0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Materiały OrganizatoraFot. Materiały Organ...

Pasza Talankin, 30-letni pedagog z miejscowości Karabasz na Uralu, do 2022 roku prowadził typowe życie prowincjonalnego nauczyciela. Jego praca polegała na organizowaniu wydarzeń w szkole i rejestrowaniu ich kamerą wideo. Wszystko zmieniło wraz z wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Szkoły w Federacji Rosyjskiej otrzymały z Ministerstwa Edukacji polecenie organizowania lekcji patriotyzmu i akademii poparcia dla specjalnej operacji wojskowej, jak reżim Putina nazywa agresję na Ukrainę. Wszystko miało być rejestrowane na wideo i przesyłane do centrali.

W ten sposób Pasza stał się częścią machiny propagandowej Kremla. Ale jego zleceniodawcy nie podejrzewali, że filmowiec amator nawiąże współpracę z duńskim dokumentalistą Davidem Borensteinem. I zrealizuje z nim film, oparty na materiałach nagranych w szkole w Karabaszu w pierwszej połowie 2022 roku.

To jedna z najciekawszych analiz propagandy i indoktrynacji w Rosji, jakie powstały w ostatnich latach. I jeden z hitów festiwalu Millennium Docs Against Gravity.

Przez obiektyw Paszy Talankina obserwujemy, jak wojna powoli wkracza w życie szkoły odległej od frontu o 2 tysiące kilometrów. Od recytacji patriotycznych wierszy, przez pokazowe lekcje, podczas których nauczyciele objaśniają dzieciom, że Ukrainą rządzą naziści, po naukę musztry na korytarzu szkolnym i konkurs rzucania granatem na odległość. Jednocześnie kamera rejestruje przemianę samego Paszy, który z biernego obserwatora staje się reżyserem demaskatorskiego dokumentu, realizowanego pod przykrywką szkolnej wideokroniki.

Jak w warunkach totalnej kontroli mógł powstać ten krytyczny wobec reżimu film i jaką cenę musiał za to zapłacić jego bohater i współautor? Czy Putin wygra wojnę o dusze młodych Rosjan? Co zrobić, aby dyktatura nie powróciła? O tym rozmawiamy z Paszą Talankinem.

„Filmowałem to, co się dzieje”

Roman Pawłowski, OKO.press: Jak to się stało, że z pedagoga szkoły w prowincjonalnym mieście stał się pan współautorem dokumentu o propagandzie wojennej i militaryzacji Rosji?

Pasza Talankin: Nie myślałem, że coś takiego się wydarzy. Tak po prostu się stało. Na przełomie 2021 i 2022 roku był taki moment, kiedy rosyjskie wojska stały na granicy z Ukrainą, a Putin ogłosił, że nie będzie wojny. Zupełnie przypadkowo trafiłem wtedy na film Michaiła Romma „Zwyczajny faszyzm”, który analizuje propagandę nazistowską. Widziałem go już dawno temu, kiedy jeszcze studiowałem, a teraz znów na niego trafiłem. Obejrzałem go jednym tchem, od początku do końca, i dostrzegłem wiele analogii do współczesnego reżimu politycznego w Rosji. Przez chwilę zrobiło mi się strasznie.

Ale powoli wszystko ucichło i zapomniałem o tym. I wtedy zaczęła się wojna. Po dwóch, trzech tygodniach zaczęły przychodzić do szkoły polecenia, że musimy filmować propagandowe lekcje i dzieci, które śpiewają i recytują wiersze patriotyczne.

Skąd przychodziły polecenia?

Z Ministerstwa Edukacji Federacji Rosyjskiej. Miałem wysłać filmy i zdjęcia do ministerstwa i usunąć materiał. Ale tego nie zrobiłem. Zrozumiałem, że nie mam prawa, bo to były dobre ujęcia.

Dlaczego były dobre?

Ponieważ pokazują wszystko od środka. To nie były jakieś zewnętrzne wywiady z byłymi nauczycielami, których wiele jest dzisiaj w internecie, ale relacje z samego środka. Starałem się nie oceniać niczego, po prostu filmować to, co się dzieje, i tyle.

David Borenstein, dokumentalista z Danii, znalazł pana przez ogłoszenie.

Tak, poszukiwano do projektu filmowego osób, które chciałyby opowiedzieć, jak wojna zmieniła ich pracę. Napisałem, że pracuję w szkole, rejestruję na wideo lekcje propagandowe i chętnie podzielę się swoim doświadczeniem.

W jaki sposób współpracował pan z reżyserem, który był cały czas za granicą? I jako to w ogóle możliwe, że w Rosji prowadzącej wojnę można było nakręcić krytyczny film?

To ostatnie pytanie należy zadać Bogu. Po pierwsze, musiałem zaufać. To bardzo poważna kwestia. Nigdy nie widziałem Davida, nie spotkaliśmy się aż do mojego wyjazdu z Rosji. A mimo to wysyłałem mu zrzuty ekranu, pisałem, co się dzieje, proponowałem, co należy teraz zrobić, a co później.

On nie znał rosyjskiego, nie znał systemu politycznego Rosji. Przeglądał materiały, które przesyłałem i wybierał głównie pod kątem emocji: jak zmieniały się nastroje dyrekcji, dzieci, nauczycieli, rodziców. To naprawdę była ogromna praca z jego strony.

Były między wami spory o wybór materiałów?

W pierwszej wersji filmu nie było sceny zebrania nauczycieli, na którym nauczyciele skarżą się, że spadają wyniki w nauce, bo muszą robić propagandowe lekcje, a dyrektor szkoły odpowiada, że jeśli zaczną uczyć dzieci, to on straci stanowisko. Pamiętam, jak powiedziałem Davidowi: „David, nikt więcej w Rosji nie będzie miał szansy, aby pokazać takie zebranie”. I scena weszła do finalnej wersji.

Wiele nagrań nie trafiło do filmu, zostało ich dużo. Gdyby wszystko się tam znalazło, film trwałby 10 godzin.

„Wojny wygrywają nauczyciele”

Putin na początku wojny wprowadził kary za dyskredytowanie armii i operacji specjalnej, grozi za to do 10 lat więzienia. Obawiał się pan o swoje bezpieczeństwo?

Nie mogłem nikomu powiedzieć, że współpracuję z reżyserem z zagranicy. Gdyby ktoś w Karabaszu dowiedział się o tym, wszyscy by się dowiedzieli. To było dla mnie duże ryzyko.

Z drugiej strony miałem alibi w postaci instrukcji Ministerstwa Edukacji Federacji Rosyjskiej. To oni wysłali nam scenariusze tych lekcji i wskazówki, co mamy pokazać, jak je nakręcić. Zachowali się jak prawdziwi reżyserzy: decydowali, co nauczyciel ma mówić, jak ma wyglądać prezentacja, a nawet co mają robić dzieci, jak odpowiadać na pytania nauczycieli.

W jednej ze scen nauczycielka rozdaje dzieciom ściągawki, z których mają czytać odpowiedzi na temat II wojny światowej.

To wszystko musiało być widoczne w kadrze. Po prostu chodziłem z kamerą i wszystko filmowałem. W tym sensie nie martwiłem się, byłem zabezpieczony.

Śledził pan rozwój wojny propagandowej w mediach reżimu?

Czytałem tylko te informacje, które same trafiały mi w ręce. Specjalnie starałem się nie czytać, żeby nie miało to wpływu na film. Ani na ocenę materiału. Żeby wszystko było tak, jak jest.

A jakie były pańskie poglądy do wybuchu pełnoskalowej wojny?

Wojna nie była dla mnie przełomem. Nie w sensie stosunku do Putina. Nigdy go nie lubiłem.

Putin w pańskim filmie mówi, że wojnę wygrywa się w szkole.

Dokładnie: dowódcy nie wygrywają wojen. Wojny wygrywają nauczyciele.

Jak pan sądzi, czy Putin ma szansę wygrać tę wojnę o dusze młodych Rosjan? A może już wygrał?

Myślę, że postąpi tak, aby pokazać Rosjanom, że wyszedł z tej sprawy zwycięsko. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej.

Jak dzieci odbierają propagandę wojenną?

To zależy od wieku. Nastoletnia młodzież jest bardziej krytyczna. Ale ich stanowisko się zmienia. Dostosowują się do tej absurdalnej sytuacji.

Inaczej jest z małymi dziećmi. Nie wiem, jak w Polsce, ale w Rosji jest tak, że dziecko od pierwszej do czwartej klasy uczy się u jednego nauczyciela. On prowadzi wszystkie podstawowe przedmioty, naukę czytania, pisania i tak dalej. Wyjaśniano nam na studiach, że w tym okresie dziecko przyjmuje jako dosłowną prawdę wszystkie słowa nauczyciela.

I nawet jeśli w domu usłyszy coś przeciwnego, to i tak słowa nauczyciela będą dla niego ważniejsze nawet od słów rodziców. Tak właśnie działa propaganda. Dzieci w młodszym wieku chłoną ją jak gąbka.

Natomiast starsze dzieci, mimo że próbują się temu opierać, w głębi duszy i tak się do tego przyzwyczajają. I także stają się ofiarami propagandy.

Najbardziej poruszającym momentem filmu było dla mnie pożegnanie chłopców, pańskich uczniów, którzy wyjeżdżają na wojnę w Ukrainie. Czy ma pan informacje, co się z nimi stało?

Wania wrócił, wszystko z nim w porządku, pracuje w fabryce. Napisał do mnie długi list z wyrazami wsparcia. Mikołaj zachorował, ale też wrócił.

Obaj obejrzeli nasz film i niestety nie dostrzegli w nim krytyki propagandy. Dla mnie to jest chore. Jeśli nie widzą w tym filmie propagandy, to znaczy, że propaganda przesłoniła im wzrok.

Obowiązkowa służba wojskowa to teraz bardzo poważny problem w Rosji. Staje się coraz bardziej niebezpieczna. Pomimo tego, że Putin twierdzi, że w Ukrainie nie ma żołnierzy z poboru, oni tam są. Rosyjska armia zmusza poborowych do podpisania kontraktu z Ministerstwem Obrony. Były również przypadki fizycznej przemocy, a nawet śmierci.

Pięciu chłopaków z naszego czelabińskiego regionu przywieziono w cynkowych trumnach, ponieważ odmówili podpisania kontraktu z Ministerstwem Obrony. To znaczy, że sytuacja jest naprawdę poważna.

„Wrócisz do nas na kolanach”

Jak zareagowali na film pańscy znajomi, inni nauczyciele, rodzina w Karabaszu?

O reakcjach można nakręcić osobny film. Działo się to w kilku etapach.

Pierwszą wzmianką o filmie był wywiad, jaki przeprowadziło ze mną duńskie radio. Jakaś rosyjskojęzyczna nauczycielka przetłumaczyła go i opublikowała na platformie Yandex Zen. W ten sposób informacja dotarła do Karabasza. W ogóle nie rozumiem, kto w Karabaszu czyta Yandex Zen, to był jakiś przypadek. Od razu wszyscy zaczęli komentować, głównie z oburzeniem.

To była pierwsza fala. Później pojawił się zwiastun filmu, ludzie z Karabasza obejrzeli go i zaczęła się kolejna fala oburzenia. A potem ktoś wrzucił na Telegramie cały film i nadeszła trzecia fala. Ludzie przekazywali go sobie jak zakazaną książkę.

Co o nim pisali?

Różnie. Od gróźb, że nie powinienem wracać do Karabasza, bo mnie tam osobiście pobiją i zatłuką, aż po słowa wsparcia.

Długo nie mogłem dodzwonić się do przyjaciół, kolegów ze szkoły. W końcu udało mi się połączyć z jedną osobą. Powiedziała mi, że dyrektorka szkoły zakazała im kontaktów ze mną.

Znajoma napisała mi niedawno, że w weekend majowy świętowali i kłócili się o mnie: „Wszyscy czekają, aż przyczołgasz się do nich na kolanach i zaczniesz prosić o wybaczenie”. Taka narracja panuje w Rosji wszędzie.

Wszyscy czekają, aż ci, którzy nie zgadzają się z wojną, wrócą na kolanach.

A co dzieje się z głównym antybohaterem filmu, nauczycielem historii i stalinistą, którego idolem jest Ławrentij Beria, osławiony szef sowieckiego NKWD?

Nigdy nie mieliśmy bliższych kontaktów. Kiedy film znalazł się w sieci, zrobił sobie wielki transparent z hasłem „Naród, który nie pamięta o swojej przeszłości, nie ma przyszłości” i powiesił sobie nad tablicą. Być może to była właśnie jego reakcja. W filmie nauczyciel powtarza te słowa podczas wywiadu w sali muzeum poświęconej czasom sowieckim. Jego celem jest kultywowanie pamięci o mordercach z NKWD.

Zastanawialiśmy się, jak zareaguje. Ktoś powiedział, że może się zastanowi. Nic z tych rzeczy. Będzie robił to co do tej pory – transmitował na lekcjach wszystko, absolutnie wszystko, o czym mówią rosyjskie kanały telewizyjne. Pewnie teraz jest dumny ze swojej postawy.

W filmie wciska dzieciom, że z powodu sankcji Francuzi przesiądą się na konie, bo nie stać ich na drogą benzynę. Pokazuje pan nagrodę, którą władze dały mu za wierność: nowe mieszkanie. Co by było, gdyby to panu dali to mieszkanie?

Mówiłbym nadal to, co myślę. On dostał mieszkanie i teraz najwyraźniej odpracowuje je jak wierny pies.

„Nie wierzyliśmy, że wsiądziesz do samolotu”.

Czy były momenty, kiedy zastanawiał się pan, czy kontynuować ten projekt? Ze względu na bezpieczeństwo swoje czy bohaterów filmu?

Jeśli chodzi o dzieci w kadrze, doskonale wiedziałem, że nad tym filmem będzie pracowała specjalna komisja, która oceni każde słowo absolutnie wszystkich występujących osób, aby nikogo nie narazić na niebezpieczeństwo. Chodziło o to, aby nikt w kadrze nie wyraził swojej opinii na temat reżimu. Jeśli chodzi o mnie, od początku wiedziałem, że film nie zostanie opublikowany, dopóki nie wyjadę z Rosji.

I jak to się odbyło?

Producentka poinformowała mnie pewnego dnia, żebym spakował rzeczy i czekał na sygnał. Nie wiadomo było nawet, dokąd wyjadę. Powiedziałem: „Świetnie. Lubię wyjeżdżać w nieznane”. Potem, kiedy spotkaliśmy się w Turcji, ludzie z produkcji powiedzieli: „Nie wierzyliśmy, że wsiądziesz do samolotu”.

Film całkowicie zmienił pańskie życie. Musiał pan porzucił swoje miasto, rodzinę, pracę, znajomych. Powtórzyłby pan ten eksperyment, gdyby mógł pan cofnąć czas?

Tak. Oczywiście, podszedłbym do wszystkich kwestii nieco bardziej profesjonalnie. No i wiedząc, że wszystko się uda, zaryzykowałbym jeszcze bardziej.

Co by pan zmienił?

Okropnie źle wyszła bardzo ważna scena, kiedy do szkoły przybyli najemnicy z oddziałów Wagnera. Nakręciłem to naprawdę źle. To dlatego, że tak bardzo przestraszyła mnie doradczyni dyrektora ds. wychowania. W filmie nawet słychać, jak mówi: „Kręć mniej tutaj”, „Filmuj tak, żeby nie było widać flag” – czyli flag wagnerowców.

Wagnerowcy pokazywali dzieciom miny, dawali potrzymać karabiny, instruowali, jak walczyć. To wszystko przypominało rekrutację. W pewnym momencie ona domyśliła się, że spotkanie z najemnikami nie jest do końca w porządku.

„Ktoś musiał to nakręcić”

Filmuje pan nauczycieli, swoich kolegów i koleżanki, w absurdalnych sytuacjach, jak starają się realizować propagandowe scenariusze. Nie miał pan wątpliwości, czy ich pokazywać? Nie wiedzieli, że ich występy trafią do filmu.

Doskonale rozumiałem, że dla nich wszystkich stanę się Judaszem. Wszyscy będą mnie przeklinać za to, że w ogóle odważyłem się o tym opowiedzieć. Odważyłem się to wszystko nakręcić, bo ktoś musiał to zrobić.

Myśli pan, że robią to ze strachu o pracę?

Nie tylko istnieje ryzyko, że stracą pracę w szkole, ale że nie znajdą jej nigdzie indziej. Karabasz to małe miasto. Do tego Rosja jest pełna absurdu, wszyscy donoszą na wszystkich. Mogą na ciebie donieść i nie wiadomo, jak to się skończy. Być może oni nie popierają wojny, ale nie mogą nic zmienić.

W jednej ze scen nauczycielka duka w klasie przed dziećmi słowa „denazyfikacja” i „demilitaryzacja”– dwa cele wojny Putina. Nie umie ich wypowiedzieć.

Stoi w tej klasie jak w niewoli, jest zakładniczką systemu. A przecież ona się całe życie przygotowywała, żeby uczyć dzieci, skończyła szkołę, poszła na uniwersytet, ukończyła studia. Uczyła przez wiele lat, lubi tę pracę. A teraz musi stać i wygadywać te bzdury. To jakiś horror. Być może tu jest odpowiedź na pytanie o rekordowe poparcie dla Putina, według oficjalnych sięgające ponad 87 procent. Ludzie się po prostu boją.

Ta liczba z pewnością jest sztucznie zawyżona. Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego. Powiedzmy, że Putina realnie popiera 40-50 procent społeczeństwa, prawda? Po co podnosić tę liczbę? Bo europejskie media mogą oprzeć się tylko na oficjalnych źródłach. W Rosji nie ma już niezależnych ośrodków badania opinii publicznej. Te, które były, zostały zamknięte po rozpoczęciu wojny. Tak samo jak niezależne media.

Czy myśli pan, że wasz film zmieni stosunek do reżimu w Rosji?

Nie sądzę. Kiedy pracowałem z Davidem, często go pytałem, kim jest publiczność, kto ogląda filmy dokumentalne? Bo w Rosji nie ma zainteresowania tym gatunkiem. Wiele osób nawet nie rozumie, czym są. Myślą, że filmy dokumentalne to filmy o żyrafach, lwach czy mrówkach. David mówił, że w Europie i Ameryce jest duża publiczność, zainteresowana dokumentem.

Dlatego myślę, że nie chodzi o zmianę, tylko o świadectwo. Kiedy kręciłem, wiedziałem, że muszę to zachować. Wszystko, bez poprawek.

Macie plany dalszej współpracy z Davidem Borensteinem?

Szczerze mówiąc, nie. Chociaż szkoda mi, bo wiele ujęć nie trafiło do filmu. Chciałbym zrobić kiedyś coś bardziej rozbudowanego. Często zadają mi pytanie, jakie mam plany na przyszłość. Nie wiem, więc odpowiadam, że na razie planuję dożyć 35 lat.

A ile ma pan teraz lat?

34.

„Reżim się zmieni, ludzie pozostaną”

Jest taki głośny polski film „Amator” o podobnej do pana postaci filmowca amatora, który rejestruje życie swojej fabryki. W finale bohater kieruje kamerę na siebie i zaczyna opowiadać o swoim życiu. Gdyby miał pan jeszcze raz skierować kamerę na siebie, jaką historię opowiedziałbyś pan?

Nie wiem. Ale na pewno powiedziałbym, że nie żałuję.

Myśli pan o powrocie w przyszłości do Rosji, kiedy wojna się skończy?

Wcześniej odpowiedziałbym, że chciałbym wrócić, kiedy reżim upadnie i być użytecznym. Ale teraz, kiedy poznałem tę narrację ludzi z Karabasza, że jeszcze wrócę, będę płakał, czołgał się na kolanach i prosił o wybaczenie, nie chcę tego. Bo reżim może się zmienić, a ludzie pozostaną.

Myślę, że w przyszłości czeka nas ciężka praca nad tym, aby powiedzieć ludziom, że to, co się z nami dzieje, jest złe. Pod tym względem bardzo zazdroszczę Czechom i Polakom. Potrafiliście przemyśleć swoją historię okupacji sowieckiej i powiedzieć, że tak naprawdę to wszystko jest cholernie złe. Fale represji i wszystko inne. Nie daje to żadnej wolności.

A w Rosji nikt się tym nigdy nie zajmował. Być może w latach 90. był czas, aby zastanowić się nad przeszłością. Ale tego nie zrobił.

Tymczasem ludzie, którzy zajmowali stanowiska w czasach sowieckich i w latach 90., nadal je zajmują. W FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa) siedzą wciąż ci sami ludzie. To jest błąd, który w przyszłości trzeba będzie naprawić, aby dyktatura nigdy nie powróciła. Reżim upadnie, prędzej czy później. Nie może trwać wiecznie. I trzeba będzie zabrać się do pracy. Mam nadzieję, że ten film będzie wtedy pewnego rodzaju przesłaniem i ostrzeżeniem.

Czyli nauczyciel stalinista miał rację mówiąc, że naród bez przeszłości nie ma przed sobą przyszłości. Tylko chodzi o inny stosunek do przeszłości, niż on myśli.

On to powtarzał chyba za Lermontowem. Ale Lermontow powiedział także, że Rosję poznaje się na prowincji. A teraz z prowincjonalnego Karabasza wyszedł taki film. To znaczy, że nie nie wszystko stracone.

„Pan Nikt kontra Putin”, „Mr. Nobody Against Putin”, Dania, Czechy, 2025, 90 min., reż.: David Borenstein, Pasza Talankin.

Film można obejrzeć w ramach 22. Millennium Docs Against Gravity, który odbywa się w siedmiu miastach (Warszawie, Wrocławiu, Gdyni, Poznaniu, Katowicach, Bydgoszczy i Łodzi) w dniach 9–18 maja, a następnie online od 20 maja do 2 czerwca. Pełny program festiwalu: Mdag.pl.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Roman Pawłowski
Roman Pawłowski

Publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.

Komentarze