0:000:00

0:00

W poniedziałek 30 marca 2020 w województwie południowomorawskim (Jihomoravský kraj) rozpoczęły się testy tzw. inteligentnej kwarantanny. W lokalizowaniu i izolacji ludzi zakażonych koronawirusem pomagają informacje od operatorów telefonii komórkowych oraz banków.

Podstawą systemu inteligentnej kwarantanny jest mapowanie ruchu zakażonego człowieka w ciągu ostatnich pięciu dni na podstawie informacji z jego telefonu komórkowego oraz karty płatniczej. Dane, do których wykorzystania potrzebna jest zgoda zakażonego, trafiają jedynie do ekspertów i służą do sporządzenia precyzyjnej mapy poruszania się pacjenta.

Na podstawie pobranych informacji we współpracy z zakażonym specjaliści dokładnie ustalają, z kim zakażona osoba miała styczność w ostatnich dniach. Ludzie, z którymi była ona w osobistym kontakcie, zostaną objęci krótkotrwałą kwarantanną.

Do trzech dni pobrane zostaną od nich próbki do badania. Jeśli wynik będzie pozytywny, objęci zostaną długotrwałą kwarantanną. Jeśli negatywny – mogą nadal żyć i pracować bez zmian.

Testy rozpoczęto w województwie południowomorawskim, ponieważ ma ono liczbę chorych najbardziej zbliżoną do średniej. Jeżeli system się sprawdzi, zostanie zastosowany w całym kraju i zastąpi tym samym obejmowanie kwarantanną całych obszarów, komplikujące codzienne życie i źle wpływające na gospodarkę.

Przeczytaj także:

Wdrożenie systemu w całym kraju jest spodziewane po Wielkanocy. Premier Andrej Babiš stwierdził, że jeżeli projekt inteligentnej kwarantanny się powiedzie, Czechy pokonają koronawirusa. Szczyt epidemii jest spodziewany w tym miesiącu.

Czesi od początku postawili na testy i maseczki

Do niedzieli w 10-milionowych Czechach wykonano ponad 80 tys. testów, czyli podobną liczbę, co w około 3,5 raza większej Polsce. I nadal chcą walczyć również z wirusem, zwiększając liczbę testowanych. Przy wsparciu m.in. Czeskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Karola w Pradze ilość testów – według premiera – mogłaby dojść nawet do 20 tysięcy osób dziennie.

Od 20 marca Czesi wprowadzili też obowiązek wychodzenia z domu tylko z zasłoniętymi ustami i nosem. Do tego celu można używać wielorazowych materiałowych maseczek, chust czy szalików.

W tym samym momencie wprowadzono w sklepach spożywczych specjalne godziny dla seniorów.

Czesi w swym obowiązku zakrywania twarzy byli bardzo konsekwentni, publiczna telewizja pokazywała wywiady z Czechami pracującymi w Niemczech czy Austrii, którzy opowiadali, że noszone przez nich maseczki w innych krajach spotykają się z kpinami i złośliwościami.

Mimo to konsekwentnie tłumaczono, jaki jest ich cel. Powstał nawet specjalny filmik, w którym Czesi tłumaczą całemu światu, że noszenie masek jest niezbędne. Czeski premier Andrej Babiš na Twitterze zarekomendował ten sposób walki z wirusem prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi pisząc, że „noszenie prostej materiałowej maski zmniejsza rozprzestrzenianie się wirusa o 80 proc.“.

View post on Twitter

W piątek dyrektor ds. sytuacji nadzwyczajnych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) dr Mike Ryan przyznał, że „mogą zaistnieć sytuacje, w których powszechne noszenie masek spowolni rozwój epidemii, ale na razie należy je przeznaczyć przede wszystkim dla personelu medycznego".

Ryan dodał, że maseczki chirurgiczne powinny zostać zachowane dla personelu medycznego, ale pomysł, by zasłaniać czymś usta, by chronić (innych) przed kaszlem czy kichaniem, sam w sobie nie jest zły. A takie właśnie maseczki noszą już od dawna Czesi.

Aktualizacja: we wtorek (7 kwietnia) rano liczba wykonanych testów w Czechach wyniosła 91,3 tys.; w Polsce 85,5 tys. Oznacza to, że na milion mieszkańców Czesi robią siedem (!) razy więcej testów niż my: 859 do 120. Liczba wykrytych przypadków jest w obu krajach podobna: w Czechach 4822 w Polsce 4532, co oznacza, że na milion mieszkańców jest ich w Czechach cztery razy więcej: 451 do 120. Oba kraje mają identyczny - i relatywnie niski - odsetek pozytywnych testów: 5,2-5,3 proc. Oznacza to, że aby wykryć jeden przypadek trzeba zrobić 19 testów.

Poluzują na Wielkanoc

Czeski rząd zapowiada, że obecne środki bezpieczeństwa zliberalizuje już być może przed Wielkanocą. Po świętach studenci mogliby wrócić na uczelnie.

Nie będzie to jeszcze powrót do normalności, ale ludzie będą mogli pracować, co rozwiąże – jak sugerują rządzący – problem nie tylko gospodarczy, ale i psychologiczny.

Jak zapowiada minister zdrowia Adam Vojtěch, w pierwszej kolejności złagodzone zostaną ograniczenia dotyczące swobodnego poruszania się oraz funkcjonowania usług, na które jest duże zapotrzebowanie.

Dłużej na zniesienie środków bezpieczeństwa będą musieli poczekać organizatorzy i goście wydarzeń sportowych i kulturalnych.

„Prawdopodobnie wydarzenia masowe, takie jak mecze piłki nożnej czy koncerty, będą jednymi z ostatnich, które na nowo umożliwimy. Stwarzają one bowiem największe ryzyko” – powiedział Vojtěch.

„Chcielibyśmy jak najszybciej wrócić do normalnego życia sprzed koronawirusa. Myślę, że łagodzenie środków bezpieczeństwa mogłoby się zacząć od różnego rodzaju usług. Kobiety docenią, jeśli będą mogły pójść do kosmetyczki albo do fryzjera. Ale musiałoby to działać jak na przykład u dentysty – w pomieszczeniu byłaby tylko fryzjerka i jej klientka, oraz oczywiście u fryzjerki musiałby być stwierdzony negatywny wynik testu na koronawirusa” – komentował premier Andrej Babiš.

I dodał: „Poza tym różnego rodzaju obiekty handlowe, musi bowiem funkcjonować przemysł i produkcja. Być może później przyszedłby czas na restauracje i hotele. Akcje masowe i zgromadzenia – na samym końcu. Wielkanoc niestety spędzimy zamknięci w domach, musimy się z tym liczyć”.

Jeszcze przed świętami Czesi jednak mogą się spodziewać otwarcia niewielkich sklepów, np. obuwniczych czy papierniczych, i niewielkich obiektów sportowych.

Babiš krytykuje Unię

Walka z koronawirusem w Czechach – pewnie jak wszędzie – może mieć wpływ na jej politykę międzynarodową. Tutejsza dyskusja na temat oceny zaangażowania UE w rozwiązywanie kryzysu związanego z koronawirusem przypomina tę, którą znamy z Polski.

Różnica tkwi w tym, że Czesi są jednym z największych eurosceptyków we wspólnocie, więc krytyka Unii trafia tam na podatny grunt. Do grona krytyków UE dołączył teraz Andrej Babiš.

Kiedy jego firmy pełnymi garściami czerpały z unijnych funduszy, trudno było u niego wyczuć eurosceptycyzm.

„Chciałbym zwrócić uwagę, że UE nie daje na walkę z COVID-19 ani o koronę więcej niż to, do czego państwa członkowskie miały prawo już przed pandemią. Przyznane 30 mld koron (ok. 5 mld zł), za sprawą których media tak bardzo chwalą europejskie instytucje, to nie są dodatkowe pieniądze. To pieniądze, które od dawna są nasze” – komentował czeski premier.

Chadecki europoseł Tomáš Zdechovský z KDU-ČSL zwraca jednak uwagę, że dzięki przyspieszonej procedurze Czesi mają możliwość wykorzystać te pieniądze natychmiast i w celu, w jakim ich potrzebują. Podkreśla, że wcześniej Czesi takiej możliwości nie mieli i przypomina, że europejskie fundusze mogą być obecnie wykorzystane na pomoc małym i średnich przedsiębiorcom.

Chiny darowały czy sprzedały

W czeskiej polityce toczy się również – z kolei zupełnie nieznana w Polsce – dyskusja na temat charakteru pomocy, którą nasi sąsiedzi w ostatnich tygodniach dostali od Chińczyków. To kolejny odcinek politycznej telenoweli, która w Czechach grana jest od lat i wyznacza ważną granicę dzielącą na pół tamtejszą scenę polityczną.

Po jednej stronie są tacy politycy jak prezydent Miloš Zeman, który uchodzi za wielkiego orędownika zbliżenia z Chinami. Po drugiej stronie -tacy liderzy jak choćby prezydent Pragi Zdeněk Hřib z Piratów, który na miejskim ratuszu wywiesił flagę Tybetu, czym wywołał oburzenie Chińczyków.

W momencie, gdy epicentrum epidemii przeniosło się z Chin do Włoch, a koronawirus pojawił się też w innych krajach Europy, Chiny wykorzystały szansę, by poprawić własny wizerunek w oczach europejskich narodów. Zaczęły więc w wielkich ilościach sprzedawać do Europy maseczki i inne środki ochronne.

Od tego czasu premier Andrej Babiš, minister spraw wewnętrznych Jan Hamáček, minister zdrowia Adam Vojtěch i prezydent Miloš Zeman w mediach i na konferencjach prasowych mówią o tych działaniach nie inaczej jak o „chińskiej pomocy”.

Prezydent Zeman w swoim przemówieniu stwierdził, że Chiny jako jedyne pomogły Czechom.

Według sinolożki Olgi Lomovej z Uniwersytetu Karola w Pradze w rzeczywistości jednak chodzi o zwykły handel: „Przede wszystkim to nie żadna »pomoc«, bo o ile pamiętam, za dostarczenie środków ochronnych zapłaciliśmy ponad miliard koron (ok. 170 mln zł). To interes, dla niektórych bardzo korzystny”.

W dodatku, jak twierdzi ekspertka, czeska firma Respilon, produkująca maseczki bezpośrednio w Chinach, nie może ich dostarczyć do Czech, bo uniemożliwiają jej to chińskie urzędy.

„Prawdopodobnie maseczki te zostały zawłaszczone przez chińskie urzędy na własne potrzeby. Dlatego mówienie o bezinteresownej pomocy to po prostu kłamstwo” – dodaje Lomová.

Na rzeczywiste motywy chińskiego rządu zwraca też uwagę Ivana Karásková z praskiego think-tanku Asociace pro mezinárodní otázky zajmującego się polityką międzynarodową. W rozmowie dla Aktuálně.cz mówiła: „Na wszystkie chińskie działania trzeba patrzeć w ten sposób, że to dla nich ćwiczenia z PR-u. Chiny starają się przekonać świat, że są ofiarą, która przetrwała epidemię i teraz może radzić innym. Trzeba jednak mieć świadomość, że jest to próba odwrócenia narracji. Chiny próbują opowiedzieć na nowo całą historię i jeszcze przekonać do tej wersji swoich obywateli”.

Eksperci przypominają, że nowy koronawirus stał się globalnym problemem z winy chińskiego systemu politycznego, z którym czeskie władze są w tak dobrych relacjach.

Gdyby nie fakt, że przez dwa miesiące Chiny ukrywały przed światem rozwój nowej, groźnej choroby i uciszały lekarzy alarmujących o zagrożeniu, być może udałoby się powstrzymać jej rozprzestrzenianie na taką skalę.

Czeskie władze przekonują, że dostawa środków ochrony z Chin w formie daru jest już przygotowana i spodziewana lada dzień. Faktem jest jednak, że do innych krajów europejskich te bezpłatne dostawy trafiły już dobre kilka dni temu. Do Niemiec, Węgier, Litwy czy Grecji dotarły tysiące maseczek i innych środków opatrzonych chińskimi flagami.

Mimo to gabinet Babiša wciąż twierdzi, że Czechy mają w Chinach silną pozycję dzięki wieloletnim staraniom prezydenta Zemana o dobre stosunki z Pekinem.

Protesty Polaków, petycja do Morawieckiego

Walka z koronawirusem – za sprawą decyzji polskiego rządu – uderzyła też w polskich pracowników w Czechach. Początkowo Polacy i Czesi zamknęli swoje granice i na drugą stronę przepuszczali pracowników transgranicznych. Ilu ich jest – nikt dokładnie nie wie, ale w samych czeskich kopalniach w województwie morawsko-śląskim pracuje przynajmniej 1800 górników z Polski. Do tego dochodzą polscy pracownicy hut i innych zakładów przemysłu ciężkiego.

Wielu z nich mieszka po prostu w Polsce i w drodze do pracy codziennie przekraczało granicę. Od 25 marca na skutek decyzji polskiego rządu to nie jest już możliwe. Każdy kto przekroczy polską granicę trafi na 14-dniową kwarantannę.

Wywołało to protesty. Polacy pracujący w Czechach napisali petycję do Mateusza Morawieckiego, w której domagają się otwarcia dla nich granicy. Zaznaczają, że zostali nią pozbawieni środków do życia, a po tym jak nie stawili się w pracy, czescy pracodawcy wypowiedzieli im umowy.

„Zdajemy sobie sprawę z bardzo trudnej sytuacji związanej z pandemią koronawirusa, w której znalazła się nie tylko Polska, ale cały świat. Wiemy również, że Rząd Rzeczypospolitej Polskiej podejmuje wszelkie możliwe działania zmierzające do zahamowania rozprzestrzeniania się wirusa i takie decyzje, jak ponowne wprowadzenie kontroli granicznych, zatrzymanie ruchu turystycznego, czy zakaz wychodzenia z domu bez wyższej konieczności, nie budzą naszego sprzeciwu – wręcz przeciwnie.

Jednak uszczelnienie granic dla pracowników transgranicznych, co dotyka nas bezpośrednio, to sprawa, wobec której nie możemy pozostać obojętni, ponieważ chodzi tutaj o rzecz absolutnie podstawową – czyli pracę. Tym bardziej, że codzienne przekraczanie granic czesko-polskich nie było dla nas chwilową zachcianką, a koniecznością” – czytamy w petycji do polskiego premiera.

;

Udostępnij:

Łukasz Grzesiczak

Dziennikarz, publicysta. Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się jego książka „Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki”

Komentarze