0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Debata w TVP i najważniejsze wnioski:

  • Opozycja szła do TVP z podstawowym celem: pokazać widzom telewizji rządowej, że nie jest jednorodnym szatańskim tworem, który chce zniszczyć Polskę, tylko realną alternatywą dla rządów Prawa i Sprawiedliwości. I jako całość ten cel osiągnęła.
  • Mimo słabszego występu Donalda Tuska pozostali reprezentanci partii opozycyjnych pokazali swoją podmiotowość, przygotowanie i „ludzką twarz”. Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi w zgodnej opinii obserwatorów bezapelacyjnie wygrał debatę, Joanna Scheuring-Wielgus w dobrym występie pokazała przyjazną, ludzką, socjalną i kobiecą twarz Lewicy.
  • Paradoksalnie fakt, że lider Platformy Obywatelskiej wypadł znacznie poniżej oczekiwań, może per saldo pomóc opozycji, wzmacniając notowania Trzeciej Drogi i Lewicy, głównie w stosunku do Konfederacji, a to jeden z kluczy do zdobycia większości.
  • Krzysztof Bosak, choć był poprawny i sprawny technicznie w sensie medialnym, był w debacie raczej tłem, zwłaszcza dla Hołowni.
  • Premier Morawiecki skupił się wyłącznie na mobilizowaniu – a może nawet ochranianiu przed przekazem opozycji – najtwardszych zwolenników, ustawiając się jako siła anty-Tusk. Pytanie, czy jego agresywny i momentami karykaturalny wręcz występ, nie był jednak przesadzony. Niezdecydowanych wyborców orbitujących wokół PiS mogło to zniechęcić.
  • Krzysztof Maj z Bezpartyjnych Samorządowców nie okazał się czarnym koniem debaty, choć był poprawny i spokojny, a kreacja na łączącą przeciwieństwa siłę środka była dobrze pomyślana.
  • Debatę przegrała polaryzacja.

A jak to wyglądało w szczegółach?

Przeczytaj także:

Debata TVP. Prowadzący debatę w drużynie PiS

Że debata wyborcza w TVP będzie rewią propagandowych wygibasów prowadzących, którzy otwarcie będą grać w jednej drużynie z premierem Mateuszem Morawieckim, to było jasne nawet dla osób niespecjalnie zainteresowanych polityką. I trzeba powiedzieć, że telewizja rządowa spełniła pokładane w niej oczekiwania. Pytania oparte w głównej mierze na tematach referendalnych były zaczepione o jeden schemat, który wyglądał następująco:

„Trwa gorący spór, czy ma być tak fatalnie jak za rządów koalicji PO-PSL, czy tak niezwykle wprost wspaniale jak za czasów rządów PiS. Jaka jest państwa opinia w tej sprawie?”.

Tematów było sześć: migracja, wiek emerytalny, świadczenia socjalne, prywatyzacja, bezpieczeństwo, bezrobocie. Plus tzw. swobodna wypowiedź.

Do tego po trzech pierwszych odpowiedziach polityków i polityczki (bo kobieta była jedna – Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy) prowadzący Michał Rachoń i Anna Bogusiewicz po raz kolejny czytali swoje początkowe, przydługie kwestie. Widz mógł zamarzyć o tym, żeby zamiast ludzi z TVP pytania pojawiły się w przyspieszonej wersji jak w końcówce reklamy leków: „Przed użyciem przeczytaj ulotkę dołączoną do opakowania lub skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą”.

Wyglądało to tak, jakby TVP celowo chciała zaburzyć rytm debaty i wybić oglądających ze skupienia na odpowiedziach. Łącznie pytania zabrały ponad 12 minut, czyli łącznie z dżinglami i przerywnikami prawie 25 proc. całej debaty.

Uporczywe powtarzanie tezy o „trwających sporach” (np. o wiek emerytalny) i „ścierających się poglądach” (o prywatyzację lasów) miało też chronić odbiorcę TVP przed dostrzeżeniem, że opozycja ma wiele atrakcyjnych propozycji i że nie wszystko sprowadza się do „wojny na górze”.

Morawiecki bardzo słaby

Przed debatą TVP największe zainteresowanie budził pojedynek pomiędzy Donaldem Tuskiem a premierem Mateuszem Morawieckim, który wystąpił w zastępstwie szefa obozu władzy Jarosława Kaczyńskiego. To między nimi miała się rozegrać najważniejsza walka. Tak się nie stało, obaj wypadli blado.

Zawiódł zwłaszcza Morawiecki, jeśli weźmiemy pod uwagę, że de facto sam tę debatę organizował i nie od rzeczy jest podejrzewać, że wcześniej znał pytania. Tymczasem był zdenerwowany, nie miał jasnego przekazu i od razu na początku wpadł w bardzo agresywny, złośliwy ton, mimo że nikt go wcześniej nie zaatakował. Pierwsze słowa szefa rządu brzmiały następująco: „Szanowni Państwo, sami widzieliście, wszyscy na jednego, banda rudego, jak to się mówi”.

W kolejnych wypowiedziach Morawiecki cały czas odnosił się do Donalda Tuska, obojętnie, czy miało to jakiś sens, czy nie – łącznie 15 razy, czyli ponad dwa razy na jedno pytanie, łącznie ze swobodną wypowiedzią na koniec debaty.

Do tego szef rządu wplatał w wypowiedzi absurdalne pytania, a jakże, do Tuska: „Wiem, że dostał pan wazon ze złotem i srebrem od Putina w 2010 roku. Za co dostał pan ten wazon i ile on jest wart?”.

Mimo nieprzyjemnie agresywnego tonu, który premier utrzymywał przez większość debaty, jego występ był bardzo defensywny. Nawet nieatakowany bronił się przed Tuskiem, Tuska oskarżał, Tuska rysował jako największego wroga. Niby Polski, ale miało się wrażenie, że to również obawa osobista. Czy to format odpowiedni dla osoby o wizerunku zdecydowanego szefa rządu? Niekoniecznie.

Co więcej, o programie i zamierzeniach Prawa i Sprawiedliwości na kolejne lata widzowie TVP nie dowiedzieli się zupełnie nic. Tak jakby PiS chciał pokonać Tuska, a później po prostu się rozwiązać. Tylko najtwardszemu elektoratowi na pewno się to podobało, do pozostałych Morawiecki nie trafił.

Tusk nie znalazł formuły

Ale i Donald Tusk nie zaliczy występu do najbardziej udanych. Zaczął słabo i dość nerwowo, nie zrozumiał, jak działa ograniczenie czasu wypowiedzi. Chciał powtórzyć zabieg Lecha Wałęsy z debaty z Alfredem Miodowiczem z 1988 roku, przedstawiając się widzom TVP i mówiąc, że długo go tu nie było, ale teraz wykorzysta swój czas, by powiedzieć prawdę. Ale nie wyszło to najlepiej, Tusk lekko się zaplątał w wypowiedzi i zabrało mu sporo czasu, zanim odzyskał rezon.

Notabene, warunki debaty sprzed 35 lat w reżimowej telewizji PRL były bardziej równe, a swoboda wypowiedzi w porównaniu z dzisiejszą TVP prawie jak w BBC, bo w 30 listopada 1988 roku nikt Lecha Wałęsy nie ograniczał – poza zegarem.

Później lider PO był już lepszy, próbował przejąć inicjatywę: przypominał, że Morawiecki jako jego doradca postulował podniesienie wieku emerytalnego, atakował premiera za bajońskie, osobiste zyski z handlu nieruchomościami, wytykał hipokryzję, ale no właśnie... Wydaje się, że Tusk za mocno ustawił się jako lider skupiony na krytyce rządzących, jako anty-PiS, a za mało jako narodowy przywódca, który ma pomysł na przyszłość i zasypywanie podziałów. Tak jakby dopasował się do Morawieckiego, wchodząc w buty spolaryzowanego sporu.

A w tej debacie brzmiało to, jak lekko fałszywy ton. Pieśń przeszłości, nie przyszłości.

Lider KO wydawał się zmęczony, bezbarwny, zwłaszcza w porównaniu z fajerwerkami na wiecach, kiedy niesie go obecność tłumów. Jakby nie znalazł formuły na swój występ i sam się z tym męczył. Skupiony na złośliwościach, nie pokazał formatu męża stanu, zabrakło też czasu na konkrety programowe.

Występ Hołowni bliski ideału

Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi wygrał debatę w TVP.

Musi to przyznać nawet największy krytyk lidera Polski 2050. Był znakomicie przygotowany, sprawny, wiedział, co chce powiedzieć od pierwszej litery do ostatniej kropki, odpowiadał z refleksem, wplatał dużo merytorycznych wątków w odpowiedzi. Pozbył się też na czas debaty dwóch cech, które osłabiały ostatnio jego występy: zbyt wielkiej liczby metafor i charakterystycznego nabzdyczenia – był naturalny i przekonywający.

Poza tym formuła minutowych wystąpień była zbawienna dla Hołowni, który normalnie nie potrafi skończyć żadnej wypowiedzi.

Hołownia odświeżył swój wizerunek nowej siły w polskiej polityce, pozycjonując się jako lider formacji nowoczesnej, ale z chadeckim sznytem, wolnorynkowej, ale w granicach rozsądku. Naturalnie schodził z propagandowych pytań, by przedstawiać postulaty (podobnie robiła Joanna Scheuring-Wielgus). Np. w pytanie o wiek emerytalny, wplótł wątek kolejek do lekarza i sztandarowy pomysł Trzeciej Drogi dotyczący ochrony zdrowia: „My proponujemy: jeśli się nie dostaniesz do lekarza na NFZ w określonym czasie, to państwo zwróci ci koszt prywatnej wizyty”. Przy pytaniu o 800 plus podkreślał, że nikt nie zlikwiduje tego programu, ale dodawał: „To są wasze pieniądze, rząd ich nie rozrzuca z helikoptera”.

Miał też mocne, ale niehisteryczne i całkiem zabawne, wezwanie do wyjścia z polaryzującego sporu dwóch największych partii: „To wszystko jest jak w dowcipie: »Dziadku, wojna się skończyła 20 lat temu«. »Tak? To po co ja te pociągi ciągle wysadzam?«. Premier może w kółko opowiadać, co Tusk mu kiedyś zrobił. A ważne są inne rzeczy” – mówił Hołownia.

Podkreślając przy tym często, że już wkrótce opozycja sformuje nowy, demokratyczny rząd.

Gdyby ktoś z zagranicy wylądował dziś w Polsce i obejrzał debatę, nie znając polskich kontekstów, musiałby stwierdzić, że to Hołownia jest liderem opozycji. Tym występem przedstawiciel Trzeciej Drogi rozwiał obawy, że jego formacja może mieć kłopoty z wyborczym progiem.

Joanna Scheuring-Wielgus, czyli lewica ludzkich spraw

Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy wygrała w kategorii: „Występ powyżej oczekiwań”. Przyszła na debatę z bagażem presji części elektoratu, który wolał w debacie posłankę Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk (obejrzyjcie najnowszą rozmową z nią, przeprowadzoną przez Dominikę Sitnicką i Agatę Szczęśniak) i obawą części obserwatorów, że wizerunek antyklerykałki skupionej na kwestiach kulturowych odrzuci od niej widzów TVP. Wyszło zupełnie odwrotnie. Scheuring-Wielgus uniosła presję i zaliczyła bardzo dobry występ.

Jako jedyna ze stawki uderzała w empatyczne, osobiste tony: „Bezpieczna Polska to także bezpieczeństwo ruchu drogowego. Wiem, co mówię, sama straciłam męża w wypadku drogowym. Zostałam wdową z dzieckiem, tak jak 2 tysiące osób w zeszłym roku. O 2 tysiące osób za dużo”. Przypominała, że sama była migrantką ekonomiczną, tak jak Hołownia sprawnie „schodziła z pytań”, by przedstawiać program, zwłaszcza socjalny, Lewicy: krótszy czas pracy, rentę wdowią, program masowej budowy mieszkań na wynajem.

Znalazła nawet okazję, by odwołać się do lęków młodego pokolenia przed poborem, który nazwała braniem w kamasze.

Scheuring-Wielgus użyła bliskiego życiu młodych rodziców (i dziadków) porównania premiera Morawieckiego do rozwrzeszczanego dwulatka, który nie chce oddać łopatki. Do starszego o cztery lata premiera zwróciła się jak strofująca matka, co zabrzmiało adekwatnie do jego występów.

Nie była jednak aż tak diabelsko sprawna, jak Hołownia, miała wpadki językowe (300 mieszkań zamiast 300 tys.), ale to w jakimś sensie też budowało jej ludzki wizerunek w debacie – nie jako politycznej katarynki odtwarzającej wyuczone kwestie, ale jako zwykłej osoby, z którą widz może współodczuwać.

To była lewica z ludzką twarzą, kobieta, która wie, o czym mówi i szczerze troszczy się o to, żeby ludziom żyło się lepiej. Dla widzów TVP – szok.

Solidny Bosak, ale bez efektu wow

Krzysztof Bosak z Konfederacji próbował powtórzyć efekt z debaty prezydenckiej w 2020 roku – tak jak wtedy postawił obok siebie polską flagę, tak jak wtedy próbował budować wizerunek młodego, merytorycznego technokraty, tak jak wtedy sytuował się jako przedstawiciel siły odrzucającej spór między PiS a PO. Ale wypadł znacznie gorzej niż trzy lata temu, a symbolem jego występu stanie się moment, gdy odczytywał postulaty Konfederacji z kartki, tak jakby ich nie pamiętał.

Bosaka dopadło coś w rodzaju syndromu Adriana Zandberga, który w 2019 roku szedł na debatę wyborczą do TVN, opromieniony sławą zwycięzcy z 2015 roku i wypadł blado – sprawnie, poprawnie, ale nijako. Nie doskoczył do wysokich oczekiwań. Podobnie było dziś w TVP z Bosakiem – niby był cały zestaw; sprzeciw wobec migracji, ideologia narodowej siły państwa, wolnorynkowy frazes, antyukraińskie treści, wszystko wypowiedziane z dużą liczbą szczegółów.

Ale Bosak nie przebił się przez ekran.

Jednak wolnorynkowej części elektoratu skrajnej prawicy ten występ mógł się podobać i może ich zmobilizować, żeby iść na wybory.

Krzysztof Maj z Bezpartyjnych Samorządowców odgrywał w debacie rolę bezstronnego, miłego kuzyna, który wchodzi w centrum rodzinnych waśni i mówi: „Nie kłóćcie się, pogódźmy się”. Przedstawiał się jako siła niezależna, wzywająca do debaty, wypracowania kompromisu, siadania przy wspólnym stole. Był niezły, ale dość przezroczysty.

Mocny cios pod koniec debaty wyprowadził w jego stronę Hołownia, przypominając o związkach Bezpartyjnych z PiS, bo też każdy punkt proc. „Bezpartyjnych” urwany opozycji to dla niej poważne zagrożenie. Dla osób niezainteresowanych polityką, zmęczonych sporem Maj byłby nawet interesującą propozycją, ale czarnym koniem debaty nie został. W dużej mierze za sprawą Hołowni, który miał podobny przekaz, ale o niebo lepiej wykonany.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze