Prezes NBP Adam Glapiński jest przeciwnikiem wejścia Polski do strefy euro. Jednym z jego argumentów jest to, że gdybyśmy do niej weszli, nasz wzrost gospodarczy byłby niższy. Sprawdzamy, co mówią na ten temat dane i badania ekonomiczne.
W kampanii wyborczej przed wyborami europejskimi właściwie w ogóle w Polsce nie dyskutowało się o przyjęciu w naszym kraju europejskiej waluty. Sodaż CBOS z maja 2024 roku mówi o tym, że aż 49 proc. badanych nie chce przyjęcia w Polsce euro – choć ankietowanym przypomniano, że wchodząc do wspólnoty zobowiązaliśmy się do tego. Tylko 13 proc. chciałoby euro w Polsce w ciągu najbliższych trzech lat.
Politycy niechętnie więc sięgają po temat euro. Ale w czwartek 6 czerwca przypomniał sobie o nim zdecydowany przeciwnik euro w Polsce – Adam Glapiński.
Pozycję prezesa Narodowego Banku Polskiego można zrozumieć. Przejście od złotówki zmniejsza kompetencje i prestiż NBP.
Oczywiście argumentów przeciwko (jak i za) jest znacznie więcej. Tutaj jednak chcielibyśmy się pochylić nad jednym, którego na swojej konferencji użył prezes Glapiński.
W otwierających 25 minutach konferencji, na której miał mówić o polityce monetarnej i stopach procentowych, prezes mówił nie na temat. Wolał raczej opowiadać o tym, jakiego cudu gospodarczego dokonała Polska, dlaczego dziennikarze, którzy krytykują NBP, nie mają racji i dlaczego nie powinniśmy przyjmować europejskiej waluty.
Gdybyśmy przyjęli euro, nasz wzrost byłby niższy
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
powiedział Adam Glapiński.
Czy jest tak w istocie? Mamy do czynienia z rozważaniem scenariusza kontrfaktycznego. Ale mamy sporo przesłanek, które mogą powiedzieć nam, jak byłoby w rzeczywistości.
Jednym z problemów dla wzrostu może być wysoka inflacja. A tą często straszy się jako skutkiem przyjęcia euro. Ma działać prosta zasada – sprzedawcy muszą zmienić ceny, dlatego zaokrąglają je w górę, lub wręcz podnoszą, bo klienci przy tak dużej zmianie mogą tego nie zarejestrować i będą musieli przyjąć nowe ceny. Ale rzeczywisty wpływ tego zjawiska jest niewielki.
Chorwacja jest dwudziestym krajem w strefie euro. Przyjęła europejską walutę w styczniu 2023 roku. Euro pierwszy raz zastąpiło narodowe waluty w 1999 roku w 11 krajach. Później stopniowo dołączały kolejne, dziś ma ją większość państw wspólnoty. Przejście na euro to skomplikowany proces. Należy ustalić oficjalny kurs wymiany, problemem może być naturalne zaokrąglanie cen w górę przez sprzedawców.
Ale wcale nie oznacza to ogromnych i niekontrolowanych podwyżek cen.
Przytoczmy raport Najwyższej Izby Kontroli z 2019 roku pod tytułem „Czy Polska powinna przystąpić do strefy euro?”. Czytamy w nim:
„Doświadczenia kolejnych przyjmujących euro krajów pokazywały, że przy odpowiednim przygotowaniu wzrostu cen można niemal całkiem uniknąć. Łączny wzrost cen w ciągu trzech miesięcy po wprowadzeniu euro wyniósł na Słowacji 0,1 proc., w Estonii 1,5 proc., na Łotwie 1 proc., a na Litwie ceny spadły o 0,5 proc.”
Podobnie było ostatnio w Chorwacji – chwilowe zawirowania nie mają wpływu na rzeczywisty, długoterminowy poziom inflacji. A to oznacza, że nie ma to znaczenia dla wzrostu.
Trudno mówić o tym, by euro spowolniło wzrost gospodarczy Litwy. Przed pandemią, w 2019 roku, w czasach dobrej koniunktury gospodarczej, to Litwa była jednym z liderów rozwoju gospodarczego w UE. Ustępowała tylko Węgrom, Irlandii i Malcie. Dwa ostatnie kraje nie są najlepsze do porównań, bo duża część ich PKB to zarejestrowane na tych dwóch wyspach firmy międzynarodowe. Natomiast w 2017 i 2019 roku trzecie miejsce (właśnie za Irlandią i Maltą) to Rumunia, która euro nie przyjęła. Ale z kolei – w tym samym czasie bardzo kiepski wzrost na tle reszty krajów regionu notowała Bułgaria, która euro nie przyjęła.
Patrząc na coroczny wzrost gospodarczy dla poszczególnych krajów trudno więc znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Spójrzmy jednak na inne ujęcie – na tempo konwergencji (dążenia do unijnej średniej) krajów naszego regionu w PKB na osobę.
Tylko jeden z siedmiu krajów (Cypr) jest dziś na niższym poziomie PKB na osobę w odniesieniu do średniej unijnej niż w momencie przyjmowania euro. W wartościach bezwzględnych wszystkie odnotowały wzrost. Jednak we wszystkich krajach po 2008 roku widać stagnację związaną z globalnym kryzysem gospodarczym.
Cypr dodatkowo doświadczył własnego kryzysu finansowego w latach 2012-2013, który opóźnił powrót na wcześniejszą ścieżkę.
W krajach nam bliższych – Litwie, Łotwie, Estonii i Słowacji – konwergencja przebiega równą ścieżką w górę, podobnym biegiem przed, jak i po przyjęciu euro.
"Teoria konwergencji mówi dosyć jasno, że konwergencja jest najszybsza, gdy różnice są największe. Innymi słowy: im bliżej jesteśmy średniej unijnej, tym wolniej się do tej średniej będziemy zbliżać” – mówił dla OKO.press dr Wojciech Paczos z Cardiff University, gdy w czerwcu 2023 roku rozważaliśmy przypadek Słowacji.
Czy jego zdaniem wejście do strefy walutowej może mieć negatywny wpływ na wzrost gospodarczy?
„Wedle mojej najlepszej wiedzy to, co jest narysowane na banknotach (czy to król z XI wieku, czy antyczne budowle), nie ma wpływu na wzrost gospodarczy w długim okresie” – mówił wówczas ekspert. I uzupełniał:
„W krótkim okresie owszem: przyjęcie euro wiąże się z rezygnacją z niezależnej polityki monetarnej (która znów – nie ma wpływu na rozwój w długim okresie), ale zmniejsza koszty transakcyjne w handlu zagranicznym z największym partnerem handlowym. Tylko że empirycznie nie zaobserwowano istotnego wpływu obecności w strefie euro na tempo wzrostu – ani negatywnego, ani pozytywnego”.
Głośne badanie Petera Dreuwa z 2022 roku mówiło z kolei, że strefa euro nie ma zwycięzców. Opierało się na autorskiej metodzie opartej na tak zwanych modelach strukturalnych szeregów czasowych. W skrócie polega ona na porównywaniu krajów według wzrostu PKB na osobę w krajach strefy euro przed i po przyjęciu wspólnej waluty z krajami z własną walutą w stosunku do tego samego wskaźnika w krajach z własną walutą. Ale niekoniecznie z podobnymi krajami – na przykład Francja zestawiona jest z grupą kontrolną w postaci Danii, Australii i Szwecji. Łącząc dane z tych krajów można stworzyć teoretyczny model Francji, gdyby ta nie przyłączyła się do strefy euro.
Na tej postawie Dreuw uznał, że kraje, które przyjęły euro na samym początku, niewiele zyskały na wspólnej walucie, a część z nich straciła. Najsilniej – Grecja i Włochy. Problem polega na tym, że badanie to w ogóle nie próbuje odpowiedzieć na pytanie o kraje naszego regionu. A to zupełnie inne gospodarki. Problem też w tym, że każdy z analizowanych krajów – Włochy i Grecja w szczególności – mają swoje specyficzne problemy.
Te dwie gospodarki miały duże problemy z konkurencyjnością i finansami publicznymi jeszcze przed wejściem do strefy euro. Wprowadzenie wspólnej waluty wyciągnęło te problemy na światło dzienne.
Dla zwolenników tezy, że euro spowalnia rozwój, sugestywne może być poniższe zestawienie:
W środku, na niebiesko kraje strefy euro. Chorwację traktujemy tutaj jak kraj spoza strefy. Dołączyła do niej dopiero w 2023 roku, więc ewentualne efekty tego wejścia nie będą zauważalne.
Najprostszy (i prawdziwy!) wniosek z wykresu brzmi: w ostatnich ośmiu latach w naszym regionie kraje spoza strefy euro rozwijały się szybciej. Ale proste wyjaśnienie: euro szkodzi wzrostowi – nie jest prawdziwe. Rozwikłaniem tej zagadki jest słowo, które padło już wyżej: konwergencja. Kraje biedniejsze nadrabiają zaległości szybciej – i to zależność znana na całym świecie. A dodatkowo w UE wszystkie mają bardzo podobne warunki gospodarcze, więc zależność ta działa silnie. Jedynie Słowenia, jako kraj stosunkowo mocno rozwinięty, powinna wedle zasady konwergencji być w tym zestawieniu niżej. Ale jedno odstępstwo od ogólnej zasady na ostatecznie dosyć niewielkim zbiorze danych nie przeczy naszej tezie.
Bardzo ważne jest też to, że ostatecznie nikt nigdy nie powiedział, że wspólna waluta europejska to projekt, który ma wzmocnić wzrost gospodarczy krajów członkowskich. To projekt polityczny, służący integracji krajów UE.
Już w raporcie Komisji Europejskiej z 1989 roku na temat potencjalnej integracji walutowej powiedziane jest, że jednym z głównych zadań euro jest polityczna integracja.
„Euro jest projektem wybitnie politycznym, fundamentalnym krokiem w kierunku celu większej integracji politycznej, który znalazł swoje uzasadnienie ekonomiczne w opłakanym stanie gospodarek europejskich w połowie lat 80. Stopa bezrobocia wzrosła z 2,6 proc. w 1973 roku do 9,2 proc. w 1985 roku, a wzrost gospodarczy znacznie spowolnił w 12 krajach, które miały utworzyć strefę euro” – powiedział w swojej pożegnalnej mowie, ustępując ze stanowiska szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi w 2019 roku.
Oczywiście – gdyby euro było ekonomiczną katastrofą, integracja polityczna za pomocą waluty nie miałaby racji bytu. Tymczasem z 10 krajów, które weszły do UE w 2004 roku, już osiem przyjęło wspólną walutę. Wyjątkami są Polska i Czechy. Wyprzedzą nas też członkowie, którzy weszli do UE później. Chorwacja już w strefie euro jest, Bułgaria wchodzi do niej od stycznia przyszłego roku, a Rumunia planuje przyjęcie euro w 2029 roku.
Zanosi się więc na to, że pozostaniemy w gronie razem z czterema innymi krajami: Szwecją, Danią, Czechami i Węgrami. Te kraje nie mają sprecyzowanych planów na wejście do strefy euro.
Kluczowe dla naszego szybkiego rozwoju gospodarczego nie jest jednak euro, a uczestnictwo we wspólnym rynku i polityczna stabilność. Nie rozstrzygamy tutaj, czy Polska powinna wejść do strefy euro. Wiemy natomiast, że jeśli jest się przeciwnikiem tego rozwiązania, nie warto używać demagogicznych argumentów – jak ten o niższym wzroście po wejściu do strefy.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze