Jarosław Kaczyński w rozmowie z Pawłem Lisickim zapowiedział uporządkowanie opozycji i uporządkowanie prawa do zgromadzeń. Z wypowiedzi prezesa wynika, że nie zamierza się przejmować konstytucją, ponieważ uważa zwycięstwo w wyborach za wystarczający argument, by przedkładać swoje potrzeby polityczne i kryteria estetyczne ponad literę prawa
Oni poszli dużo dalej. Oni stwierdzili, że wojsko, policja, wymiar sprawiedliwości (...) powinny się wobec władzy zbuntować. To jest wezwanie o charakterze antypaństwowym, mamy do czynienia z przestępstwem.
Błędem Jarosława Kaczyńskiego jest utożsamienie partii, która wygrała wybory z państwem - w wyniku wygranych wyborów PiS nie zastąpiło przecież Polski. Wątpliwą zasługą PiS jest to, że dochodzi do sytuacji, w których trzeba wybierać między wiernością polskiemu prawu, a uznaniem decyzji partii, która wygrała wybory.
Błędne jest również twierdzenie, że opozycja nie akceptuje wyników wyborów, po których PiS stworzył rząd, uchwala ustawy i obsadza najróżniejsze stanowiska w Polsce swoimi ludźmi. Brak akceptacji dotyczy nie zwycięstwa wyborczego, ale wykraczania przez PiS poza ramy konstytucyjnego porządku państwa prawa: uporczywych prób zmieniania konstytucji ustawami w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, przejęcia kontroli nad mediami publicznymi, ograniczania konstytucyjnej wolności zgromadzeń.
Z naszej strony będą próby uporządkowania działań opozycji. Przedłożymy propozycje zmierzające go tego, żeby spór polityczny w demokracji przebiegał tak, jak powinien przebiegać. Warunkiem jest przyjęcie przez drugą stronę, że my możemy rządzić.
Przykład takiej próby wykroczenia poza demokratyczny mandat Jarosław Kaczyński przedstawił podczas tej samej rozmowy, zapowiadając uporządkowanie działań opozycji.
Prezes PiS doskonale wie, że nie istnieje prawo, dające zwycięskiej partii możliwości regulowania działań opozycji, jej "cywilizowania" lub określania, w jaki sposób powinien przebiegać spór polityczny.
Przede wszystkim dlatego, że te kwestie rozstrzyga konstytucja, która tworzy ramy dla sporu politycznego. To w ustroju Rzeczypospolitej zawarte jest to, co chce "porządkować" Jarosław Kaczyński: opisane są granice możliwości działania władzy wykonawczej, uprawnienia rządu oraz opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej, tryb kontroli tworzenia i wykonywania prawa przez niezawisłe sądy i Trybunały.
My chcemy to po prostu uporządkować w ten sposób, żeby wszyscy mogli korzystać z praw obywatelskich. Jeśli ktoś ma demonstrować, to powinien demonstrować w ten sposób, żeby to przebiegało spokojnie.
Trzecim błędem Jarosława Kaczyńskiego jest - obecne również w omawianej wyżej zapowiedzi "uporządkowania działań opozycji" - wprowadzenie kategorii estetycznych do polityki w demokratycznym państwie prawnym. Konstytucja nie określa minimów kultury sporu politycznego. Ustawodawca wyszedł z założenia, że to od kultury uczestników życia politycznego i wymagań wyborców zależeć będzie, jaki będzie styl polityki i życia publicznego.
Wbrew temu, co sugeruje prezes, konstytucyjne prawo do zgromadzeń nie zawiera wymogu, że demonstracje muszą być grzeczne, ładne i kulturalne. Konstytucja nakłada na demonstrantów jedno ograniczenie: zakazuje stosowania przemocy.
Nie da się ustawą zakazać sprzeciwu i niezadowolenia, ponieważ istotą konstytucyjnego prawa do zgromadzeń jest właśnie wyrażenie tych emocji społecznych. Prawo do zgromadzeń, jako fundamentalne prawo obywatelskie, stawiane jest ponad wieloma innymi wartościami: demonstranci mają m.in. prawo do zakłócenia normalnego życia społecznego (choćby przez zajęcie przestrzeni publicznej, hałasowanie, prezentację transparentów) oraz narażania budżetu na dodatkowe koszty (przede wszystkim zapewnienia pokojowego przebiegu zgromadzeń).
Jeżeli ktoś twierdzi, że może demonstrować swoje poglądy przeciwne innej demonstracji sto metrów dalej i to go jakoś ogranicza, to znaczy, że zależy mu na agresji. Sto metrów to jest nieco więcej niż daleki rzut kamieniem, tym się kierowałem.
Odsunięcie od siebie demonstracji na sto metrów brzmi niewinnie, ale w rzeczywistości uniemożliwia realizację celu kontrdemonstracji, czyli spotkania w przestrzeni publicznej osób o różnych poglądach.
Jak przypomniał niedawno rzecznik praw obywatelskich, Europejska Karta Praw Człowieka oraz orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jednoznacznie wskazują, że obywatele mają prawo do kontrdemonstracji. Państwo ma wręcz obowiązek ochrony prawa do gromadzenia się obu grup i poszukiwania środków najmniej restrykcyjnych, które umożliwiłyby odbycie obu demonstracji.
W praktyce oznacza to, że państwo powinno umożliwić obu zgromadzeniom pozostawanie w zasięgu wzroku i słuchu. Kontrdemonstracje są bowiem szczególną formą zgromadzeń jednoczesnych, których uczestnicy wyrażają wzajemny sprzeciw wobec swoich poglądów, a jedność miejsca i czasu dwóch zgromadzeń jest kluczowym elementem przekazu.
Zasada 100 metrów, wprowadzona w ustawie przyjętej 13 grudnia przez Sejm po poprawkach Senatu, uniemożliwia nie tylko wzajemną agresję fizyczną - od tego jest policja, ale również rozmowę, choćby w formie kłótni czy przekrzykiwania się. Ma to znaczenie, bo jak pokazują przykłady demonstracji i kontrdemonstracji 12 i 13 grudnia w Warszawie, pozwala zauważyć, że "ci drudzy" to również ludzie wierzący w swoje przekonania i zdolni ich bronić.
Kaczyński myli się także oceniając możliwości Polaków i Polek w rzucaniu kamieniami, czego zresztą demonstranci nie robią. Rekord świata w pchnięciu kulą wynosi 23,12 metra, a w rzucie młotem - który jest kamieniem na linie - najlepszy atleta cisnął na 86,74 m.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze