0:000:00

0:00

Irmina Kotiuk - adwokatka specjalizująca się w prawach kobiet, LGBT i migracji - napisała w tekście dla OKO.press: „Nie lubię sformułowania «ustawa antyaborcyjna» jak potocznie określa się ustawę z 1993 roku. Po pierwsze, sformułowanie to nie odpowiada prawnej nazwie tejże ustawy, a ponadto – wprowadza w błąd.

Pomimo restrykcyjnych przepisów aborcji w Polsce dokonuje się bardzo często. Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny szacuje liczbę nielegalnych aborcji w Polsce na poziomie między 80 a 200 tysięcy, podczas gdy legalnych zabiegów wykonuje się około 1000 rocznie. A zatem skutkiem ustawy z 1993 roku nie jest przeciwdziałanie aborcji, ale zepchnięcia jej do podziemia”.

Przeczytaj także:

Odpowiada jej prawniczka, działaczka Aborcyjnego Dream Teamu, Karolina Więckiewicz:

„Nawet najlepsze ustawy aborcyjne są tak naprawdę antyaborcyjne. Zawsze jakiś przypadek wykluczą. Dlatego, że ich celem i powodem uchwalania jest ograniczenie wolności aborcji. I to ograniczenie to właśnie trzeci wymiar antyaborcyjności. Wszystkie ustawy dotyczące aborcji są w mniejszym lub większym stopniu przeciwko tej wolności. Są «anty»”

„«Antyaborcyjność» to skutek (o czym za chwilę), ale też geneza tych ustaw. Bo to ograniczanie możliwości przerwania ciąży i dostępu do tego zabiegu wynika z przekonania o tym, czym aborcja «jest» i chęci utrzymywania tego przekonania. Takiego mianowicie, że aborcja jest czymś złym. Gdyby nie to przekonanie, w ogóle by tych ustaw nie było. To one wyciągnęły aborcję z tego, czym jest naprawdę i nadały jej nowe ramy".

Publikujemy całą polemikę Karoliny Więckiewicz z Irminą Kotiuk.

Każde prawo „aborcyjne” jest antyaborcyjne - polemika

Wraz z kolejnymi zakazami nie zmniejsza się liczba aborcji, tylko sposób ich przeprowadzenia. Ale nie każda osoba w ciąży, która chce ją przerwać, taki sposób znajdzie. Determinacja i wielość możliwości mogą nie wystarczyć, Mogą się pojawić bariery, które w konkretnej sytuacji sprawią, że dana osoba de facto będzie zmuszona do tego, aby ciążę kontynuować. I nie potrzeba do tego żadnych „zaostrzeń”. Dzieje się tak od 25 lat obowiązywania obecnej ustawy antyaborcyjnej.

Żadna, nawet najbardziej restrykcyjna, ustawa nie zatrzyma aborcji - sprawi tylko (a w zasadzie AŻ), że trzeba będzie poszukać innego sposobu niż legalny zabieg.

Irmina Kotiuk pisze: „Nie lubię sformułowania „ustawa antyaborcyjna” jak potocznie określa się ustawę z 1993 roku. Po pierwsze, sformułowanie to nie odpowiada prawnej nazwie tejże ustawy, a ponadto – wprowadza w błąd.”

A ja uważam, że mówienie „ustawa antyaborcyjna" jest nie tylko trafne, ale także konieczne. I nie chodzi o to, że ustawa „przeciwdziała” aborcji czy że sprawia, że ona znika i jej nie ma.

Chodzi o to, że ustawy dotyczące aborcji opierają się na założeniu, że aborcja jest jednak czymś innym niż inne zabiegi medyczne i że należy ją ograniczyć.

„Antyaborcyjność" to skutek, ale też geneza tych ustaw. Ograniczanie możliwości przerwania ciąży i dostępu do tego zabiegu wynika z przekonania o tym, czym aborcja jest i chęci utrzymywania tego przekonania. Takiego mianowicie, że aborcja jest czymś złym. Gdyby nie to przekonanie, w ogóle by tych ustaw nie było. To one wyciągnęły aborcję z tego, czym jest naprawdę i nadały jej nowe ramy. Sprawiły, że o aborcji nie mówi się w kategoriach zabiegu medycznego - prostego, powszechnego, bezpiecznego dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Mówi się o niej jako o czymś z założenia gorszym, trudniejszym, wymagającym szczególnej ostrożności, szczególnych środków zapewniających, że podjęta decyzja jest na pewno dobra itp. I to jest pierwszy wymiar antyaborcyjności prawa aborcyjnego.

I ten cel ustawom antyaborcyjnym udaje się osiągnąć - w stworzonych przez siebie ramach skutecznie aborcję trzymają. Stygmatyzacja aborcji i negatywne przekonanie o tym, czym jest ten zabieg, z jakimi „trudnościami” się wiąże, jakie „cierpienie” powoduje - do powszechności tych przekonań dokładają się właśnie ustawy o aborcji, niezależnie od tego, jak szeroko by możliwości aborcji nie dopuszczały. Zatem „antyaborcyjność" to też ich skutek. Skutek w postaci stygmatyzacji, która ma się świetnie absolutnie wszędzie, bo też wszędzie (poza Kanadą) obowiązuje jakaś ustawa dotycząca aborcji. Krótko mówiąc - budują określony stosunek do aborcji. I to jest drugi wymiar „antyaborcyjności" prawa aborcyjnego.

Jestem zwolenniczką wolności aborcji - uznania, że jest to zabieg medyczny powszechnie wykonywany i nie musi mieć swojej własnej ustawy. Podejście wolnościowe zakłada, że ufamy osobom, które są w ciąży i ich decyzjom. Ufamy osobom, które mają dostarczyć środki niezbędnych do tego, aby aborcję zrobić. Ufamy, że lekarze i lekarki mogą po prostu opierać się na wiedzy medycznej i uważności wobec swoich pacjentek, tak jak przy innych świadczeniach. Bo wolność aborcji to nie tylko wolność tych osób, które są w ciąży, ale także wolność personelu medycznego, który nie musi się bać dodatkowej odpowiedzialności i za ewentualne błędy w postępowaniu medycznym związanym z aborcją odpowiada tak, jak za każde inne błędy.

Nawet najlepsze ustawy aborcyjne są tak naprawdę antyaborcyjne. Zawsze jakiś przypadek wykluczą. Dlatego, że ich celem i powodem uchwalania jest ograniczenie wolności aborcji.

I to ograniczenie to właśnie trzeci wymiar antyaborcyjności. Wszystkie ustawy dotyczące aborcji są w mniejszym lub większym stopniu przeciwko tej wolności. Są „anty”. Zawsze zawężają możliwość jej przeprowadzenia. Do określonego „powodu”, do określonego tygodnia ciąży, do określonego sposobu wykonania, do określonego miejsca, czasu, wieku itp. Będą wpływać na procesy decyzyjne, będą piętrzyć trudności zdobywania kolejnych zaświadczeń i stawania przed komisjami.

Oczywiście, są ustawy lepsze niż inne. Zwłaszcza niż ta obowiązująca od 25 lat w Polsce. Niektóre pozwolą na przerwanie ciąży bez podawania przyczyny do 10. czy 12. tygodnia, ale wiele z nich jednocześnie będzie wymagać obowiązkowej konsultacji czy też nie pozwoli na zabieg od razu i każe czekać kilka dni. Wykluczą też te osoby, które przekroczą dozwolone terminy. Dadzą lekarzom władzę w postaci klauzuli sumienia.

Oczywiście, im „lepsza” ustawa tym mniejsza jej „antyaborcyjność". Im lepsza ustawa, tym mniej osób, które ze względu na jej przepisy legalnie przerwać ciąży nie będą mogły. Ta, która całkowicie zakaże aborcji będzie anytaborcyjna na wskroś, ta, która „pozwoli” na większy wybór będzie antyaborcyjna już mniej. Ale sam fakt, że istnieją, sprawia, że zawsze będzie istnieć mniejsza lub większa grupa osób, która z powodu tych czy innych obwarowań ciąży nie przerwie lub będzie musiała to zrobić nielegalnie. Często z narażeniem siebie i innych osób na odpowiedzialność karną.

Dlatego apeluję o nierezygnowanie z określenia „ustawa antyaborcyjna”, szczególnie w odniesieniu do tej obowiązującej w Polsce. Ta ustawa jest antyaborcyjna we wszystkich trzech opisanych przeze mnie wymiarach. Jest wyrazem przekonania o tym, że aborcja jest złem i można ją przeprowadzać tylko w ekstremalnych przypadkach. Od 25 lat skutecznie stygmatyzuje, podtrzymuje przekonanie o tym, że aborcji dokonuje się tylko w przewidzianych przez nią przypadkach, a inne to „fanaberie” oraz że aborcja jest złem ostatecznym.

Dość powiedzieć, że 96% aborcji (czyli wtedy, kiedy nie chce się być w ciąży) jest przez obecną ustawę zakazanych. Inne obwarowane są takimi definicjami i wymogami (a każda „pomyłka” naraża na karę więzienia), że dostęp do legalnej aborcji jest wysiłkiem często ponad miarę. Jeśli to nie jest „antyaborcyjność" to nie wiem, co jeszcze musiałoby się stać, aby na to określenie obowiązująca ustawa zasłużyła.

Dlatego każda ustawa dotycząca aborcji jest antyaborcyjna. Ta obowiązująca w Polsce zasługuje na to miano w szczególności.

Karolina Więckiewicz - prawniczka, działaczka Aborcyjnego Dream Teamu

;

Komentarze