Wojna to nie tylko bitwy i pociski. To powolny proces, w czasie którego maleńkie zdarzenia składają się na wielką zmianą. Która generalnie polega na tym, że po jakimś czasie to nie władza prowadzi wojnę, ale na odwrót – wojna zarządza wszystkim. I Putinowi też się to przytrafiło
Dlatego propaganda Kremla zapewnia, że już, zaraz, za chwilę, wojna się skończy. Zwycięstwem oczywiście. A polegać ono będzie na tym, że przestaną strzelać i wszystko będzie jak kiedyś.
Zachodnia opinia publiczna przyzwyczaiła się już do myśli, że Ukraina nie daje rady. Bo miała być wielka bitwa, jak na filmach, a tu nic z tych rzeczy. Zapominamy jednak, że a tej wojnie jest też druga strona. Rosja twierdzi, że wygrywa. Ale przez szczeliny propagandy pokazuje się inna rzeczywistość.
Z tą wojną jest jak z każdą inną. Miała nie być wojną, tylko szybką “operacją Z”. Miała trwać do Wielkanocy albo Bożego Narodzenia – i potem wszystko miało być jak wcześniej, tylko jeszcze lepiej.
Jak wiadomo, tak nie jest. W cieniu bitew zachodzą mikroprocesy, których prawdopodobnie nie da się odwrócić. Kiedy władza opowiada, że “gospodarka rosyjska przetrwała sankcje”, oznacza to tak naprawdę, że całe społeczeństwo nauczyło się nie tylko żyć, ale korzystać z wojny. Zmieniło zasady. To w taki sposób wojna podkopuje podstawy państwa.
Tak jak ten czteropiętrowy blok w Astrachaniu (zdjęcie na samej górze). Zawalił się w zeszłym tygodniu nie z powodu tradycyjnego porą jesienno-zimową wybuchu gazu (tym bym Państwu nie zawracała głowy). Ale dlatego, że ktoś, remontując jedno mieszkanie uszkodził konstrukcję całego budynku. A zatem roboty trwały i trwały. Ludzie zareagowali jednak – ucieczką – dopiero kiedy blok się rozłamał. 213 osób się uratowało, kiedy mieszkania z dwóch klatek schodowych po prostu się złożyły. Tych, którzy uciec nie zdążyli, szukają teraz ratownicy.
Historia tego domu jest dobrym symbolem tego, co się teraz w Rosji odbywa. Niby gospodarka daje radę, niby na froncie Rosja sobie radzi. Ale dzieje się to dzięki gigantycznemu wysiłkowi całego państwa. Naprężenia rosną. Czy konstrukcja nośna to wytrzyma?
Widać to w takich drobiazgach jak wyniki oficjalnego sondażu, z którego wynika, że prawie połowa poddanych Putina nie planuje swojego życia, a co trzeci planuje tylko na kilka miesięcy do przodu. Co dziesiąty przyznaje, że nie da się tego zrobić, kiedy trwa “rewolucja albo operacja specjalna”. (Propaganda przedstawia ten sondaż po swojemu: szczyci się, że "co drugi Rosjanin planuje swoje życie, ponad połowa respondentów uważa, że dobro człowieka zależy od niego samego”, jednak dane są takie, jakie są).
Jest w tym cos przerażającego, kiedy ludzie nie planują.
Zresztą samo moskiewskie państwo przyznaje się do tego, że nie planuje. Rzecznik Putina Pieskow odpowiadając na pytanie, jak będzie wyglądał świat za 10 lat, stwierdził, że “obecnie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż zarówno w polityce, jak i w ekonomii brakuje umiejętności przewidywania”.
Jak zatem zwykły człowiek ma planować życie? Władza nie wie, co będzie, a przecież i tak od władzy wszystko zależało, zależy i zależeć będzie. Lekarstw w aptece nie będzie, dopóki Putin nie powie, żeby były, zaś bez cennych uwag autokraty autobusy i trolejbusy będą brudne i niepunktualne. Propaganda zapewnia, że gospodarka Rosji dała sobie radę z sankcjami dzięki genialnym posunięciom władzy, a Putin osobiście wszystkiego pilnuje – więc jakie znaczenie ma wysiłek zwykłego człowieka?
Swoją drogą, jeśli w tym, co propaganda opowiada, jest cień prawdy, to jak długo państwo może funkcjonować zasilane jedynie geniuszem samowładcy?
Jak planować życie, kiedy nagle racjonalne staje się coś, co niedawno wydawało się szaleństwem: żeby poprawić sobie życie (!), należy iść na front. Bo tam w miesiąc zapłacą tyle, ile człowiek w głubince zarabia w rok. I jest to szansa, choć oczywiście na wojnie można zginąć, a władza może też kasy nie wypłacić.
Kiedy propaganda szczyci się “całymi rodzinami”, które idą na front, to widać, że nie tylko utrwala się bierność, ale wywracają wszystkie normy społeczne. Na wojnę idzie się, żeby zarobić – nie ma żadnych innych spajających to społeczeństwo wartości.
“Mój czteroletni synek płacze w domu, że wszyscy pojechali na wojnę, a on został – a też by chciał”
– mówi z dumą żołnierz w “reportażu z frontu” w “Wiestiach Niedieli” z 19 listopada. A propaganda to podaje, jakby nie rozumiała, co to znaczy.
To jest odłożony efekt decyzji Putina, by nie ogłaszać patriotycznej mobilizacji, tylko postawić na kontraktowych ochotników. Takich, którzy przedłożą front nad więzienie, długi albo nędzę. Putin nazbierał ich już 300 tysięcy. Ale o ile ich los może dotknąć tylko najbliższych, to legenda wojny żywicielki niszczy całą społeczną tkankę.
Wojenny stan nadzwyczajny obliczony był na krótko. Tymczasem trwa i niszczy normy – a przecież i wcześniej nie była to najmocniejsza strona Rosji Putina.
Od roku kara za krytykowanie władzy jest faktycznie wyższa niż za morderstwo.
Bo kary za morderstwo się poskracały: na wolność wychodzą właśnie mordercy, którzy za przetrwanie pół roku na froncie zostali przez Putina amnestionowani (np. oficjalny morderca dziennikarki Anny Politkowskiej). Niektórzy już zdążyli popełnić kolejne zbrodnie.
Za to kary za krytykę władzy się wydłużyły. I władza jest przekonana, że tak jest dobrze. Na krótką metę pewnie jest – dla władzy. Ale na dłuższą?
Władza jednak skupia się na karaniu – np. ośmioma latami w kolonii karnej za “rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej”. Gdyż – jak wyjaśnia władza – zmusza ją do tego sytuacja. Czyli na ściganie niepokornych idą kolejne zasoby państwa. Zgodnie z obowiązującym Kodeksem karnym “za świadome rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat użycia Sił Zbrojnych Rosji” grozi kara do 15 lat więzienia.
“Gdzie przebiega granica między krytyką a dyskredytacją Sił Zbrojnych Rosji? Nie potrafię odpowiedzieć. Jest bardzo cienka. Dlatego mówię wszystkim, którzy nie rozumiejąc istoty sprawy, chcą tak bezkrytycznie spekulować i rzucić kilka słów krytyki pod adresem naszej armii: radzę się zastanowić dziesięć razy” – powiedział w zeszłym tygodniu rzecznik Putina Pieskow.
Wcześniej Kodeks karny przewidywał odpowiedzialność jedynie za dyskredytację użycia Sił Zbrojnych Rosji za granicą. W marcu 2023 roku przyjęto ustawy, zgodnie z którymi karze karnej będą podlegać publiczne działania dyskredytujące jakichkolwiek uczestników obrony wojskowej, w tym formacje ochotnicze, organizacje czy osoby pomagające w realizacji zadań przypisanych Siłom Zbrojnym FR. Maksymalna kara za takie przestępstwo wzrasta z pięciu do siedmiu lat więzienia. Wprowadzono także zmiany w art. 20.3.3 Kodeksu wykroczeń administracyjnych Federacji Rosyjskiej (CAO). Wcześniej przewidywał karę jedynie za dyskredytację użycia Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej w celu ochrony interesów Rosji i jej obywateli. Obecnie normy stanowią, że odpowiedzialność na podstawie tego artykułu powstanie również w przypadku zdyskredytowania formacji ochotniczych, organizacji lub osób pomagających Siłom Zbrojnym FR w wykonywaniu powierzonych im zadań.
I z tego, co serwuje propaganda, wynika, że ludzie wyciągają z tego wnioski. Wydaje mi się, że coraz więcej jest oficjalnych doniesień o przemocy. Ile wytrzyma państwo, w którym to staje się normą?
W tym kontekście propaganda ujawnia zainteresowanie Kremla przerwaniem tej wojny. I wcale mnie to nie dziwi.
Zabieganie o pokój polega tu na nieustannym cytowaniu wszystkich głosów na Zachodzie, że Ukraina wojny nie wygra i już nie odbije zagrabionych przez Rosję terenów.
Kremlowscy oficjele co i rusz ogłaszają, że Putin mógłby siąść do negocjacji, o ile Zachodowi uda się do tego zmusić Ukrainę. A już najlepiej, żeby sprawę załatwić ponad głową Ukrainy. Wystarczy, że Ukraina zrzeknie się swoich okupowanych już przez Putina i może coś dorzuci. Przecież też nie ma już siły walczyć, prawda?
Putin jest tak chętny do negocjacji, że w środę 22 listopada weźmie zdalnie udział w organizowanym przez Indie szczycie G20. Rosyjski MSZ podkreśla przy tym, że
„po raz pierwszy od dłuższego czasu w tym samym wydarzeniu mogą wziąć udział prezydent Rosji i przywódcy krajów zachodnich”.
I chyba nie są to tylko takie protokolarne zagrywki. Taki wniosek nasuwa się po uważnej lekturze komunikatów o tym, jak świetnie radzi sobie rosyjska gospodarka.
Pamiętajmy, dzięki nadzwyczajnemu wysiłkowi całego państwa Rosji udało się ustabilizować front. Na froncie nic się nie dzieje, poza tym, że giną ludzie i przepalana jest amunicja i rosyjski PKB. A jest to możliwe dzięki pełnej mobilizacji sektora zbrojeniowego, nieustającym niezapowiedzianym wizytacjami VIPów w fabrykach oraz w sztabie. Oraz dzięki ukorzeniu się przed Chinami i Koreą Północną.
Najlepiej komentuje to sam rzecznik Putina Pieskow:
“Rosja wykazała taki potencjał, że w czasie pokoju świetnie by się rozwijała”. No ale, jak wiemy, nie ma pokoju.
Tymczasem “sankcje nałożone przez kraje zachodnie na Rosję na dłuższą metę nie znikną” – ostrzega szef MSZ Siergiej Ławrow. “Roczna inflacja w Rosji przekracza obecnie 7 proc. i poziomu tego nie można nazwać nieszkodliwym” – mówi z kolei szefowa Banku Rosji Elwira Nabiullina. A propaganda nie ukrywa, że choć sytuacja jest dobra, to nie jest beznadziejna:
"Rosja musi zachować jak największą koncentrację, ponieważ kraje zachodnie będą w dalszym ciągu poszukiwać możliwości wywarcia na nią presji” – ostrzega rzecznik Pieskow.
“Ukraina coraz częściej ostrzeliwuje regiony Rosji Centralnej: od początku roku szkody spowodowane ostrzałem przekroczyły 7 miliardów rubli, przeprowadzono 8 tys. ataków, odnotowano 128 ataków terrorystycznych„ – powiedział z kolei Nikołaj Patruszew, Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. ”Znaczące nasilenie wrogiego ostrzału terytorium Rosji ze strony Ukrainy, działalności dywersyjnej i ataków terrorystycznych wymaga dalszej systematycznej pracy".
No więc pokój. W „reportażach z wojny” w “Wiestiach” ściany szpitali polowych ozdabiają plakaty zachwalające Mir – czyli właśnie pokój.
Wspomnienie z okazji 60. rocznicy zamachu na prezydenta Kennedy’ego kończy się ujawnieniem tajnych dokumentów Kremla. Jacqueline Kennedy, jedyna dobra w tym strasznym amerykańskim towarzystwie, napisała do Chruszczowa, że chce pokoju (“Wiesti niedieli”, 19 listopada). Putin zaś publicznie kłamie, że nigdy by mu nie przyszło do głowy, by najeżdżać Ukrainę, gdyby nie “przewrót w Kijowie” w 2014 roku (wykasował więc swoje monachijskie przemówienie z 2007 roku – a to znaczy, że naprawdę już wojny nie chce).
Ale jednocześnie w propagandzie pojawiają się głosy z nieco niższego szczebla, żeby wojnę prowadzić dalej. I to mimo że Pieskow ostrzega, żeby się dziesięć razy zastanowić, zanim powie się coś, co odbiega od oficjalnej linii.
Dlaczego ci czynownicy szczują do wojny? Bo w taki sposób popierają władzę? Czy też się już w tej wojnie urządzili? I rozumieją, że bez wojny system, z którego żyją, się załamie?
Rodzi się więc pytanie, czy z sygnałami o chęci wyplątania się z wojny Putin się ciut nie spóźnił? Czy na tym blokowisku widać jakieś rysy?
Propaganda ujawnia, że nadzieją Putina jest to, że Ukraina i Zachód padną pierwsze. Ale nie może być tego pewien. A wie dobrze, bo lubi studiować wojny, że każda dłuższa wojna, kiedy już przejęła kontrolę nad władzą, kończyła się katastrofą. A przecież Putin ma jeszcze na głowie wybory w 2024 roku. Oczywiście, że wygra. Ale najpierw musi je jednak zorganizować – a to niebezpieczny moment dla władzy, jeśli wszystkie bezpieczniki społeczne poszły się gonić.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre ze wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze