Moda na zawody w „dawaniu sobie po pysku” przyszła z Rosji. Dziś to Polacy rządzą w Punchdownie. Męski wzorzec przemocowy trzyma się od czasów sarmackich
Stoją naprzeciwko siebie po dwóch stronach stołu. Otwartą dłonią walą się w pysk, aż do utraty przytomności. Nie możesz zrobić uniku, jak w boksie, cofnąć się, ani zasłonić, musisz wytrzymać cios, a potem trzasnąć z liścia przeciwnika.
Jeśli wygrasz, masz chwilę na odpoczynek, po czym znowu stajesz do walki. Kolejne ciosy w puchnący policzek. Aż do finału.
To Punchdown, zawody w policzkowaniu, nowa rozrywka w sieci. Dotąd w wystąpiło już kilkudziesięciu zawodników. Ostatnio do mężczyzn dołączyły kobiety. Rozgrywają jedną walkę. Pokazową.
Wszystko odbywa się przy publiczności. Niewielkiej zgromadzonej w sali i dużo większej - w internecie.
Jedna z takich walk właśnie skończyła się tragicznie: zawodnik leży w śpiączce na intensywnej terapii.
W piątek 22 października 2021 we Wrocławiu na piątej gali Punchdown Dawid „Zaleś” Zalewski, trzykrotny zwycięzca poprzednich edycji policzkował się z Arturem „Walusiem” Walczakiem, byłym strongmanem, najstarszym uczestnikiem zawodów (ma 46 lat).
Po jednym ciosie Zalewskiego Walczak wpadł w ramiona stojących za jego plecami ochroniarzy. Opublikowane w sieci filmiki pokazują, że już wtedy stało się coś niedobrego i Walczak nie powinien wystawiać się na kolejny, potężny cios. Po następnym uderzeniu były strongman znowu wpadł w ręce ochroniarzy. Ze sceny zniesiono go na noszach.
Teraz „Waluś” walczy o życie na intensywnej terapii. Jest w śpiączce, a lekarze – jeśli wierzyć słowom innego zawodnika Punchdown – ma kilka procent szans na przeżycie. W czaszce Walczaka miał zostać wykryty duży krwiak. Podobno rokowania są bardzo złe.
„To bardzo nieszczęśliwe zdarzenie, jedno z tych, których nikt sobie nie życzy – piszą w oświadczeniu organizatorzy Punchdown – jakkolwiek jest ono wpisane w ryzyko związane z tą dyscypliną sportu”.
Trudno zawody w policzkowaniu nazwać sportem, jak chcą organizatorzy turniejów. To raczej dziwna rozrywka. Dziwi też, że do tak groźnego zdarzenia doszło dopiero teraz.
Od pierwszego turnieju w „policzkowaniu” wiadomo, że takie uderzenia w twarz mogą być śmiertelnie niebezpieczne.
Zawodnicy opowiadają, że do policzkowania przygotowują się długo, ciężko trenując. Ćwiczą siłę rąk, barków i karku. Bywa, że po ciosach padają jak ścięci. Za zwycięstwo dostają 50 tys. zł W Punchdown nie stosuje się żadnych ochraniaczy ani rękawic (jak w boksie czy MMA), a przyjmujący cios zawodnik nie może wykonywać uników. Można bić wyłącznie między żuchwę a kość policzkową – cios w ucho, podbródek lub skroń uznawany jest za faul, ale i takie uderzenia się zdarzają. Wygrywa się decyzją sędziów lub przez nokaut – jeśli spoliczkowany przeciwnik nie odzyska świadomości przez 30 sekund.
Amerykański chirurg ortopeda Chris Raynor wymienia całą listę potencjalnych skutków przyjmowania ciosów z otwartej dłoni w głowę: stłuczenia, krwawienia podskórne, uszkodzenia rogówki, pęknięcia bębenków usznych (w tym trwała utrata uchu), zwichnięcia żuchwy, złamania kości twarzy, urazy kręgosłupa na odcinku szyjnym, a nawet chroniczna encefalopatia, zwana też demencją pięściarzy. Byli sportowcy (w tym futboliści amerykańscy) cierpiący na to schorzenie odczuwają bardzo silne bóle głowy, stają się agresywni, mają zaniki pamięci, a kilku popełniło samobójstwo.
Konrad Kryk, lekarz w Klinice Neurologii w szpitalu klinicznym w Warszawie w rozmowie z „Polityką” przyznawał: każde uderzenie w głowę powodujące nokaut to krótkotrwałe zaburzenie pracy pnia mózgu. A konsekwencje niezwykle trudno wychwycić w badaniach klinicznych, mogą się objawiać po czasie.
Kilka lat temu w naukowym czasopiśmie „Brain” amerykańscy naukowcy dowodzili, że poważne konsekwencje dla mózgu mają wielokrotne mikrourazy. Z pośmiertnych badań mózgu 85 osób – głównie futbolistów i hokeistów– wynikało, że 80 proc. próbek nosiło ślady przewlekłego uszkodzenia mózgu, powodującego zaburzenia pamięci, depresję i otępienie. A to właśnie powtarzalność ciosów może być w Punchdown największym zagrożeniem. Im jest ich więcej, im częściej padają i im mniej jest czasu na regenerację – tym gorzej.
Mimo to zawody w policzkowaniu ciągle przyciągają nie tylko zawodników-amatorów, ale także wielotysięczną publiczność.
Do Polski moda na zawody w „dawaniu sobie po pysku” przyszła z Rosji. Największa gwiazda policzkowania, Vasilij Kamotski ps. „Pieróg”, też pochodzi z Rosji. Ale jego pasmo zwycięstw przerwali Polacy. Latem tego roku podczas gali Punchdown "Pieróg" przegrał z Dawidem „Zalesiem” Zalewskim.
Dziś to Polacy „rządzą” w policzkowaniu. Gale Punchdown transmitowane są w kilku krajach Europy. Po wygranej z „Pierogiem”, Polak „Zaleś” stał się gwiazdą w mediach społecznościowych.
Nie tylko on. Zawodników Punchdown sponsorują duże firmy, w tym znany bukmacher czy producent odzieży sportowej. Fanpage Punchdown na Facebooku obserwuje 50 tys. osób, a filmik z pierwszej w historii imprezy walki kobiet obejrzano aż 40 milionów razy.
Potencjał w mordobiciu wyczuli Patryk „Easy” Dzięcioł i Jakub „Ptyś” Henke, twórcy Punchdown. Pierwszy to streamer gier komputerowych, drugi – uczestnik programu „Warsaw Shore”. Jego uczestnicy mieszkali razem w podwarszawskiej willi i codziennie imprezowali do upadłego. Wszystko na oczach kamer.
Obaj przyglądali się rosnącej popularności zawodów w policzkowaniu w Rosji. Tam to raczej egzotyczna ciekawostka, pokazywana na kilku średnio popularnych kanałach na Youtube. Dzięcioł i Henke dostrzegli w niej coś więcej. Długo przed startem Punchdown niezwykłą popularność zyskało Fame MMA, czyli walki internetowych celebrytów w klatce. Do klatki wchodzili ludzie, którzy dotąd nie mieli ze sportem nic wspólnego, ale zdobyli sławę w Internecie. Jak? Bonus BGC, jeden z zawodników Fame MMA, zasłynął filmikami z piciem alkoholu aż do wymiotów. Marta Linkiewicz (znana jako „Linki Master”) zdobyła sławę dzięki filmikowi, na którym ze szczegółami relacjonowała wizytę w busie pewnej amerykańskiej grupy hip-hopowej. „Temu ci…łam, z tym się j…łam” – opowiadała. Dziś na Instagramie obserwuje ją ponad 1,3 mln osób.
Inny uczestnik Fame MMA Daniel „Magical” Zwierzyński to jeden z pionierów tzw. patostreamingu. Na swoim kanale na Youtubie relacjonował na żywo wielogodzinne libacje alkohole, awantury i bójki, często z udziałem rodziny. Za zakłócanie porządku dostał dozór policyjny. Podczas walki w klatce złamał nogę, ale niedawno ogłosił powrót – i udział w gali policzkowania. „Magicala” na Instagramie obserwuje ponad 76 tys. osób.
Dostęp do jednej z ostatnich gal Fame MMA wykupiło pół miliona widzów.
Punchdown ten model powiela. Tu także ścierają się celebryci – jak wspomniany Bonus BGC. Razem z nimi do Punchdown przychodzą ich wierni fani, którzy chętnie wykupują bilety do transmisji. Dostęp pay per view do gali Punchdown 4 kupiło – jak twierdzą organizatorzy – kilkadziesiąt tysięcy osób.
Wyjaśnień tego fenomenu może być kilka.
Dr Jakub Kuś, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS wskazuje na „kulturę podglądactwa”, którą daje internet. Oglądania rzeczy egzotycznych i moralnie wątpliwych bez wychodzenia z domu i całkowicie anonimowo.
Za 20 zł – bo tyle kosztuje bilet do transmisji – dostajemy dostęp do wydarzenia, w którym „na żywo” być może wstydzilibyśmy się wziąć udział. To ekstremalna i drastyczna, ale jednak guilty pleasure, „wstydliwa przyjemność”.
Z kolei według dr Małgorzaty Bulaszewskiej kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS, popularność zawodów w policzkowaniu bierze się z biologicznie i ewolucyjnie „zaprogramowanych” potrzeb i „pierwotnych instynktów”.
– Zawody takie jak Punchdown dają nam możliwość „zdalnej” realizacji takich potrzeb. A te zakorzenione są w nas od wieków – rywalizowaliśmy o przestrzeń, jedzenie, prokreację, o przetrwanie. Dziś ta rywalizacja przenosi się do przestrzeni cyfrowej – mówi Bulaszewska.
Według niej Punchdown nie jest pod względem szczególnie nowy czy rewolucyjny. Drastyczne, groźne dla zdrowia i życia „rozrywki” pojawiają się w sieci od czasu do czasu. Ostatnio popularne były m.in. „killfie”, czyli internetowe „challenge” w robieniu sobie zdjęcia selfie w ekstremalnie groźnych, zagrażających życiu sytuacjach.
Oglądanie drastycznych walk w komputerze czy telefonie pozwala na obcowanie z podobnym rodzajem emocji, ale na odległość. – Mimo rozwoju cywilizacyjnego, nadal bywamy jaskiniowcami, których pociąga rywalizacja i krwawe widowisko. Stąd popularność patostreamów, które funkcjonują od lat i dalej mają swoją widownię – mówi kulturoznawczyni.
Patostreamy, Fame MMA i Punchdown to ten sam świat i w dużym stopniu to samo środowisko.
Ci sami internetowi celebryci występują i w klatce, i przy stole do policzkowania. Ci sami Youtuberzy transmitują wydarzenia w swoich kanałach społecznościowych. Wielu z zawodników popularność zyskało właśnie dzięki patostreamom.
Jest też specyficznie wyrażana potrzeba władzy, kontroli. Publiczność patostreamów – tak jak w przypadku Punchdown – jest anonimowa, ale za pośrednictwem opcji „donate” – czyli wpłaty na konto transmitującego – dostaje możliwość sterowania uczestnikami streamingu, wydawania poleceń, rozkazów. A to już coś więcej niż tylko podglądactwo – to realizacja potrzeby władzy nad drugim człowiekiem. – Podobnie jest w Punchdown, gdzie publiczność wykupuje bilety do transmisji, zasiada przed komputerem i mówi: „No, to teraz wy się bijcie, a my się będziemy przyglądali” – mówi Bulaszewska.
Jeszcze kilka lat temu z patostreamami walczyło Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Zajmowała się tym Zuzanna Rudzińska-Bluszcz, która wyliczała, że choć 84 proc. nastolatków wie, że patotreści, w tym Fame MMA czy Punchdown, są szkodliwe i mogą zachęcać do nagannych zachowań, to ponad jedna trzecia z nich takie treści regularnie ogląda.
W 2018 roku Biuro RPO zorganizowało okrągły stół do walki z patotreściami w Internecie. Uczestnicy – w tym istniejące jeszcze Ministerstwo Cyfryzacji – podpisali deklarację, w której stawiali sobie za cel ukrócenie zasięgu patostreamów. Jesienią 2019 Ministerstwo Cyfryzacji zapowiedziało, że utworzy specjalną grupę roboczą ds. bezpieczeństwa dzieci w sieci. Wcześniej przedstawiciele ministerstwa włączali się w działania Rzecznika Praw Obywatelskich. Za walkę z przemocą w sieci miał być odpowiedzialny sekretarz stanu Adam Andruszkiewicz.
Dziś o specgrupie nie słychać. Ministerstwo zostało zlikwidowane, a Andruszkiewicz jest zatrudniony w Kancelarii Premiera.
Czy popularność krwawych sportów to szczególnie polska specyfika? – W naszej kulturze ciągle pokutuje stereotyp, że mężczyzna ma być silny fizycznie, nieco szorstki i macho. Taki wzorzec trzyma się mocno bodaj od czasów sarmackich – uważa kulturoznawczyni.
W książce "Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa" (2021) Kamil Janicki daje wstrząsający obraz "Prawa bata", czyli przemocy i karze, jakie rządziły wsią pańszczyźnianą. Już Mikołaj Rej w XVI w. pisał, że chłopi wezwani na robotę często płaczą ze strachu, że wściekły pan będzie ich "bić albo mordować". W XVII w. Krzysztof Opaliński wspominał zarządców, co "biją do umoru, gnoją, rózgami siec każą". Ślązak Johann Kausch notował w XVIII w.: "Kańczug [skórzany bicz] to jedyny sposób rządzenia ludźmi. Nie szafuje się nimi tak surowo - nie, to wyrażenie za słabe - tak barbarzyńsko, jak w Królestwie Polskim. Dwadzieścia razów kańczuga jest karą straszną, ale w Polsce wymierza się i sto, i więcej, za najmniejszą drobnostkę". Francuz Hubert Vautrin pisał, że chłopi nad Wisłą od tak dawna są tak okrutnie bici, że stracili już nawet naturalne, wręcz zwierzęce reakcje". "Szczególnie uderzają historie nieludzkiego znęcania się nad kobietami" - pisze Janicki.
Przemoc schodziła w dół - chłopi bili się między sobą, powszechnie i bezkarnie bite były chłopskie żony i dzieci. Czy ten potężny zapis przemocy w pamięci zbiorowej mógł przetrwać aż do dzisiejszej mentalności? Jaki wpływ mogły mieć doświadczenia przemocy XX-wiecznych totalitaryzmów?
Nie przesądzając sprawy oddajmy jeszcze głos dr Małgorzacie Bulaszewskiej:
Przypadek „Walusia” nie odstraszy publiczności, a raczej jeszcze bardziej ją do Punchdown przyciągnie. Pojawią się nowi widzowie, żądni kolejnych drastycznych scen, ciężkich nokautów i rozlanej krwi.
– Oczywiście, gdybyśmy zapytali odbiorców takich treści, czy je akceptują, odpowiedzieliby, że nie, że posunięto się za daleko – mówi dr Małgorzata Bulaszewska. – Ale bilety pewnie nadal będą się sprzedawać.
dziennikarz FRONTSTORY.PL. Publikował reportaże i wywiady m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i „Polityce”. Autor kilku książek reporterskich: „Klerycy”, „Himalaistki”, „Ludzie i gady”.
dziennikarz FRONTSTORY.PL. Publikował reportaże i wywiady m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i „Polityce”. Autor kilku książek reporterskich: „Klerycy”, „Himalaistki”, „Ludzie i gady”.
Komentarze