0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Adam Leszczyński: W „Polskim Ładzie” PiS pochyla się nad artystami. Czytamy w nim: „około połowa artystów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego, ani też nie odprowadza składek emerytalnych. Dlatego opracowaliśmy założenia ustawy o uprawnieniach artystów zawodowych dla najbiedniejszych artystów, które cywilizują warunki pracy artystycznej i zapewniają najniżej zarabiającym twórcom minimum bezpieczeństwa socjalnego w postaci dostępu do ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych. Projekt zakłada możliwość uzyskania przez artystę dopłaty do składki na ubezpieczenie społeczne”.

Jacek Dehnel: Uściślijmy może: „Polski Ład” to jest połączenie koncertu życzeń z bliżej nieokreślonymi i dość niespójnymi obietnicami, co przypomina pakiety wyborczych obiecanek. Co z tego zostanie zrealizowane, w jakiej formie, kiedy i czy w ogóle – to sprawa otwarta. „Ustawa o uprawnieniach artysty zawodowego” została do tego dołożona w ostatnim momencie, natomiast

prace nad nią trwają od kilku lat i to w sposób zupełnie niewłaściwy dla PiS-u, to znaczy w ścisłej współpracy z tymi, których ustawa ma dotyczyć, to znaczy ze środowiskami różnych branż artystycznych.

Czy to potrzebne rozwiązanie?

Oczywiście. Od 1989 roku właściwie żaden rząd nie uwzględnił specyfiki pracy artystycznej w systemie ubezpieczeń społecznych. Artyści po pierwsze często zarabiają nieregularnie, projektowo i nieraz są to projekty długotrwałe, więc pisarka czy reżyser mogą zarobić w jednym roku dużo, ale potem z tego żyją przez dwa albo trzy lata. Sprawiedliwym byłoby zatem, że ich dochody (np. w kwestii wchodzenia w progi podatkowe) były rozliczane w trybie innym niż roczny. Po drugie i ważniejsze, dziś możemy się ubezpieczać jak przedsiębiorcy, ale natura pracy przedsiębiorcy i artysty jest zupełnie inna. Pierwsza jest co do zasady nastawiona na zysk, druga – na wartość artystyczną.

Przy czym, dodajmy, chodzi nie tylko o to, żeby ubezpieczyć ludzi dotychczas będących poza systemem, którzy z braku pieniędzy się nie ubezpieczali, a najwyżej, jeśli zapadali na chorobę, zatrudniali się do roznoszenia ulotek, żeby tylko w system wejść. Chodzi również o to, żeby pomóc tym, którzy są niejako na granicy i po to, żeby mieć bezpieczeństwo socjalne mają pół etatu czy etat „normalnej pracy”. Mówimy o wysokiej klasy specjalistach, często kształconych latami, którzy znaczną część czasu i wysiłku poświęcają na wykonywanie innej pracy, z reguły wymagającej znacznie bardziej rozpowszechnionych umiejętności i talentów. Opłaca się nam po prostu system, w którym dobra poetka – jeśli tego chce – będzie mogła pracować tylko nad swoimi wierszami i esejami, a świetny oboista – tylko na graniu.

Czym ono się różni od propozycji partii opozycyjnych? Czy one mają na to jakiś pomysł?

O ile wiem, poseł Mieszkowski z KO w pewnym momencie wziął którąś z wersji projektu wypracowywanego w ramach Ogólnopolskiej Konferencji Kultury, czyli przez przedstawicieli ministerstwa i środowisk twórczych, nieznacznie ją przerobił i obwołał się autorem tej wersji. Więc taki mają chyba pomysł – na szczęście akty prawne nie są objęte prawem autorskim i to, co byłoby plagiatem w sztuce, tutaj jest legalne. Ale skoro tak, to należy się spodziewać, że opozycja tę ustawę poprze.

Jak to się rozwiązuje w innych krajach? Np. w USA? Albo w Niemczech?

USA akurat jeśli chodzi o powszechną opiekę medyczną i ubezpieczenia społeczne nie powinny być żadnym wzorcem dla nikogo, bo jak dochrapały się Obamacare, czyli czegoś znacznie poniżej europejskiego standardu, to zaraz zaczęły się próby jej rozmontowania.

Jeśli twórcom ustawy przyświecały jakieś przykłady, to głównie niemiecki z jego Künstlersozialkasse, KSK, specjalną kasą ubezpieczeniową dla artystów, która dopłaca około pół składki, a pieniądze na to pochodzą z podatku od honorariów artystycznych oraz z budżetu państwa. Myśmy wybrali inne rozwiązanie, wiedząc, że zostaniemy obwołani „złodziejami” i „leniwymi pasożytami”: postawiliśmy na pieniądze, które zgodnie z prawem polskim i prawem UE i tak się nam należą, czyli fundusze pochodzące z opłaty reprograficznej, które muszą trafiać do artystów. Więc niejako ubezpieczyliśmy się za swoje.

Jak władza będzie ustalać, kto jest artystą, a kto nim nie jest? W 2018 roku zwołanej przez siebie Ogólnopolskiej Konferencji Kultury (OKK) mówiła o “statusie artysty” wiceminister Wanda Zwinogrodzka.

Samo pojęcie „statusu artysty” od początku kwestionowaliśmy, ale za nim akurat optowali wcale nie przedstawiciele ministerstwa, tylko starszych stowarzyszeń artystycznych. Niepotrzebnie bowiem sugeruje jakiś szczególny przyznawany przywilej, a nie uprawnienia uzyskiwane przez ludzi z racji wykonywania danego zawodu. Obecna nazwa wydaje mi się celniejsza.

Otóż nie, władza nie będzie ustalać, kto jest artystą. Artystą może być każdy, każdy nadal będzie mógł śpiewać, pisać książki albo kręcić filmy, nie jest to żadne „prawo jazdy na gitarę”. Natomiast jeśli będzie chciał ubezpieczyć się w systemie ubezpieczeń dla artystów, co będzie w pełni dobrowolne, będzie musiał spełnić warunki wejścia. I tu jest różnie, bo też różnią się branże: wejść będą mogli absolwenci niektórych kierunków w parę lat po ukończeniu studiów, ale nie ma przecież Akademii Pisarskiej wypuszczającej z dyplomem magistra sztuk literackich. Zasadniczo uznaliśmy, że kryterium powinien być dochód – i tu znów było starcie nowych stowarzyszeń ze starszymi, które twierdziły, że „byle grajek weselny” nie może korzystać z tej ustawy.

Dla mnie jest obojętne, czy będzie to grajek weselny, czy koncertujący pianista: ważne jest, że prowadzi działalność artystyczną i z niej żyje.

Tak czy owak, każda branża ma podane dochody, które pozwalają wejść lub później utrzymać się w systemie. Oczywiście są przypadki szczególne – bardzo niskich dochodów mimo istotnej działalności. I taka osoba może ubiegać się o stanięcie przed komisją, która i tak może przyznać te uprawnienia na podstawie dorobku, znaczenia i tak dalej. A od tej decyzji jeszcze można apelować. Wszystko to jednak nie dotyczy możliwości uprawiania sztuki, a jedynie ubezpieczenia się w tym konkretnym systemie.

Czym się może różnić (bo szczegółów nie znamy) “biedny artysta”, zasługujący na wsparcie, od “zamożnego artysty”, który ma — jak się wydaje — płacić za siebie sam składki?

Te szczegóły są znane. Dopłaty będą obejmować tych ubezpieczonych, którzy uzyskują co najwyżej 80 proc. średniego wynagrodzenia, przy czym są tu progi – im mniej zarabiają, tym więcej dopłat otrzymują, jeśli dobrze pamiętam: najbiedniejsi 50 proc., a ci tuż pod kreską – 20 proc. Czyli, jak już wielokrotnie mówiliśmy, nie będzie to ustawa, która cokolwiek da Maryli Rodowicz, Zenkowi Martyniukowi, Oldze Tokarczuk czy mnie.

Czy np. artyści posiadający oficjalnie „status artysty” będą dostawać specjalne legitymacje?

Jest taki pomysł, ale niezwiązany bezpośrednio z ubezpieczeniem, bo do tego pewnie wystaczyłby centralny rejestr, a niekoniecznie zalaminowany papierek noszony w portfelu. Otóż artyści co do zasady są rozproszeni, więc o ile na przykład korporacja, fabryka czy taka, czy inna firma może wynegocjować specjalne warunki dla swoich pracowników, np. tańsze bilety do sieci kin, karty na siłownie czy baseny i tak dalej, o tyle artyści są jako grupa poza radarem. Tymczasem będziemy mieli kilkadziesiąt tysięcy ludzi objętych tym systemem i tu już jest dla kogo i z kim negocjować. Wtedy posiadacz takiej karty będzie mógł, powiedzmy, dostać 10 proc. rabatu w księgarniach „Szpargał”, kupić za pół ceny karnet do sieci siłowni „Testosteron” albo bilety do kin „Filmidło” czy do wszystkich muzeów w Warszawie. I jeśli dojdzie do wynegocjowania takich benefitów – dodajmy: powszechnych w innych branżach – to wtedy taka legitymacja ma rację bytu. Ale nie wiem, czy kwestia legitymacji lub jej braku to naprawdę najistotniejsze w tej ustawie.

Czy mamy gwarancję, że nie skończy się jak na Węgrzech - gdzie za rządów Orbána szereg prerogatyw nadano jednej, prorządowej konserwatywnej organizacji artystów i wpisano ją do konstytucji?

Czy mamy z rządem PiS-u jakiekolwiek gwarancje? Nie, żadnych. Ale reagujemy na to, co jest proponowane, a nie na to, co mogłoby zostać zaproponowane.

Podczas naszych prac w OKK jeden jedyny raz pojawiła się sugestia, żeby powiązać ustawę o ubezpieczeniu artystów z nową ustawą o instytucjach kultury. Opór był tak natychmiastowy i tak szeroki, że nigdy więcej do tego nie wracano. Proszę pamiętać, że tam przy stole siadają ludzie, którzy zakładali Kulturę Niepodległą, protestowali wiele razy z okazji rozmaitych form cenzury na różnych szczeblach i tak dalej – robimy to, żeby rozwiązać realny problem naszej branży, a w szczególności głównie najbiedniejszych członków tej branży. A nie żeby to rozwiązanie przehandlować za coś, co w nas wszystkich uderzy. W tych kwestiach naprawdę jesteśmy bardzo wyczuleni.

Ile to będzie kosztowało? Dlaczego lepiej nie wydać tych pieniędzy np. na biblioteki gminne? Albo na opiekunów niepełnosprawnych? Polska ma bardzo wiele różnych potrzeb i wiele grup zasługuje na wsparcie. Dlaczego akurat artyści ustawili się w kolejce po pieniądze podatników?

Jak mówiłem wcześniej: to nie są pieniądze podatników. System będzie finansowany z opłaty reprograficznej (szczegółowe koszty szacowało Ministerstwo Finansów), czyli z pieniędzy, które nam się należą z mocy prawa autorskiego jako ryczałt za legalne kopiowanie dzieł na własny użytek. Jest jedynie wynikiem lobbingu wielkich korporacji, że przez wiele lat tą opłatą nie objęto urządzeń, które powinny nią być objęte w myśl obowiązującego prawa. Jeśli ktoś tutaj wyciągał ręce po pieniądze, to korporacje po pieniądze należne artystom, których nam po prostu przez lata nie wypłacano.

Powiedziałbym, że to mówienie o „ustawianiu się artystów w kolejce po pieniądze podatników” jest ironią losu, ale wiem, że to żaden przypadek, tylko celowa akcja dezinformacyjna, w której internauci z uporem godnym lepszej sprawy walczą w obronie zysków wielkich korpo.

Wielu z nich i tak żyje z państwowych teatrów i innych państwowych instytucji (z PISF oraz TVP na czele). Wyborca liberalny nie lubi socjalu, w tym socjalu dla artystów. „Jak ktoś nie zarabia na składki robiąc sztukę, niech idzie na kasę do supermarketu, albo niech się liczy z biedowaniem na starość”. Co byś odpowiedział na takie dictum?

Osoby zatrudnione na etat w teatrze, jakkolwiek są zawodowymi artystami, nie będą miały potrzeby wchodzenia w ten system – bo są już ubezpieczone. Jest on jednak przeznaczony głównie dla freelancerów, czyli w przypadku aktorów dla osób niemających stałego angażu.

A co do wyborcy liberalnego: skoro my, artyści, postanowiliśmy nasze własne, należne nam z mocy prawa, pieniądze przeznaczyć na ubezpieczenie naszych koleżanek i kolegów, to co komu do tego? Tutaj się kończy ten liberalizm i już nie mamy prawa wydać naszej kasy na to, co chcemy?

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze