0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Mandel NGAN / AFPFot. Mandel NGAN / A...

W wyborach, które odbyły się miesiąc temu w kilku stanach, Demokraci odnotowali spektakularne zwycięstwa, które teoretycznie mogłyby zapowiadać odrodzenie się partii. W Wisconsin, gdzie stawką było stanowisko w stanowym Sądzie Najwyższym, wygrała demokratka Susan Crawford, która pokonała republikańskiego rywala dziesięcioma punktami. Kampania była zacięta i toczyła się w atmosferze skandalu, bo Elon Musk literalnie próbował przekupić wyborców płacąc za głos oddany na Trumpowskiego republikanina, czego Ameryka w nowożytności jeszcze nie widziała. Tymczasem w wyborach na stanowisko stanowego kuratora szkolnego sympatyzująca z Partią Demokratyczną Jill Underly uzyskała poparcie 53 proc. wyborców.

Wyniki z Wisconsin są dzisiaj najważniejszym probierzem nastrojów w USA. To najbardziej „remisowy” stan ze wszystkich 50. Trump pokonał w nim Kamalę Harris niecałym punktem procentowym.

Wynik sędzi Crawford oznacza przesunięcie się elektoratu w lewo aż o 11 punktów procentowych.

Na szczeblu lokalnym opozycji też dobrze poszło. W wyborach na stanowisko starosty hrabstwa Dane, dzięki kunsztownie przeprowadzonej kampanii, Melissa Agard zdobyła poparcie aż 80 proc. głosujących. Podobnie było w hrabstwie Winnebago, gdzie demokratyczny kandydat Gordon Hintz, wygrał krytykując Trumpizm i kierunek w jakim zmierza Ameryka.

Na zdj. Senator Raphael Warnock, demokrata z Georgii, wraz z liderem mniejszości senackiej Chuckiem Schumerem (L), demokratą z Nowego Jorku, przemawiają na schodach Kapitolu w Waszyngtonie 30 kwietnia 2025 r. z okazji 100 dni administracji Trumpa.

Czerwona kartka dla Trumpa

Podczas gdy wyniki w Wisconsin są dość jednoznaczne, to co wydarzyło się w wyborach uzupełniających do Izby Reprezentantów na Florydzie, jest bardziej zniuansowane. Wersja republikańska wygląda następująco: republikańscy kandydaci zmiażdżyli Demokratów. Jimmy Patronis pokonał Gay Valimont różnicą 15 punktów, 57 do 42 proc.. Randy Fine z kolei pokonał Josha Weila różnicą 57 proc. do 43.

Wszystko po myśli Trumpa? Nie do końca. W listopadzie 2024r. Matt Gaetz wygrał pierwszym okręgu różnicą 32 punktów, a w drugim obecny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i antybohater afery SignalgateMike Waltz – 33 punktów. Zatem w porównaniu z tymi wynikami, Patronis wypadł o 18 punktów gorzej, a Fine o 19 punktów gorzej. Czyli skala przesunięcia w lewo jest prawie dwa razy większa niż w Wisconsin. Ewidentna czerwona kartka dla Donalda Trumpa!

Demokraci na rozdrożu

A tymczasem Demokraci na razie w ogóle nie czują, że wiatr wieje w ich żagle. Po dotkliwej porażce w wyborach prezydenckich i senackich oraz nieco mniejszej do Izby Reprezentantówlewica jest zdezorientowana i wewnętrznie rozdarta. Brak jasnego przywództwa, podziały ideowe i rozczarowanie wyborców sprawiają, że ugrupowanie zdaje się dryfować bez wyraźnego kursu.

Demokraci nie potrafią odnaleźć nowej tożsamości. Frustracja narasta zarówno wśród działaczy, jak i szeregowych wyborców, którzy zarzucają partyjnym liderom bierność wobec politycznej hegemonii Donalda Trumpa i Elona Muska. Sondaże nie pozostawiają złudzeń – większość demokratycznego elektoratu uważa, że kierownictwo partii prowadzi kraj w złym kierunku.

Rozgoryczenie przekłada się na coraz głośniejsze nawoływania do zmiany liderów. Senator Michael Bennet zasugerował, że czas Chucka Schumera jako przywódcy demokratycznej mniejszości w Senacie dobiegł końca. Podobne głosy pojawiają się w kuluarach Kongresu, a niektórzy Demokraci upatrują przyszłość w młodszych politykach, takich jak senator Chris Murphy czy charyzmatyczna Alexandria Ocasio-Cortez. Ta ostatnia, podróżując po kraju u boku Berniego Sandersa, buduje własny polityczny kapitał i z łatwością mobilizuje tłumy.

W tym chaosie jedno wydaje się pewne:

Partia Demokratyczna stoi na rozdrożu. Albo odnajdzie nową tożsamość i świeżą energię, albo pozostanie ugrupowaniem pogrążonym w wewnętrznych sporach, coraz bardziej oddalającym się od wyborców.

Dlaczego przegrali?

Zarówno u Demokratów, jak i Republikanów szefowie partii de iure, czyli przewodniczący komitetów wykonawczych, to ludzie od pilnowania porządku i dbania o administrację. Faktyczni przywódcy są gdzie indziej – to urzędujący prezydent oraz kandydat opozycji w bieżących bądź dopiero co minionych wyborach.

Kto jest wodzem Republikanów tłumaczyć nie trzeba. Ale Demokraci swojego naturalnego lidera nie mają, o krótkim okresie przywództwa Kamali Harris chcą jak najszybciej zapomnieć.

Żeby zrozumieć dlaczego próbują ją z pamięci wymazać i dlaczego nie wiedzą, co robić, musimy się przyjrzeć przyczynom jej wyborczej porażki – największej jeśli chodzi o kandydata Partii Demokratycznej od 1988 r. Portal Axios przepytał dziesiątki działaczy i naszkicował przyczyny klęski.

Przegrana wiceprezydentki była wynikiem wielu czynników – od błędów strategicznych, przez nieumiejętne pozycjonowanie się wobec spuścizny Joe Bidena, po szersze problemy, z jakimi mierzy się Partia Demokratyczna. Choć Harris miała szansę zaprezentować się jako nowa twarz ugrupowania i odciąć się od politycznych słabości administracji, której była częścią, jej kampania utknęła w tradycyjnym modelu prowadzenia wyborów, ignorując zmieniającą się dynamikę amerykańskiego elektoratu.

Najpoważniejszym błędem Harris było zbyt ścisłe związanie się z Joe Bidenem w czasie kampanii. W momencie, gdy prezydent notował historycznie niskie wskaźniki poparcia, a społeczne niezadowolenie z gospodarki rosło, Harris powinna była wyraźnie zaznaczyć, że jej prezydentura będzie inna.

Mogła odważnie przedstawiać własne pomysły, podkreślając, jak zamierza obniżyć koszty życia – na przykład poprzez masowe inwestycje w budownictwo mieszkaniowe, co mogłoby obniżyć ceny wynajmu i nieruchomości. Zamiast tego trzymała się Bidena jak „mały koala” – jak określili to rozmówcy Axios – nie oferując niczego nowego ani ekscytującego.

Kampania z XX wieku

Kampania Harris zdawała się też nie zauważać, jak bardzo zmieniła się przestrzeń medialna i sposoby dotarcia do wyborców. Donald Trump rozumiał, że kluczowym narzędziem są dziś podcasty, media społecznościowe i cyfrowa propaganda skierowana do niestandardowych grup odbiorców. Gościł u Joe Rogana, angażował się w wiralowe treści, docierał do młodych i niezdecydowanych.

Harris, dysponując miliardowym budżetem, mogła zbudować dynamiczny zespół zajmujący się TikTokiem, Instagramem i YouTube’em, wykorzystując influencerów oraz alternatywne media, aby przekonać do siebie młodszych wyborców. Tymczasem jej kampania utknęła w XX wieku, opierając się na tradycyjnych reklamach i wystąpieniach w telewizji kablowej, co okazało się zupełnie nieskuteczne.

Ona jest za they

Demokraci od lat mają problem z komunikatami zaadresowanymi do białych robotników i wyborców bez wyższego wykształcenia, a Harris nie zrobiła nic, by ten trend odwrócić. Kampania Trumpa wykorzystała jej wcześniejsze wypowiedzi i decyzje, by przedstawić ją jako oderwaną od rzeczywistości elitę z Kalifornii. Sztab Republikanów wydał dziesiątki milionów dolarów na reklamę „Ona jest za they/them (red. zaimki używane przez osoby niebinarne), Prezydent Trump jest za tobą”, uderzającą w jej poparcie dla finansowanych przez podatników operacji zmiany płci dla więźniów federalnych. Choć była to marginalna sprawa – w rzeczywistości przeprowadzono tylko dwie takie operacje – okazała się politycznie niszczycielska. Harris nie próbowała nawet skorygować swojego wizerunku. Mogła powiedzieć: „W 2019 roku byłam naiwna. Teraz lepiej rozumiem priorytety wyborców” – ale tego nie zrobiła.

Nie bez znaczenia był również czynnik kulturowy. Kampania Demokratów miała poważny problem z młodymi mężczyznami, zwłaszcza z mniejszości etnicznych, którzy cenią „macho” i asertywnych liderów. Trump rozgrywał tę kartę perfekcyjnie, budując swój wizerunek na dominacji, sile i brutalnej bezpośredniości. Harris, jako polityczka, miała tu naturalnie trudniejsze zadanie, ale mogła próbować zniwelować straty, zatrudniając popularnych sportowców czy raperów jako swoich ambasadorów. Nie zrobiła tego, co tylko pogłębiło dystans do tej części elektoratu.

Ostatecznie Harris nie zdołała przekonać wyborców, że ma konkretne rozwiązania dla ich największych problemów. W kwestii inflacji jej przekaz był słaby i nieprecyzyjny – zamiast mówić o podnoszeniu wynagrodzeń czy konkretnej polityce gospodarczej, unikała tematu lub ograniczała się do deklaracji kontynuowania polityki Bidena. W sprawie imigracji również brakowało jej wyrazistego stanowiska. Nie musiała popierać budowy muru, ale mogła obiecać zwiększenie liczby agentów ochrony granic czy reformę procedur azylowych – co mogłoby zneutralizować ataki Republikanów i przechylić szalę w kluczowych stanach, jak Arizona czy Nevada.

Na koniec pojawił się jeszcze jeden, fundamentalny problem – Harris nie potrafiła znaleźć skutecznej strategii konkurowania z Trumpem. Jego wyborcy nie byli monolitem – około 20 proc. Republikanów popierało w prawyborach Nikki Haley, co sugerowało, że istniała grupa wyborców, którą można było przekonać. Możliwe, że podkreślenie, jak bardzo Trump odszedł od wartości Reagana, mogłoby skłonić część z nich do zmiany decyzji. Ale Harris nie podjęła tej próby.

Błędy jej kampanii były ewidentne. Brak wyrazistej tożsamości, przestarzałe metody prowadzenia kampanii, nieumiejętność dotarcia do kluczowych grup wyborców – wszystko to sprawiło, że w starciu z Trumpem Harris była na straconej pozycji od samego początku.

Obama był przeciw

Ciekawej rzeczy dowiedzieliśmy się na początku kwietnia. Były prezydent Barack Obama działał za kulisami, aby uniemożliwić nominację Kamali Harris w wyścigu prezydenckim. Według informacji przekazanych przez Jonathana Allena, doświadczonego dziennikarza NBC, Obama nie miał wiary w zdolność Harris do wygrania wyborów, co skłoniło go do podjęcia kroków mających na celu bardziej demokratyczne wyłonienie kandydata, po rezygnacji Bidena. Jego konkretnym celem miało być stworzenie quasiprawyborczej konwencji, która mogłaby otworzyć drogę dla innego kandydata, uważanego za bardziej wybieralnego.

W momencie, gdy prezydent Joe Biden zrezygnował z udziału w wyścigu, Obama natychmiast zaczął działać. Zorganizował rozmowę telefoniczną z kongresmenem Jimem Clyburnem z Południowej Karoliny. Clyburn, zaskoczony próbą wprowadzenia koncepcji otwartej konwencji, musiał szybko zdecydować, czy udzielić poparcia Harris, zanim inicjatywa Obamy zyskała rozgłos. Jak podkreślił Allen, „Obama absolutnie nie wierzył, że Harris jest najlepszym wyborem dla Demokratów”.

Choć ostatecznie zarówno Barack jak i Michelle Obama wyrazili poparcie dla Kamali Harris, ich wsparcie przyszło z opóźnieniem – pięć dni po decyzji Bidena. Ta leniwa reakcja i wcześniejsze próby wywarcia presji na kluczowych graczach wewnątrz partii budzą pytania o mechanizmy podejmowania decyzji na najwyższych szczeblach Demokratów oraz o to, jak głęboko podziały wewnętrzne mogą wpływać na losy kampanii prezydenckich.

Co teraz? Wybory już w 2028 r.

To kto może przejąć stery partii? Wyścig prezydencki na rok 2028 rozpoczął się już 6 listopada 2024 roku, choć przebiega w niemal całkowitej ciszy. Obecna faza, określana jako niewidoczne primaries, pozwala potencjalnym kandydatom na prezydenta testować grunt, nawiązywać kontakty z darczyńcami oraz budować swoją rozpoznawalność na tle partii. Aaron Blake z „Washington Post” sporządził listę dwunastu najważniejszych kandydatów, którzy już teraz konkurują o wpływy wewnątrz partii:

  • Kamala Harris – Obciąża ją porażka, choć jej zwolennicy są zdania, że to Biden ciągnął ją w dół. Pytanie brzmi, czy zamiast starać się o prezydenturę w 2028 roku, podejmie próbę zdobycia fotela gubernatora Kalifornii w 2026 r.
  • Gubernator Tim Walz z Minnesoty – Oceniany przez Blake’a jako kandydat na wiceprezydenta, który nie wniósł nic nowego do „ticketu” Demokratów. Jego rola sprowadzała się do przyciągania wyborców z klasy ludowej. To się nie udało, co sugeruje, że jego ambicje mogą ograniczyć się do kolejnej kadencji na stanowisku gubernatora.
  • Gubernator Josh Stein z Północnej Karoliny – Polityk o umiarkowanych poglądach i żydowskich korzeniach z Południa, który już wielokrotnie udowodnił, że potrafi wygrywać w tzw swing state.
  • Gubernator Andy Beshear z Kentucky – Konserwatywny Demokrata, wybrany w republikańskim stanie, którego sukces daje nadzieję na przełamanie barier w rejonach typowo republikańskich. Jego potencjał na skalę ogólnokrajową pozostaje jednak niepewny.
  • Gubernator Gavin Newsom z Kalifornii – Ambitny lider z największego stanu, który wyraźnie aspiruje do prezydentury. Jednak postrzeganie go jako przedstawiciela ruchu „woke” mogą utrudnić mu zdobycie szerokiego poparcia w wyborach powszechnych, chyba że nastąpi drastyczna zmiana nastrojów elektoratu.
  • Senator Raphael Warnock z Georgii (na zdj.) – Odniósł dwa razy sukces w trudnym dla Demokratow stanie, choć wielu partyjnych strategów wolałoby, aby został w Senacie i myślał o Białym Domu dopiero gdy nastroje polityczne się ustabilizują.
  • Gubernator Wes Moore Marylandu– Ten afro amerykański polityk często porównywany do Baracka Obamy mógłby w przyszłości aspirować do najwyższych stanowisk, jednak na obecnym etapie jego szanse na prezydenturę w 2028 r. wydają się ograniczone.
  • Senator Ruben Gallego z Arizony – Nowa, intrygująca twarz w Senacie – młody, medialny. Dorastał w skrajnej biedzie, służył w wojsku. Wygrał wybory do Senatu w tym samym momencie, w którym Kamala przegrała Arizonę. Latynos!
  • Senator John Fetterman z Pensylwanii – Postrzegany jako kandydat z własnym, niezależnym zdaniem. Krańcowy nonkonformista. Jednak jego zdrowotne problemy i potencjalne kontrowersje związane z bezwzględnym popieraniem Binjamina Netanyahu mogą jednak odebrać mu poparcie.
  • Były minister transportu Pete Buttigieg z Michigan – Młody, kompetentny, świetny strateg. Gej, co z powodu globalnego zwrotu w prawo oraz podszytej homofobią – nieważne czy szczerą czy taktyczną – niechęci ze strony Baracka Obamy może być przeszkodą. Z drugiej strony wygrał on już prawybory w Iowa w 2020 r. miażdżąc wówczas Bidena, więc wygrywać potrafi.
  • Gubernator Gretchen Whitmer z Michigan – Jej notowania w krajowej polityce spadły w 2024 r., wobec tego jej rola w wyścigu prezydenckim pozostaje niepewna. Jeśli wystartuje, powinna celować raczej w wiceprezydenturę, co mogłoby być zgodne z ewolucją dynamiki w 2028 roku.
  • Gubernator Josh Shapiro z Pensylwanii – Postrzegany jako bardzo ambitny, młody i dynamiczny mówca, który budzi zainteresowanie wewnątrz partii. Mimo że nie został wybrany przez Harris, jego potencjał jako lidera jest nie do przecenienia, a jego tożsamość oraz wsparcie dla Izraela mogą odegrać istotną rolę w przyszłych rozgrywkach.

Choć lista kandydatów jest obiecująca, obecnie walka o nominację toczy się głównie za kulisami – to etap, w którym każdy z aspirantów stara się zbudować solidne fundamenty pod przyszły, otwarty wyścig. Potencjalni kandydaci testują swoje strategie, rozmawiają z darczyńcami i starają się zwiększyć swoją widoczność, nie rzucając się jeszcze w pełne ogólnokrajowe starania. Wkrótce jednak DNC będzie musiało przejść do fazy przygotowawczej, co sprawi, że obecna cisza ustąpi miejsce intensywnym prawyborom. Dla obserwatorów i analityków to moment, w którym należy uważnie śledzić, które twarze wyłonią się jako faworyci, a które zostaną na marginesie rywalizacji o nominację Demokratów. Na jedno trzeba jednak zwrócić uwagę.

Dziesięcioro pretendentów z listy to konserwatyści lub centryści, jeden względny lewicowiec, chociaż z establishmentu (Newsom) i populista Fetterman, w wielu sprawach bliski Trumpowi.

Trzecia kadencja?

Tymczasem o ile J.D. Vance wyłania się jako wyraźny faworyt do nominacji republikańskiej na prezydenta w 2028 r. – uosabiający trwały, choć kontrowersyjny światopogląd Trumpa – sam prezydent nie przestaje rzucać wyzwań ustalonym normom. W ostatnim wywiadzie dla NBC Trump zasugerował, że mógłby spróbować ubiegać się o trzecią kadencję, odwołując się do tajemniczych „metod”, które miałyby umożliwić reinterpretację konstytucji, która ogranicza liczbę prezydenckich kadencji do dwóch.

Ten prowokacyjny pomysł na zmianę zasad mógłby tymczasem otworzyć drogę dla jeszcze kogoś, kto dotąd nie mógł kandydować, a mianowicie kandydata Demokratów, który nigdy nie przegrywa, czyli… Baracka Obamy.

Nowa szansa na lewicy

A kto tymczasem zadba o doktrynę Demokratów? Niewykluczone, że pojawił się kandydat. Progresywny Konwentykiel w Izbie Reprezentantów (z ang. Congressional Progressive Caucus, grupa w Kongresie Stanów Zjednoczonych, reprezentująca progresywne skrzydło Partii Demokratycznej) ma od kilku tygodni nowego przewodniczącego, 35-letniego millenialsa z Teksasu – Grega Casara. Uważa on, że Partia Demokratyczna utraciła swoje korzenie musi do nich wrócić, z ofertą dla niebieskich kołnierzyków, czyli klasy robotniczej.

Twierdzi też, że jest zbyt ostrożna i a ponadto ma tendencję do zajmowania niepopularnych stanowisk i angażowania się w niszowe sprawy. Chce, aby partia przede wszystkim była znana jako ugrupowanie dla ludzi pracy.

To ogromna zmiana w stosunku do tego, co skrzydło progresywne mówiło i w co angażowało się w ostatnich latach, czyli np. Defund The Police (odebrać fundusze policji) czy likwidacji ICE (Urzędu Celno-Imigracyjnego). Te postulaty nie tylko nie przyniosły rezultatów w mobilizowaniu elektoratu, ale okazały się przeciwskuteczne. Ekipa Alexandrii Occasio-Cortez pilnowała również ideologicznej czystości w każdej kwestii. Jeśli z pozoru dobry i wybieralny kandydat nie poparł całej doktryny Progresywnego Konwentyklu to nie miał szans na poparcie. Panowała zasada „wszystko albo nic”.

Casar chce to zmienić. „Wierzę, że lewica połączy doktrynę z potrzebami jak największej liczby ludzi” – powiedział po wyborze nowy lider. I dodał, że chce skupić się przed wszystkim na problemach gospodarczych. Oznacza to, że kwestie światopoglądowe i tożsamościowe zejdą na dalszy plan. Caser wierzy, że jeśli Demokraci staną się rozpoznawalni jako partia, która chce chronić świadczenia społeczne, a Republikanie jako ci, którzy chcą ten system zniszczyć, to przyniesie to korzyści w wyborach na wiele lat.

Doradca senatora Berniego Sandersa Mark Longabaugh zgadza się z nim. „Są pewne kwestie kulturowe, z którymi nie wszyscy się zgadzają, ale i takie co do których nikt na lewicy nie ma wątpliwości. Każdy powinien zarabiać godziwą płacę, każdy powinien mieć opiekę zdrowotną, nikt nie powinien być biedny. Rozmowa o toaletach (red. – dla osób transpłciowych) jest tematem zastępczym” – powiedział w rozmowie z Politico. Jeżeli Casar jest młodszą wersją Berniego Sandersa, to może właśnie jego potrzebują Demokraci.

Lewica musi się zmobilizować choćby dlatego, że odbicie Izby Reprezentantów jest na wyciągnięcie ręki i – z racji tego, że do większości brakuje im czterech mandatów – to już przed zaplanowanymi na listopad 2026 r. wyborami. Dzisiejsza sytuacja pokazuje, że zmiana składu Izby w drodze specjalnych wyborów jest teoretycznie możliwa.

;
Radosław Korzycki

Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.

Komentarze