0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Mateusz Mirys / OKO.pressIl. Mateusz Mirys / ...

Piastowie zbudowali swoje państwo, handlując niewolnikami – taki obraz wyłania się z wielu współczesnych książek i artykułów opisujących początki Polski. Istne bandy łowców żywego towaru miały krążyć po obrzeżach piastowskiego władztwa i zapuszczać się na tereny słowiańskich sąsiadów, by porywać ludzi.

Podobny los czekał ofiary wypraw Mieszka I, jak też wojen jego przodków i potomków. Pojmani nieszczęśnicy przechodzili przez ośrodki przypominające obozy koncentracyjne, a następnie sprzedawano ich kupcom z państw muzułmańskich: do haremów, wojska, niewolniczej pracy.

Srebrne arabskie dirhamy – z naszego punktu widzenia „brudne pieniądze” z handlu żywym towarem – zapełniały skarbiec Piastów, budowniczych nowego państwa, które kiedyś stanie się Polską.

Co na to mediewiści? Okazuje się, że sprawa nie jest prosta i jednoznaczna.

Nie ma Mieszka bez Mahometa

Dr hab. Dariusz Adamczyk w pracy „Czy bez Mahometa nie byłoby Mieszka i Bolesława I?: arabski system handlowy a ekonomia polityczna społeczeństw Europy Środkowo-Wschodniej w X wieku” (w: Historia Slavorum Occidentis 1/2015) napisał bez ogródek:

„Bez kontaktów ze światem islamu, który przez przynajmniej dwie generacje był jedynym liczącym się eksporterem kruszcu do Europy Środkowo-Wschodniej – i to jest może największy paradoks – integracja monarchii gnieźnieńskiej z chrześcijańską Europą trwałaby znacznie dłużej. W tym kontekście trudno sobie wyobrazić, by bez Mahometa Mieszko byłby możliwy”.

W 2016 roku podczas dyskusji nad książką prof. Przemysława Urbańczyka „Zanim Polska została Polską”, ikona polskiej mediewistyki prof. Henryk Samsonowicz (zm. 2021) przyznał, że w okresie kształtowania się państw w Europie środkowo-wschodniej nie tylko handlowano masowo niewolnikami, ale też ludzie wywożeni do arabskich kalifatów uważani byli za towar najwyższej wartości.

„Stworzenie i utrzymanie centrum władzy – takiego jak państwo Mieszka I – jest bardzo kosztowną inwestycją. To właśnie handel ludźmi mógł być ważnym źródłem zysków, które pozwoliły sfinansować zbudowanie wielkopolskiej kolebki piastowskiej państwowości, a potem zasilać skarbiec książęcy. Bo co innego można było eksportować z ziem odrzańsko-wiślanych, żeby dostawać w zamian srebro i broń? Czy aż tyle warte były miód, sól, futra, wosk, sprzedawane przez państwo Piastów?” – przekonywał prof. Urbańczyk.

Relacja Ibrahima ibn Jakuba

Kiedy władztwo Mieszka I odwiedził Ibrahim ibn Jakub – żydowski kupiec, podróżnik i wywiadowca z kalifatu kordobańskiego – zrobiło na nim dobre wrażenie. Pisał o państwie Piasta z uznaniem, że jest „najrozleglejszy z krajów [słowiańskich]. Obfituje on w żywność, mięso, miód i rolę orną. Pobierane przez niego opłaty stanowią odważniki handlowe. Idą one na żołd jego mężów. Co miesiąc przypada każdemu z nich oznaczona ilość z nich. Ma on trzy tysiące pancernych podzielonych na oddziały, a setka ich znaczy tyle co dziesięć secin innych wojowników. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują”.

To wszystko musiało kosztować. Chyba że ibn Jakub celowo przesadzał? Dr Andrew Roach, badacz z University of Glasgow, podkreśla w pracy „The People Trafficking Princes: Slaves, Silver and State Formation in Poland” (w: Slavonica 2/2020), że o ile średniowieczne szacunki liczbowe częstokroć są nieprawdopodobne, to podróżnik z Kordoby wiarygodnie oceniał wielkość i skalę zaobserwowanych zjawisk.

Będąc w Pradze, ibn Jakub widział w praktyce, co kupowano ze Słowiańszczyzny. O nadbałtyckim bursztynie, tak cenionym w starożytności, nawet się nie zająknął, ponieważ jantar nie interesował odbiorców z państw arabskich. Ibn Jakub wymienił za to „niewolników, cynę i wszelkie rodzaje drogocennych futer”.

Z tego, zdaniem historyków, cyna była specjalnością czeską, futra miały silną konkurencję z Rusi, a tylko niewolnicy mogli zapewnić stały dopływ wysokich zysków państwu Mieszka. Władztwu Piastów, które szybko się rozwijało i rozszerzało, by z czasem przekroczyć milion mieszkańców, a może nawet zbliżyć się w czasach Bolesława Chrobrego do dwóch milionów.

Niewolnicy na targu w Kordobie, miniatura z Cantigas de Santa María Alfonsa X Mądrego, XIII wiek. Autor nieznany, w domenie publicznej

Arabskie złoto i wstyd po wiekach

Jakie mamy dowody na ten handel? Jak pisze dr hab. Dariusz Adamczyk w zbiorze „Viking-Age Trade. Silver, Slaves and Gotland” (2021), na ziemiach polskich odnaleziono prawie 40 000 monet islamskich, głównie dirhamów z X stulecia.

Pochodzą w większości z ponad 160 odkrytych skarbów monet. To wprawdzie kilkanaście razy mniej niż w Skandynawii – bo w ojczyźnie wikingów w muzeach znajduje się 500 000 dirhamów – jednak ta liczba nie wyczerpuje tematu.

W Wielkopolsce, na Pomorzu, Mazowszu i Śląsku odkryto bowiem także liczne wyroby jubilerskie z przetopionych arabskich monet, więc faktyczna ich liczba na ziemiach polskich była znacznie większa, mogła sięgać nawet milionów. To oznaczałoby grube dziesiątki tysięcy – może nawet setki tysięcy, jak dywagują historycy – sprzedanych niewolników.

Dlaczego przez lata o tym nie uczono? „To, że Mieszko i jego następcy mogli zajmować się tak paskudnym biznesem, jak handel ludźmi, sprzedawaniem kobiet do haremów czy mężczyzn do wojska i do pracy na dworach, pozostaje sprawą jakby wstydliwą” – stwierdził w 2016 roku prof. Urbańczyk w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

Ten wstyd powodował, że podkreślano: „Wszyscy w Europie zajmowali się wtedy handlem ludźmi”. Wikingowie, Ruś, Czesi, Bizancjum, Frankowie, Wenecjanie...

Ponadto Słowianami handlowano jeszcze wieki przed powstaniem państwa Piastów. A poza słowiańskimi niewolnikami sprzedawano też jeńców frankijskich, greckich czy iberyjskich.

Słowianin, czyli niewolnik

Kościół protestował właściwie tylko wtedy, gdy sprawa dotyczyła zniewalania chrześcijan. Dlatego pogańskimi w jego oczach Słowianami pozwalał handlować na potęgę, bez oporów. Do tego stopnia, że na podstawie słów, jakimi nazywano ich po łacinie – gentes Sclavorum – powstało słowo niewolnik w wielu językach: po arabsku siqlab, po niemiecku sklave, po francusku esclave, po hiszpańsku esclavo, po duńsku slave, po szwedzku slaaf, po angielsku slave.

Niewolniczy proceder przetrwał nawet kryzys państwa Piastów w latach 30. i 40. XI wieku, który nastąpił w wyniku serii najazdów i wojen. W 1038 roku doszło przecież do tego, że „niewolnicy powstali na panów, wyzwoleńcy przeciw szlachetnie urodzonym, sami się do rządów wynosząc”, jak pisał Gall Anonim.

Ten sam dziejopis z uznaniem wypowiadał się o zwycięskiej XII-wiecznej wyprawie Bolesława Krzywoustego na Pomorze, że „zgromadził niezmierne łupy, biorąc do niewoli mężów i kobiety, chłopców i dziewczęta, niewolników i niewolnice niezliczone”.

Liche alibi dla Piastów i dla Kościoła stanowiły ufundowane w XII wieku Drzwi Gnieźnieńskie, gdzie na jednym z paneli św. Wojciech, patron Polski, upomina za handel niewolnikami... czeskiego księcia Bolesława II Pobożnego [sic!], przedstawionego w towarzystwie żydowskich kupców.

Grody jak obozy?

Nie wszystko jest jeszcze pewne. Jednym z materialnych dowodów na handel niewolnikami na ziemiach polskich mogą być pozostałości dużych, ale dziwnie pustych grodów piastowskich. Zdaniem wielu historyków, nie pełniły funkcji mieszkalnych. Wyglądają jak siedziby garnizonów, strzegących pojmanych i transportowanych dalej niewolników. Skąd ten pomysł?

Pisze o tym m.in. dr Marek Jankowiak, historyk z Uniwersytetu w Oksfordzie, w pracy „Tracing the Saqaliba: Slave Trade and the Archaeology of the Slavic Lands in the Tenth Century” (w: „The Archaeology of Slavery in Early Medieval Northern Europe The Invisible Commodity”, 2021).

Otóż rajdy w poszukiwaniu niewolników odbywano najczęściej zapewne zimą, kiedy osady były najłatwiejsze do wykrycia i najbardziej bezbronne. W drogę na targi ruszano zaś latem, kiedy drogi były przejezdne, a rzeki żeglowne.

Zanim niewolnicy ze sporym przebiciem cenowym trafili do odległych islamskich krain (jak kalifat kordobański czy imperium Samanidów z Bagdadem, Samarkandą i Bucharą) sprzedawano ich w Pradze, Bułgarze nad Wołgą (stolica Bułgarii Wołżańsko-Kamskiej), Itilu (stolica państwa Chazarów) czy Konstantynopolu.

To oczywiste, że nie wszędzie tam transport zapewniały szybkie łodzie wikingów, waregów i Rusów. Jedyną możliwością był częstokroć transport lądowy, pieszy, wymagający eskorty i – stacji przejściowych.

Na ziemiach polskich wśród „podejrzanych” znajdują się m.in. grody w Naszacowicach i Stradowie. Nie wyglądają na lokalne centra władzy. Są zbyt rozlegle, by stanowiły łatwe do obrony schronienie dla okolicznej ludności. Trudno przypisać im jakąś funkcję kultową, zwłaszcza przy naszych lukach w wiedzy na temat religii słowiańskiej. Nie były też miejscem przepędzania i przechowywania bydła.

Zdaniem Jankowiaka, nawet jeśli z czasem grody te uzyskały inną funkcję, w IX i X wieku najpewniej służyły jako obozy dla przymusowo przesiedlanej ludności.

Gród w Stradowie, zrzut ekranu z relacji wideo Świętokrzyskie z lotu ptaka

Koło zamachowe gospodarki: jeńcy jako osadnicy

Są jednak kontrowersje. W recenzji jednej z książek poświęconych początkom państwa polskiego dr hab. Marcin Danielewski z Wydziału Archeologii UAM w Poznaniu zwrócił uwagę, że wiele miejsca poświęca się ostatnio handlowi niewolnikami, ale pomija inne aspekty związane z pozyskiwaniem jeńców.

„Rozwój władztwa Piastów w 2. połowie X wieku wiązał się ze znaczącym wzrostem zasiedlenia ziem polskich, co najlepiej wyraża się w gęstości zaludnienia Wysoczyzny Gnieźnieńskiej (centralnej części Wielkopolski), gdzie około 1000 roku miało zamieszkiwać 9,4 osoby na km2. Przyjmuje się przy tym, że na przełomie VII/VIII wieku zaludnienie tego obszaru sięgało 1,8 osoby na km2” – pisze Danielewski.

Jak Piastowie tego dokonali? Poprzez m.in. tak zwane osadnictwo jenieckie. Osiedlano m.in. brańców z Czech, Moraw, Prus i Rusi. To był ważny wojenny łup. Piastowie stawiali więc na demografię!

„Gdyby Mieszko I i jego następcy zajmowali się przede wszystkim sprzedażą jeńców, to nie byliby w stanie (na tak dużą skalę) budować nowych grodów, przeprowadzać ich renowacji, zagęszczać osadnictwa otwartego i rozwijać gospodarki.

Skok demograficzny obserwowalny w domenie Piastów w X wieku umożliwiał ten rozwój, ale on był realizowany dzięki napływowi ludności z zewnątrz. Natomiast domniemany handel na dużą skalę niewolnikami zapewniałby dochód Piastom, ale uniemożliwiał wewnętrzny rozwój ich władztwa” – zwraca uwagę Danielewski w swojej recenzji.

„Nie zaprzeczam temu, że Piastowie, tak jak inni wczesnośredniowieczni władcy, czerpali zyski z handlu niewolnikami. Uważam jednak, że skala tego zjawiska jest zdecydowanie przeszacowana. Zamiast masowego handlowania brańcami, starano się ich osadzać w obrębie danego władztwa (ten fakt potwierdzają źródła pisane i nazewnictwo miejscowe), co zapewniało księciu stały dochód w postaci danin oraz rozwijało osadniczo i gospodarczo domenę”.

Marzenie o monopolu?

Wielu badaczy, np. dr Piotr Pranke z Wydziału Nauk Historycznych UMK w Toruniu (vide esej „The Barbarian Borderlands between East and West The First Piast Dynasty as an Organiser of Interregional Trade – A Comparative Approach” w zbiorze „Continuation or Change? Borders and Frontiers in Late Antiquity and Medieval Europe”, 2022), wskazuje, że Piastowie popisali się nie lada zmysłem biznesowym.

Prowadzili tyle kampanii militarnych, że mogli opierać swoją politykę gospodarczą właśnie na pozyskiwanych jeńcach. Mieli za sobą poparcie możnowładców i wojowników czerpiących z tego korzyści.

Nawiązali bezpośredni kontakt z odbiorcami niewolników (jak też innych towarów) na rynku arabskim. Zawierane przez Piastów sojusze świadczyły o ich chęci zaistnienia w sieci międzyregionalnych powiązań handlowych. Ba, próbowali nawet przejąć tak istotne dla handlu miasta jak Kijów czy Praga. Może nawet za czasów Bolesława Chrobrego, u szczytu potęgi, Piastom marzył się regionalny monopol, kto wie?

W większym lub mniejszym stopniu handel niewolnikami na ziemiach polskich trwał, póki Słowianie nie zostali schrystianizowani, co spowodowało, że Kościół zaczął głośniej protestować (aczkolwiek z nieochrzczonymi ludami bałtyjskimi Zakon Krzyżacki robił od XIII wieku, co chciał).

Także upadek kalifatu kordobańskiego i kryzys innych muzułmańskich potęg zachwiał sytuacją na rynku. Ręce do pracy coraz bardziej były potrzebne w samej Polsce: chłopom zaczęto narzucać kolejne, coraz bardziej dotkliwe formy poddaństwa, z czasem upodabniając je do niewolnictwa.

Czy to prawda?

Piastowie zbudowali swoje państwo, handlując niewolnikami. Sprzedawano ich kupcom z państw muzułmańskich: do haremów, wojska, niewolniczej pracy

Sprawdziliśmy

Handel niewolnikami przynosił duże zyski, ale Piastowie prowadzili także osadnictwo jenieckie, dzięki czemu ich państwo rosło w siłę. Osiedlano m.in. brańców z Czech, Moraw, Prus i Rusi

Pożywka dla fantazji

Pozostaje na koniec pytanie, czy wiemy coś o losie sprzedanych słowiańskich niewolników? Okazuje się, że nie tak mało.

Jeśli przetrwali transport, a często i kastrację (eunuchowie pełnili ważne funkcje w kulturze islamu – np. na dworze, w administracji, przy nadzorze kanałów irygacyjnych), to przy odpowiednich zdolnościach mogli zrobić karierę.

„Słowianie sprzedawani na tereny dzisiejszej Hiszpanii, przede wszystkim Andaluzji, oraz do Afryki Północno-Zachodniej, robili tam często kariery polityczne. Bywali szambelanami, generałami, doradcami kalifów, zdarzało się, że przeprowadzali zamachy stanu. Matką jednego z kalifów bagdadzkich była Słowianka, którą znamy już tylko z imienia arabskiego. Na dworze kalifów musiano się uczyć słowiańskiego, żeby rozumieć, co mówią ludzie w pałacu” – opowiadał PAP w roku 2016 prof. Urbańczyk.

Jak zaznaczył, jeden z arabskich poetów pisał wręcz, że ulice Bagdadu wypełniała „słowiańska szarańcza”.

Słowiańska gwardia emira Kordoby

Wiemy, że kilkunastotysięczną słowiańską gwardię miał w czasach Mieszka I emir Kordoby Abd ar-Rahman III. W czasach synów i wnuków Mieszka I władcą hiszpańskiej Denii był dawny słowiański niewolnik, który przeszedł na islam.

Parę lat temu polscy naukowcy szukali osady zbuntowanych słowiańskich niewolników w górach Maroka. Zaś po arabskim podboju Sycylii w Palermo istniała słowiańska dzielnica. Jedni mówią, że założyli ją piraci wywodzący się z południowych Słowian. Inni podejrzewają, że to efekt właśnie handlu słowiańskimi niewolnikami.

Tak czy owak, podróżnik i geograf Ibn Haukal pisał w czasach Mieszka I, że owa słowiańska dzielnica Harat al-Saqaliba jest spora, gęsto zaludniona, ma port i dostęp do wody źródlanej.

Pozostaje czekać, gdy te historie znajdą efektowne ujęcie w popkulturze. Może nawet doczekamy się czasów, gdy polscy przewodnicy w Hiszpanii i na Sycylii będą wspominać o takich smaczkach podczas zwiedzania Andaluzji, Costa Blanca i Palermo.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze