0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Cezary Aszkielowicz / Agencja GazetaCezary Aszkielowicz ...

„Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny to dwa ostatnie bezpieczniki elit sowieckich, istniejące po to, by nie dopuścić do żadnego rozwiązania naruszającego ich bezkarność” - takim „wyjaśnieniem” uraczył czytelników portalu niezalezna.pl dr Jerzy Targalski. To jedna z ostrzejszych, choć bynajmniej nie odosobnionych opinii na temat wymiaru sprawiedliwości III RP i jego elit.

Wątek sędziów Sądu Najwyższego obarczonych grzechami z epoki komunistycznej wrócił także w sobotnim (26 listopada 2017) wywiadzie prezydenta Andrzeja Dudy w "Kawie na ławę" jako jeden z kluczowych argumentów za konieczną jego reformą.

Czy słusznie?

Sąd Najwyższy o najwyższej dyspozycyjności

Polski Sąd Najwyższy w 2017 roku obchodzi swoje stulecie, istnieje od 1917 roku z przerwą na lata wojenne. W prosty sposób wynika z tego, że połowa czasu trwania tej instytucji przypada na lata PRL, bardzo trudne w historii polskiego sądownictwa. Polska Ludowa nie uznawała bowiem (nawet formalnie, w konstytucji) zasady trójpodziału władzy, a co za tym idzie niezawisłości sędziów i niezależności sądownictwa. Zastąpiła ją zasadą jednolitości i niepodzielności władzy państwowej. Sędziowie mieli więc co do zasady podobny status jak zwykli państwowi urzędnicy. Można ich było bez problemu powołać, odwołać, awansować, zdegradować, czy przenieść w inne miejsce.

Byli również używani przez władzę do realizacji polityki represji, często bardzo brutalnej. Tak zwane „procesy kiblowe” w sekcjach tajnych, odbywające się w okresie stalinizmu w celach więziennych, bez udziału adwokatów, wyroki śmierci na działaczy podziemia, czy później więzienie dla uczestników wydarzeń Czerwca 1956, Marca 1968 i Czerwca 1976 oraz represje stanu wojennego, to ciemna karta polskiego sądownictwa.

Sąd Najwyższy, a zwłaszcza jego Izba Karna, był w czasach PRL symbolem tego, co złe w polskim wymiarze sprawiedliwości. Wybierany co pięć lat przez Sejm był w pełni dyspozycyjny wobec władzy.

O ile w sądach niższych instancji zdarzali się sędziowie-bohaterowie, broniący praw człowieka i uniewinniający oskarżonych politycznych (zwłaszcza sędziowie „S” w czasie stanu wojennego), o tyle SN pozostawał pod pełną kontrolą PZPR. Właściwie nie można było być sędzią tej najwyższej instancji bez przynależności partyjnej.

Tadeusz Mazowiecki wybrał rozwiązanie radykalne

Przed rządem Tadeusza Mazowieckiego, obejmującym władzę jesienią 1989 roku, stanął dylemat, co zrobić z tą sytuacją. Przy Okrągłym Stole ustalono, że ustrój państwa zostanie oparty na zasadzie trójpodziału władzy, a sądownictwo będzie niezależne. Zasady te w życie wcieliły nowelizacje do ustrojowych ustaw sądowniczych uchwalone przez Sejm w grudniu 1989 dzięki determinacji wiceministra sprawiedliwości Adama Strzembosza, przywódcy sądowej „Solidarności” lat 1980-1981 i głównego negocjatora w tych sprawach przy Okrągłym Stole.

Przewidywały one m.in. nieusuwalność sędziów, uzależnienie ich nominacji i awansu od nowo powstałej Krajowej Rady Sądownictwa czy przyznanie im immunitetu. Pozostawał jednak problem, co zrobić z całkowicie upartyjnionym Sądem Najwyższym.

Ostatecznie zdecydowano się na rozwiązanie radykalne. Wygaszono przed terminem kadencję aktualnego składu SN i powierzono Krajowej Radzie Sądownictwa powołanie zupełnie nowych sędziów do tego zaszczytnego grona. W efekcie w Izbie Karnej nie znalazł się ani jeden sędzia orzekający do tej pory, w Izbie Pracy i w Izbie Wojskowej - po jednym, a w Izbie Cywilnej - kilku.

Wkrótce potem, w czerwcu 1990 roku Sejm, na wniosek prezydenta Jaruzelskiego (sic!), mianował Adama Strzembosza prezesem SN, czyli pierwszym sędzią odnowionej Rzeczypospolitej.

Prezesami Izb zostali: karnista Andrzej Murzynowski (wcześniej m.in. obrońca w procesach dyscyplinarnych opozycyjnych studentów), cywilista Tadeusz Ereciński (człowiek „Solidarności”), administratywista Jan Wasilewski i sędzia wojskowy płk. Janusz Godyń (później wyszło na jaw, że był pracownikiem Wywiadu Wojsk Pogranicza, czego wówczas nie ujawnił).

Profesor Strzembosz przyznał w wywiadzie-rzece, który z nim przeprowadziłem niedawno, że w tamtym czasie nikt z „S” nie miał żadnego rozeznania wśród sędziów wojskowych. Postawił na Godynia dlatego, że ten nie był popierany przez Jaruzelskiego i był relatywnie młody.

Można więc stwierdzić, że Sąd Najwyższy został co do zasady zdekomunizowany i zaczynał pracę z carte blanche.

SN rozlicza komunę

Jaką rolę odegrał Sąd Najwyższy w nowej, odrodzonej Rzeczpospolitej? Poza tym, że ustanowił wysokie standardy przestrzegania i interpretacji prawa, odegrał istotną rolę w procesie rozliczeń poprzedniego systemu. Sam prof. Strzembosz, jako niekwestionowany lider tej „nowo narodzonej” instytucji, uznał, że jej szczególną odpowiedzialnością jest zmazać z sądownictwa piętno władzy odpowiedzialnej za sądowe zbrodnie i wypaczenia, szczególnie lat stalinowskich i stanu wojennego.

A ponieważ posłowie zwlekali z uchwaleniem odpowiedniej ustawy, Strzembosz wymyślił prawny sposób na rehabilitację ofiar komunizmu na drodze sądowej.

Strzembosz długo myślał nad prawną formułą takich rozliczeń. Ostatecznie sądy PRL skazując np. za „próbę obalenia ustroju” albo za strajki w okresie stanu wojennego, działały zgodnie z obowiązującym je wówczas ustawodawstwem karnym.

Jak bez szczególnych przepisów uchylić wyroki zapadłe w zgodzie z takim, szatańskim, ale jednak prawem?

Jeden z kolegów ponoć proponował koncepcję „błądzącego sumienia”. Oznaczałoby to przyjęcie, że opozycjoniści działali wbrew prawu, ale w dobrej wierze. Taka koncepcja została odrzucona, oznaczałby bowiem akceptację aksjologii poprzedniego systemu.

Ostatecznie Strzembosz wpadł na pomysł, aby posłużyć się artykułem 1. PRL-owskiego Kodeksu Karnego, który brzmiał „Odpowiedzialności karnej podlega ten tylko, kto dopuszcza się czynu społecznie niebezpiecznego, zabronionego pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w czasie popełnienia”.

Kluczowy okazał się pierwszy człon definicji przestępstwa „społeczne niebezpieczeństwo”.

Propozycja Strzembosza zakładała uznanie czynów przeciwników komunizmu za wprawdzie ustawowo zabronione, ale społecznie pożądane. Dzięki temu Sąd Najwyższy sprawnie przeprowadził skuteczną rehabilitację kilku tysięcy niesłusznie skazanych przez poprzedni system, m.in. płk. Kuklińskiego, czy wielu szeregowych żołnierzy Podziemia i działaczy „S”.

Interpretacja Strzembosza przyjęła się (wbrew niektórym przedstawicielom nauki, m.in. prof. Andrzeja Zolla) i okazała się skuteczna. Mało która instytucja państwa była tak sprawna w rozliczaniu komunistycznej przeszłości.

Sędziowie "S" i sędziowie PZPR. Spotkanie po latach

Niestety, cieniem na działaniach rehabilitacyjnych Sądu Najwyższego kładzie się sprawa słynnej I KZP 37/07. Chodziło o

sprawę dyscyplinarną sędziego Leopolda N., który w pierwszych dniach stanu wojennego wydawał wyroki na podstawie nieopublikowanego jeszcze wówczas w Dzienniku Ustaw Dekretu o Stanie Wojennym.

Sąd Najwyższy niepodległej Rzeczpospolitej odmówił uchylenia immunitetu sędziemu i tym samym uznał , że sędziów PRL nie wiązała stara rzymska zasada, że prawo (przede wszystkim karne!) nie działa wstecz. Siedmioosobowy skład uznał, że skoro nie zapisano jej w Konstytucji z 1952 roku, to nie obowiązywała.

Trudno zgodzić się z tą argumentacją. W końcu są pewne normy, które, znów cytując prof. Strzembosza, „wiszą w powietrzu” naszej zachodnioeuropejskiej cywilizacji.

Tym samym SN podważył swoją dotychczas jednolitą reputację instytucji odrzucającej aksjologię państwa autorytarnego czy totalitarnego. Wyrok ten wywołał zresztą wielkie kontrowersje w nauce i został skrytykowany oficjalnie w orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego.

Prawicowe media lubią podkreślać, że w składzie wydającym to orzeczenie był m.in. sędzia Tomasz Artymiuk, który należał do PZPR. Oczywiście, nie jest to chlubna przeszłość, podobnie jak nie jest chlubną przeszłość prokuratora Stanisława Piotrowicza. Jednakże Artymiuk nie figuruje w IPN-owskim wykazie sędziów „posłusznie” orzekających w sprawach politycznych w stanie wojennym.

W wykazie tym znajdziemy jednakże dziesięciu obecnych sędziów SN (spośród ponad osiemdziesięciu), w tym dwóch przewodniczących wydziałów w Izbie Karnej – Waldermara Płóciennika i Andrzeja Siuchnińskiego.

Obaj mają na swoim koncie wyroki skazujące na bezwzględne więzienie w sprawach z dekretu o stanie wojennym. Niewątpliwie taka przeszłość nielicznych wprawdzie sędziów SN nie przydaje tej instytucji autorytetu.

Ci wspaniali sędziowie

Dla równowagi przypomnieć jednak należy, że kluczowe role w Sądzie Najwyższym latami pełnili ludzie niezwykle zasłużeni dla przemian demokratycznych. Obok prof. Strzembosza i Erecińskiego, byli to m.in. nieżyjący już Stanisław Dąbrowski, prezes SN w latach 2010-2014, działacz „S” - podobnie jak Teresa Flemming-Kulesza, do niedawna prezes Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych; obecny prezes Izby Karnej Stanisław Zabłocki, w PRL obrońca w sprawach politycznych czy też zwolennik „dobrej zmiany”, były Rzecznik Interesu Publicznego, czyli główny lustrator kraju sędzia Bogusław Nizieński.

Żaden z sędziów SN nie został nigdy skazany za złożenie niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego.

Przede wszystkim jednak wielu sędziów jest po prostu zbyt młodych aby móc być posądzonym o jakąkolwiek rolę w poprzednim reżimie. Przykładem może być sędzia Michał Laskowski, rzecznik SN, na urząd sędziego Sądu Rejonowego powołany w 1990 roku.

Faktem jest, że rozliczenia z poprzednim systemem w środowisku sędziowskim nie zostały przeprowadzone konsekwentnie.

Dla czystości SN byłoby lepiej, gdyby niektóre osoby w nim się nie znalazły.

Nie powinno to jednak przysłaniać faktu, że jest to instytucja jak mało która zasłużona w dekomunizacji prawnej i symbolicznej naszego kraju. Instytucja, bez której istnienia w obecnym kształcie trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie naszego ładu ustrojowego.

Stanisław Zakroczymski: Ur. 1994. Absolwent historii, student prawa na UW, redaktor „Magazynu Kontakt”, stały współpracownik Domu Spotkań z Historią, autor wywiadu-rzeki z prof. Adamem Strzemboszem „Między prawem i sprawiedliwością”, która ukazała się nakładem wydawnictwa „Więź”.

Przeczytaj także:

Udostępnij:

Stanisław Zakroczymski

Członek Zarządu Instytutu Strategie 2050, prawnik, historyk, w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UW przygotowuje doktorat z prawa administracyjnego. Autor wywiadu-rzeki z prof. Adamem Strzemboszem, „Między prawem i sprawiedliwością”. Przez wiele lat redaktor „Magazynu Kontakt” wydawanego przez Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie.

Komentarze