0:000:00

0:00

Heather Grabbe jest dyrektorką ośrodka analitycznego European Policy Institute w Open Society, wykładowczynią na European University Institute i byłą doradczynią komisarza ds. rozszerzenia. Jej artykuł pt. "Broniąc europejskich wartości w Polsce i na Węgrzech", został opublikowany 5 września 2017 na portalu Carnegie Europe. Został też polecony przez Politico Europe, najbardziej opiniotwórczy portal w Brukseli.

Grabbe nawołuje w nim przywódców państw członkowskich UE do obrony wartości demokratycznych w Polsce i na Węgrzech. Jej zdaniem, konsekwencje bezczynności mogą być katastrofalne dla całej Unii.

OKO.press publikuje najważniejsze fragmenty jej obszernego tekstu.

"Kryzys wartości europejskich, po latach podgrzewania, został doprowadzony do wrzenia. Łamanie podstawowych zasad Unii przez rządy w Warszawie i Budapeszcie przekształciło się w pełny kryzys polityczny. Komisja Europejska podjęła kroki prawne w stosunku do obu rządów i zapowiada, że w przypadku Polski jest zdecydowana na ostrzejszy kurs. Parlament Europejski wspiera tę drogę i przygotowuje dalsze działania przeciwko Węgrom.

Ale rządy Węgier i Polski poczują tę presję pod warunkiem, że przywódcy innych państw członkowskich aktywnie zaangażują się w rozwiązanie tego kryzysu.

Wpływ Unii na wewnętrzne sprawy krajów członkowskich ewoluowała przez ostatnie dwadzieścia lat. Początkowo, integracja europejska dotyczyła przede wszystkim współpracy gospodarczej. Następnym krokiem było stworzenie wspólnoty prawnej - to fundamentalne dla zapewnienia stabilności obywatelom i firmom, a także pozostaje największą przewagą Unii w stosunku do wschodzących potęg.

Struktura prawna Unii okazała się niezwykle odporna na kryzys euro i kryzys migracyjny. Teraz jej fundamenty są jednak atakowane od wewnątrz – przywódcy państw członkowskich muszą wesprzeć instytucje unijne w obronie podstawowych wartości Wspólnoty.

Ryzyko zarażenia odwrotem od liberalizmu

Broniąc wartości demokracji liberalnej, instytucje Unii Europejskiej przeciwstawiają się światowemu trendowi rosnącego nacjonalizmu i odwrotu od liberalizmu. Nie mają innego wyboru – prawo i wartości unijne, które są podstawą integracji politycznej i ekonomicznej, są poważnie zagrożone.

Jeśli Unia Europejska pozwoli dwóm ze swoich członków – Polsce i Węgrom – łamać podstawowe wartości, ryzyko zarażenia wewnątrz Unii i w regionie będzie ogromne.

Więcej rządów ulegnie pokusie omijania mechanizmu kontroli i równowagi władzy, zastraszania dziennikarzy i tłumienia krytycznych głosów pochodzących z uniwersytetów i organizacji pozarządowych.

Rolą Unii Europejskiej nie jest angażowanie się w walki polityczne w krajach członkowskich. Członkowie wspólnoty powinni zachować swobodę wyboru struktur konstytucyjnych poprzez narodowe procesy demokratyczne. Instytucje unijne muszą jednak bronić wspólnych standardów, które sprawiają, że państwa członkowskie ufają sobie nawzajem w kwestii wykonywania zobowiązań. Muszą też zapewnić obywatelom i firmom możliwość ponadnarodowego działania bez dyskryminacji. Praworządność jest fundamentem tego zaufania.

Priorytetem powinna być trwała i wspólna kampania prowadzona przez przywódców państw członkowskich na dwóch poziomach. Po pierwsze, krajowi liderzy powinni przekonać Warszawę i Budapeszt do zmiany kursu.

Węgierscy i polscy politycy powinni usłyszeć ostre słowa, płynące z innych stolic i wyrażające całkowite wsparcie dla Brukseli. Oba rządy powinny wiedzieć, że jeśli się nie wycofają, cena będzie wysoka.

Jednocześnie instytucje unijne i pozostałe 26 rządów powinno publicznie tłumaczyć, dlaczego wartości są niezbędne dla funkcjonowania systemu korzystnego dla Europejczyków.

Ostateczną nadzieją są dziesiątki tysięcy Węgrów i Polaków, którzy protestują przeciwko próbom pojmania ich krajów. Muszą usłyszeć, że inni Europejczycy wspierają ich w obronie demokracji i praworządności – bo to, co dzieje się w Polsce i na Węgrzech jest ważne dla wszystkich".

Eugeniusz Smolar z Centrum Stosunków Międzynarodowych powiedział OKO.press: "Heather Grabbe wiele lat pracowała w ośrodkach analitycznych, przez 4 lata pracowała też w Komisji Europejskiej. Dobrze więc zna brukselskie realia. Jest osobą wysoce kompetentną, ale też entuzjastką projektu europejskiego jako obrońcy demokracji i ładu prawnego. Dlatego jest to głos osoby zaangażowanej w dobrej sprawie. Grabbe zdaje sobie sprawę z ograniczeń Komisji i apeluje o aktywne wsparcie Komisji przez kraje członkowskie. Nie analizuje jednak, które kraje – poza Francją i Niemcami – mogłyby wywrzeć większy nacisk w sprawie Polski i Węgier, a które, z różnych względów, mogą się przed tym powstrzymywać".

Komisja Europejska traci cierpliwość do PiS

Głos Grabbe pojawia się w krytycznym dla Polski momencie. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Komisja Europejska traci cierpliwość w stosunku do rządu PiS. Procedura kontroli praworządności, która dotyczy poddania Trybunału Konstytucyjnego i sądów powszechnych kontroli politycznej, dobiegła ostatniego już formalnego etapu. Następny krok to decyzja kolegium komisarzy, czy uruchamiać wobec Polski artykuł 7.

Wprawdzie wiceprzewodniczący Komisji Frans Timmermans podkreślił, że celem uruchomionej procedury kontroli praworządności jest konstruktywny dialog, a nie narzucenie sankcji, ani uruchomienie artykułu 7, ale w jego przemówieniu 1 września 2017 widoczna była zmiana tonu na wyraźnie ostrzejszy.

Timmermans powiedział: "Jesteśmy zdecydowani, żeby wykorzystać wszystkie narzędzia, które mamy do dyspozycji jako strażnicy traktatów, jeśli będzie to konieczne. Nie odpuścimy".

To ostatnia szansa dla polskiego rządu na wejście w dialog z Komisją. Timmermans powiedział bowiem, że "konsekwencje dla całej Unii byłyby zbyt poważne, gdybyśmy odpuścili". Dotychczas jednak politycy PiS, z premier Szydło i prezydentem Dudą, wszystkie inicjatywy zbywali, twierdząc, że Komisja się nie zna, że Timmermans się nie zna i jest politycznie uprzedzony, że to zemsta za nieprzyjęcie uchodźców.

Coraz ostrzejsze słowa płyną nie tylko z Brukseli, ale też z Paryża i Berlina. Prezydent Macron już w czasie kampanii wyborczej zapowiadał, że nie pozwoli na traktowanie Unii Europejskiej jak supermarketu, z którego kraje członkowskie wybierają tylko to, na co w danym momencie mają apetyt. Po raz pierwszy w tej sprawie wypowiedziała się też kanclerz Niemiec Angela Merkel, która powiedziała, że "bardzo poważnie" traktuje stanowisko Komisji Europejskiej w sprawie polskiej praworządności i że "warunkiem współpracy w ramach Unii jest przestrzeganie zasad praworządności". Z pewnością ma to związek ze zbliżającymi się w Niemczech wyborami, ale jest też oznaką, że Europa traci cierpliwość do PiS.

Artykuł 7 jako "broń atomowa"

Przyczyna, dla której Komisja Europejska tak zwleka z uruchomieniem art. 7, to fakt, że został on ustanowiony jako broń atomowa, która ma odstraszać od łamania podstawowych praw unijnych – ale której nie trzeba będzie używać. W interesie Wspólnoty nie leżą bowiem wewnętrzne podziały i konflikty.

Po to właśnie w 2014 roku ustanowiono procedurę kontroli praworządności, która poprzedza uruchomienie art. 7 i daje krajowi członkowskiemu czas na zmianę postępowania.

Artykuł 7 traktatu UE mówi o naruszeniu podstawowych wartości Unii Europejskiej – szacunku dla ludzkiej godności, wolności, demokracji, równości, poszanowania praworządności, praw człowieka oraz praw mniejszości. Jego pierwsza wersja pojawiła się w traktacie amsterdamskim UE, który wszedł w życie w 1999 roku.

Sama procedura składa się z dwóch etapów.

  1. Pierwszy to tzw. mechanizm prewencyjny. Do jego uruchomienia potrzeba zgody 4/5 Rady Unii Europejskiej i 2/3 Parlamentu Europejskiego. Polega on na wystosowaniu oficjalnego ostrzeżenia dla Polski (krok ten został dodany po wycofaniu się Komisji z sankcji nałożonych na Austrię, w traktacie lizbońskim UE w 2009 roku). Jeśli polski rząd nie zareagowałby na ostrzeżenie, dalszy etap
  2. tzw. mechanizm sankcyjny – może oznaczać zawieszenie praw Polski w Unii, m.in. prawa głosu. Do jego uruchomienia potrzeba jednak jednomyślności wszystkich członków UE. Sankcje wobec Polski prawdopodobnie zostałyby zawetowane przez Węgry Viktora Orbána.

Artykuł 7 miał chronić obywateli krajów unijnych przed konsekwencjami rządów populistycznej prawicy, która w późnych latach 90. zaktywizowała się w Europie. Unia Europejska zastosowała „sankcje dyplomatyczne” wobec Austrii w 2000 roku, kiedy Partia Wolności (FPÖ) weszła do koalicji rządowej. Nie było to zastosowanie artykułu 7, ale dużo osób – w tym Austriaków – do tej pory tak uważa. W związku z sankcjami antyeuropejskie nastroje i popularność prawicy w Austrii tylko się wzmocniły, dlatego w czerwcu 2000 roku Unia się z nich wycofała.

Od tego czasu Komisja Europejska ma alergię na sankcje – artykuł 7 jeszcze nigdy nie został zastosowany. W październiku 2015 roku Parlament Europejski odrzucił wniosek, by uruchomić art. 7 w sprawie Węgier. Reakcja polskiego rządu być może zmusi Komisję do zmiany kursu – byłby to precedens.

Artykuł 7 zostanie uruchomiony, jeśli Komisja Europejska uzyska poparcie co najmniej 22 państw. Ale ewentualne nałożenie sankcji, np. odebranie prawa głosu w Radzie Europejskiej, wymaga jednomyślności. I tu PiS liczy na publiczne zapowiedzi Viktora Orbána, że zawetuje taką decyzję.

Przeczytaj także:

;

Udostępnij:

Monika Prończuk

Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.

Komentarze