Szacunku dla urzędu czy sprawowanej funkcji nie sposób wymusić za pomocą prawa karnego. Może je natomiast zapewnić rzetelne, skrupulatne i bezstronne wypełnianie powierzonych obowiązków - pisze Piotr Kładoczny*, karnista, sekretarz Zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka
22 marca media prorządowe poinformowały, że Prokuratura Okręgowa skierowała akt oskarżenia przeciwko pisarzowi Jakubowi Żulczykowi. Powodem miało być nazwanie prezydenta Andrzeja Dudy debilem, co stanowi według śledczych naruszenie art. 135 par. 2 kodeksu karnego.
Debata wokół tego wydarzenia była i jest bardzo ożywiona i wielokierunkowa. OKO.press zwróciło się do Piotra Kładocznego z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka o przedstawienie kontekstu prawnego zarówno skutecznej ochrony godności Prezydenta, jak i ochrony wolności wypowiedzi.
Zdaniem Piotra Kładocznego, istnienie przepisu art. 135 § 2 - "Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3" - oraz stosowanie go w praktyce jest w istocie „niedźwiedzią przysługą”, jaką wyświadcza prawo karne prestiżowi prezydenta.
Oto jego analiza.
Co jakiś czas w debacie publicznej powraca temat nadgorliwości służb państwowych w ściganiu sprawców naruszeń czci i godności polskiej głowy państwa. Społeczeństwo przyzwyczajone do wolności słowa - którego nie chce sobie pozwolić odebrać - bardzo źle reaguje na próby kneblowania go za pomocą prawa karnego.
Za ostatni przykład służyć może sprawa wypowiedzi Jakuba Żulczyka na temat prezydenta Andrzeja Dudy. Po pojawieniu się informacji o postawieniu pisarzowi zarzutu znieważenia prezydenta (art. 135 § 2 k.k.), w internecie (i nie tylko) zawrzało, a inkryminowana fraza przytaczana była wielokrotnie właściwie przez wszystkich uczestników życia publicznego (o prywatnych wypowiedziach nie wspominając).
W istocie problemem poruszającym opinię publiczną nie było, jak się wydaje, samo określenie użyte przez pisarza, ale właśnie reakcja organów państwa na publiczne użycie słów. Można chyba przyjąć, że bulwersujący wydał się przede wszystkim kontrast między korzystaniem ze swobody wypowiedzi a interwencją państwa grożącą pozbawieniem wolności do lat 3.
Wyżej opisane zdarzenia wydają się stanowić dobrą okazję dla refleksji na temat granic wolności słowa oraz zastanowienia, czy rzeczywiście o prezydencie powinno się móc powiedzieć publicznie wszystko co ślina na język przyniesie. I czy funkcjonujące przepisy prawa karnego w sposób właściwy regulują tę sferę?
Odpowiedź na te pytania zależy w pierwszej kolejności od tego, czy uważamy, że znieważenie powinno w ogóle być przestępstwem. Można bowiem argumentować, że odpowiedzialność za obrazę mogłaby następować wyłącznie na drodze cywilnej.
Naruszonym dobrem jest przecież godność pojedynczego, konkretnego człowieka, a zatem państwo nie ma wystarczającego interesu w tym, by ścigać sprawcę, zwłaszcza jeśli pokrzywdzony ma możliwość podjęcia akcji prawnej samemu.
Już dziś przestępstwo znieważenia (art. 216 k.k.) jest ścigane z oskarżenia prywatnego, co oznacza, że to na pokrzywdzonym spoczywa obowiązek sporządzenia aktu oskarżenia i popierania go przed sądem.
Jeżeli jednak przyjmiemy, że znieważenie oznacza wypowiedź ubliżającą, obrażającą, wyrażającą pogardę, a przez to naruszającą cześć człowieka - sformułowaną często przy użyciu słów obelżywych lub ośmieszających - to możemy też dojść do wniosku, że stosowanie prawa karnego w takich przypadkach nie jest nadużyciem. (Inaczej niż w przypadku zniesławienia, gdzie forma wypowiedzi jest najczęściej znacznie łagodniejsza).
Najwyraźniej na takim stanowisku stoi polski ustawodawca, kreując w Kodeksie karnym wiele typów przestępstw, których podstawowym znamieniem jest sformułowanie „znieważa”.
Są to m.in.:
Liczba tych przepisów powoduje nachodzenie na siebie zakresów nawet kilku przestępstw, np. prezydent jest zarówno osobą, jak i funkcjonariuszem, konstytucyjnym organem państwa, wreszcie prezydentem.
Brak osobnego przepisu penalizującego znieważanie prezydenta (art. 135) nie powodowałby zatem bezkarności sprawcy. Można by go ukarać na podstawie innych istniejących przepisów i to bez konieczności podejmowania przez niego samego akcji prawnej, gdyż wszystkie wymienione powyżej przestępstwa (z wyjątkiem art. 216 k.k.) ścigane są z urzędu.
Powstaje zatem pytanie, co takiego ma w sobie urząd prezydenta, że, zdaniem ustawodawcy, potrzebny jest w systemie prawa karnego odrębny przepis dla ochrony jego godności.
Na pytanie to odpowiedział swego czasu Trybunał Konstytucyjny w uzasadnieniu wyroku z dnia 6 lipca 2011 roku (sygn. Akt P 12/09) rozpoznając pytanie prawne Sądu Okręgowego w Gdańsku o zgodność z Konstytucją właśnie art. 135 § 2 Kodeksu karnego.
„Trybunał Konstytucyjny zauważył, że celem wyodrębnienia przestępstwa publicznego znieważenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej jest ochrona godności osobistej i autorytetu tego organu, a w konsekwencji – ochrona państwa polskiego, którego Prezydent Rzeczypospolitej jest uosobieniem. Na szczególne podkreślenie zasługuje dodatkowo to, iż poczucie własnej godności i posiadanie autorytetu jest jednym z niezbędnych warunków efektywnego wykonywania funkcji konstytucyjnie przypisanych głowie państwa.
Przy czym w zasadzie wszystkie te funkcje wiążą się z realizacją wartości składających się na szersze pojęcie bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego. Z tego punktu widzenia istotne znaczenie ma zwłaszcza art. 126 ust. 1 i 2 Konstytucji, zgodnie z którym »Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest najwyższym przedstawicielem Rzeczpospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Prezydent Rzeczypospolitej czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium«”.
Trybunał dookreślił przy tym, że czuwanie nad przestrzeganiem Konstytucji polega na ingerencji „w sytuacjach rozmaitych działań organów państwa sprzecznych z wymogami konstytucyjnymi, jak i w przypadkach braku realizacji Konstytucji przez właściwe organy”.
Na koniec Trybunał skonstatował, że: „Doniosły charakter funkcji prezydenckich wynikających z ustawy zasadniczej powoduje, że Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej należny jest szczególny szacunek. Wynika to także stąd, iż dokonanie czynu określonego w art. 135 § 2 k.k. jest jednocześnie znieważeniem samej Rzeczypospolitej, co sugeruje już tytuł rozdziału XVII k.k., w którym umiejscowiono kwestionowany w niniejszej sprawie przepis”.
Nietrudno zauważyć, że TK przy ocenie pozycji ustrojowej i funkcji prezydenta przyjął idealistyczny punkt widzenia, charakterystyczny dla sfery tego „co powinno być”, a nie tego „co jest” w rzeczywistości.
Tymczasem wybory w Polsce (i nie tylko), zwłaszcza prezydenckie, polaryzują scenę publiczną. Trudno uznać, że prezydent jest uosobieniem Rzeczypospolitej, jeżeli w drugiej turze głosy oddane na kandydatów rozkładają się prawie po połowie (1995 rok: Aleksander Kwaśniewski - 51,72 proc.; 2000: Aleksander Kwaśniewski - 53,90 proc. (pierwsza tura); 2005 rok: Lech Kaczyński - 54,04 proc.; 2010 rok: Bronisław Komorowski -53,01 proc.; 2015 rok: Andrzej Duda - 51,55 proc.; 2020 - Andrzej Duda - 51,03 proc.), sami kandydaci korzystają z bardzo aktywnego wsparcia swoich partii, a sprawowanie przez nich funkcji pozostawia - zwłaszcza w oczach ich licznych „antywyborców” - wiele do życzenia.
Nie może dziwić zatem, że osoba prezydenta jest poddawana krytyce, a często także dalej idącym atakom słownym, będącym wynikiem frustracji zawiedzionych współobywateli.
Jest to bowiem wynik upolitycznienia funkcji prezydenta, przy jednoczesnym odejściu od postrzegania go jako „Ojca Narodu” i „głowy państwa”.
Mając świadomość tych faktów, trzeba też przyjąć ich konsekwencje. Polityk - a tak traktowany jest przez znaczną większość społeczeństwa prezydent - powinien podlegać krytyce i, co wielokrotnie podnosił Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, mieć „grubszą skórę”, po to, by nadmierna ochrona jego godności nie paraliżowała debaty publicznej.
Zostało to również dostrzeżone w zdaniu odrębnym do wskazanego wyżej wyroku TK sędziego Piotra Tulei, który stwierdził m.in., że „dla swobody tak rozumianej debaty konieczne jest przesuwanie coraz dalej granic wolności wypowiedzi w odniesieniu do osób pełniących funkcje publiczne”.
Przekuwając to stwierdzenie na potrzeby rozważań o konstytucyjności przestępstwa znieważania prezydenta sędzia dodał ponadto: „Prawidłowe sprawowanie urzędu przez Prezydenta wymaga, by jego działania poddane były ocenie publicznej. Prezydent, jako organ władzy wykonawczej realizuje szereg zadań państwa, podejmuje decyzje o charakterze publicznoprawnym, wypowiada się w kwestiach stricte politycznych. W takich przypadkach działania Prezydenta powinny być oceniane w taki sam sposób jak działania innych osób publicznych”.
I dalej: „Dlatego zgodność z Konstytucją art. 135 § 2 k.k. można przyjąć tylko pod warunkiem, że jego zastosowanie jest ograniczone do wyjątkowo poważnej, niesprowokowanej i pozbawionej usprawiedliwienia obelgi, mogącej grozić bezpośrednią i rzeczywistą szkodą (a więc nie tylko hipotetyczną, a tym bardziej »symboliczną«) istotnemu dobru publicznemu”.
Inaczej, lecz w podobnym duchu, wypowiedział się w swoim zdaniu odrębnym do tegoż wyroku sędzia Stanisław Biernat, stwierdzając, że jakkolwiek podziela pogląd większości o zgodności z Konstytucją tego przepisu, lecz „Równocześnie nie uważam jednak, aby taki przepis był konstytucyjnie nakazany; jego obowiązywanie mieści się zatem, moim zdaniem, w zakresie swobody ustawodawczej parlamentu”.
Biorąc pod uwagę powyższe argumenty można dojść do wniosku, że przepis art. 135 § 2 konstytuujący odpowiedzialność karną specjalnie na użytek znieważenia prezydenta jest z punktu widzenia funkcjonalnego zbędny.
Co więcej, praktyka jego stosowania powoduje istotne szkody. Nie chodzi tu tylko o liczbę skazań z tego artykułu (ok. jedno na rok), ale o straty wynikające z efektu mrożącego działań organów ścigania, a także o obniżenie prestiżu urzędu prezydenta.
Mając na uwadze te mankamenty, już w marcu 2016 roku w piśmie skierowanym do prezydenta Andrzeja Dudy trzy organizacje - Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Centrum im. Adama Smitha i Centrum Monitoringu Wolności Prasy - wniosły o podjęcie prac projektodawczych i zainicjowanie procedury ustawodawczej, mającej na celu uchylenie tego przepisu.
Wskazywały w nim m.in. na swoistą „nadgorliwość organów ścigania, co w konsekwencji prowadzi do wszczynania postępowań karnych lub podejmowania czynności procesowych w sytuacjach budzących wątpliwości lub wyraźny sprzeciw opinii publicznej”.
Działania takie nie kończą się najczęściej, co prawda, prawomocnym wyrokiem skazującym, ale stwarzając takie niebezpieczeństwo wpływają niewątpliwie na ograniczenie debaty publicznej.
Zatrzymania o godzinie 06:00, przeszukania i przesłuchania stanowią wystarczająco poważną dolegliwość, by skłonić do zastanowienia się nad „opłacalnością” dalszych działań krytycznych.
Zresztą nie zawsze sprawy o znieważenie prezydenta są umarzane na etapie postępowania prokuratorskiego. W przypadku działań twórcy portalu Anykomor.pl (memy i filmiki ośmieszające prezydenta Bronisława Komorowskiego) sprawa trafiła do sądu, który w pierwszej instancji wydał wyrok skazujący. Dopiero Sąd Apelacyjny w Łodzi umorzył postępowanie i to z powodu znikomej szkodliwości społecznej czynu.
Również dopiero w sądzie zakończyło się umorzeniem postępowanie dotyczące nazwania prezydenta Lecha Kaczyńskiego durniem.
Odrębną sprawą jest obniżanie powagi urzędu prezydenta w wyniku nadgorliwości organów ścigania.
Po pierwsze, interwencje policji lub prokuratury przydają wagi takim incydentom oraz prowokują wzmożone zainteresowanie nimi, dzięki czemu więcej osób dowiaduje się o ich zaistnieniu.
Po drugie, wywołują niechęć do piastuna urzędu prezydenta jako osoby pozbawionej dystansu do samego siebie i do tego mściwej oraz skłonnej do wykorzystywania aparatu państwowego do gnębienia własnych wrogów.
Nie sprzyja to identyfikacji obywatela z głową państwa, a co za tym idzie, z państwem jako takim.
Wydaje się zatem, że istnienie przepisu art. 135 § 2 w obecnej postaci oraz stosowanie go w praktyce jest w istocie „niedźwiedzią przysługą”, jaką wyświadcza prawo karne prestiżowi prezydenta.
Nie pomagają tu nawet próby odcięcia się przez „pokrzywdzonego” prezydenta od niewczesnych działań organów państwa w „jego” sprawie. Opinia publiczna nie daje bowiem wiary, że prezydent nie byłby w stanie zrobić czegoś, by te działania ukrócić i traktuje takie deklaracje jako fałszywe.
Wydaje się zatem, że jeśli istnienie art. 135 § 2 k.k. przynosi takie konsekwencje jak przedstawiono wyżej, a jednocześnie nie jest konieczne dla ochrony czci i godności prezydenta, wobec funkcjonowania innych przepisów regulujących tę sferę, można by bez zbędnych skrupułów artykuł ten uchylić. Nie ma go przecież w niektórych ustawodawstwach innych państw (np. Francja, Wielka Brytania, USA).
Osobom o mniej radykalnych zapatrywaniach rekomendować by można rozwiązanie niemieckie, w którym prezydent musi wyrazić zgodę na ściganie takiego przestępstwa (co skutkuje w praktyce brakiem takich postępowań).
Ściganie na wniosek nie jest obce i polskiemu ustawodawcy. Za szczególnie dobry przykład może uchodzić istniejąca w części wojskowej Kodeksu karnego regulacja penalizująca znieważenie przełożonego (art. 347 k.k.) lub podwładnego (art. 350 k.k.), w których to przypadkach ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego lub dowódcy jednostki (§ 2 tych artykułów).
Wydaje się, że pozostawienie decyzji o ściganiu (bądź nieściganiu) znieważenia samemu pokrzywdzonemu byłoby wskazane także przy przestępstwie znieważenia funkcjonariusza publicznego (art. 226 k.k.).
Niezależnie od zaprezentowanych w tym miejscu rozwiązań ad hoc, wydaje się, że nieubłaganie zbliżamy się jako społeczeństwo do fundamentalnej debaty na temat granic karania za słowa i granic swobody wypowiedzi.
Mam bowiem wrażenie, że coraz bardziej rozchodzą się w tym zakresie aksjologia konstytucyjna (gdzie wolność słowa ma bardzo wysoką pozycję) z aksjologią Kodeksu karnego (nafaszerowanego karami - w tym pozbawienia wolności - za przekroczenie granic swobody wypowiedzi).
Podczas tej dyskusji, która nas czeka, warto pamiętać, że szacunku dla urzędu czy sprawowanej funkcji nie sposób wymusić za pomocą prawa karnego. Może je natomiast zapewnić rzetelne, skrupulatne i bezstronne wypełnianie powierzonych obowiązków.
* Piotr Kładoczny – sekretarz Zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz szef jej działu prawnego, wykładowca w Instytucie Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego. Członek Zespołu Ekspertów Prawnych przy Fundacji Batorego. Członek Komisji Ekspertów RPO do spraw przestrzegania praw obywatelskich w działaniach służb specjalnych.
Komentarze