Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi, że w kwestii manifestacji ONR miała związane ręce - musiała zezwolić na przemarsz, bo to legalnie działająca organizacja. Zaapelowała za to do ministra sprawiedliwości, by on się zajął delegalizacją ONR. Czy losy ONR faktycznie są w rękach Zbigniewa Ziobry?
„Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa” - mówi art. 13. Konstytucji RP.
To na podstawie tego przepisu już ponad 30 tys. osób i m.in. Hanna Gronkiewicz-Waltz chcą delegalizacji Obozu Narodowo-Radykalnego, który przeszedł ulicami Warszawy 29 kwietnia 2017 roku.
To nie pierwszy raz, kiedy opinia publiczna domaga się delegalizacji tego skrajnie prawicowego ugrupowania.
12 października 2009 roku Sąd Rejonowy w Opolu zdelegalizował lokalny oddział Obozu Narodowo-Radykalnego w Brzegu. Zrobił to na wniosek prokuratury. Tłem sprawy były incydenty z udziałem członków stowarzyszenia - w 2005 roku podczas obchodów święta państwowego wnosili oni faszystowskie okrzyki, a w 2007 roku „hajlowali” pod pomnikiem powstańców śląskich.
„Wolność do zakładania stowarzyszeń nie ma charakteru nieograniczonego, nie wolno zakładać grup, które głoszą nienawiść rasową” - powiedziała w uzasadnieniu orzeczenia sędzia Irena Majcher.
Jednak wówczas ONR funkcjonował inaczej niż teraz. Organizacja nie miała jednolitej osobowości prawnej ani centrali. Jej części porejestrowane były regionalnie, a niektóre pomniejsze grupki działały na zasadzie nieformalnej. Wyrok w sprawie dotyczył tylko organizacji w Brzegu i nie było prawnej możliwości, by zdelegalizować cały ruch.
Zmieniło się to w 2012 roku, gdy ONR zarejestrował się jako stowarzyszenie. Teoretycznie można je zdelegalizować.
Teoretycznie, bo w praktyce nie jest to takie proste.
Decyzja o rozwiązaniu stowarzyszenia, na mocy prawa o stowarzyszeniach, może podjąć wyłącznie sąd. Aby tak się stało, potrzebny jest wniosek o delegalizację, który skierować może tylko prokurator lub jeden z organów nadzorujących stowarzyszenia - są nimi wojewodowie i starości (urzędnicy kierujący powiatem) odpowiedni do miejsca rejestracji stowarzyszenia.
Mimo że w Warszawie to Gronkiewicz-Waltz pełni funkcję starosty (Warszawa jest miastem na prawach powiatu), nie może nic tu zdziałać. ONR zarejestrowany jest bowiem w Częstochowie.
Wniosek do sądu może zgłosić:
Pierwsi dwaj są ludźmi Prawa i Sprawiedliwości (wojewodów wybiera bezpośrednio premier), a obecna władza ma do narodowców stosunek co najmniej niejednoznaczny. Dość powiedzieć, że we wrześniu 2016 roku posłowie PO złożyli wniosek o delegalizację organizacji. Jako powód podali m.in. wielokrotne stosowanie przemocy przez członków ONR podczas rozmaitych publicznych uroczystości. Nie doczekali się jednak reakcji ze strony Zbigniewa Ziobry.
Aby ONR został zdelegalizowany, potrzeba przede wszystkim woli politycznej, której obecnie brakuje. Petycje obywateli mogą być co najwyżej niezobowiązującym naciskiem na władze.
Nawet, jeśli taki wniosek trafiłby do sądu, to nie oznacza, że dalej byłoby łatwo. Sąd może rozwiązać stowarzyszenie z dwóch powodów. Po pierwsze, na podstawie przesłanek wynikających z działalności stowarzyszenia, po drugie, na podstawie braków formalnych, uniemożliwiających realizację zadań stowarzyszenia.
Drugą opcję można odrzucić. W grę wchodzą bowiem sytuacje, gdy stowarzyszeniu brakuje członków lub nie jest ono w stanie wybrać władz.
A co z działalnością stowarzyszenia? Przesłanką może być np. działalność zabroniona przez wspomniany artykuł 13 Konstytucji lub jakiekolwiek inne prawo.
Na to akurat znalazłyby się przykłady. Organizacja regularnie stosuje przemoc - chociażby niedawny atak na członków KOD w trakcie podczas pogrzebu „Inki” i „Zagończyka” (28 sierpnia 2016). Wystarczy chwilę poszperać w internecie, by znaleźć masę zdjęć członków ONR wznoszących prawą rękę w hitlerowskim pozdrowieniu.
W deklaracji ideowej narodowcy piszą m.in., że „potępiając rasizm biologiczny, postulujemy zachowanie stanu homogeniczności etnicznej, który sprzyja utrzymaniu pokoju społecznego i stabilności państwa”. To przecież argument na zasadzie: „nie jestem rasistą, ale…” i sąd mógłby łatwo promowanie takich postaw uznać za niekonstytucyjne.
Problem jest jednak taki, że zgodnie z ustawą - działania sprzeczne z prawem są podstawą do rozwiązania tylko, jeśli naruszenie jest rażące i nie ma żadnej metody na przywrócenie działalności stowarzyszenia do stanu zgodności z prawem.
Oznacza to, że sąd może uznać funkcjonowanie ONR za częściowo niezgodne z prawem, ale pozwolić na dalsze jego istnienie, jeśli organizacja zmieni deklarację ideową lub wydali członków odpowiedzialnych za naruszenie prawa.
Jak wskazuje wyrok z 2009 roku w sprawie ONR z Brzegu w takim procesie przydatne są przykłady incydentów, w których członkowie ONR odwołują się do ksenofobicznej retoryki. Ale w świetle prawa może to nie wystarczyć. Prawnicy zauważają, że w ramach polskiego prawodawstwa trudno jest udowodnić, że osoba, która popełnia czyn zabroniony, robi to w imieniu stowarzyszenia, a nie własnym. Niektóre działania mogą w oczywisty sposób zostać powiązane z organizacją - np. rozpowszechnianie ulotek o rasistowskiej treści, wydrukowanych za pieniądze stowarzyszenia. Ale zachowanie członka ONR, które nie jest związane z jego działalnością (np. nie wiąże się z wykonaniem przyjętego przez stowarzyszenie programu), nie może być uznane za działanie „w imieniu i na rzecz” stowarzyszenia. A więc działacz ONR „hailujący” na koncercie będzie już dla sądu kwestią trudniejszą do rozstrzygnięcia.
Pierwszy ONR został zdelegalizowany przez polskie władze jeszcze w 1934 roku - po zaledwie kilku miesiącach funkcjonowania. Oficjalnie nie została reaktywowany do początku lat 90.
1 marca 2016 roku, podczas Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, przedstawiciele ruchu otrzymali zaproszenie by przemawiać do uczniów w jednym z płockich liceów.
„Oficjalnie, po raz pierwszy od 1934 roku wpuszczono nas do szkoły” – cieszyli się wówczas ich działacze.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze