0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Dabrowski / Agencja GazetaGrzegorz Dabrowski /...

Historyczka dr Ewa Kurek apeluje od lat o wznowienie ekshumacji Żydów zabitych w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku. Latem 2016 roku jej petycję w tej sprawie w Internecie podpisało blisko 10 tys. osób. (Dr Kurek znana jest z kontrowersyjnych poglądów na tematy polsko–żydowskie: pisała m.in., że getta w czasie okupacji były „autonomiczną prowincją”, w której Żydzi mieli się świetnie, w odróżnieniu od cierpiących pod niemiecką okupacją Polaków.) We wrześniu 2017 jej wniosek trafił do Sejmu. Kurek rozpoczyna go od niezgodnego z prawdą zdania: „Nie wiemy dotychczas, co w roku 1941 wydarzyło się w Jedwabnem”, ignorując m.in. całkowicie wyniki śledztwa IPN.

7 lutego 2018 o ekshumację upomniał się poseł Kornel Morawiecki, opozycjonista w czasach PRL, a dziś marszałek-senior Sejmu, ojciec premiera Mateusza Morawieckiego. W programie „Onet Opinie” powiedział, że „powinniśmy wiedzieć, jaka jest prawda o Jedwabnem”: "Pan Gross napisał książkę, ale zobaczmy, jakie są liczby itd. Jestem za tym, by je przeprowadzić. Powinniśmy szukać prawdy faktycznej o Jedwabnem. (…) Wiem, że to jest sprzeczne z żydowskim etosem, ale jeśli nas się oskarża... Wykopaliska doszły do około 200 ofiar, a pan Gross mówi o 3 tys. zabitych".

Podobny apel kilka dni wcześniej wystosował publicysta Rafał Ziemkiewicz, lider stowarzyszenia „Endecja”, nawiązującego do partii przedwojennych nacjonalistów Romana Dmowskiego. Na Facebooku napisał: "Skoro już mamy wojnę, apeluję do IPN - nie tylko apeluję, proszę, błagam - wykorzystajcie tę okazję, by wreszcie przeprowadzić ekshumację w Jedwabnem, zablokowaną skutecznie ponad 10 lat temu przez naciski organizacji żydowskich. Wstępne prace, jakie wtedy wykonano, wskazują, iż może ona dać niezbite dowody (łuski, ślady kul na szkieletach), że zbrodnia została dokonana przez Niemców".

Może przydałoby się, aby ten apel przybrał formę jakiegoś listu, interpelacji albo został zinstytucjonalizowany w inny sposób?

Ziemkiewicz i Morawiecki powtarzają dwa główne argumenty za ekshumacją:

* Morawiecki mówił, że liczba zabitych Żydów mogła być mniejsza, niż ustalił to Jan Tomasz Gross w sławnej książce „Sąsiedzi” z 2000 roku;

* Ziemkiewicz pisał: „Wstępne prace, jakie wtedy wykonano, wskazują, iż może ona dać niezbite dowody (łuski, ślady kul na szkieletach) że zbrodnia została dokonana przez Niemców”.

Nie jest jasne, co w ocenie historycznej i moralnej zbrodni w Jedwabnem mogłaby zmienić mniejsza od podawanej przez Grossa liczba ofiar. Już IPN szacował w śledztwie liczbę ofiar na ok. 450, a więc - byłoby ich mniej, niż twierdził Gross. Fakt jednak pozostałby niezmienny: polscy Żydzi zostali zamordowani przez swoich sąsiadów. Być może autorzy tego postulatu uważają, że mniejsza liczba ofiar umniejszy winę morderców - albo że postawi pod znakiem zapytania inne ustalenia Jana Tomasza Grossa (oraz historyków i prokuratorów z IPN, o których się dziwnym trafem w tym kontekście zazwyczaj nie wspomina).

Ślady wskazujące na udział Niemców w zbrodni - a takimi byłyby łuski i pociski - mogłyby rzeczywiście w części zmienić obraz wydarzeń (można byłoby wówczas sugerować, że Polacy z Jedwabnego do udziału w zbrodni zostali zmuszeni przez Niemców). Ziemkiewicz jednak - jak zaraz zobaczymy - mija się z prawdą, kiedy twierdzi, że znalezione podczas rozpoczętej w 2001 roku ekshumacji łuski dopuszczają niemiecki udział w zbrodni.

Co więc wydarzyło się w 2001 roku?

Odkurzyliśmy stare gazety i odświeżyliśmy wspomnienia z tamtych czasów. Okazało się, że cała sprawa ekshumacji jest całkowicie zmitologizowana przez prawicę. Oto prawdziwa historia ekshumacji i sporów wokół niej.

Badania poprzedzające ekshumację rozpoczęły się w połowie marca 2001 roku na zlecenie Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Georadar miał odpowiedzieć na pytanie, gdzie dokładnie znajduje się grób i w którym miejscu stała stodoła, w której spalono Żydów.

W marcu do Ludwigsburga wyjechał prof. Edmund Dmitrów, ówczesny naczelnik Biura Edukacji Publicznej IPN w Białymstoku. Poszukiwał filmu, który mieli w czasie mordu - według relacji świadków - nakręcić hitlerowcy.

27 maja 2001 roku Episkopat Polski przeprosił Boga za zło dokonane przez Polaków w Jedwabnem. Ówczesny prymas Polski kard. Józef Glemp mówił Katolickiej Agencji Informacyjnej:

"Chcemy przeprosić przede wszystkim Boga, ale także wszystkich pokrzywdzonych, za tych polskich obywateli, którzy uczynili zło obywatelom wyznania mojżeszowego.

Na razie zbieramy sugestie, jak to zrobić. Program nabożeństwa nie jest jeszcze ustalony i będą nad tym pracować liturgiści i znawcy przedmiotu. Chcemy jednak, aby ta modlitwa była poważna i zawierała prawdziwe przeproszenie Boga i ludzi".

Równocześnie jednak prymas zastrzegał, że „chce widzieć winy w kontekście”, który był „złożony”, oraz skarżył się na „swojego rodzaju nagonkę na Kościół, aby przeprosił”.

W połowie maja o ekshumacji zdecydował prowadzący śledztwo w sprawie mordu w Jedwabnem prokurator Radosław Ignatiew z białostockiego IPN. Zgodę wydał wojewoda podlaski.

Ekshumacja miała ustalić liczbę ofiar i pomóc w odtworzeniu przebiegu zbrodni. W procesie w 1949 roku skazano 12 osób. Gdyby okazało się, że zginęło kilkaset lub więcej Żydów, oznaczałoby to, że sprawców musiało być więcej. Już wówczas w obrębie stodoły, w której spalono Żydów, zostały odnalezione cztery łuski karabinowe. Ekshumacja pozwoliłaby ustalić, czy ofiary (a jeśli tak, to jak wiele z nich) zginęły od strzałów, a to rzuciłoby światło na udział Niemców.

W maju 2001 roku przeciwko ekshumacji protestował rabin Michael Schudrich. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” 21 maja mówił: „To bardzo ciężka decyzja. Trzeba wybierać między respektem dla zmarłych a potrzebą prawdy. Dla nas zwycięża to pierwsze. Moim, rabina, zdaniem ekshumacja jest niemożliwa z punktu widzenia naszej religii. Bo sądzę, że ekshumacja nie da wiele, a wiele zaszkodzi. Są przecież świadkowie, są inne dowody, ekshumacja nie jest więc potrzebna”.

Eksperci z IPN, jak pisała wówczas „Wyborcza”, kontaktowali się ze środowiskami żydowskimi. Usłyszeli, że niektóre rządy - w tym rząd USA i Izraela - nie respektują religijnego zakazu ekshumacji, jeśli w grę wchodzi przestępstwo.

20 maja 2001 roku prokurator generalny Lech Kaczyński nakazał wstrzymać ekshumację. Uważał, że jest potrzebna, ale uszanował protesty żydowskie.

Nie wszyscy przedstawiciele strony żydowskiej podzielali stanowisko Schudricha. Np. David Efrati z Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie powiedział dziennikarzom, że „dla prawdy historycznej” ekshumacja powinna się odbyć: "Część Żydów, którzy nie są religijni albo nie są mocno związani z religią, ma to samo zdanie, tak sądzę, choć nie jestem pewny".

23 maja „Wyborcza” donosiła o rozpoczęciu prac archeologicznych. Mieli sprawdzić i wykluczyć istnienie innych niż cmentarz i mogiła miejsc pochówku zamordowanych.

Wszystkie prace ekshumacyjne - jeśli miało w ogóle do nich dojść - musiały zakończyć się przed zaplanowanymi uroczystościami 60. rocznicy mordu.

Równocześnie historycy próbowali ustalić nazwiska (i liczbę) żydowskich mieszkańców miasteczka. Szukano w rejestrach poborowych do armii carskiej, odpisów metryk urodzenia i aktów notarialnych. Udało się ustalić dane ok. 900 osób, które mieszkały w Jedwabnem przed wojną.

Ekshumacje jednak się odbędą

Po kilku dniach trwania stanu zawieszenia doszło do wstępnego porozumienia. Lech Kaczyński spotkał się z rabinem Schudrichem. W spotkaniu wziął udział prezes IPN oraz dwóch przedstawicieli gmin żydowskich, Stanisław Krajewski i Piotr Kadlcik. Spotkanie trwało 3 godziny. Ustalono, że przy ekshumacji będą obecni rabini, a po zbadaniu szczątki wrócą na miejsce spoczynku. Krajewski powiedział PAP: strona żydowska przyjęła do wiadomości, że ekshumacja jest zgodna z „wymaganiami polskiego prawa, które Żydzi chcą uszanować”.

Następnego dnia rabin Schudrich tłumaczył w Radiu Zet, że „rozumie i szanuje decyzję ministra” i że „nigdy nie protestował” przeciw ekshumacji, tylko wyjaśniał, co na jej temat mówi żydowska tradycja i religia. Mówił:

"Tradycja żydowska uczy, że każde życie jest jak cały świat. Ja sam nie czuję przymusu dowiedzenia się, jaka była dokładna liczba ofiar, i wiem, że nigdy nie będziemy wiedzieli dokładnie, ile osób zginęło, bo dwie czy trzy osoby zostały zabite nad rzeką, cztery czy pięć w innym miejscu, a to jest częścią tragedii, która wydarzyła się tego dnia w Jedwabnem.

Naszym zadaniem nie jest ustalenie, ile dokładnie osób zginęło czy kto dokładnie co komu zrobił, ale raczej wspólne opłakiwanie śmierci niewinnych ludzi i próba zrozumienia, co możemy zrobić, żeby być lepszymi, żyć lepiej po tym, co się stało".

Ekshumacje rozpoczęły się ostatecznie 30 maja, po długich przygotowaniach. Prowadziła je grupa specjalna z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa - która zbierała doświadczenie m.in. podczas prac w Katyniu i Miednoje, miejscach pochówków polskich oficerów zamordowanych z rozkazu Stalina na wiosnę 1940 roku. Ówczesny sekretarz ROPWiM Andrzej Przewoźnik (zginął w 2010 roku razem z Lechem Kaczyńskim w katastrofie pod Smoleńskiem) bardzo optymistycznie uważał, że wszystkie prace da się zakończyć w ciągu tygodnia.

Wyniki ekshumacji zmieniły obraz wydarzeń ustalony na podstawie zeznań świadków. Odnaleziono drugą zbiorową mogiłę ofiar mordu w obrębie kamiennego fundamentu stodoły - wcześniej znano tylko położenie jednej, na zewnątrz fundamentu, wzdłuż jej dłuższego boku. W drugim grobie znaleziono potłuczony betonowy pomnik Lenina, który kazano nosić Żydom przed zbrodnią, i który według świadków miał się znajdować gdzie indziej - na cmentarzu żydowskim. Obok pomnika znaleziono nóż rzezaka (do rytualnego uboju zwierząt), drobne przedmioty - sztućce, fragmenty odzieży i obuwia, klucze do domów. Szef pionu śledczego IPN prof. Witold Kulesza wątpił jednak, czy w ogóle da się ustalić liczbę ofiar:

"Układ szkieletów i pojedynczych kości nie zachowuje ich anatomicznego układu, co wskazuje, że zwłoki były wrzucane do wykopu bezładnie. Ofiary w podpalonej stodole utworzyły swego rodzaju kłębowisko ciał, które splotły się w szale strachu przed czekającą je śmiercią".

- mówił „Wyborczej”.

Głos zabrał także episkopat, który 27 maja przeprosił Boga za polskie zbrodnie na Żydach. „Bolejemy głęboko nad postępowaniem tych, którzy w ciągu dziejów, szczególnie w Jedwabnem i w innych miejscach, przysporzyli Żydom cierpień, a nawet zadali im śmierć” - mówił ówczesny bp Stanisław Gądecki (dziś arcybiskup). Nabożeństwo zostało odprawione w niedzielę wieczorem w kościele Wszystkich Świętych w Warszawie, który graniczył w czasie okupacji z gettem. Uroczystość dotycząca konkretnych zbrodni - pisały gazety - „nie miała precedensu” w polskim kościele katolickim.

Do prac włączył się rabin Menachem Ekstein, przybyły z Izraela ekspert ds. ekshumacji. Sam odgarniał ziemię wokół odnalezionych szczątków. „Są one odsłaniane, opisywane i fotografowane. Kości zachowujące układ anatomiczny szkieletu i czaszki w ogóle nie są wyjmowane z ziemi” - pisała reporterka „Wyborczej”.

Prace były przerywane - nie pracowano np. w szabas, bo religia tego zabraniała rabinowi. W czasie ekshumacji odnaleziono jeszcze m.in. „płaszcz” kul, najprawdopodobniej kalibru 9 mm, w spopielonych szczątkach ludzkich. Znaleziono też łuskę i pocisk z karabinu 7,92 mm typu Mauser.

"Naszym obowiązkiem i gwałtowną potrzebą jest wyjaśnić sprawę mordu"

Ekshumacja zakończyła się 4 czerwca. Lech Kaczyński usłuchał ostatecznie protestów religijnych Żydów. W samej stodole znaleziono szczątki 150-250 ofiar. Na terenie prac było także blisko sto łusek.

Szczątków nie udało się odnaleźć w dwóch innych miejscach wskazywanych przez świadków: na cmentarzu żydowskim (kirkucie) oraz sześć metrów od stodoły, przy drodze, która do niej biegła.

Ostatniego dnia ekshumacji był w Jedwabnem minister Lech Kaczyński. Podsumował, że jest niemożliwe, aby w obu mogiłach zostało pochowanych 1600 osób (jak twierdził w „Sąsiadach” Jan Tomasz Gross). Dodał również, że szczątki kobiet i dzieci wskazują, iż nie zabijano w Jedwabnem tylko mężczyzn, którzy kolaborowali wcześniej z NKWD (i takie teorie się pojawiały).

O dokończenie ekshumacji apelowali jej uczestnicy. Apelował także Jan Tomasz Gross: "Naszym obowiązkiem i gwałtowną potrzebą, o czym świadczy choćby niezwykła dyskusja tocząca się w Polsce od miesięcy, jest sprawę mordu w Jedwabnem wyjaśnić we wszystkich szczegółach (…) religia żydowska dopuszcza rozmaite wyjątki od zasady, że nie wolno niepokoić szczątków zmarłych. (…) nie ma powodu by duchowni jakiegokolwiek obrządku rozstrzygali o tym, co Polacy i Żydzi polscy mają prawo wiedzieć o swojej wspólnej historii.

W apelu o dokończenie ekshumacji Gross podkreślał, że jej wstrzymanie jest świadomym utrudnianiem czynności śledczych, ponieważ stawia to pewną grupę polskich obywateli - w tym wypadku zamordowanych Żydów - „w kategorii pariasów pozbawionych ochrony prawnej”.

Przez dłuższą chwilę w prasie pojawiały się informacje o łuskach i pociskach znalezionych w Jedwabnem (ogółem było 89 łusek, w większości z karabinów Mauser 7,92 mm, wyprodukowanych po 1938 roku). Znaleziony płaszcz pocisku pochodził - jak pisano - z pistoletu Parabellum lub Walther, standardowego uzbrojenia oficerów armii III Rzeszy.

W grudniu 2001 roku opinia publiczna poznała jednak szczegóły badań przeprowadzonych na łuskach przez ekspertów z IPN. Polacy zwrócili się do Niemców nawet o wypożyczenie odpowiednich karabinów i łusek. Z ekspertyz wynikło, że większość łusek została wyprodukowana na początku wieku (a nie po 1938 roku) i leżała w ziemi od czasów I wojny światowej. Pozostałe łuski zostały wystrzelone po 1942 roku - z karabinu maszynowego maschinengewehr 42, wprowadzonego do użytku w 1942 roku.

Przedmiot uważany za płaszcz od pocisku 9 mm okazał się przerdzewiałą metalową ampułką, która nie miała nic wspólnego z żadnym uzbrojeniem.

Przeczytaj także:

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Przeczytaj także:

Komentarze