0:000:00

0:00

Andrzej Poczobut obserwuje od kilkudziesięciu lat sytuacje na Białorusi, jest białoruskim dziennikarzem i publicystą, był wieloletnim korespondentem "Gazety Wyborczej", jest działaczem Związku Polaków na Białorusi.

W rozmowie z Nikitą Grekowiczem, aktywistą Inicjatywy Wolna Białoruś, który współpracuje z OKO.press, opowiada o źródłach sukcesu Swiatlany Cichanouskiej, kontrkandydatki Łukaszenki w wyborach prezydenckich, o nastrojach i szansach na zmianę. Pytamy go co się stanie z Łukaszenką w przypadku zwycięstwa opozycji, a co z opozycją jesli Łukaszenka zachowa władzę.

"To jest bez wątpienia moment, w którym białoruski system w takiej wersji, którą znaliśmy, się skończył. Wcześniej przekonanie było takie, że Łukaszenko ma poparcie większości. Chociaż moim zdaniem on już od dawna nie miał tej większości.

Biorąc pod uwagę, że system ten wciąż pracuje sprawnie, nie widać wyłomów w służbach specjalnych, niekoniecznie zmiana zajdzie już teraz. Ale wszystko ma swój początek i koniec, i ja myślę, że się zbliżamy do końca Łukaszenki, czy nadejdzie on teraz, czy później. Nie widzę żadnej możliwości, żeby Łukaszenko mógł na nowo odbudować poparcie społeczne, które kiedyś miał".

Nikita Grekowicz: Czy Pana zdaniem Łukaszenko 9 sierpnia może stracić władzę?

Andrzej Poczobut: Nie można niczego wykluczać. Obecny kryzys jest dla Aleksandra Łukaszenki najtrudniejszy, z jakim się zmagał. Stracił sympatię większości społeczeństwa, a jego przeciwnicy są zmobilizowani.

Gdyby to były wolne i uczciwe wybory, gdyby głosy liczono uczciwie, to Łukaszenka by je przegrał. Ale Białoruś to państwo autorytarne, w którym głosy wyborców się praktycznie nie liczą. Dlatego tak naprawdę nie wiemy, co się stanie 9 sierpnia i co nastąpi po tym dniu.

Nie wiemy jak będzie się rozwijać sytuacja, jak tłumy, które przychodzą na spotkania wyborcze, zareagują na informację, że Łukaszenka znowu dostał 80 -90 proc. w wyborach.

A gdyby miał Pan porównać to, co dzieje się w Białorusi dzisiaj do wydarzeń z 1999 roku, albo wcześniejszych?

Lepsze jest porównanie z 1994 rokiem. W społeczeństwie panowały podobne nastroje, kiedy Łukaszenka wygrywał wybory. Tylko że wtedy ludzie byli za Łukaszenką, a teraz są przeciwko niemu.

Popularność głównej jego konkurentki w wyborach, Swietłany Cichanouskiej, nie wynika z faktu, że jest ona ważnym politykiem. Bo nie jest, a na pewno nie była. Jej popularność wynika z tego, że ona jest przeciwko Łukaszence. Białorusini są gotowi głosować dzisiaj na każdego, kto jest rzeczywiście przeciwko obecnemu prezydentowi.

Jej mąż siedzi w więzieniu, a dzieci musiała wywieźć za granicę. Jest postrzegana jako przeciwnik Łukaszenki, a głos na nią jest głosem przeciwko Łukaszence. To jest sekret jej popularności.

Dlaczego akurat teraz doszło do eksplozji poparcia dla ruchu sprzeciwiającego się władzy Łukaszenki?

Trudno to zawsze jednoznacznie ocenić. Na pewno bezpośrednim powodem była epidemia koronawirusa. Aleksander Łukaszenka przyzwyczaił Białorusinów do tego, że państwo białoruskie jest opiekuńcze, że gwarantuje im jakieś minimum, że w trudnej sytuacji państwo pomaga.

A kiedy nagle przyszła epidemia – sytuacja, z którą walczy cały świat, to Białorusini zostali sam na sam z epidemią i jej konsekwencjami. Państwo się faktycznie wycofało, a jedyne o co starało się dbać, to gospodarka.

W tym czasie Aleksander Łukaszenka dawał bardzo dziwne rady – przed COVID-19 miało chronić picie wódki, granie w hokeja itp. – rady, z których śmiał się cały świat. Na pewno zachwiało to zaufaniem do Łukaszenki w znaczącej części społeczeństwa.

Ale są też głębsze przyczyny, jak na przykład to, że już od dawna Łukaszenka nie ma poparcia większości społeczeństwa.

Panujące powszechnie mniemanie, że "choć ja nie głosuję na Łukaszenkę, moja rodzina nie głosuje na Łukaszenkę, ale są emeryci, wieś czy kołchoźnicy i to oni głosują na Łukaszenkę”, ukrywało ten brak poparcia większości.

Jednak teraz, w trakcie pandemii, wszystko się zmieniło – nastało przeświadczenie, że za Łukaszenką jest znacząca mniejszość. W internecie funkcjonuje popularny mem – „Sasza3%”, o rzekomych 3% poparcia dla Łukaszenki. Moim zdaniem realnie jest ono znacznie większe, ale i tak to jest po prostu znaczna mniejszość obywateli.

Łukaszenka nie jest więc w stanie dzisiaj wygrać uczciwych wyborów na Białorusi.

Przeczytaj także:

Kto wspiera Cichanouską i dlaczego? Dlaczego, wespół z paniami Kalesnikową i Cepkałą, są tak skuteczne? W wywiadzie dla TOK FM mówił Pan, że głosować na nią chcą ludzie zarówno z proeuropejskimi jak i prorosyjskimi poglądami. Jak to rozumieć?

Mówiłem o ludziach, którzy przychodzą ją wspierać na wiece i spotkania. Natomiast jeżeli chodzi o strukturę, no to ona opiera się na strukturach stworzonych przez jej małżonka Siarhieja Cichanouskiego.

Był blogerem, który jeździł po miasteczkach, po wsiach, po miastach i pokazywał w jakich warunkach się żyje na Białorusi. Ludzie się mu skarżyli, a on to nagłaśniał. Stał się dzięki temu bardzo popularny w białoruskim internecie, a historie przez niego opowiadane zataczały coraz szersze kręgi.

Cichanouski nazwał swój kanał "Kraj do życia" – to slogan, który kiedyś Białoruś wykorzystywała w celach promocyjnych. A on pokazywał, że w rzeczywistości to jest kraj z ogromnymi problemami, a ludzie są nieszczęśliwi, niezadowoleni i się boją.

Sytuacja Cichanouskiej była więc o tyle trudna, że to jej małżonek miał startować w wyborach i to on miał przygotowaną ekipę – moim zdaniem nie była to jakaś szczególnie mocna. W większości składała się z innych blogerów, takich z lokalnym poparciem i lokalną popularnością. Ale byli rozsiani po terenie całego kraju i było ich łącznie sporo.

W momencie, kiedy trzeba było rejestrować kandydatów na prezydenta, Cichanouskiego aresztowano. Specjalnie, żeby uniemożliwić mu złożenie dokumentów. Wtedy jego żona zarejestrowała się zamiast męża korzystając z jego grupy wsparcia, a właściwie z jej części, bo trudno było w tak krótkim czasie zmienić dane we wszystkich dokumentach.

Ostatecznie to ona zarejestrowała grupę i to na nią zbierano podpisy, a Cichanouski stał się szefem jej kampanii wyborczej. Tyle, że znowu został aresztowany i wtrącony do więzienia. Wtedy władze uznały, że Cichanouska sama w sobie nie stanowi zagrożenia i można ją zarejestrować, żeby w końcowym rozrachunku pokazać, że Łukaszenko łatwo z nią wygra.

Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że wcześniej była właściwie gospodynią domową, a nie politykiem. Jej pierwsze wystąpienia publiczne były słabe, więc Łukaszenka uznał, że jej kandydatura nie niesie żadnego zagrożenia.

Dopiero później się okazało, że Cichanouska jest w stanie dogadać się z innymi kandydatami, że jest w stanie połączyć trzy drużyny nowej opozycji, a właściwie pozostałości po tych trzech drużynach.

Obecnie praktycznie wszyscy, łącznie z sekretarzem prasowym kampanii Cichanouskiej, znajdują się w więzieniu. Ją po prostu odseparowano, oddzielono od wszystkich, kto zamierzał jej pomagać w kampanii. Wszystkich wsadzono do więzienia, a ją zostawiono na zasadzie "proszę bardzo, spróbuj".

A ona połączyła się z żonami innych kandydatów - Cepkało oraz Babaryki, których nie zarejstrowano. I okazało się, że ta trójka liderek jest dosyć sprawna w organizowaniu wieców i prowadzeniu kampanii wyborczej.

Swiatlana Cichaouska na wiecu w Grodnie

Nie ma tu jednak jakiegoś sekretu. One nie robią nic, czego by wcześniej nie robiła opozycja, a czasem, jeśli spojrzę na kampanie opozycyjne, na przykład z 2006 roku, to tamta kampania była znacznie lepiej technicznie przeprowadzona. Różnica polega na tym, że teraz są inne nastroje, jest zapotrzebowanie na sprzeciw wobec Łukaszenki. I Cichanouska utożsamia je ten sprzeciw. Właśnie dlatego te tłumy idą na spotkania z nią.

Na czym polegało tak harmonijne połączenie sztabów opozycyjnych? To coś, do czego nie dochodziło w poprzednich latach.

Zacznijmy od tego, że tradycyjna opozycja nie była zjednoczona. Cichanouska zjednoczyła nową opozycję, nowych ludzi, którzy przyszli do tej kampanii wyborczej. Oczywiście, są w jej sztabie jednostki, które należą do partii opozycyjnych, ale nie znaczy to, że zjednoczyła ona tradycyjną opozycję.

Ta tradycyjna opozycja została tak zmarginalizowana, że nie odgrywa obecnie żadnej roli. Moim zdaniem jest to również ostrzeżenie na przyszłość dla wszystkich, że kłótnie wewnętrzne prowadzą po prostu do klęski, że one właściwie są oznaką klęski.

Opozycja nie potrafiła się dogadać między sobą w wyniku czego powstała nowa siła polityczna budowana przez nowych ludzi. Co więcej, przejęła ona wyborców, którzy w innych okolicznościach byliby gotowi poprzeć tradycyjną opozycję.

Jakie są zatem związki ruchu Cichanouskiej z "tradycyjną" opozycją?

Jakieś powiązania są – dla przykładu rzecznikiem prasowym Cichanouskiej jest pani ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, a szefem struktury też jest pani z Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji. Tam są ludzie, którzy są politycznie rozpoznawalni, którzy są znani, ale nie jest ich dużo. Moim zdaniem to dobrze, że Cichanouska ma obok siebie również doświadczonych ludzi, którzy wiedzą, jak wygląda rzeczywistość polityczna w Białorusi.

Jak wyglądałyby hipotetyczne demokratyczne wybory, których przeprowadzenie deklaruje w przyszłości, po ewentualnej wygranej, Cichanouska? To właściwie jej jedyny postulat – prawdziwie demokratyczne wybory maksymalnie pół roku po jej zwycięstwie.

Trudno tutaj cokolwiek powiedzieć. Chodzi o to, że ruch Cichanouskiej jest nową i nieznaną siłą. Do końca nieznane są jej poglądy – ona tylko reaguje na wydarzenia, które odbywają się teraz na Białorusi.

Na przykład kiedy pojawiły się zarzuty, że jest prorosyjska, czy sterowana przez Moskwę, to ona na to twardo i stanowczo odpowiedziała, że Białoruś nie potrzebuje państwa związkowego z Rosją. Człowiek sterowany przez Kreml nie mógłby złożyć takiej deklaracji.

Odpowiedzią na to, czy jest ona prorosyjska, jest fakt, że w obawie przed represjami zdecydowała się wywieźć swoje dzieci do któregoś z państw Unii Europejskiej, a nie do Rosji. Dlatego moim zdaniem obawy, że jest sterowana przez Rosję się nie potwierdzają.

Należy jednak pamiętać, że nie znamy do końca jej poglądów i nie znamy do końca poglądów osób, które ją otaczają. Dla społeczeństwa białoruskiego dzisiaj najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy jesteś za Łukaszenką, czy przeciwko. Ona jest przeciwko Łukaszence i dlatego dostaje zaufanie społeczne.

Wiec w Grodnie

Łukaszenko straszy też tym, co będzie po wygranej Cichanouskiej – straszy chaosem, majdanem, wojną domową. Co by się Pana zdaniem działo w Białorusi po wygranej Ciechanouskiej?

Aleksander Łuakszenka przez całą swoją prezydenturę straszy zamieszkami, straszy wojną, destabilizacją, Zachodem, albo teraz Rosją. On na tym strachu próbuje scementować elektorat, który mu się rozpadł. Ale oddziałuje obecnie tylko na swój żelazny elektorat.

Na ludzi, którzy popierają Cichanouską, albo którzy są jego przeciwnikami, już nie. Oni uważają jego wypowiedzi za próbę odwrócenia uwagi. Dlatego na ten moment kampania Łukaszenki jest bardzo słaba, mało przekonywająca i nie oddziałuje na przytłaczającą większość obywateli.

Co stałoby się z Łukaszenką po wygranej Cichanouskiej?

(Śmiech) To jest akurat duża niewiadoma. W tle jest jeszcze małżonek Cichanouskiej, który jest niszczony w więzieniu, mówiąc najprościej. Próbuje się go zepchnąć na sam dół hierarchii więziennej.

Myślę, że nienawiść Siarhieja Cichanouskiego do Łukaszenki będzie potężna, bo przecież to wszystko, co się z nim teraz wyprawia, dzieje się na polecenie Łukaszenki. Nie potrafię ocenić jak Cichanouski się zachowa, kiedy odzyska wolność i opowie, co się odbywało w więzieniu. Oczywiście, w przypadku wygranej Cichanouskiej. Nie wiem co by wtedy było dalej z Łukaszenką.

Co Pan myśli o teoriach (spiskowych), które twierdzą, że ruch Cichanouskiej jest sterowany przez Rosję?

Kiedy pojawiły się te zarzuty, Cichanouska wzmocniła niezależnościową, proniepodległościową, probiałoruską retorykę. Zaczęła nawet mówić po białorusku, pokazując tej części społeczeństwa, dla której hasła niepodległości są bardzo ważne, że nie zamierza rezygnować z niepodległości. Rosyjskim mediom zresztą też wprost powiedziała, że państwo związkowe jest Białorusi niepotrzebne i to moim zdaniem jednoznacznie pokazuje, że te zarzuty są zmyślone.

Co będzie się działo, jeśli Łukaszenka ogłosi, że wygrał wybory?

Moim zdaniem będą protesty. Niewiadomą pozostaje jak się zachowa białoruskie społeczeństwo, kiedy władza użyje siły. Dotychczas wiece gromadziły tysiące ludzi przede wszystkim dlatego, że były legalne.

To dlatego ludzie szli na pikiety i nie bali się, że zostaną spałowani, nie bali się, że czeka na nich OMON i służby specjalne. To dlatego te wiece gromadziły tysiące ludzi.

Czy te tysiące są gotowe wychodzić na nielegalne wiece, które będą zabronione, a naprzeciw będą stały jednostki specjalne? Łukaszenka powiedział, że jest gotów strzelać. Przywoływał przykład Andiżanu, czyli uzbeckiej prowincji, w której doszło do rozruchów, w wyniku których kilkaset osób zostało zabitych w czasach Karimowa.

Tak naprawdę, nie wiemy jak się potoczą wypadki, ale tak samo nie wie moim zdaniem i Łukaszenka, i społeczeństwo, i politycy, i nawet resorty siłowe. W każdym razie sytuacja jest bardzo niepokojąca i istnieje zagrożenie, że się poleje krew.

To bardzo ponura wizja.

Niekoniecznie musi się tak stać. Może Łukaszence uda się znów spacyfikować społeczeństwo nie używając drastycznych środków. Te środki, które zastosował w obecnej kampanii wyborczej, nie wywołały tak stanowczej reakcji Zachodu jak ta w 2010 roku.

Wtedy aresztowano około 800 osób i to spowodowało sankcje. Teraz aresztowano ponad 1000 osób, nie dopuszczono kandydatów do wyborów, nie zaproszono obserwatorów z zagranicy, jest cały szereg bardziej ostrych działań, ale zdecydowanej reakcji Zachodu brak.

Biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację, to że media mniej uwagi poświęcają tej sytuacji, nieprędko może się to zmienić.

Białoruś dopiero w ostatnich dniach, tygodniach zaczęła gościć na łamach światowej prasy, a przecież represje trwają od dłuższego czasu i jak na razie przekonanie Łukaszenki o swojej bezkarności się sprawdziło.

Jeżeli uda mu się utrzymać represje na takim poziomie, to moim zdaniem utrzyma władzę. Co więcej, to nie przekreśli ocieplenia relacji z Zachodem. Nie musi mu się to udać, ale może.

Myślę, że plan jest taki, żeby nie drażnić Zachodu, który patrzy w inną stronę i ma swoje problemy na głowie. Plan jest taki, żeby przeprowadzić te wybory w takiej formule, jaka jest zaplanowana.

Determinacja społeczeństwa białoruskiego jest jednak bardzo duża, największa w najnowszej historii Białorusi, a zapotrzebowanie na protest i na to, żeby Łukaszenka się skończył też jest równie silne.

Co chce ugrać Łukaszenko zatrzymując rosyjskich najemników z grupy Wagnera, którzy przybyli na Białoruś, prawdopodobnie w drodze do jednego z krajów Afryki, czy Ameryki Południowej, który Rosja wspiera militarnie? Czy może został sprowokowany, a jeśli tak, to przez kogo i w jakim celu?

To jest bardzo trudne pytanie. Przede wszystkim mamy dwie wersje – wersję rosyjskiej FSB i wersję białoruskiego KGB.

Wersja FSB jest taka, że to część oddziału, który leciał z przesiadka na Białorusi do Sudanu albo do Wenezueli, i że co więcej nie jest to grupa Wagnera, tylko inna prywatna firma wojskowa. A Łukaszenka, który jest teraz zagrożony, postanowił wykorzystać sytuację do tego, żeby odbudować swoje poparcie, żeby stać się symbolem obrony niepodległości przez zakusami Kremla.

Natomiast wersja białoruskiego KGB jest taka, że to grupa najemników, która jechała organizować na Białorusi zamachy terrorystyczne i została ujęta w wyniku operacji specjalnej.

Znaczy, że KGB i FSB obwiniają się wzajemnie w kłamstwie. Nie mając źródeł wśród grupy śledczej, wśród ludzi, którzy podejmowali decyzje, jesteśmy skazani wierzyć albo jednym, albo drugim.

Ale ja nie chcę wierzyć ani jednym ani drugim, bo moim zdaniem obydwie strony kłamią. Ta historia jest po prostu bardzo dziwna. Mam nadzieję, że zostanie ona wyjaśniona.

Dlaczego Rosja jest na razie taka opieszała?

Rosja jest zainteresowana, żeby władza na poradzieckim obszarze była stabilna i się nie zmieniała. Putin nie zamierza ustępować miejsca i planuje rządzić w Rosji przez wiele lat. Ma interes w tym, żeby podobny model funkcjonował na całym poradzieckim obszarze.

Myślę też, że Rosja wie o nastrojach w Białorusi, zdaje sobie sprawę, że Łukaszenka jest niepopularny. Po doświadczeniach przemian w Ukrainie, kiedy Rosjanie postawili wszystko na jednego polityka i przegrali, nie chcą popełniać tego samego błędu.

Mogę przypomnieć, że Rosja podobnie zachowywała się w Armenii, gdzie w wyniku protestów został obalony prezydent i zmieniła się władza. Nikol Paszinian, obecny przywódca Armenii, został prezydentem w wyniku swego rodzaju majdanu, mimo że w rosyjskich mediach trwała na niego nagonka. Rosja nie podjęła żadnych działań w trakcie protestów i ustanowiła później z nowym prezydentem poprawne relacje. Nie dobra, ale poprawne.

Być może Rosjanie dopuszczają podobny scenariusz na Białorusi.

Przede wszystkim Rosja oczywiście woli, żeby został Łukaszenka. I najlepiej, żeby był słaby, żeby zamknął sobie wszystkie drzwi i odciął wszystkie możliwości, bo wtedy byłby skazany na dyktat Putina.

To wersja, która wydaje się najbardziej korzystna dla Putina. Nie jest zainteresowany tym, żeby zmieniała się władza, bo to jest zły przykład dla Rosji – jeśli Łukaszenko mógłby po 26 latach stracić władzę w wyniku kolorowej rewolucji, to Putina też prędzej czy później spotkałby podobny los.

Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wszyscy wschodnioeuropejscy autokraci panicznie boją się kolorowych rewolucji i pamiętają arabską wiosnę, kiedy jedna po drugiej upadały dyktatury.

Rosja jest więc nastawiona na to, żeby w Białorusi nastąpiła kontynuacja z Łukaszenką u władzy. Wszelkie oddolne inicjatywy, które skutkowałyby zmianą władzy, są wielkim zagrożeniem dla wszystkich autokracji.

Czy są jakieś napięcia między Putinem a Łukaszenką? Jeśli tak, to jakie?

Powszechnie wiadomo, że wzajemnie się nie lubią. Łukaszenko uważa, że Putin zajął jego miejsce na Kremlu. Łukaszenko z Jelcynem zaczynali tworzyć Związek Rosji i Białorusi i wtedy Łukaszenko marzył o tym, że trafi na Kreml, ale to mu się nie udało. Na jego miejsce pojawił się Putin.

Z kolei dla Putina Łukaszenko jest nieprzyjemnym partnerem dlatego że Rosja wpompowała w Białoruś mnóstwo pieniędzy, a Łukaszenko i tak nadal robi, wszystko na co ma ochotę. Ale jest to jak gdyby konflikt w rodzinie. Obaj są do siebie bardzo podobni – nie ma między nimi konfliktów ideologicznych, jest tylko konflikt osobowości.

Wracając do wyborów, to jakie są szanse na to, by były niesfałszowane?

Bliskie zeru. Moim zdaniem zostanie ogłoszona wygrana Łukaszenki w pierwszej turze. Taka jest moja prognoza, ale nie wiemy co będzie dalej.

Nie wiemy jak na taki wynik zareagują ludzie i jak to się wszystko skończy. Tego nikt dzisiaj nie wie. Wybory zostaną sfałszowane, dlatego że ta reżimowa maszyna pracuje od 26 lat i choć dzisiaj większość społeczeństwa jest przeciwko Łukaszence, to działać nie przestanie. Pojedyncze przypadki nieposłuszeństwa mogą mieć miejsce, ale generalnie tendencja jest taka, ze raczej te wybory zostaną sfałszowane.

A jakie są szanse na to, że wojsko stanie razem z ludźmi?

(Westchnienie) Tutaj sytuacja jest dynamiczna. Znowu – zobaczymy jak zareaguje społeczeństwo, jak głęboki będzie podział w tym społeczeństwie. Szanse, że wojsko i służby zobaczą, że Łukaszenko jest słaby i go porzucą, oczywiście są. Ale moim zdaniem do tego jeszcze długa droga. Samo głosowanie tu nie wystarczy. Muszą być dłuższe protesty, dłuższy kryzys zaufania.

Czy uważa Pan, że wojsko, jeśli dostanie rozkaz strzelania do ludzi, to rzeczywiście zacznie strzelać?

Nie mam wiedzy na ten temat. Trudno to ocenić. Moim zdaniem to będzie zależało od reakcji społeczeństwa, od tego na ile potężny będzie ten protest. Jeżeli będzie bardzo potężny, jeśli Łukaszenko będzie osamotniony i jeżeli świat zajmie jednoznaczne stanowisko, że rozlew krwi na Białorusi to jest czerwona linia, za którą nie można wykraczać, to do rozlewu krwi może nie dojść.

Drugi scenariusz jest taki, że reakcja będzie opieszała i słaba, a wtedy Łukaszenko może odnieść wrażenie, że obroni się przed Rosjanami i sprzeda się na Zachodzie. Wersja że to Zachód steruje protestami zostanie sprzedana do Rosji, a ta z zablokowaniem ingerencji rosyjskiej udobrucha Zachód. Jeśli Łukaszenko wierzy, że potrafi taką karkołomną grę prowadzić jednocześnie na dwóch frontach, to wtedy szanse na zły obrót wydarzeń wzrastają. Ale tak naprawdę nikt nie wie jak się zachowa dzisiaj białoruskie wojsko.

No to jeszcze jedno pytanie na koniec – czy wierzy Pan w zmianę władzy w Białorusi?

To jest bez wątpienia moment, w którym białoruski system w takiej wersji, którą znaliśmy, się skończył. Wcześniej przekonanie było takie, że Łukaszenko ma poparcie większości. Chociaż moim zdaniem on już od dawna nie miał tej większości.

Biorąc pod uwagę, że system ten wciąż pracuje sprawnie, nie widać wyłomów w służbach specjalnych, niekoniecznie zmiana zajdzie już teraz. Ale wszystko ma swój początek i koniec i ja myślę, że się zbliżamy do końca Łukaszenki, czy nadejdzie on teraz, czy później. Nie widzę żadnej możliwości, żeby Łukaszenko mógł na nowo odbudować poparcie społeczne, które kiedyś miał.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze