Nie brakuje osób, które za wzrost cen gazu obwiniają rząd PiS. Miał niekorzystnie zmienić sposób rozliczania się z Gazpromem. Eksperci ostrzegają: to uproszczenie. Co więc naprawdę sprowadziło tę drożyznę?
PiS doprowadził do zmiany w sposobie rozliczana się za gaz z Rosjanami i stąd w Polsce drożyzna. Tak można streścić tekst widniejący na jednym z bardzo szeroko krążących w internecie demotywatorów.
Pokazuje on dość prosty ciąg przyczynowo-skutkowy. Wzrost cen gazu ma wynikać z tego, że płacimy bieżące, wysokie stawki. O to według krytykujących władze internautów miały zabiegać Polskie władze. Wahania cen miał z kolei amortyzować wcześniejszy, obowiązujący do 2020 układ. Jak czytamy, zakładał on, że płaciliśmy lepsze, „uśrednione” stawki. Rosja miała więc wykorzystać naiwność polskich władz i zacząć windować ceny dostarczanego do Polski paliwa.
Ta opowieść nie zgadza się jednak z komentarzami publicystów z 2020 roku.
„Kuriozalna umowa z Gazpromem przechodzi do historii” - pisał w nagłówku swojego artykułu Daniel Czyżewski z portalu Energetyka24.pl. Media zgodnie doceniały też, że w związku ze zmianą umowy spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) powinna dostać od rosyjskiego giganta około 1,5 miliarda dolarów. Taka była decyzja Trybunału Arbitrażowego, o którą PGNiG zabiegało od 2016 roku. Właśnie wtedy polska spółka zwróciła się do europejskiego organu o umożliwienie zmiany sposobu rozliczania się za gaz dostarczany do nas gazociągiem jamalskim.
Dziś decyzja Trybunału znowu stała się tematem w debacie politycznej. Włączył się do niej między innymi Waldemar Pawlak, kiedyś odpowiedzialny za negocjacje z Gazpromem jako wicepremier i minister gospodarki w rządzie PO-PSL. Według polityka cena gazu w „starym” systemie megawatogodzina (MWh) energii byłaby o wiele niższa.
„Takich gwałtownych ruchów cenowych nie ma w przypadku indeksacji do cen ropy. To pokazuje, że ta formuła cenowa niesie ze sobą znacznie mniejsze ryzyko. Reasumując, gdyby nie zmiana formuły cenowej, gaz mógłby kosztować ok. 100 zł/MWh, a nie tak jak jest obecnie – 400 zł/MWh” – mówił polityk PSL w „Rzeczpospolitej”. Gdy piszemy ten tekst 17 stycznia 2022 roku, cena gazu na Towarowej Giełdzie Energii wynosi powyżej 410 złotych za MWh.
Czy zmiana była więc korzystna, czy wręcz przeciwnie? Dwa lata temu wydawało się, że Polska będzie na niej dużo oszczędzać. Do czasu wyroku arbitrażu wzrosty cen gazu były powiązane z notowaniami ropy i rozliczane średniookresowo. Jak wyjaśniał w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Paweł Majewski, prezes PGNiG, wynika to z historii handlu paliwami, w której gaz był postrzegany jako substancja zamienna dla produktów naftowych. Rozbieżności między notowaniami obu surowców stawały się jednak coraz wyraźniejsze.
Widać to w kwocie zasądzonej na rzecz Polski w arbitrażu. 1,5 mld dolarów to kwota wyrównania za okres, kiedy przepłacaliśmy za gaz od Rosjan.
O odejście od archaicznej formuły ustalania cen Polska zabiegała już w 2014 roku, kiedy chciała załatwić spór poza Trybunałem w Sztokholmie – zaznacza Majewski.
Zatem jeśli szukać winnych, to nie tylko po stronie Zjednoczonej Prawicy. Za wysokie ceny w takiej sytuacji powinni odpowiadać również politycy poprzedniej koalicji PO-PSL.
„Jeśli chcemy wskazać przyczynę podwyżek cen gazu, zwłaszcza na europejskich giełdach, to w największym stopniu należy jej poszukać jej po stronie rosyjskiej” – mówi dr Przemysław Zaleski z Wydziału Zarządzania Politechniki Wrocławskiej. Dodaje, że potwierdza to większość analityków europejskich giełd towarowych.
Zdaniem eksperta nie bez znaczenia jest w tym przypadku spór dotyczący gazociągu Nord Stream 2, rozciągającego się pod Bałtykiem między Rosją a Niemcami. Gotowa instalacja nie jest dopuszczona do użytku, bo nasi zachodni sąsiedzi zwlekają z jej certyfikacją.
„Rosjanie rozpoczęli więc grę, która ma doprowadzić do załatwienia tej ważnej dla nich sprawy, bo rynek Europejski to rynek dla Rosji podstawowy” – ocenia ekspert. „Certyfikacja jest blokowana przez Komisję Europejską, bo Gazprom nie dostosował się jeszcze do prawa obowiązującego na unijnym rynku. Chce wymusić na Europie akceptacje preferencyjnych zasad dostępu do infrastruktury, przede wszystkim tej przesyłowej, sposobu reagowania na awarię, funkcjonowania tłoczni”.
Jak dodaje Zaleski, rosyjski potentat ostatnio w ogóle nie korzysta z tak zwanych dostaw spotowych. To formuła, w której dostawca uzupełnia zasoby gazu u kontrahenta poza głównym kontraktem.
„Oczywiście dla dostawcy lepiej jest opierać całość handlu z klientem na zasadzie długoletniego kontraktu. Inaczej jest po drugiej stronie. W tej chwili mamy ograniczone możliwości dobezpieczenia się dostawami ze »spotów«. Gazprom nie uzupełnia więc do końca sześciu magazynów, które ma w Unii Europejskiej, starając się w ten sposób podnieść ceny” – zauważa ekspert.
Stawki obowiązujące na rynku gazu zależą zatem od ryzyka jego niedoboru. Zaleski zauważa, że na przełomie roku, gdy uzupełniono magazyny w Europie, cena za 1000 m3 gazu LNG spadła ze 180 do 70 euro. Od kilku tygodni Rosjanie nie rezerwują jednak możliwości dodatkowej sprzedaży tego surowca na aukcjach.
„Dotychczas Gazprom rezerwował około 110 mln m3 na dobę transportu gazu przez gazociąg jamalski. Teraz jest to poniżej 50 mln m3. Gazprom świadomie nie wykorzystuje więc w pełni Jamału. Nie pcha też gazu przez Nord Stream 2, mimo że ta inwestycja technicznie jest zakończona. To typowa gra na zamieszanie na rynkach gazowych” – twierdzi Zaleski.
Dodaje, że polityka Rosji i Gazpromu nie jest jedyną przyczyną fatalnej dla Polski sytuacji na rynku gazu. Dołożyło się do tego również odbicie gospodarcze po okresach pandemicznych lockdownów.
„Ceny są windowane również przez mniejsze problemy dostaw do gazoportów z Kataru czy Stanów Zjednoczonych. To spowodowane jest z kolei dużym zapotrzebowaniem na energię w rozpędzających się gospodarkach Azji”
− mówi ekspert z Politechniki Wrocławskiej.
Trudno więc wymagać, by władze państwowe i kierownictwo PGNiG przewidziały taką sytuację jeszcze w 2014 roku. Wtedy polska spółka gazowa podjęła bardzo dobrą decyzję – twierdzi Zaleski:
„Krótkoterminowo rzeczywiście możemy tracić na nieetycznej grze Gazpromu, ale spójrzmy na rynek energetyczny. Co się dzieje, gdy nie ma słońca, jest bezwietrznie, a do tego padną dwa duże bloki energetyczne (na przykład w Kozienicach i Bełchatowie)? Cena na technicznym rynku bilansującym i na giełdzie idzie w górę. Za dwa dni to wszystko znika. Tak samo może być na rynku gazu”.
Podobnie sytuację ocenia prezes PGNiG w swoim artykule w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. „To nie zmiana formuły cenowej w kontrakcie jamalskim jest powodem drastycznego wzrostu rachunków za gaz w Polsce, ale sytuacja na europejskim rynku” - czytamy w tekście autorstwa Pawła Majewskiego.
Podobne głosy słychać nie tylko z Polski. O stosowanie nieczystych praktyk Rosjan oskarżył dyrektor Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) Fatih Birol. Pochodzący z Turcji ekonomista powiązał gazowy kryzys z sytuacją za wschodnią granicą Polski.
„Chciałbym zauważyć, że dzisiejsze niskie przepływy rosyjskiego gazu do Europy zbiegają się ze zwiększonymi napięciami geopolitycznymi nad Ukrainą” - stwierdził Birol.
Zaznaczył też, że niski poziom napełnienia magazynów Gazpromu w UE odpowiada za połowę deficytu gazu we Wspólnocie. Dzieje się tak, choć firma odpowiada za zaledwie 10 proc. całkowitej pojemności magazynowej Unii. Według szefa IEA zaledwie 20-procentowe zwiększenie eksportu rosyjskiego gazu do UE mogłoby obniżyć ceny o połowę.
Na razie Gazprom próbuje jeszcze bardziej podnieść ceny dostarczanego do Polski gazu. PGNiG podało, że przedstawiciele spółki otrzymali wezwanie na kolejny arbitraż dotyczący kosztów tego paliwa. „Gazprom oczekuje podwyższenia ceny kontraktowej z mocą wsteczną” - czytamy w oświadczeniu polskiej spółki. Jej władze twierdzą, że działanie rosyjskiej firmy jest odpowiedzią na dwa wnioski PGNiG o obniżkę cen – z 2017 i 2020 roku (zmodyfikowanego w 2021 roku).
„Żądanie podwyższenia ceny kontraktowej zawarte w wezwaniu Gazpromu jest całkowicie bezzasadne. Jesteśmy przygotowani, aby wykazać to przed Trybunałem Arbitrażowym” - komentował Paweł Majewski.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze