0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

Przewodniczący PO Donald Tusk mówił w Gdańsku: „Świat dyskutuje też o takich, wydawałoby się rewolucyjnych pomysłach – widziałem to w kilku państwach europejskich, robią tam programy np. skrócenie wydatne tygodnia pracy w związku z rozwojem technologii, robotyzacją, też w związku z pandemią, pracą online. Nie wiem, czy to jest idealne rozwiązanie, ale o tym się tam dyskutuje”.

Następnie przeciwstawił to ministrowi Czarnkowi, który powinien przygotowywać polską młodzież do wyzwań przyszłości, ale zamiast tego bardziej zajmują go „cnoty niewieście” i kary cielesne. Intencja jest jasna – Tusk chce myślenia do przodu, tak jak na Zachodzie, Czarnek tkwi w konserwatywnej przeszłości.

Przeczytaj także:

Mniej pracować i więcej zarabiać

To zaledwie krótki fragment przemówienia Tuska – znalazło się w nim bardzo dużo motywów. Warto jednak zatrzymać się przy tym jednym, bo jest to dyskusja, która rzeczywiście w większości omija polską politykę.

Zamiast mówić o przyszłości pracy, dyskutujemy o nepotyzmie i tarciach w obozie rządzącym. Z małym zastrzeżeniem – o skróceniu czasu pracy mówi od paru lat Lewica Razem.

Na słowa Tuska zareagował były polityk Ryszard Petru. Na Twitterze napisał:

„Nie ma możliwości, aby mniej pracować i więcej zarabiać”.

Ten komentarz jest wart przytoczenia, bo ilustruje pewien zakorzeniony w Polsce sposób myślenia. Pomińmy już nawet takie kwestie jak dziedziczenie czy życie z kapitału - dla większości z nas to niedostępne. Sama praca ma najróżniejsze oblicza: pracę można zmieniać, lub znajdować bardziej efektywne sposoby wykonywania dotychczasowej. W pracy ludzie też awansują i zarabiają coraz więcej - ktoś np. może dostać duży awans i jednocześnie zredukować część etatu, ale tak, by wciąż zarabiać więcej niż przed awansem. Można przejść do pracy, gdzie płacą więcej, a kultura pracy jest wyższa i nikt nie robi darmowych nadgodzin.

Na poziomie indywidualnym możliwości jest wiele. Ale czy może to dotyczyć ogółu?

Pracujemy coraz mniej przy lepszych płacach

Odpowiedź brzmi: może i tak się dzieje.

W 2009 roku niemiecki pracownik spędzał w pracy średnio 41,9 godziny, w 2019 – 41 godzin. W tym czasie średnia płaca wzrosła o 19 proc. W Polsce w tym samym czasie czas pracy zmniejszył się z 42,4 do 41,7 godziny. A średnia płaca wyskoczyła do przodu o ponad 58 proc. Czyli pracujemy coraz mniej i zarabiamy coraz więcej.

Nie jest rzecz jasna reguła pozbawiona wyjątków. W innych krajach zdarza się, że w tym samym okresie czas pracy nie spadł. Grecy w 2019 roku pracowali tyle samo co w 2009, a w międzyczasie, w trudnych czasach pokryzysowych, czas pracy nawet wzrósł.

Ogólny trend jest jednak jasny – pracujemy coraz mniej. A dzieje się tak m.in. dlatego, że technologia idzie do przodu, część zadań przejmują maszyny, pracujemy lepiej, bardziej wydajnie. Rośnie produktywność.

Skoro już więc ustaliliśmy, że można skrócić czas pracy i na tym nie stracić, to przyjrzyjmy się trendom w Europie i na świecie.

Długi marsz do krótszej pracy

W Polsce obowiązuje obecnie czterdziestogodzinny tydzień pracy, pięć dni razy osiem godzin.

Ośmiogodzinny dzień pracy wprowadził pierwszy rząd polski po odzyskaniu niepodległości, jeszcze w 1918 roku. W dwudziestoleciu międzywojennym stało się to standardem w całej Europie. Ale w soboty wciąż pracowano. W Polsce wolne soboty zaczęto wprowadzać w latach 70. Droga od oficjalnego postulatu Pierwszej Międzynarodówki do powszechnego standardu 8-godzinnego dnia pracy trwała około pół wieku. Nowa norma okazała się trwała i żyje już ponad sto lat. Ale ostatnio zaczyna powoli kruszeć.

Wzrost produktywności

Bo przez te sto lat wiele się zmieniło. Pracujemy lepiej, potrzebujemy mniej czasu na te same zadania. Wielu z nas zna ten stan, kiedy siedzimy w pracy bez konkretnego zajęcia, ale musimy wysiedzieć do końca dnia pracy (w polszczyźnie mamy już na to zgrabnie brzmiące określenie).

A gdy spojrzymy na produktywność mierzoną jako PKB wypracowane przez jednego pracownika na godzinę, to ono nieustannie rośnie od dekad. OECD daje nam dane dla części krajów jeszcze od lat 70.

Np. Francja przez ostatnie pięć dekad tak rozumianą produktywność podniosła trzykrotnie. Irlandia – ponad sześciokrotnie. Wraz z dojściem do statusu kraju rozwiniętego ten wzrost spowalnia.

Ale jedno jest jasne – poczyniliśmy olbrzymi krok do przodu w kwestii tego, jaki wkład w rozwój gospodarczy wnosi nasza praca. Pracownicy mają prawo domagać się lepszych warunków.

Nieuchronne

Czy w takim razie nie ma wyjścia i czeka nas krótszy tydzień pracy?

„Moim zdaniem to jest nieuchronne” – przekonuje Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. „Mamy dwa czynniki: polityczny i ekonomiczny. Ale ważniejszą rolę odgrywają politycy, bo to oni będą podejmowali decyzje"

Kubisiak wskazuje na dwie przyczyny.

"Po pierwsze większa produktywność. Rozwój technologiczny związany z automatyzacją, sztuczną inteligencją to procesy, które dalej będą produktywność podnosić. A to oznacza, że nie będziemy musieli aż tak dużo czasu spędzać w pracy.

Część zawodów już nie będzie aż tak potrzebna, a te, które potrzebne będą, mniej będą się opierały o pracę fizyczną, rozliczaną w trybie godzinowym. Dotychczasowe eksperymenty ze skracaniem czasu pracy w pojedynczych firmach czy w krajach takich jak Islandia czy Nowa Zelandia wskazują, że to jest możliwe.

Jeden z głównych doradców Bidena w czasie kampanii wyborczej podnosił temat skracania tygodnia pracy w efekcie pandemii i przedstawiał to jako walkę o dobrostan psychiczny pracowników. Siła oddziaływania Ameryki na świat jest oczywista.

A drugim bardzo ważnym katalizatorem do zmian jest pandemia i to, co wywołała w Hiszpanii. Hiszpania na trzy lata wdraża czterodniowy dzień pracy i to nie będzie mały eksperyment na poziomie niewielkiej gospodarki lub jednej firmy.

Więc cały świat będzie obserwował efekty tej zmiany w dużej gospodarce. A pomysł pojawił się jako antykryzysowy. Chodzi o stworzenie nowych miejsc pracy. Skracając czas pracy, wytworzą nowe wakaty.

Zobaczymy więc, czy ten mechanizm działa również w przemyśle, logistyce, budownictwie. Jeśli się powiedzie - może być dopalaczem w procesach skracania czasu pracy. A Hiszpania może być bardzo ważna dla nas, bo to podobnej wielkości gospodarka. Więc odpadnie argument, że my nie możemy, bo jesteśmy zbyt biedni”.

Hiszpania, Islandia, Nowa Zelandia

Na wyniki hiszpańskiego programu, o którym mówi ekonomista z PIE, musimy jeszcze poczekać. Pamiętajmy, że Hiszpania nie wprowadza obowiązkowego czterodniowego tygodnia pracy dla wszystkich firm. Udział w programie jest dobrowolny, a na start firma może otrzymać dofinansowanie. Rząd obiecał przeznaczyć na to 50 milionów euro przez trzy lata. Pomysłodawcy mają nadzieję na udział co najmniej 200 firm, a to oznacza, że będzie to największy tego rodzaju program dotychczas, bo skala wcześniejszych była stosunkowo niewielka.

Za to wyniki były obiecujące. Cztery dni pracy testowano na Islandii. Badanie trwało między 2015 a 2019 rokiem, wzięło w nim udział 2,5 tys. osób czyli jeden procent pracowników na wyspie. Okazało się, że doprowadziło to do zmniejszenia godzin pracy u 86 proc. uczestniczących w próbie pracodawców. Pracownicy byli bardziej wypoczęci i efektywni, rzadziej dochodziło do wypalenia zawodowego.

Na jeszcze mniejszą skalę rozwiązanie testuje właśnie 81 pracowników nowozelandzkiego oddziału firmy Unilever.

Czas wolny napędza gospodarkę

Czy w takim razie to początek procesu, na końcu którego zamiast na „piąteczek” będziemy się za np. kilkanaście lat cieszyli na „czwarteczek”? Niewykluczone. A co zrobić z taką ilością wolnego czasu? Okazuje się, że to też czynnik, który przekształca gospodarki.

Andrzej Kubisiak: „Coraz ważniejszą rolę w gospodarkach odgrywają usługi. Żeby usługi miały przestrzeń do rozwoju, potrzebują wolnego czasu. Pojawiły się weekendy, ludzie zaczęli spędzać czas poza domem - to rozwinęło turystykę, gastronomię, sektor gier, rozrywki, kulturę.

Skrócenie czasu pracy i np. wydłużenie weekendów może być w pewnym momencie niezbędne, bo dotychczasowy model zaczyna się wysycać. A przez skrócenie czasu pracy i zwiększenie czasu wolnego możemy symulować także produkcję - bo potrzebne są nowe rynki zbytu”.

Powoli

Ale to jeszcze nie czas, by świętować długie weekendy i grilla ze znajomymi lub rodziną co tydzień.

„Możliwe, że przejście będzie hybrydowe, tak jak z przejściem na wolne soboty. W różnych krajach ten proces przebiegał bardzo różnie. W Chinach weekendy powstały dopiero w połowie lat 90. U nas wszystkie wolne soboty pojawiły się dopiero pod koniec lat 80. Cały proces w Europie zajął około 20-30 lat.

Więc to nie jest zmiana, która wydarzy się natychmiast, w ciągu kilku lat. Myślę, że to raczej perspektywa dekady, dwóch. Chyba że wydarzy się coś niespodziewanego, że politycy wezmą sprawy w swoje ręce np. przez wzmożony oddolny nacisk. Warto spojrzeć do tyłu o te kilka dekad i zauważyć, że wówczas nikt nie czekał na eksperymenty, po prostu skracano tydzień pracy z sześciu dni na pięć, tylko stopniowo” - mówi Andrzej Kubisiak.

Można więc spojrzeć na ten proces jako stopniowy i ciągły. Od postulatów z połowy XIX wieku, przez wprowadzenie ośmiogodzinnego dnia pracy, a później bardzo stopniowe wprowadzanie weekendów.

Dziś czterdziestogodzinny tydzień pracy powoli przechodzi do lamusa. Skrócenie tygodnia pracy z pięciu do czterech może wydawać się drastyczne, ale ostatecznie może być logicznym etapem w tej ewolucji. Francuzi już ponad dwie dekady żyją z 35-godzinnym tygodniem pracy, a francuska gospodarka od tego nie upadła. Kolejny krok może być bliżej, niż nam się wydaje.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Przeczytaj także:

Komentarze