję muzyczną?
Trzeba sprzedać całego siebie, to nie jest tak, że możesz to robić na pół gwizdka. To poważne działanie.
To na koniec sprawdzę tylko jedną rzecz. Może znasz ten zespół, ale jeśli nie, to będzie to taki mój dar. Mówi Ci coś pseudonim artystyczny Paprodziad?
Nie, nic mi nie mówi.
Zespół Łąki Łan?
Nie. To współczesne?
Tak, współczesne, polskie. Funk, trochę może punk. Świetny zespół. Posłuchaj tego. Jak się spotkamy następnym razem, opowiesz mi, czy Ci się spodobało. A czego będziesz słuchał w sylwestra?
W sylwestra jestem skazany na to, co puszczą. Ale odkryłem niedawno ciekawą muzykę Moe Tucker, perkusistki Velvet Underground, która po okresie buntu, macierzyństwa i rozwodu popiera teraz Tea Party (jak widać nikt nie jest bezpieczny od odjazdu). Innym odkryciem są dla mnie zapoznane grupy brytyjskie lat 60. jak Creation, Action i Mighty Baby, Attack, Badfinger, Edgar Broughton Band. I tego teraz słucham obok tych bardziej znanych grup, jak Zombies, Artwoods czy Smoke (nie mylić ze Smokie). No cóż, w pewnym wieku słabo chłonie się nowości.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.
Komentarze