0:000:00

0:00

8 sierpnia 2018 roku na ulicach Buenos Aires pod siedzibą Senatu kobiety czekały z niecierpliwością, ale nie ze wstrzymanym oddechem. "Nie obchodzi mnie Watykan, o moim ciele decyduję sama" - śpiewały w deszczu tysiące kobiet pod zielonymi parasolami. Kawałek dalej te odziane w kolor niebieski, niosące święte obrazy i gigantyczną makietę płodu odśpiewują: "mówią, że nie ma w nim życia, mówią, że nie ma głosu; my walczymy tu dziś o oba życia".

Senatorzy muszą słyszeć te wszystkie pieśni, kiedy decydują o losach projektu nowego prawa aborcyjnego, które pozwalałoby kobietom na przerwanie ciąży do 14. tygodnia. To ósma próba zmiany prawa, o którą kobiety w zieleni walczą od lat. Pierwszy raz zaszły tak daleko - kilka tygodni wcześniej projekt przegłosowano w izbie niższej parlamentu.

Senat decyduje inaczej. 31 osób głosuje za, a 38 przeciw nowemu prawu. „Ale wtedy wcale nie przegrałyśmy” – mówi prawniczka i feministka Nelly Minyersky, weteranka walki o prawa kobiet. „Zdobyłyśmy ulice”.

Dzięki jedności i wieloletniej walce już rok później wprowadzono interpretację prawa, która w praktyce zalegalizowała aborcję. Niedawno prezydent sam złożył w Kongresie projekt legalizujący aborcję do 14. tygodnia. Nikt nie igra z siłą tysięcy zjednoczonych kobiet.

Małe matki

Obecne prawo aborcyjne obowiązuje w Argentynie od 1921 roku. Pozwala ono na przerwanie ciąży w dwóch przypadkach: zagrożenia zdrowia lub życia matki i gwałtu. Jak to zwykle bywa w przypadku takich restrykcji, często było łamane - na niekorzyść kobiet.

„Chcę, żeby wyciągnęli, to co stary wsadził mi do środka” – powiedziała 11-letnia dziewczynka z argentyńskiej prowincji Tucumá, zgwałcona przez przybranego dziadka. Nikt jej nie posłuchał. Do szpitala trafiła w styczniu 2019 roku w 21. tygodniu ciąży, po tym, jak prowincjonalne władze zwlekały cztery tygodnie z wydaniem zalecenia przerwania ciąży. Kiedy w końcu zmusiła je do tego decyzja sądu, było za późno na aborcję. Lokalni obrońcy życia manifestowali pod szpitalem z hasłami: ocalmy dwa życia, miejscowy ksiądz ujawnił imię dziewczynki, łamiąc prawo.

Lekarze uznali, że życie ciężarnej jest zagrożone i zrobili cesarskie cięcie. Dziecko, które nazwano Faustiną przyszło w ten sposób na świat ważąc 660 gram. Zmarło po 10 dniach. "Obrońcy życia" zarzucili lekarzom morderstwo. Gdyby pozwolono dziecku urodzić się później udałoby się uratować dwa życia - twierdzili domagając się podczas marszu "sprawiedliwości dla Faustyny".

Według danych ministerstwa zdrowia z 2019 roku, w Argentynie każdego roku około 3 tysiące dziewczynek i nastolatek poniżej 15. roku życia zostaje matkami. Większość z nich została zgwałcona przez członka rodziny lub kogoś z najbliższego otoczenia. Coraz więcej takich przypadków zdarza się wśród dziewczynek między 10. a 13. rokiem życia.

Ciąża i poród to nie tylko zagrożenie dla ich życia i zdrowia, ale też wyrok. Większość z nich będzie musiała zająć się dzieckiem, porzucając naukę i tracąc szanse na znalezienie dobrej pracy i zapewnienie bytu sobie i dziecku. Skazywane są w ten sposób na ubóstwo i wykluczenie.

Ratowniczki

Skoro nawet zgwałcone dzieci nie miały zagwarantowanych praw, nietrudno się domyślić, że dorosłe kobiety napotykały jeszcze większe problemy. "Wciąż odmawiają nam pomocy, donoszą na nas, grożą, ranią i kpią z naszego zdania i uczuć" - mówiła w 2018 roku w Parlamencie aktywistka María Elena Ale.

Argentyńskie feministki wiedzą, że takich sytuacji nie da się uniknąć, dopóki dominujący głos będą miały środowiska religijne i pro-life, a aborcja będzie chowana w cieniu, spychana do sfery tabu. A prawda jest taka, że każdego roku ok. 450 tys. Argentynek przerywa nielegalnie ciążę, z bardzo różnych powodów - wszystkie są wystarczające, przekonują kobiety stowarzyszone w grupie socorristas [hiszp. ratowniczki], które pomagają kobietom w całym kraju bezpiecznie przerwać ciążę.

Socorristas to sieć, która łączy 54 feministyczne kolektywy. Ich numery wypisane są na drzwiach toalet na uniwersytetach i na jezdniach po tym, jak przechodzą nim marsze feministek. Praca ratowniczek polega m.in. na informowaniu o tym, jak bezpiecznie przerwać ciążę za pomocą środków farmakologicznych, towarzyszeniu osobom robiącym aborcję lub kierowaniu do szpitali, jeśli ich przypadek mieści się w granicach prawa.

"Państwo porzuca osoby, które dokonują aborcji, my nie. I właśnie dlatego tworzymy sieci, które pozwalają wspierać w akceptujący, etyczny i czuły sposób kobiety i inne osoby decydujące o swojej ciąży" - mówiła nauczycielka Brenda Stolze podczas debaty w Parlamencie w 2018 roku.

Tylko między styczniem a czerwcem 2020 roku towarzyszyłyśmy 8 967 kobietom, lesbijkom, transmężczyznom i osobom niebinarnym przy decyzji o przerwaniu ciąży - informują na facebooku Ratowniczki w Sieci [Socorristas en la Red].

"Dziś przerywamy ciąże towarzysząc sobie nawzajem z troską i szacunkiem. Uczyniłyśmy z naszego aktywizmu akt buntu i miłości. Wiemy, że walka o to, by aborcja była legalna, bezpieczna i bezpłatna, oznacza walkę o sprawiedliwość społeczną. My ratowniczki jesteśmy zdeterminowane zrobić wszystko, aby nikt już nie żył w rozpaczy, udręce i samotności nieposłuszeństwa" - piszą socorristas.

Już niedługo przeczytacie w OKO.press wywiad z jedną z założycielek ruchu w Argentynie. W Polsce podobnie do socorristas działa Aborcja Bez Granic.

Przeczytaj także:

Socorristas nie działają w próżni. Mają wokół siebie gigantyczny ruch kobiet, który umacniał się latami, żeby stać się siłą polityczną, której nie można zignorować.

Zielony Przypływ

Krajowa kampania na rzecz prawa do bezpiecznej, bezpłatnej i legalnej aborcji działa w Argentynie od 2005 roku. W jej skład wchodzi dziś ponad 300 podmiotów. Opracowała projekt prawa, które 8 razy odbiło się od Kongresu. Ale za każdym takim odbiciem, temat był nagłaśniany i coraz więcej kobiet wychodziło na ulice.

Ruch kobiet za aborcją nazwano Zielonym Przypływem (Marea Verde) od koloru chustek, które zakładają protestujące.

Pomysł z chustką nie wziął się znikąd, to nawiązanie do ruchu Babć i Matek z Placu Majowego, które jeszcze w czasach prawicowej dyktatury gen. Jorge Videli ryzykowały wszystko, protestując i domagając się informacji o zaginionych bliskich i porwanych dzieciach i wnukach.

"Z tymi chustkami wydarzyło się coś bardzo ciekawego. Jeszcze niedawno noszenie ich było niebezpieczne, narażało na straszne obelgi. Dziś wywołuje poczucie siostrzeństwa: patrzysz na inne kobiety, które je noszą i czujesz, że walczycie razem" - mówiła w 2018 roku dziennikarka i aktywistka Ingrid Beck.

Tę jedność Argentynki budowały latami. Skandowały: legalna aborcja albo #NiUnaMenos (Ani Jednej Mniej) kiedy protestowały przeciw zabójstwom kobiet. Sieć socorristas powoli rozrastała się na cały kraj, a coroczne spotkania zamieniły się w końcu w wielkie kongresy. Prawa kobiet i legalna aborcja nigdy nie schodziły ze sztandarów. Działaczki proponowały prawa, występowały w Kongresie, organizowały spektakle, opowiadały aborcyjne historie - wszystko, żeby aborcja była widoczna, żeby zamiast tematem tabu, stała się tym, czym jest dla wielu osób - wyborem.

Kiedyś nasze babcie, teraz my

Dzisiaj kobiety zjednoczone zieloną chustką są potężną siłą i świetnie o tym wiedzą. 9 marca 2020 w międzynarodowy dzień kobiet zielone chustki nie tylko zalały argentyńskie ulice. Kobiety w całym kraju zastrajkowały, żeby nie pozostawiać wątpliwości, że ich rola w społeczeństwie i dla ekonomii jest niezastąpiona.

"Z nowym prawem czy bez niego, temat aborcji zakorzenił się już w debacie publicznej, tę bitwę wygrałyśmy. Wiadomo już, że ciąże wciąż są potajemnie przerywane i nawet najbardziej konserwatywne grupy musiały to przyznać. Teraz będą musieli coś z tym zrobić, inaczej byliby całkowicie nieodpowiedzialni" - mówi Beck.

Dzięki wytrwałej walce kobiet interpretacja prawa stawała się coraz bardziej liberalna, a ostatni protokół wydany przez nowy rząd właściwie legalizuje aborcję.

Żeby mieć dostęp do legalnej aborcji wystarczy o nią poprosić i zadeklarować, że zagraża życiu, zdrowiu albo jest wynikiem gwałtu. Żadna instytucja nie może kobiecie odmówić ani podważyć jej deklaracji. "Decyzja jest niepodważalna i nie powinna być poddawana przez pracowników służby zdrowia ocenom opartym na ich osobistych lub religijnych przesłankach".

Prezydent Alberto Fernández sam złożył w parlamencie projekt prawa, który umożliwia aborcję do 14. tygodnia, bez względu na powód. Jednocześnie zapowiedział też głosowanie nad Planem 1000 Dni - programem pomocy dla osób, które chcą być matkami, ale zła sytuacja materialna i społeczna im to uniemożliwia.

Walka nie jest jednak zakończona. Pandemia odsunęła temat na dalszy plan, a kobiety muszą dziś szukać sposobów, żeby zdalnie krzyczeć do rządu: es urgente! [To pilne!]. Nie ma mowy o odkładaniu sprawy na lepsze czasy.

Joy, studentka psychologii z Cordoby, czuje się uprzywilejowana: miała pieniądze, żeby przerwać niechcianą ciążę, miała też akceptujących przyjaciół i partnera, którzy jej towarzyszyli. Ale wie, że takiego luksusu nie ma wiele argentyńskich kobiet i jest zdecydowana walczyć o ich prawa. "Nasze babcie dały nam prawo głosu, nasze matki prawo do rozwodu, a my damy naszym córkom prawo do decydowania kiedy, jak i w jaki sposób chcą zostać matkami" - mówi Joy.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze