Ceny w Chorwacji w pierwszym kwartale wzrosły o 1,5 proc. W Polsce – o 4,3 proc. Tylko pierwszy z tych krajów w styczniu przyjął euro. Nie ma też dowodów, że europejska waluta podnosi ceny w długim okresie
Radosław Fogiel był gościem „Graffiti” w Polsat News 18 kwietnia. Prowadzący wywiad Marcin Fijołek zapytał posła PiS, czy wybiera się na opozycyjny marsz 4 czerwca, który zapowiedział Donald Tusk. Zebrani będą maszerować "przeciw drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu, za wolnymi wyborami".
„Nie wybieram się” – odpowiedział Fogiel – „Pierwsza w historii sytuacja, w której Platforma będzie maszerować sama przeciwko sobie. Złodziejstwo to chyba każdy wie, co na ten temat sądzić.
Drożyzna to przecież to, co nam Tusk proponuje. Przecież on chciałaby wprowadzić euro.
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Przemysław Fogiel zaintonował starą pieśń z partyjnej opowieści o świecie: Tusk chce euro, euro to drożyzna, czyli – Tusk przy władzy oznacza wyższe ceny (na marginesie dodajmy, że stanowisko Tuska w sprawie euro wcale nie jest takie jednoznaczne, jak stara się to przedstawić Fogiel). Czy poseł Fogiel ma rację, gdy mówi, że euro oznacza wyższe ceny?
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Na początku roku PiS z chęcią wykorzystywał przykład Chorwacji, która 1 stycznia 2023 porzuciła kunę i przeszła na euro.
„Chaos inflacyjny, który daje się tak we znaki Chorwatom, którzy sygnalizują to na najróżniejsze sposoby, jest dla nas bardzo poważnym ostrzeżeniem” – mówił premier Mateusz Morawiecki 10 stycznia – „Wybór euro w czasie kiedy mamy tak wysoką inflację, to trochę jak dolewanie oliwy do ognia. Przestrzegamy przed tym każdego, kto chce zmusić Polaków do wstąpienia do strefy euro”.
Szybko jednak zaprzestano korzystania z przykładu Chorwacji. Dlaczego? Bo wraz z pierwszymi danymi o inflacji z Chorwacji okazało się, że jest to bzdura.
Już w lutym okazało się, że wprowadzenie euro nie podbiło cen w Chorwacji, nie podbiło inflacji. Według Eurostatu w styczniu wynosiła ona 12,5 proc., czyli o 0,2 punktu procentowego mniej niż w grudniu. W kolejnych miesiącach wskaźnik spadał, w marcu wynosi 10,5 proc. Tymczasem według metodologii Eurostatu w Polsce w marcu ceny wzrosły o 15,2 proc. w stosunku do marca 2022 roku. To gdzie jest drożyzna?
Ale może najczęściej używany wskaźnik roczny nie jest tutaj najlepszy? Gdy spojrzymy na wzrost cen miesiąc do miesiąca, wnioski są te same. W styczniu w Chorwacji wskaźnik cen wzrósł o 0,3 proc. i był to szesnasty wynik w Unii. Gdy zbierzemy dane z pierwszego kwartału w Eurostacie, okazuje się, że w Chorwacji w tym roku ceny wzrosły na razie o 1,5 proc., w Polsce – o 4,3 proc.
Chorwacja jest więc poniżej średniej unijnej, Polska znacznie powyżej. Wśród krajów z pierwszej piątki tylko jeden ma euro.
Sam wzrost cen w Chorwacji nie udowadnia, że ceny po wprowadzeniu euro rosną. Jesteśmy w trakcie najwyższego poziomu inflacji na kontynencie od dekad. Ale wpływ wprowadzenia euro na ceny jest badany również w spokojnych gospodarczo czasach.
Przytoczmy raport Najwyższej Izby Kontroli z 2019 roku pod tytułem „Czy Polska powinna przystąpić do strefy euro?”. Czytamy w nim:
„Doświadczenia kolejnych przyjmujących euro krajów pokazywały, że przy odpowiednim przygotowaniu wzrostu cen można niemal całkiem uniknąć. Łączny wzrost cen w ciągu trzech miesięcy po wprowadzeniu euro wyniósł na Słowacji 0,1 proc., w Estonii 1,5 proc., na Łotwie 1 proc., a na Litwie ceny spadły o 0,5 proc.”
Widać więc, że szczególnie w Estonii można było zauważyć wzrost cen – jeśli się je dokładnie monitorowało. Bo ostatecznie 1,5 proc., nawet w ciągu trzech miesięcy, nie jest dużą podwyżką.
Załóżmy, że kilogram jabłek kosztuje 3 złote. Jeśli ich cena wzrośnie 1,5 proc., to będą kosztować 3,05 zł. Mało kto zwróci na taką podwyżkę uwagę. A przecież na Litwie ceny nawet spadły.
Dodajmy, że każdy z tych czterech krajów wchodził do strefy euro w innym momencie, czyli w innym otoczeniu makroekonomicznym i inflacyjnym.
To mocny argument za tym, że zauważalny, nieprzyjemny i powszechny wzrost cen po wejściu w życie euro w krótkim terminie jest mitem.
Oczywiście część sprzedawców może próbować stosować nieuczciwe praktyki, na przykład zaokrąglając ceny w górę. Od tego są jednak organy państwowe, by takie praktyki tropić i karać. Wygląda na to, że w krajach naszego regionu, które zdecydowały się już euro przyjąć, udało się tego przypilnować.
No dobrze, ale co w takim razie z dłuższym okresem? To możemy sprawdzić na podstawie innych krajów niż Chorwacja.
„Z euro szybciej zbliżamy się do średniej unijnej zarówno pod względem cen, jak też dochodów” – mówił po pięciu latach euro na Litwie prezes zarządu Banku Litwy (litewskiego banku centralnego) Vitas Vasiliauskas.
Sięgnijmy głębiej. Dziś jesteśmy tak przyzwyczajeni do europejskiej waluty, że łatwo zapomnieć, że jest ona stosunkowo nowym wynalazkiem. Euro najpierw wprowadzono w dwunastu krajach Unii w 1999 roku, a dopiero w 2002 roku w pełni zastąpiło ono waluty narodowe. W raporcie za 2002 rok Europejski Bank Centralny analizował wpływ pełnego wprowadzenia euro na ceny.
Najważniejszy wniosek brzmiał: „wprowadzenie euro nie doprowadziło do powszechnego wzrostu cen”.
Inflacja w pierwszym półroczu po pełnej zamianie walut narodowych na euro wyniosła w tych krajach między 0 a 0,2 proc. Efekty były różne w poszczególnych krajach, lokalne wskaźniki inflacji różniły się – w Holandii było o nawet 0,6 proc. Ale nie wykracza to ponad różnice w inflacji między krajami w normalnym okresie.
Gdy spojrzymy na inflację w strefie euro kilka lat przed i kilka lat po 2002 roku, to nie widać żadnego istotnego wzrostu, ceny rosną zgodnie z wcześniejszym trendem.
W 2009 roku unijna Dyrekcja Generalna ds. Gospodarczych i Finansowych opublikowała kompleksowe opracowanie poświęcone wyłącznie kwestii cen w strefie euro po wprowadzeniu wspólnej waluty. Konkluzja? Wymiana lokalnych banknotów i monet na euro w 2002 roku podbiła inflację o 0,05 punktu procentowego. Lokalnie największy wpływ miał miejsce w Finlandii, gdzie było to 0,27 punktu procentowego. W 2002 roku inflacja w Finlandii wyniosła 1,57 proc., więc gdyby nie zmiana na euro, wyniosłaby 1,3 proc. To niezauważalna dla zwykłego konsumenta różnica. A w 2000 i 2001 roku inflacja była wyższa.
Czyli – każde badanie ekonomiczne wskazuje, że euro nie ma istotnego wpływu na ceny ani w krótkim, ani w długim okresie. PiS opiera się tutaj na stereotypach, a chodzi tylko o walkę z politycznym rywalem. Fakty cierpią.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze