0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Pojęcie lewactwa wymyślili – albo raczej pierwsi zaczęli używać jako narzędzia politycznego - bolszewicy i sam Włodzimierz Lenin. W 1920 roku opublikował książkę Dziecięca choroba „lewicowości” w komunizmie, w której rozprawiał się z rywalami bolszewików. Polskie tłumaczenie w postaci lewicowości pisanej przez cudzysłów nie do końca oddaje charakter oryginalnej левизны (liewizny).

Dosłowne „lewactwo” znaleźć można w nieco późniejszych dokumentach programowych czy protokołach z dyskusji komunistów wiernych moskiewskiej linii. W takiej właśnie formie pojawia się w najważniejszej książce doktryny stalinizmu, czyli Historii Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików). Krótkim kursie.

Polskie wydanie tego stalinowskiego „bestsellera” (o nakładzie przekraczającym 40 milionów egzemplarzy, przekładanego na blisko 70 języków) wskazuje na „lewaków” jako zdradzieckich konkurentów słusznej – zdaniem Józefa Stalina – linii partyjnej.

Lewacki KOR

Taki stalinowski rodowód ma więc ten termin w języku polskim. Przez wiele powojennych lat sięgano po niego rzadko. Sytuacja uległa zmianie dopiero w okresie postępującego odwrotu od ideologii, czyli w gierkowskich latach 70. „Lewakami” stały się wówczas rozmaite ruchy wyrastające z tradycji zachodniego maja 1968 roku, złączone przez ich przeciwników w jedną całość z pozostałymi nurtami konkurencyjnymi wobec oficjalnej ideologii komunistycznej władzy.

Wierni ZSRR komuniści nie bardzo wiedzieli bowiem jak reagować na ruchy z jednej strony krytyczne wobec kapitalizmu, a z drugiej liberalne obyczajowo i przeciwstawne konserwatywnej, radzieckiej moralności.

Ukryta siła „lewaków”

Nauki polityczne w PRL dokonały usystematyzowania kategorii „lewactwa”. Według marksistowsko-leninowskich politologów wyróżnić można było cztery główne typy. Kolejno:

1) „nowa lewica”,

2) anarchiści,

3) trockiści,

4) maoizm „pozachiński”.

Dwie pierwsze grupy wiązano z nowymi ruchami z Europy Zachodniej. Trzecia odnosiła się do tradycyjnego wroga bolszewików, czyli zwolenników Lwa Trockiego, zamordowanego w 1940 roku przez radzieckich agentów. Nurt czwarty odnosił się do grup na Zachodzie zapatrzonych w ideologię maoistowską i wspieranych przez Chiny, głównego rywala ZSRR w obozie komunistycznym.

Tak „naukowo” opisani „lewacy” w gruncie rzeczy przypominali wyobrażenia dzisiejszej skrajnej prawicy. Wskazane cztery grupy były słabe, wewnętrznie rozbite i niekiedy tylko wyobrażone. Na przykład wsparcie Chińczyków polegało na tak sztucznych działaniach, jak powołanie do życia maoistowskiej partii Wysp Owczych.

W Polsce ich marginalna organizacja, skupiona wokół Kazimierza Mijala, byłego współpracownika prezydenta Bolesława Bieruta, była dobrze rozpracowaną przez bezpiekę grupą osób, traktujących chińską ambasadę jako okazję do łatwego zarobku.

Pierwszymi poważnymi „lewakami” stali się dopiero w drugiej połowie lat 70.działacze „lewackiego” rzekomo KOR, powiązanego ponoć z terrorystami lewackimi z Zachodu. Tego rodzaju oskarżenia były toporną próbą przedstawienia opozycji jako awanturników, chcących wykorzystać uczciwych Polaków dla niecnych celów.

Takiego języka najczęściej używali autorzy bliscy partyjnemu „betonowi”. Podobne hasła stosowali jednak także niektórzy działacze katoliccy. Szczególną zapalczywością wykazywał się w tej kwestii ks. Michał Poradowski, emigracyjny antykomunista i stronnik latynoamerykańskich dyktatorów.

Korwin tropi lewaków

Po 1989 roku polska politologia porzuciła marksistowsko-leninowskie naleciałości, przez co dawne etykiety wypadły z obiegu naukowego. Współcześnie stosuje się je już tylko wobec skrajnie lewicowych organizacji terrorystycznych, takich jak włoskie „Czerwone brygady” czy niemiecka „Frakcja Czerwonej Armii”.

A jednak mająca stalinowskie korzenie etykieta znów znalazła wzięcie we współczesnej polityce. Jednym z najbardziej konsekwentnych użytkowników tego terminu jest Janusz Korwin-Mikke. Już na początku lat 90. w kierowanym przez siebie czasopiśmie „Najwyższy Czas!” publikował różnego rodzaju paszkwile na przeciwników politycznych, usytuowanych zawsze po lewej stronie.

Autorzy tej gazety chętnie łączyli w jedną całość politycznych liberałów i wszelkiej maści lewicowców, wyśmiewając zwłaszcza postępującą liberalizację światopoglądową. „Lewakami” byli dla nich nie tylko protoplaści Partii Razem, ale nawet Adam Michnik, członkowie Unii Wolności, albo Barack Obama.

Przeczytaj także:

Lewacka prawica

Z biegiem lat oskarżenia o „lewackość” słyszało coraz więcej polityków, włącznie z tymi, którzy „lewactwu” byli deklaratywnie przeciwni. Nie tylko więc liberałowie gospodarczy, którzy jakimś cudem mieli wiązać miłość do Reagana i Thatcher z wyznawaniem satanistycznego komunizmu.

Lewakami bywali w tej gazetce nawet politycy PiS. W końcu hojne programy socjalne rządu PiS to „socjalizm”, więc według wrogów „lewactwa” przez wprowadzenie kilku rozwiązań redystrybucyjnych PiS upodobnił się do władz sprzed 1989 roku.

Podobnie jak w PRL, także współcześnie termin „lewacy” ma określać polityków nieracjonalnych, nierozumnych lub też po prostu dziecinnych (pamiętacie tytuł Lenina i wypowiedź Kaczyńskiego?). Kategoria jest szeroka, ale można wymienić grupę cech, które często przypisywano „lewakom”.

  • Brak rozumności - przejawia się w niezrozumieniu „obiektywnych” praw wolnego rynku i neoklasycznej ekonomii, innym zaś razem wątków światopoglądowych.
  • „Lewactwo” łamie normy ze względu na perwersyjne pragnienie czynienia zła.
  • Jest grupą zamożnych ludzi gardzących tymi uczciwie pracującymi.
  • Atakuje rodzinę i szerzy „ideologię gender”.
  • Nienawidzi chrześcijaństwa i sprzyja przemocy.

„Oszalałe z nienawiści lewactwo – Jażdżewski, Tusk i feministki” – grzmi nagłówek serwisu prawy.pl po wystąpieniu na UW 3 maja.

Zwłaszcza kategoria przemocy jest istotna w języku współczesnej prawicy. Nawet jeśli to nacjonalistyczne demonstracje zapożyczają różne elementy od nazistów i grożą innym ludziom śmiercią („A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”), to agresję widzą tylko u adwersarzy, np. u histerycznych kobiet, takich jak „feminazistki”, bojówkarzy z Antify, albo Roberta Biedronia „napadającego na policjantów”.

Lewactwo narodowe

Inną cechą „lewactwa” ma być wyjątkowa perfidia, oparta na sile zakulisowego wsparcia elit i opanowania instytucji władzy. Prowadzić to ma do uzyskania „hegemonii kulturowej”. Określenie to jest zresztą – znów – zapożyczone od teoretyka lewicowego, włoskiego komunisty Antonio Gramsciego.

Za upowszechnienie etykiety „lewactwa” bardziej odpowiedzialni od korwinistów są jednak narodowcy. Jak pokazuje zainteresowanie tym hasłem w polskiej sieci, prawdziwym przełomem był Marsz Niepodległości w listopadzie 2011 roku.

Terminologia narodowców bywa zbieżna z nacjonalistycznymi hasłami charakterystycznymi dla władz PRL. Chętnie wykorzystywały one ksenofobię do mobilizowania poparcia społecznego. Było to widać zwłaszcza w grze na antyniemieckich nastrojach jako metodzie budowania wrogości do zachodniego kapitalizmu, czy w antysemityzmie doby Marca 1968.

Germanofobia Gomułki jest często trudna do odróżnienia od retoryki współczesnych mediów prawicowych. Oficyna o nazwie Biały Kruk, wydawca między innymi ks. Dariusza Oko czy ministra Krzysztofa Szczerskiego, opublikowała dopiero co książkę Dlaczego przestałem być lewakiem.

Jej autor zachęca do przyjęcia prawicowego światopoglądu.

Na okładce, obok Marksa i Engelsa, widnieje szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Ten luksemburski polityk chadecki w oczach polskiej prawicy uosabia zgniły Zachód i „lewactwo”.

Nie ma dla epitetologów prawicy znaczenia, że został szefem Komisji Europejskiej jako kandydat największej międzynarodówki centroprawicy, Europejskiej Partii Ludowej, która grupuje tak zagorzałych „lewaków” jak Viktor Orbán i Silvio Berlusconi, a w przeszłości należał do niej także sam PiS.

Lewacka fobia prawicy

Dlaczego prawica sięga zatem tak chętnie po język stalinistów? „Lewactwo” to etykieta dehumanizująca, kojarząca przeciwników politycznych z robactwem, a jej ekstremistyczna geneza pasuje do różnych doktryn niechętnych pluralizmowi.

Innym wytłumaczeniem jest, że „lewacy” pasują do schematu fobii skrajnej prawicy, rosnącej w siłę zwłaszcza w młodym, aktywnym cyfrowo pokoleniu. Coraz mniej zrozumiały staje się dla niego tradycyjny antykomunizm, chociaż ułatwia go trochę manipulowanie faktami historycznymi, czego przejawem jest zwłaszcza kult tak zwanych żołnierzy wyklętych.

Pamięć o komunizmie i PRL staje się coraz bardziej mglista. W tegorocznych wyborach głos oddadzą ludzie urodzeni już w XXI wieku. Z ich perspektywy prehistoryczna jest nie tylko „komuna”, ale nawet rządy Millera i Kwaśniewskiego. Żywy pozostaje natomiast „lewacki” liberalizm światopoglądowy.

Fobia dotycząca „lewactwa” wynika też z prawicowego przechyłu polskiej polityki, w której nawet umiarkowanie lewicowe ruchy nie posiadają reprezentacji parlamentarnej.

Umiarkowana prawica, taka jak Platforma Obywatelska, stowarzyszona z Junckerem, a nie liberałami Guya Verhofstadta, odgrywa w niej rolę bardziej postępowej czy wręcz nieco „lewicowej” siły.

„Antylewacki” oręż przydaje się też z pewnością partii rządzącej do walki z zagrożeniem z prawej strony. Kaczyński może bać się osłabienia wyniku wyborczego przez ekstremistyczną Konfederację. Ta koalicja nacjonalistów, homofobów, seksistów, zwolenników powszechnego dostępu do broni i przeciwników aborcji, jest dla części prawicy bardziej wiarygodna od „miękkiego” PiS, który niektóre spory woli wygaszać tak jak w przypadku presji Czarnego Protestu, ustawy IPN czy Sądu Najwyższego.

Ekstremiści startują natomiast razem i w mniejszym stopniu odstraszają już prawicowy elektorat perspektywą zmarnowania głosu. Nie dziwi zatem, że prezes PiS wymachuje straszakiem „lewactwa”.

Ostre słowa nie krzywdzą jego elektoratu, a pomagają w starciu z Korwinem i Grzegorzem Braunem.

Dr Łukasz Drozda – politolog i urbanista, adiunkt w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. Autor m.in. książki „Lewactwo. Historia dyskursu o polskiej lewicy radykalnej”.

;

Udostępnij:

Łukasz Drozda

politolog i urbanista, adiunkt w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. Autor m.in. książki pt. „Urbanistyka oddolna: koszmar partycypacji a wytwarzanie przestrzeni” (2019).

Komentarze